niedziela, 21 grudnia 2014

This Is Not It_17

Papierki po karmelkach i truskawkowych mordoklejkach walały się po całym łóżku. Pusta paczka chipsów leżała, zgnieciona obok kosza na śmieci, a w jej dłoni wciąż tkwiło opróżnione opakowanie po czekoladowych gwiazdkach MilkyWay. Czuła się okropnie. Nie było jednak czasu na poczucie winy, gdy do drzwi jej nowego pokoju ktoś zapukał. Pospiesznie zgarnęła resztki po swojej uczcie do szuflady w szafce nocnej i otarłszy usta ze słonych okruszków, otworzyła drzwi. Sarah, jak zwykle, omiotła spojrzeniem sypialnię córki i dopiero potem pozwoliła, by jej spojrzenie spoczęło na dziewczynie. Swoją drogą, kiedy ona zdążyła tak urosnąć? Miała już piętnaście lat, tyle samo co Prince. Nieco zaokrągliła się tu i tam, nabrała kobiecych kształtów. Gdyby tylko George mógł ją teraz widzieć...
- O co chodzi? - zapytała Leah tonem, którego kobieta mogła się po niej spodziewać.
- Obiad jest już gotowy, wszyscy czekają tylko na ciebie.
- Nie jestem głodna.
Sarah wiedziała, że nie uda jej się przekonać dziewczyny, ani tym bardziej do niczego jej zmusić. Westchnęła tylko ciężko i popatrzyła na córkę wzrokiem, którego Leah tak bardzo nienawidziła. To spojrzenie mówiło ciągle mnie zawodzisz i gdy tylko ponownie dostrzegła je w oczach matki, poczuła łzy zbierające się pod jej zaciśniętymi powiekami. Poczekała, aż matka bez słowa opuści jej sypialnię i zatrzasnęła za nią drzwi tak mocno, że huk uderzenia rozniósł się echem po całym domu. Nie miała ochoty, by ktokolwiek jej przeszkadzał. Dopiero teraz mogła pozwolić sobie na płacz. Słone krople, jedna po drugiej, spływały po jej policzkach, mocząc szarą bluzę, z którą nie rozstawała się od dłuższego czasu. Od niedawna przestała mieścić się w swoje stare ubrania, które teraz były na nią za małe nie tylko w biodrach, ale także w talii i w biuście. Coraz częściej wybierała luźne, wyciągnięte rzeczy, aby zakryć powiększony brzuch i rozpuszczała mocno kręcone włosy, by optycznie wyszczuplić zaokrągloną buzię. Szczerze nienawidziła się za to, jak wyglądała i każde spojrzenie w lustro wywoływało w niej odruch wymiotny. Nie potrafiła, bez negatywnych myśli pojawiających się automatycznie w jej głowie, spojrzeć na własne odbicie. Praktycznie odkąd tutaj zamieszkali pochłaniała wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jej wzroku. Cóż, tak naprawdę to zaczęło się na długo przedtem, jednak do tej chwili potrafiła to, lepiej lub gorzej, kontrolować. Teraz, po powrocie ze szkoły znikała w swoim pokoju, przeszukując szafkę, w której ukrywała wszystkie swoje zapasy codzienne uzupełniane w przyszkolnym sklepie spożywczym. Podczas takich napadów wilczego głodu, bo nie można tego chyba nazwać inaczej, było dla niej bez znaczenia, co akurat jadła, byleby zagłuszyć burczenie w brzuchu, a częściej jakiś dziwny smutek w całości wypełniający jej piętnastoletnie serce. Po raz pierwszy coś takiego miało miejsce, kiedy niecały rok temu pokłóciła się z Beą. Poszło o jakieś głupstwo, nieistotną sprawę, którą ona jak zwykle rozdmuchała tak, jakby chodziło co najmniej o kwestię życia lub śmierci. Że też jak zwykle nie potrafiła trzymać języka za zębami... Padło kilka niepotrzebnych słów, pomiędzy nimi zapanowała cisza tak gęsta, że czuło się przeskakujące w niej iskry wciąż świeżej kłótni, a Bea opuściła jej pokój, by nigdy więcej nie przekroczyć jego progu. Doskonale pamiętała, jak pełna dumy i przekory ubzdurała sobie, że za nic nie odezwie się do niej pierwsza, mimo że przyjaźniły się wtedy już od trzech lat i wiedziały o sobie wszystko. Pomyślała, że poczeka i pozwoli dziewczynie zrozumieć swój błąd. Dopiero teraz dostrzegła, jakie było to głupie i dziecinne. Ale czy można wymagać od czternastolatki, by była dojrzała w swoich działaniach i decyzjach? Dni ciszy pomiędzy nimi przeciągały się w tygodnie, a tygodnie - w miesiące, aż wreszcie zaczęło jej się wydawać, że przyjaciółka zdążyła o niej zapomnieć. I dopiero wtedy cała złość, jaką żywiła do Bei ulotniła się, jakby nigdy nie istniała, by ustąpić miejsca rozdzierającej serce tęsknocie. Nie pamiętała nawet, o co tak bardzo się pokłóciły i jedynym, czego pragnęła, była wiadomość od niegdyś tak drogiej osoby. Czy to dziwne, że chociaż miała Annie, traktowała przyjaciółkę jak siostrę i kochała ją może nawet bardziej, niż tę pierwszą? Tylko za jedną osobą tęskniła bardziej -  za Tatą. Ale jego nic już nie mogło przywrócić do świata żywych, za to z Beą mogło być zupełnie inaczej. Może wystarczyłby sms, wiadomość prywatna na Twitterze i kto wie, czy nie mogłoby być tak, jak dawniej. Dlatego, nie zwlekając, napisała do niej długą wiadomość:

Wiem, że może to nie jest najlepsze miejsce na tego typu rozmowy, ale nie byłam pewna, czy odebrałabyś, gdybym zadzwoniła, a chciałam mieć pewność, że mnie wysłuchasz. W zasadzie mam  do Ciebie pytanie i chciałabym, żebyś szczerze na nie odpowiedziała...Wiesz, jak teraz to czytam, to brzmi zupełnie jak monolog w brazylijskiej telenoweli, ale nic na to nie poradzę. Może przejdę już do rzeczy. Sądzisz, że istnieje jeszcze szansa na to, żebyś znów były przyjaciółkami?

Gdy kliknęła przycisk wyślij, poczuła jakby ktoś zdjął jej z piersi ogromny ciężar. Na odpowiedź czekała dwa dni:

Szczerze mówiąc - pisała - nie wiem, bo wiele rzeczy uległo zmianie. Myślę, że to nie zależy od mojej opinii, ani nawet tylko ode mnie. Ale jeśliby to wypaliło, to dlaczego nie?

Kiedy tylko przeczytała te słowa, zakręciło jej się w głowie. A więc tak czuł się człowiek, który był prawdziwie szczęśliwy... Gdzieś w głębi jej serca jakiś głos podpowiadał, że Bea się zmieniła. Wynikało to nie tylko z tego, co napisała, ale także z tonu, jaki przybierały jej słowa brzmiące raz po raz w myślach Leah. Natychmiast uciszyła ten głos, szybszym biciem swojego serca. Kogo to obchodziło, że jej przyjaciółka nie była już taka jak dawniej? Przecież ona także się zmieniła. Najważniejsze było to, że odzyska kogoś, bez kogo jej życie kompletnie zszarzało i straciło smak. Przez kilka tamtych dni żyła jak we śnie, ciągle uśmiechnięta, szczęśliwa, że dziewczyna zgodziła się spróbować odbudować coś, co jeszcze nie tak dawno wydawało się im nie do rozerwania. Jedyną przeszkodą, która teraz stała im na drodze, była dzieląca je odległość, dlatego, jako jedyny sposób korespondencji, pozostawały im wiadomości. Oczywiście, mogłyby do siebie dzwonić, jednak ani jedna, ani druga nie czuła się na tyle pewnie, by po długiej rozłące , jako pierwsza wykonać tak duży krok. Leah przez długi czas nie dostrzegała, że zawsze to ona rozpoczynała i podtrzymywała rozmowę, za wszelką cenę próbując sprawić, by dziewczyna poczuła do niej to, co przedtem. W końcu uświadomiła sobie, że Bea nie podejmuje najmniejszego wysiłku, by pokazać, że także jej zależy. Może znalazła już nową, lepszą przyjaciółkę i nie potrzebowała kogoś, kto przypominałby jej o przeszłości? Dlatego nie napisała już nigdy więcej. I tak cały ból, smutek i samotność wróciły, niczym trzy czarne zjawy wyszczerzające błyszczące w mroku kły, by ponownie zawładnąć jej zlęknionym sercem. Nikt nie dostrzegał bitwy, jaką każdego dnia staczała sama ze sobą, aby wstać z łóżka i znów ozdobić twarz obojętną miną. Tak, to chyba najtrudniejsza rzecz na świecie. Trudniejsza nawet, niż przywdzianie fałszywego uśmiechu. To prawie niewykonalne, udawać obojętność, gdy uczucia rozrywają cię od środka. A potem... Potem przychodzą takie dni, gdy zimno wypełnia całe twoje ciało, pożerając wszystko, co napotka na swojej drodze tak, że pozostaje tylko bezbrzeżna pustka. I wtedy odgrywanie obojętności przychodzi o wiele łatwiej. W zamian za noce, podczas których myśli nie kłębią się w głowie, a ból nie rodzi kolejnych łez, na rękach i nogach pojawiają się czerwone rany. Na początku kilka, niezbyt głębokich kresek, by w jakiś sposób dać upust żalowi, jedynemu uczuciu jakie w tobie pozostało. Potem blizn przybywa, nie są już płytkie, jakby bardziej świadome, powodujące większy ból fizyczny, mający sprawić, że jego psychiczny odpowiednik już nigdy nie powróci. Niestety, tak się nie dzieje. W pewnym momencie brakuje miejsca na nowe cięcia, chociaż wciąż nikt nie zauważył tych pierwszych, już prawie zabliźnionych. Leah mimowolnie obciągnęła rękawy grubej bluzy. To właśnie wtedy sięgała po jedzenie. Wróg i przyjaciel w tej samej postaci. To przez kompulsywne napady żarłoczności przytyła już osiem kilogramów i nie zanosiło się na to, by w najbliższym czasie sytuacja uległa zmianie na lepsze. By zobaczyć przerażający wynik, dziewczyna musiała zakraść się aż do łazienki pracodawcy jej matki, jedynej, w której znajdowała się waga. Stanęła na niej, z drżącym sercem czekając na wyrok. Gdy zobaczyła, jak wskazówka zatrzymuje się zaledwie dwa odcinki przed wielką cyfrą 70, poczuła łzy piekące ją w policzki. Wtedy właśnie zjadła najwięcej. Po każdym takim ataku podejmowała próbę, wywołując wymioty, lecz nigdy nie przynosiło to oczekiwanego skutku. Nie inaczej było tego dnia. Całe szczęście, że zdążyła ukryć przed matką dowody popełnionej zbrodni. Już niejednokrotnie chciała opowiedzieć komuś o swoim problemie, przyznać, że kompletnie sobie nie radzi, jednak za każdym razem wycofywała się w ostatniej chwili. Przed kim miałaby się otworzyć? Przed babcią Erin, czy matką? One by jej nie zrozumiały. Ba, nawet by nie próbowały. A Annie? O nie... Próbowała rozmawiać z nią o swojej tęsknocie za Beą, na co ta zasugerowała jej, iż może darzy tę dziewczynę uczuciem głębszym od przyjaźni.
- O czym ty mówisz? - zapytała ją wtedy, zupełnie nie rozumiejąc.
- Nie zrozum mnie źle, ale może ty po prostu się w niej zakochałaś?
Leah na te słowa zareagowała śmiechem. Że niby ona miałaby zakochać się we własnej przyjaciółce? Nie była lesbijką. Czy to takie dziwne, że po prostu cholernie brakowało jej kogoś, kto dotychczas zajmował bardzo ważne miejsce w jej życiu? Potem, gdy już wyszła z szoku, w jaki wprowadziła ją sugestia starszej siostry, zastanowiła się nad tym głębiej. Czy to możliwe, żeby rzeczywiście poczuła coś takiego do Bei? Nie. Kochała ją, ale nie była to miłość romantyczna. Zupełnie nie. Annie nie miała o niczym pojęcia, zresztą nie po raz pierwszy. Usiadła na pogniecionym łóżku, wyciągnęła z szuflady ukrytą wewnątrz książki żyletkę i dodała kolejną kreskę na naznaczonym bliznami przedramieniu.

Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać. To jest taki sprytny mechanizm. Myślę, że przećwiczony przez naturę. Dusisz się, instynktownie ratujesz się i zapominasz na chwilę o bólu. Boisz się nawrotu bezdechu i dzięki temu możesz przeżyć.

Janusz Leon Wiśniewski


3 komentarze:

  1. Jaki smutny rozdział w ten nieszczęśliwy (dla mnie) wieczór. :( Świetnie wszystko opisałaś. Prawdziwie i bez fałszu. Nie wiem co pisać, poza tym, że nie ma Michael'a... Ale to nic.
    Czekam na NN.
    Pozdrawiam,
    Klaudia.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i jestem.
    Kiedy ten rozdział się zaczynał, myślałam, że nie skończy się tak. W ogóle nie podejrzewałam, że Leah (za którą zbytnio nie przepadam) może mieć takie problemy. No cóż, jednak to nie sprawiło, że ją lubię. Raczej wzbudziło współczucie, które nie prowadzi zbytnio do sympatii, przynajmniej w tym przypadku. Sama nie wiem, co tu napisać o tej sytuacji. Powiem tylko, że jest pięknie. Uwielbiam Cię za opisy, za wszystko.
    Idę już, nie będę pisać beznadziejnych rzeczy Tobie, bo należy Ci się coś lepszego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, Leah się tnie... Może niech Sarah się dowie.. . Albo nie! Może niech Michael ją przyłapie, porozmawia, rzuci ten swój czar i coś pomoże! Dobra, ale co ja wymyślam? Zrobisz, jak będziesz chciała i napewno będzie super xD
    A notka super - smutna, poruszająca.
    Czeka na next, Lolkaa

    OdpowiedzUsuń