Liberian_Girl
Nie można jasno zdefiniować zdrady... Istnieje jakby krzywa zdrady – osobiste pojęcie zdrady zależy od tego, jak bardzo ktoś sam chce zdradzać.
- Carrie Bradshaw Seks w wielkim mieście
- Dziękuję, że mi wczoraj pomogłeś. W głowie miałam kompletną pustkę, za co częściowo i ty ponosisz winę - powiedziała, mocniej wtulając się w jego nagą pierś.
- Niewiele matek na tym świecie gustuje w horrorach, dlatego byłem prawie pewien, że twoja nie każe wymieniać ci tytułów.
- Co prawda, to prawda... Udało ci się wczoraj wymknąć. Sądzisz, że nikt nic nie podejrzewa?
Ramieniem przygarnął ją bliżej do siebie i z czułością odgarnął z czoła pasemko włosów koloru jasny blond. Jej mlecznobiała skóra lekko drżała pod jego dotykiem, a usta, wciąż zaczerwienione od wczorajszych pocałunków, obdarzały go rozanielonym uśmiechem. Odwzajemnił go, by po chwili pocałować ją po raz kolejny tego ranka.
- No jasne. Powiedziałem wszystkim, że zadzwoniło kilku starych znajomych i koniecznie chcieli ze mną pogadać. W sumie dziwię się, że tak łatwo mi uwierzyli. Przecież to był Boże Narodzenie!
- Nie ważne... Najważniejsze, że mogliśmy ze sobą spędzić trochę czasu. A potem... Jeszcze więcej czasu.
Łaskotał ją swoimi pocałunkami, a ona wytężała wszystkie siły, by nie pozwolić sobie na głośny śmiech. Nikt przecież nie mógł ich usłyszeć.
*
Tym razem sobie poradzi. Tym razem nie pozwoli, by to gówno znów pokierowało jej życiem. Nigdy więcej nie będzie niewolnikiem swoich potrzeb. Ale aby zacząć walkę, najpierw trzeba wymazać wszystko, co było do tej pory. Oczyścić ciało i umysł, sprawić, by był jak niezapisana karta, na którym dłoń silnej woli i poświęcenia wypisze jej sukces. Nie podda się tak łatwo. Pokaże im wszystkim: Bei, która zapomniała już o jej istnieniu, Annie, wiecznie przemądrzałej siostrzyczce, której wydawało się, że jest ulubienicą Taty, a przede wszystkim pokaże matce, której ona zawsze była obojętna. Udowodni, że ojciec słusznie obdarzył ją największą miłością i zaufaniem. Udowodni, że na to zasługiwała.
- Napisali, że pięć wystarczy - powiedziała do siebie, licząc wysypane na dłoń białe tabletki.
Środki na przeczyszczenie na szczęście nie różniły się od zwykłego APAPu, dlatego bez problemu podmieniła je w apteczce matki. Na tym forum znalazła informację, żeby zażywać je w odstępach co dwanaście godzin, po pięć sztuk. Butelka wypełniona wodą strzeliła kilkukrotnie w jej dłoni, gdy popijała polecone leki. Uda jej się. Pobierze je przez parę dni, a gdy organizm się oczyści, znów przystąpi do walki. Walki o lepsze życie.
*
Obudziła się w żadnym miejscu, o godzinie żadnej, z żadnym poczuciem dobrze rozpoczętego dnia. Mimo wszystko, od razu czując pulsujący ból z tyłu głowy, zdecydowała się zwlec ze... swojego, tak, chyba ze swojego łóżka. W pokoju panował zaduch, a firanka nawet nie drgnęła od choćby najlżejszego powiewu wiatru. Ładna mi zima... - pomyślała, jakby po ponad dwudziestu latach nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do wiecznie ciepłego Miasta Aniołów. Zresztą, to zabawne, że żyje w Los Angeles od dwóch dekad i ani razu nie spotkała rzeczonego boskiego posłańca. Śmieszne. Naprawdę miała ochotę zachichotać jak mała dziewczynka, ale w tej samej chwili poczuła silne ukłucie w potylicy i natychmiast spoważniała. Jak to możliwe, że czuła się tak paskudnie? Aha... Tego dnia bardzo powoli kojarzyła fakty. Śledziłaś Jacksona, przyłapałaś go na nocnym polowaniu, zaprosił cię do studia, żeby... No właśnie, żeby co? Żeby pokazać ci nową piosenkę - odezwał się ten cichy, acz wyjątkowo irytujący głosik w jej głowie. Do kogo on mógł należeć? Chwileczkę. Czyż nie do przeuroczo wścibskiej i wiecznie wściekłej (jakby przechodziła trzystu-sześćdziesięcio-pięcio- lub sześciodniową menstruację) panny Glover, która opiekowała się nią w... Cii, Sarah! Ani słowa więcej! - odezwał się głos, tym razem jej własny. Zgarniając z komody ubrania przygotowane poprzedniego dnia (wiele godzin później wciąż zastanawiała się, jak była do tego zdolna), skierowała się w stronę łazienki z nadzieją na krótki, lecz pobudzający prysznic. Gdy, jak jej się wydawało, doprowadziła się wreszcie do stanu używalności, jakby to powiedział George, wyniuchała ledwie wyczuwalny w tej duchocie zapach tostów. I jeśli ją nos nie mylił, a nie mylił, to były to tosty z żółtym serem, szynką parmeńską, pomidorami i bazylią, czyli takie, jakie małe niedźwiadki lubią najbardziej. Pozwoliła prowadzić się zniewalającemu aromatowi po schodach, wprost do kuchni, nie zauważając przy tym Omera, chyłkiem wymykającego się z sypialni jej starszej córki. Może i by go dostrzegła, jednak pusty żołądek domagał się jedzenia w trybie natychmiastowym i za nic w świecie nie potrafiła myśleć o niczym innym. Kiedy dotarła do jadalni, Michael, troje jego dzieci i Leah z apetytem pałaszowali jajecznicę przygotowaną przez Erin. Erin, która wydawała się wypoczęta i całkowicie pozbawiona objawów wczorajszej małej alkoholowej i słodyczowej rozpusty. Po rzeczonych tostach oczywiście nie pozostał już nawet okruszek.
- Dzień dobry - powitał ją nieprzesadnie ożywiony głos pracodawcy.
Oho... Czyli nie tylko ona miała za sobą ciężką noc. Co to była za piosenka? Za nic nie potrafiła sobie przypomnieć. Pozostając nadal w zamkniętym kręgu własnych myśli odmruknęła niemrawe dzień dobry i dołączyła do innych przy stole. Nie minęła minuta, gdy po schodach, jak huragan w południowej Arizonie, przetoczyła się drobna blondyneczka, która po chwili znalazła obok swojej babci. Grzywka, od czasu do czasu zahaczająca o jej cielęce rzęsy , jak i jasne włosy, sięgające do ramion, pozostały wciąż w porannym nieładzie, za to uśmiech rekompensował wszystkie niedociągnięcia. Ten sam, który pojawił się ostatnim razem po pierwszej randce z Seanem. Coś tu nie grało i Sarah wyraźnie to czuła (może nie tak wyraźnie, jak tosty, ale jednak), i z całą pewnością coś by z tym fantem zrobiła, gdyby nie była zbyt pochłonięta odżałowywaniem tych nieszczęsnych kawałków pieczonego chleba z serem, szynką, bazylią i och... pomidorkami. Dziewczyna była tak promieniejąca, że jej młodsza siostra zaczęła bacznie się rozglądać w poszukiwaniu leśnej gromady uroczych zwierzątek, wiernie podążających za swoją Śnieżką Albinoską. Mogła sobie pozwolić na tę niemą uszczypliwość, w końcu było już po świętach... Lecz zamiast cieszyć się udaną złośliwością w samotności swojego umysłu, tenże ludzki panel sterowania dał jej wyraźny sygnał. Do toalety, naprzód... bieg! Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Grzecznie przeprosiła (co już wydało się dziwne jej matce, ale tutaj ponownie wracamy do kwestii tych cholernych tostów... ile rzeczy człowiek w życiu przegapia, tylko dlatego, że jest głodny) i odeszła, a raczej sprintem odmaszerowała od stołu. I tyle ją widzieli. Na szczęście, w chwilę potem jej miejsce zajął przystojny gość willi Jacksona, uśmiechający się życzliwie do wszystkich z wyjątkiem nieszczęsnej Śnieżki, która tak wyczekiwała jego spojrzenia.
- Dzień dobry, wszystkim. Jak się spało?
Mimo całej sympatii, jaką go darzyli, w odpowiedzi uzyskał jedynie ciche mhmm i nieco głośniejsze dooobrze. Cóż, musiał się tym zadowolić, jeśli nie chciał popaść w niełaskę. Nie mówiąc już ani słowa więcej, rozpoczął śniadanie. Sarah, uspokoiwszy kiszki grające marsza w jej brzuchu kilkoma widelczykami letniej już jajecznicy, przyglądała się wszystkim zebranym przy stole. Prince i Paris byli dziwnie nachmurzeni, co nie zmieniło się od wczorajszego dnia, przynajmniej w przypadku chłopaka. Blanket jak zwykle wsuwał do buzi kolejne porcje jedzenia, z uwagą obserwując każdy ruch swojego ojca. Erin popijała tabletki, pewnie na zgagę (aha! jednak nie była taka niezniszczalna), a Michael próbował za wszelką cenę swoim wzrokiem ściągnąć na siebie spojrzenie kucharki. Jego czekoladowe oczy, rozjaśnione tymi cholernymi iskierkami, wyraźnie mówiły popatrz na mnie! Potem wytarł serwetką kąciki ust i wstał, zwracając się bezpośrednio do niej:
- Sarah, moglibyśmy porozmawiać?
Wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem, jednak nikt nie pofatygował się, by zapytać o co chodzi. Tym lepiej. Oboje podziękowali za posiłek i ramię w ramię podążyli w kierunku tarasu. Po otwarciu drzwi, owionął ich ciepły, grudniowy wietrzyk wprawiający w swingowy ruch długie warkocze płaczącej wierzby, zaglądającej przez okno do pokoju chłopców. On, w szarej, tweedowej marynarce, niezapiętej na jeden jedyny guzik i granatowych jeansach. Ona, w długim, luźno puszczonym swetrze koloru kawy z mlekiem, którą swoją droga by nie pogardziła, białym topie i jeansach o dwa odcienie jaśniejszych od jego. Jej hebanowe loki, wzburzone nieco bardziej niż zwykle (jak nic, będzie padało -szeptał ten mały, upierdliwy głosik), opadały na plecy. Mężczyzna wskazał kamienną ławkę za tarasem, z dala od wzroku niewtajemniczonych. Przytaknęła i zajęła miejsce, wdychając zapach perfum, których dotąd nie używała. Pelargonie... Minie jeszcze trochę czasu, zanim przyzwyczai się do tego ulotnego, kobiecego i przypominającego o lecie aromatu.
- Więc, o czym chciałeś porozmawiać? - jej głos był spokojny, jakby spędziła ostatnią godzinę praktykując jogę, chociaż ciekawość wręcz zżerała ją od wewnątrz.
- Chciałem zapytać, czy dobrze spałaś tej nocy?
Przymrużył odrobinę oczy, a kąciki jego ust prawie niezauważalnie się podniosły. Dłonie, te wielgachne, a jednocześnie wyglądające bardzo delikatnie, dłonie, trzymał splecione na kolanach. Wiaterek coraz mocniej igrał z jego gładko ułożonymi włosami, z przedziałkiem po środku i pozostałościami po grzywce swobodnie opadającymi lekką falą po bokach twarzy. Nie wydawał jej się bardziej wypoczęty, niż ona sama, ale jednocześnie pełen tej swojej niespożytej, wewnętrznej energii.
- Jeśli mam być szczera, to jestem wykończona. O której właściwie się wczoraj położyliśmy? - zapytała, nie doszukując się w tych słowach żadnego podtekstu.
- Ty, czy ja?
- Jak to?
Moment zaskoczenia. Była pewna, że przesłuchała piosenki, a potem grzecznie rozstali się w hallu, kiedy on pomaszerował do swojej, ona do swojej sypialni. A może to nie było wczoraj? Wszystko to samo, Lisey... Wszystko to samo - podsunął jej myśl cichy głosik. Może i wszystko to samo, ale ona nie miała na imię Lisey, a ten tekst pochodził z Historii Lisey Stephena Kinga. Kolejnym, co przyszło jej do głowy, była myśl, iż powinna ograniczyć czytanie książek Króla, które za głęboko wżerały się w jej zwoje mózgowe.
- Pamiętasz, o co cię wczoraj poprosiłem, Sarah?
Z ulgą, że wreszcie usłyszała własne imię, kobieta przytaknęła. Wczoraj powiedział, że za chwilę puści jej piosenkę. Piosenkę, której jeszcze nikomu nie pokazywał i poprosił, żeby zamknęła oczy. Miała za zadanie puścić wodzę wyobraźni i pozwolić, by ta ukazywała jej obrazy rysowane muzyką. Pamiętała jak przymknęła powieki, słysząc pierwszy dźwięk (będąc bardziej dokładnym: krzyk) nagrany na nieco starodawnej taśmie. Ale co dalej?
- Jeśli ta piosenka zadziała tak na innych, będę musiał zrezygnować z jej publikacji, inaczej każdy, kto jej posłucha, zaśnie jak kamień.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Zasnęłam? Tak bardzo cię przepraszam...
- Nic nie szkodzi. Musiałaś być padnięta, przez tę nocną zasadzkę.
Czuła, że się rumieni i na własne nieszczęście nie mogła tego zrzucić na chłodną pogodę. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, ukazując rządek białych zębów.
- W takim razie, jakim cudem znalazłam się we własnym łóżku? - zapytała, próbując odzyskać choć częściowo kontrolę nad sytuacją. - Zaniosłeś mnie?
- Nie rozumiem, skąd w twoim głosie to powątpiewanie. Owszem momentami było ciężkawo - widziała, że nie mógł się powstrzymać, by odrobinę jej nie dopiec. - ale dałem sobie radę.
W tamtej chwili wyglądał zupełnie jak kilkuletni chłopiec. Dumny zarówno z siebie, jak i z żartu, który udało mu się spłatać komuś, kogo nawet lubił. Poczuła nieodpartą ochotę, by zmierzwić mu włosy i powiedzieć jestem z ciebie dumna, Mikey.W ostatniej chwili powstrzymała rękę już wędrującą do góry i skierowała ją ku swoim włosom, zgarniając je za ucho.
- To bardzo miłe z twojej strony, dziękuję. I po raz kolejny bardzo przepraszam... Czy istnieje jeszcze szansa, żebym posłuchała tej piosenki jeszcze raz.
- No pewnie! - odpowiedział, po czym przybrał ten swój konspiracyjny ton, który ona dopiero poznawała - Ale dopiero, gdy magia na to pozwoli...
Szampańskiej zabawy sylwestrowej i szczęśliwego Nowego Roku!
Much L.O.V.E.
Liberian_Girl
Nie mogę się oderwać od Twojego bloga! Twoje opisy są niesamowite, uwielbiam je czytać!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci szczęśliwego Nowego Roku i pisania tak cudownych opowiadań, jak teraz. Masz talent, nie marnuj go!
Pozdrawiam,
Paulina
Świetny rozdział! Tyle się dzieje, że nie ogarniam chyba. :P
OdpowiedzUsuńPo pierwsze Omer i Erin. Nie spodziewałam się tego... Ale chyba tylko ja. xD
Leah postanowiła wrócić do świata żywych. :D Bardzo mnie urzekł humor Sarah, te jej myśli... :D Michael był uroczy mówiąc o tym, że posłuchają znów piosenki jak magia pozwoli. Cudnie. W dodatku od dawna zabieram się za książki King'a i jak na razie nic nie wychodzi. Bardzo spodobał mi się cytat z mojego ulubionego serialu, tzn. jedynego który oglądam. :P
Dziękuję za ten rozdział.
Całuski i wszystkiego najlepszego :**
Klaudia
Uwielbiam Twój styl pisania. Jak to robisz? Jak wszystko tak cudownie opisujesz wszystko dookoła, jak tak fajnie to ze sobą komponujesz? Chciałabym umieć tak pisać ;-)
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny xD bardziej niż zwykle.
Czekam na nexta, Lolkaaa
Ostatnio nie chce mi się nic, nawet komentować, a tym bardziej pisać...
OdpowiedzUsuńPrzepraszam bardzo, ale o co chodzi w pierwszej części rozdziału? Ja mam pewne podejrzenia, ale nic nie powiem. Tak będzie bezpieczniej, naprawdę. Wolę jak na razie milczeć, później powiem, kiedy będę bardziej pewna niektórych spraw. Mam dwie możliwości...
Nie lubię Leah - powtórzę to po raz setny. Irytuje mnie, denerwuje i robi z siebie jakąś wielce poszkodowaną dziewczynkę. No i oczywiście musi być najważniejsza! Szczególnie wkurzyła mnie tym, że chce pokazać im wszystkim: ,,Bei, która zapomniała już o jej istnieniu, Annie, wiecznie przemądrzałej siostrzyczce, której wydawało się, że jest ulubienicą Taty, a przede wszystkim pokaże matce, której ona zawsze była obojętna. Udowodni, że ojciec słusznie obdarzył ją największą miłością i zaufaniem. Udowodni, że na to zasługiwała." Tak, Boże, a dobiło mnie już to o Annie i Sarah. Że niby Annie miała myśleć, że jest ukochaną córeczką tatusia? Boże, nie, to właśnie Leah tak myśli. Jeśli mam być szczera to on na pewno kochał je wszystkie tak samo i Leah, i Annie, i oczywiście swoją żonę. Ale my w temacie córek jesteśmy - Leah jest po prostu rozpieszczoną małą gówniarą, przepraszam bardzo za takie słowa, no, ale to prawda! A tym czasem wszyscy czepiają się Paris! No jasne, tak, oczywiście, cholera. Mam jej po prostu dość, niech ktoś powie jej jaka jest prawda. Niech ktoś jej uświadomi, że nie jest najważniejsza. Naprawdę, niech ktoś jej wygarnie. Błagam, ja będę wtedy szczęśliwa.
No i na sam koniec mamy, całe szczęście, coś miłego, przyjemnego. Nie jest to żadna Leah, tylko Michael i Sarah. Bez Leah świat jest piękniejszy, ha. Po dłuższym zastanowieniu są razem uroczy, mają to coś. Jednak się dopełniają, jakoś. I mi się to podoba, choć nie mówię, że teraz nie jest dobrze. Teraz też jest wspaniale, bardzo, podobają mi się takie relacje pomiędzy nimi.
No dobrze, kończę już, bo muszę iść do innych, czego nie chcę, co już pisałam na początku...
Szczęśliwego 2015, Liberian_Girl!