Liberian_Girl
Ma w sobie coś, czego nie da się opisać słowami.
- John Steinbeck Podróże z Charleyem.
W poszukiwaniu Ameryki
- Pakuj się.
To krótkie zdanie wystarczyło, by oderwała się od czytanej w salonie książki i zwróciła ciemne oczy w kierunku stojącego na progu Michaela. Polarowy koc w kolorze czerwonego wina otulał jej zmarznięte ciało, a gęste loki zostały związane w kok na czubku głowy.
- O czym ty mówisz?
Ubrany w czerwoną pidżamę upstrzoną gwiazdkami, z dziwnym, kolorowym szalikiem owiniętym wokół szyi, patrzył na nią, nie kryjąc rozbawienia. Nie minęły dwa dni, odkąd dzieci opuściły dom, jednak cisza już dawała im się we znaki. Obojgu brakowało gwaru, jaki opanowywał kuchnię i salon, gdy Prince, Blanket, Paris i Leah wracali ze szkoły. Erin znikała na całe dnie, coraz więcej czasu spędzając na zajęciach dla seniorów, na które zapisała ją Sarah. Oprócz stałych pracowników, takich jak ochroniarze i gosposia oraz ogrodnik wpadający raz w tygodniu, dom pozostawał do dyspozycji ich dwojga. Kiedy Jackson akurat godzinami nie przesiadywał w studiu nagraniowym, albo nie wyjeżdżał na spotkania w sprawie rozpoczęcia prac nad nową płytą, często siadywali, tak jak ona teraz, w salonie i uprzyjemniali sobie chwile lekturą książek, których nigdy nie brakowało w jego domowej bibliotece. Tym razem jednak, gdy pojawił się, ubrany niczym dziadek mróz, nie zważając na dodatnią temperaturę panującą w domu, widziała, że tryska energią. Był już wieczór, a ona nie widziała go od rana, kiedy to wspólnie zjedli śniadanie składające się z białkowej jajecznicy i pełnoziarnistych tostów. Co wprawiło go w tak wyśmienity humor? Nie miała pojęcia, ale czuła, że polecenie, które jej wydał, gdy tylko się tu pojawił, ma z tym coś wspólnego.
- Czy chociaż raz nie mogłabyś mi zaufać? - założył za ucho pasmo ciemnych włosów opadających na ramiona kaskadą gęstych loków.
- Tobie? W życiu!
- Ha. Ha. Bardzo zabawne... W porządku. Nie chcesz, to nie słuchaj. Wracam do studia.
Nie wierzyła własnym oczom. Nonszalancko oparty o framugę drzwi, skrzyżował ręce na piersiach, po czym jeszcze chwile jej się przyglądał. Potem, jak obrażony sześciolatek, odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami. Sarah wydawało się, że najzwyczajniej w świecie to wyobraźnia spłatała jej figla. Jak się okazało, nie tym razem. Kiedy już otrząsnęła się z wrażenia, jakie wywarło na niej dość spektakularne wyjście Michaela, podniosła się z kanapy i pozostawiając swój ciepły kącik, ruszyła na poszukiwania Piotrusia Pana. Idąc korytarzem, polarowy koc cicho szurał po świeżo lakierowanej, drewnianej podłodze, niczym długi tren w średniowiecznych, bogato zdobionych sukniach. Jedną dłonią przytrzymując okrycie, drugą wodziła po szorstkiej powierzchni ściany, pod palcami wyczuwając finezyjne nierówności. W powietrzu wciąż wyczuwało się zapach jaśminowej świeczki, którą zapaliła na krótko po obiedzie, mieszający się z ulotną wonią perfum pana domu. To oznaczało, że szła w dobrym kierunku. Były tylko dwie możliwości, gdzie mógł się ukryć ten dorosły dzieciak: sypialnia lub studio nagraniowe. Jako że za wszelką cenę chciała uniknąć naruszania jego przestrzeni osobistej, postanowiła najpierw sprawdzić kryjówkę bardziej prawdopodobną. Doszła już do miejsca, gdzie korytarz rozwidlał się, prowadząc do garażu i dalszej części domu, gdzie światło, choć zapalone, nie zalewało swoim blaskiem wszystkich zakamarków. Jedna z lamp stojących na staromodnej, elegancko wykonanej komodzie rzucała zniekształcony cień na przeciwległą ścianę tak, że kobieta natychmiast pożałowała ruszania się z kanapy. Bardziej niż całkowitej ciemności nienawidziła tego złowieszczego półmroku, w którym nawet najzwyklejsze przedmioty potrafiły przybrać straszliwe kształty i postaci. Nienawidziła tego odkąd trafiła do tamtego domu... Uspokój się. Już się stamtąd wyrwałaś. Nie musisz tam wracać... - mówiła sobie w duchu, starając doprowadzić się do porządku. Wdech i wydech, trzeba uspokoić szaleńczo bijące w piersi serce. Kilka szybkich kroków i jej dłoń wreszcie wyląduje na klamce drzwi prowadzących do studia nagraniowego. Do dalej... Jeszcze tylko kawałek.
- Buu!
Ktoś wyskoczył z cienia i zimnymi dłońmi złapał ją za ramiona. Zamknęła oczy i osunęła się po ścianie prosto na podłogę, słysząc szaleńczy śmiech żartownisia. Jej oddech, tak uporczywie uspokajany, znów stał się płytki i szybki, a ręce drżały. Miała ochotę udusić go na miejscu, za to, że nie przestawał się śmiać. Za to, że trzymał się za bolący od chichotu brzuch, a łzy radości spływały mu po policzkach. Siedząc na podłodze, wycedziła przez zaciśnięte zęby:
- Zginiesz. Marnie.
- Ale... - próbował się opanować - sama się prosiłaś... No! Tym razem wyszło mi to całkiem nieźle. Żebyś ty widziała swoją minę.
Spróbował odegrać wyraz przerażenia przyjaciółki, jednak kolejny napad śmiechu mu w tym przeszkodził. Kiedy zobaczył, że ta nareszcie zaczyna podnosić się z ziemi, wyciągnął do niej pomocną dłoń.
- Przepraszam, Sarah... Po prostu chciałem cię trochę nastraszyć. To chyba nic złego, prawda?
- Jasne. Radzę ci teraz mieć oczy dookoła głowy, panie Jackson, bo nie wiesz, kiedy nadejdzie słodki czas zemsty - spojrzała na niego, a na jej twarzy ponownie zagościł słaby uśmiech.
- Przekonamy się, do kogo będzie należało ostatnie słowo. Wracając do pakowania się...
- Powiesz mi wreszcie, o co tu chodzi?
Zęby Michaela lśniły w szerokim uśmiechu. Kobieta patrząc na niego, chyba po raz pierwszy zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest atrakcyjny.Wyraźnie zarysowane kości policzkowe, gęste, czarne włosy, pełne usta i te oczy... Nie wolno zapominać o srebrnym łańcuszku wiszącym seksownie na szyi. Co prawda, zupełnie nie był w jej typie, jednakże z pewnością mógł się podobać. Dopiero, gdy w jej głowie wysnuł się powyższy wniosek, usłyszała jego głos:
- ... no i wrócilibyśmy przed powrotem dzieci, co ty na to?
- Wrócilibyśmy skąd?
- Czy ty mnie słuchasz? Właśnie ci wszystko powiedziałem.
- Przepraszam, zamyśliłam się...
- Dobrze, powtórzę, ale teraz się skup - powiedział, kładąc jej tę samą, zimną rękę na ramieniu. - Muszę wyjechać na kilka dni do Austrii. Mam tam parę spotkań dotyczących płyty i chciałbym zabrać cię ze sobą, jako szefa kuchni i towarzyszkę podróży. Zanim dzieciaki wróciłyby z ferii, bylibyśmy w domu. Co o tym sądzisz?
- Wiesz... to bardzo miłe z twojej strony, ale nie mogę zostawić Erin samej.
- Już z nią rozmawiałem i powiedziała, że od dawna chciała odwiedzić jakąś swoją koleżankę w okolicy, w której mieszkałyście i nie ma nic przeciwko temu, abyśmy wyjechali.
- Ale... ja nie mogę z tobą jechać. Nie mam tyle pieniędzy.
- Hej, przecież mówiłem, że odegrasz podwójną rolę: dotrzymasz mi towarzystwa i zadbasz o to, żeby nas tam nie potruli. To jak?
- Załatwiłeś już wszystko, a ja nie mam tu nic do gadania. Mylę się?
- To nie tak... - w jednej chwili wyglądał jak chłopiec przyłapany przez matkę na gorącym uczynku. - Chcę, żebyś pojechała.
- W takim razie chyba nie mam wyboru...
- Świetnie!
Ujął w dłonie jej śliczną twarz i ucałował w oba policzki, nie przestając się uśmiechać. Krótki moment czystej euforii, zupełnie jak u dziecka. Kiedy tylko zauważył rumieńce otulające kości policzkowe kobiety, natychmiast się zreflektował.
- Przepraszam, ja... po prostu bardzo się cieszę.
- Jasne, rozumiem... Więc kiedy wyjeżdżamy?
- Nie wspominałem? - spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Och, faktycznie! Jakimś cudem to przeoczyłem. Mamy lot jutro o 10:30.