sobota, 17 stycznia 2015

This Is Not It_23


When a man loves a woman 
Deep down in his soul 
She can bring him such misery 
If she is playing him for a fool 
He's the last one to know 
Loving eyes can never see
                                                                    - Percy Sledge



Czuła ciepło bijące od jego ciała, gdy obejmował ją ramieniem, siedząc obok na łóżku w jego pokoju. Wdychała zapach jego perfum, tak inny od tego, którym pachniał mężczyzna zajmujący teraz miejsce w jej sercu. Gdy bawił się pierścionkiem tkwiącym na jej serdecznym palcu, gładziła dłonią jego udo. Maleńki kamyczek rzucał pojedyncze, migotliwe refleksy, odbijając promienie słońca wpadające przez okno. Niebo, pomimo dość chłodnego, styczniowego popołudnia, nigdy nie było bardziej przejrzyste i spokojne. Lecz nawet jego zielono-zimny odcień nie potrafił ukoić nerwów Annie. W odtwarzaczu kręciła się teraz płyta, którą Sean podarował jej na pierwszą rocznicę ich związku. Była to składanka jej ulubionych piosenek, w tym jej stuprocentowy faworyt: Just The Way You Are Bruno Marsa. Nigdy chyba nie słyszała piękniejszego utworu, choć przecież cudownych piosenek o miłości na świecie jest wiele. Kiedy jednak ta właśnie melodia zaczęła wypełniać sypialnię pierwszymi dźwiękami, ostrożnie wyswobodziła się z uścisku swojego chłopaka i wyłączyła wieżę. 
- Coś nie tak, Tinker Bell? - zapytał, obejmując ją od tyłu i opierając brodę na jej ramieniu.
Tinker Bell. To urocze przezwisko nadał jej ojciec, gdy była zaledwie trzy-, a może czteroletnim brzdącem. Miała wtedy bardzo wysoki głosik, który w żartach porównywany był do dźwięku małego dzwoneczka. Poza tym słynęła ze swojego wiecznego gadulstwa, więc imię disnejowskiej wróżki pasowało do niej jak ulał. Teraz tylko jej chłopak nazywał ją w ten sposób.
- Musimy porozmawiać, Sean.
Słowa z trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło. Odsunęła się od wtulonego w jej plecy chłopaka i wetknęła skostniałe, lekko drżące ręce w tylne kieszenie jasnych jeansów.
- To zabrzmiało groźnie - powiedział, unosząc kąciki ust w na pozór pewnym uśmiechu. - Co się dzieje?
Nie podnosząc wzroku, zajęła miejsce na łóżku i nie czekając, aż do niej dołączy, pozwoliła potokowi słów wylać się z niej z niebywałą szybkością.
- Przepraszam, że mówię ci o tym tak, późno, ale nie znalazłam dobrego momentu, aby poruszyć ten tematu. Dwa tygodnie temu dowiedziałam się, że moja uczelnia umożliwia wyjazdy do Afryki, w ramach bezpłatnych praktyk. Zdecydowałam się wyjechać. Wylatuję za tydzień.
Cały róż, zwykle obecny na jej policzkach, rozpłynął się w nicość. Przy tej bladości jeszcze wyraźniejsze stały się sińce pod jej błękitnymi oczami... Wyrzuciła z siebie to wszystko, dopiero teraz mając chwilę na wzięcie oddechu. Patrzyła na mężczyznę, który poświęcił jej dwa i pół roku swojego życia, a którego musiała teraz zostawić, nie podając mu prawdziwego powodu ich rozstania. Właściwie, to wyznała mu tylko połowę prawdy. Faktycznie za tydzień wylatywała na inny kontynent, by pomagać lekarzom, a jednocześnie zdobywać doświadczenie. Od zawsze pragnęła służyć innym, dlatego właśnie zdecydowała się na medycynę, jednak praca tam, gdzie warunki nierzadko okazują się przeszkodą nie do przebycia, wydawała jej się spełnieniem marzeń. Tylko tam mogła naprawdę poczuć, że jest potrzebna i nic nie potrafiłoby jej powstrzymać od zaplanowanego już wyjazdu. Nawet scena, jaką urządziłby jej Sean. Ale on tylko siedział i wpatrywał się w nią tymi swoimi ciemnymi jak noc oczami, które wydawały się rozumieć wszystko. Prosiła go, lecz tylko spojrzeniem, by powiedział cokolwiek... W odpowiedzi usłyszała jedynie:
- Kiedy wrócisz?
- Właśnie powiedziałam Ci, że przeprowadzam się na inny kontynent, z dala od cywilizacji, by leczyć ludzi bez leków i sterylnych szpitali, a ty pytasz tylko o to, kiedy wrócę? Nawet nie próbujesz nie powstrzymać? - nie mogła uwierzyć w spokój wypisany na jego twarzy. I tę cholerną, bezgraniczną miłość w jego spojrzeniu.
- Wiem, że to od zawsze było twoim marzeniem, dlatego nie zamierzam cię powstrzymywać. Poza tym, jesteś córką swojej mamy, dlatego nawet nie łudzę się, że dałbym radę cię przekonać. Po prostu chciałbym wiedzieć, jak długo będę tu na ciebie czekał.
- A co jeśli w ogóle nie zamierzam wracać?
- Wtedy spakuję się jeszcze dzisiaj i  wyjadę razem z tobą. Ale może nie podejmuj tak poważnej decyzji zbyt pochopnie. Chyba o to mogę cię poprosić?
- Sean, ja nie chcę, żebyś tutaj na mnie czekał i marnował swoje życie. Może mnie nie być miesiąc, rok, albo dziesięć lat. Nie wiem, jak potoczy się moje życie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, co się stanie po wejściu na pokład samolotu, a co dopiero w tak odległej przyszłości. Nie chcę, byś czuł się w jakikolwiek sposób ograniczony, tylko dlatego, że coś mi obiecałeś. Przerabiałam już związek na odległość i z doświadczenia wiem, że nie da się żyć w ten sposób. Nie chcę obarczać cię takim ciężarem.
- Kiedy się kogoś kocha, Tinker Bell, nawet rozłąka nie potrafi tego zmienić. A jeśli ja chcę wziąć ten ciężar na swoje barki? Pomyślałaś o tym, że może wcale nie chcę spędzić życia bez ciebie, choćbym musiał mieszkać w lepiance i codziennie jeść placki z kukurydzy? Nie ważne gdzie. Ważne, że z tobą.
Nie wierzyła własnym oczom. Bezszelestnie ześlizgnął się na podłogę z, nakrytego kocem, łóżka i klęknął przed nią na jedno kolano, delikatnie ujmując jej dłonie.
- Anno Faith Anderson, czy chciałabyś rozjaśniać moje życie swoim uśmiechem do końca naszych dni? Czy chciałabyś zostać moją żoną? - Jego oczy jaśniały niesamowitym blaskiem. Widząc jej zaskoczoną minę, natychmiast zaczął się tłumaczyć. - Przepraszam, że tak bez pierścionka, ale trochę mnie zaskoczyłaś tym wyjazdem, jednak moja prośba jest całkowicie poważna. Pojedziemy po pierścionek jeszcze dzisiaj, jeśli tylko zgodzisz się wyjść za mnie. Bo się zgodzisz, prawda?
Przybrał proszący wyraz twarzy, utkwiwszy wzrok w jej pochmurno niebieskich oczach, które zasnuła dziwna mgiełka. Dziewczyna zakryła dłonią usta, próbując za wszelką cenę powstrzymać łzy zbierające się pod jej zaciśniętymi powiekami. Wyswobodziła swoje dłonie z jego uścisku, może odrobinę zbyt gwałtownie i stanęła, górując teraz nad klęczącym młodym mężczyzną. Odwróciła głowę, gdy wieża, choć uprzednio własnoręcznie przez nią wyłączona, odtworzyła piosenkę Cry Me A River Justina Timberlake'a. To nie tak miało wyglądać. To zbyt wiele...
- Wybacz, Sean... Ja... Ja nie mogę tego zrobić.
Spokojnie, jakby wciąż pod wrażeniem jego słów i obezwładniona szybkim biciem swojego serca, odeszła zamykając za sobą drzwi do jego sypialni. Wierzchem bladych dłoni otarła słone łzy spływające po jej policzkach. Bezmyślnie wyciągnęła telefon z kieszeni i wybrawszy Jego numer, napisała krótką wiadomość:

Spotkajmy się za godzinę na dworcu Union Station.
     Ann              



4 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Nie mogę się doczekać następnego :)
    Jedyne do czego mogę się przyczepić… Czemu tak krótko? ;)
    Pozdrawiam,
    Paulina!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z przedmówczynią. Super rozdział, ale krótki! :(
    Lolkaaa

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj! :D Next super,ale zdecydowanie ZA KRÓTKI!! Życzę weny i czekam na nexta! :D
    Zapraszam też do mnie-
    http://whoisit1.blogspot.com/?m=1 :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No cześć.
    Nie było mnie tu już dosyć dawno, w ogóle mnie na bloggerze nie było. Ale postanowiłam, że to musi się zmienić, chociaż w niektórych przypadkach. I oto jestem, i widzę, że podczas mojej nieobecności wiele się zdarzyło. Bardzo dużo. A między innymi to, że ROZDZIAŁ JEST ZA KRÓTKI. No ile ja mam tu truć, że dłuższe mają być, hm? XD Ale postaram się już skupić na tym, co mam przed sobą i nie mówię tu o Kubusiu Puchatku, ale o rozdziale.
    Annie i Sean, Boże... Oświadczył się jej, a ona odmówiła. Wiedziałam, że tak będzie! Wiedziałam, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do tego, to ona się nie zgodzi, bo kocha innego. Co do tego pana, którego właśnie kocha, też mam pewne podejrzenia, ale powiem o tym później. W innym komentarzu, pod innym rozdziałem. Tylko że to nie wszystko, muszę przecież jeszcze napisać coś o ślicznym imieniu Annie. U niej brzmi to lepiej, tak.
    Nadal nie jest to koniec, bo muszę jeszcze napisać coś o tym, co działo się w sylwestra. A na początek zajmę się postacią, za którą zbytnio nie przepadam. Nosi ona imię Leah. trafiła do szpitala, bo co? Bo starała się pokazać wszystkim, ze potrafi. Że jest lepsza. Jasne. Tym pokazała mi, że wcale lepsza nie jest skoro przesadziła aż tak. Nie lubię jej i nie zamierzam polubić. Jedynie mogę jej współczuć, trochę.
    I na sam koniec zostawiłam sobie Michaela i Sarah. Oni są razem cudni i tak, i jako para. Spróbowałam to sobie wyobrazić i jestem zauroczona nimi, w każdej postaci. Dlatego nie mam zdania, mogę być dla siebie kim tylko chcą.
    Teraz już kończę, kochana Liberian Girl, bo pora załatwić pewne sprawy i jeszcze popracować nad zdjęciem profilowym...
    Pa pa.

    OdpowiedzUsuń