sobota, 1 listopada 2014

This Is Not It_3

Unosił się. Powoli, bez pośpiechu, lekki jak wiosenny wiaterek wirował ponad wszystkim. Nie czuł już zmęczenia, chłodu, czy bólu. Teraz każda myśl, każde wspomnienie i każde uczucie rozpływało się w nicość w mniej niż jeden moment. Z góry patrzył na bezwładne ciało, będące do niedawna jego domem, tą zniszczoną świątynię, którą lekarz próbował przywrócić do życia. Czy nie wiedział, że było już za późno? Nie było już Michaela Jacksona. Pozostał tylko samotny byt, tutaj na ziemi, skąd odejść mógł dopiero po zakończeniu swojej misji. Doktor Murray bez wytchnienia wykonywał masaż serca, jednocześnie wybierając numer pogotowia. Miał wtedy ochotę położyć mu niematerialną, zimną dłoń na ramieniu i dać do zrozumienia, iż to wszystko na nic. Obserwował kolejne czynności mężczyzny tak, jak ogląda się film, uprzednio znając jego zakończenie. Nagle drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka przerażonego chłopca o jasnobrązowych włosach. W tej jednej chwili zrobiłby wszystko, by powrócić do swojego ciała i móc przytulić do piersi własnego syna. Pragnął ukoić jego zranione serce, otrzeć płynące po policzkach łzy i uspokoić histeryczny krzyk:
- Tato! Tatusiu..! Co się dzieje z moim tatą?!
Wystarczyło kilka minut, by w pokoju znalazła się także jego ukochana córeczka, która zawodziła głośno i wtulała się w pusty kształt na łóżku, jeszcze do niedawna będący jej ojcem. On też próbował krzyczeć, zwrócić na siebie ich uwagę, zrobić cokolwiek, by przywrócić im szczęście i spokój, jednak oni nie mogli go dostrzec. Był gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią, bez wpływu na to, co miało się wydarzyć. W pokoju nagle zjawiła się kolejna osoba.
- Prince, Paris, chodźcie do mnie.
Kai, ich kucharka, wyprowadziła dzieci na korytarz, a dalej, do pokoju zajmowanego przez dziewczynkę. Michael podążał za nimi, unosząc się wysoko nad ziemią, pozwalając bezkształtnym kroplom nicości kapać na dzieci. Kobieta ujęła dłonie podopiecznych i z żarliwą pokorą wypowiadała kolejne modlitwy w prośbie o życie dla człowieka, który przecież był jedynie jej pracodawcą. Chłopiec i jego siostra, pośród łez, powtarzali za nią, głęboko wierząc w cudowną moc słów nic nie znaczących w obliczu takiej tragedii. Chwilę potem widzieli wbiegających do środka sanitariuszy, którzy zaraz wywieźli z sypialni bezwładne ciało mężczyzny. Za nimi nerwowym marszem wyszedł lekarz, ocierając białą chusteczką krople potu, które zebrały mu się na czole.
- Dokąd go zabierają? - zdążyła przytomnie zapytać.
- UCLA Medical Center. Pojadę z nimi.
Wtedy dzieci na nowo wybuchnęły głośnym, rozdzierającym serce płaczem, wtulając mokre od łez twarzyczki w starającą się zachować spokój "ciocię". Już nic nigdy nie będzie takie, jak przedtem. Piotruś Pan odszedł, a cała Nibylandia od tej pory pogrążona w żałobie, zapomni, czym jest prawdziwa radość i miłość.


"Kiedy wejdziesz do ogrodu i zobaczysz setki, a może nawet tysiące róż, którą zerwiesz? Tę najpiękniejszą, prawda? Cóż, Pan Bóg postępuje tak samo."


To trudne... uhmm... Mój brat, legendarny Król Popu, Michael Jackson zmarł w czwartek, 25 czerwca 2009 roku o drugiej dwadzieścia pięć po południu. Najprawdopodobniej doznał zatrzymania akcji serca w swoim domu, jednakże, przyczyna jego śmierci pozostaje nieznana do czasu wyników sekcji zwłok. Jego osobisty lekarz, który był z nim w tym czasie, próbował reanimować mojego brata, tak jak sanitariusze, którzy przewieźli go do Ronald Reagan UCLA Medical Center. Po przybyciu do szpitala około 1:14 po południu, zespół doktorów, włączając lekarzy ratunkowych i kardiologów, przystąpił do reanimacji trwającej ponad godzinę, która okazała się nieskuteczna. Nasza rodzina prosi, by media uszanowały naszą prywatność w tym trudnym czasie. Wszyscy uwielbialiśmy być z tobą, Michael. Zawsze. Kochamy cię.




3 komentarze:

  1. I się stało.
    Boże, no, dlaczego? Michael nie żyje i teraz zastanawia mnie jedno - co dalej? Jak poprowadzisz to opowiadanie? Duch opiekujący się z Góry Paris, Blanketem i Princem? Ja nie wiem, jak to będzie...
    Cóż, czekam na następną część opowiadania!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Popłakałam się...
    Życzę dalszej weny ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutne, bardzo smutne. Ale cudowne. Przeczytałam wszystkie Twoje genialne opowiadania, ale nie miałam czasu skomentować.
    Piszesz po prostu niesamowicie. Masz ogromny talent. Żałuję, że nie zajrzałam tu wcześniej. Życzę Ci weny i czekam z niecierpliwością na next. Może jakoś ożywisz Mike'a?
    Lolkaaa

    OdpowiedzUsuń