sobota, 15 sierpnia 2015

Everybody's Somebody's Fool_2

A więc tak wygląda pięć lat wyciętych z życiorysu człowieka... Kilka kartonów podpisanych czarnym markerem, oczekujących w hallu na zabranie przez samochód od przeprowadzek. Jeden nieco przetarty, lecz wciąż nie najgorzej wyglądający fotel. Jeden dywan we florystyczne wzory i jedna lampka nocna, która słyszała rozmowy tak prawdziwe, jak tylko mogły one być, gdy odbywały się nad ranem, nim jeszcze Słońce przebudziło się, by ją zastąpić. Pięć lat i tylko tyle do zabrania? Teddy siedziała na kanapie w pokoju szumnie nazywanym salonem, gdzie po jej fotelu (którego właścicielką była przyjaciółka) pozostało tylko puste, wolne od kurzu miejsce. Ariana kręciła się po mieszkaniu, sprawdzając, czy aby na pewno każdy bibelot został spakowany. Jakby cała ta sytuacja sama w sobie nie była wystarczająco smutna, akurat dziś musiał wypaść ten dzień cyklu, kiedy to dosłownie wszystko jest w stanie doprowadzić kobietę do płaczu. Oddychała miarowo. Obserwując współlokatorkę starała się powstrzymać łzy cisnące się do jej niebieskich oczu z całą mocą. Jak na razie radziła sobie całkiem dobrze... Tylko jak długo wytrzyma tę grę pozorów? Przyjaciółka sprawiała wrażenie zdeterminowanej i skupionej, lecz nawet to nie tłumaczyło jej wyjątkowej małomówności. Zwłaszcza, że przeoczyła brak podkładki pod kubkiem stojącym na stoliku do kawy. Kto jak kto, ale Ariana za żadne skarby świata nie pozwoliłaby na "taki nieporządek" w jej mieszkaniu. Rzecz w tym, że to mieszkanie już dłużej nie należało do niej, jednak ten drobny szczegół nie zgasił nadziei Teddy na to, iż nie ona jedna ciężko przeżywa rozstanie. Drzwi wejściowe skrzypnęły cicho. Ile to razy obie wmawiały sobie, że "jutro" coś z tym zrobią, bo przecież "tak nie można funkcjonować"? Jak widać na załączonym obrazku, przetrwały w ten sposób pół dekady, narzekając jedynie od czasu do czasu
- Już jestem - dobiegł je z hallu nieco zdyszany głos Marcusa.
- Zrobić ci herbaty?
Ari wychyliła się nagle z kuchni, choć można by przysiąc, że jeszcze przed chwilą zbierała kosmetyki z półki w łazience. Jej narzeczony po krótkim namyśle odparł:
- Nie mamy czasu. Samochód firmy przewozowej będzie za kilka minut.
A więc to już. Przyszedł czas, by zakończyć to, co tak pięknie się zaczęło. Jak dzisiaj pamiętała dzień, w którym ta dziewczyna o niepokojąco dojrzałym charakterze i najpiękniejszych, piwnych oczach, jakie kiedykolwiek widziała, przygarnęła ją pod swój dach. Miały wtedy zaledwie osiemnaście i dziewiętnaście lat, a przy tym cały świat u swych stóp. Teddy nie mogła dłużej tego znieść. Zerwała się z kanapy i objęła nieco zaskoczoną, choć nie mniej wzruszoną przyjaciółkę.
- Będę za tobą tęsknić - wyszeptała jej wprost do ucha drżącymi od płaczu wargami.
- Ja za tobą też, mała.
Jeszcze przez chwilę tkwiły w tym pełnym emocji uścisku. Dopiero ciche chrząknięcie przypadkowego widza przerwało piękny moment.
- Kochanie, nie chciałbym przeszkadzać, ale obawiam się, że musimy już iść...
- W porządku - Teddy podeszła do młodego mężczyzny i wyciągnęła rękę w jego kierunku, którą on uścisnął przyjacielsko - Opiekuj się nią, dobrze? To najcudowniejsza istota na ziemi i nie zniosłabym, gdyby ktoś ją skrzywdził.
- Przy mnie nic jej nie grozi. I ty też się trzymaj.
- Zaczekasz na mnie na dole?
Marcus przytaknął i zniknął za drzwiami mieszkania. Zostały same. Była ciekawa, co też Ariana ma jej do powiedzenia, w dodatku w cztery oczy. Postanowiła pozwolić jej zacząć.
- Posłuchaj mnie uważnie, mała. Może i się wyprowadzam, ale to nie oznacza, że przestaję czuć się za ciebie odpowiedzialna - powiedziała, patrząc na nią tymi swoimi piwnymi, lśniącymi od łez oczami. - Więc prowadź się porządnie, bo nie zamierzam kłamać twojej mamie, kiedy do mnie zadzwoni. Poza tym nie rozstajemy się przecież na zawsze, prawda? - dodała z nieco wymuszonym uśmiechem. -  Poradzisz sobie. Wierzę w to, bo jesteś silna, może tylko odrobinę roztrzepana... Kocham cię, Theodore Geneviève Higgins. Uważaj na siebie.
- Ja ciebie mocniej, Ari...
Ponownie wpadły sobie w ramiona. Czuła, że moczy łzami bawełniany materiał jej białej koszuli, ale nie dbała o to. Po kilku pociągnięciach nosem i cichych chlipnięciach obie nieco się uspokoiły.
- Widzimy się w poniedziałek w pracy - dodała Ariana z uśmiechem pośród wilgotnych strużek na jej policzkach. - I obiecaj mi, że tym razem zakochasz się z wzajemnością.
- Obiecuję.
Gdyby tylko ta obietnica była tak łatwa do dotrzymania... Teddy machała przyjaciółce, dopóki trzaśnięcie drzwi brutalnie nie rozłączyło dwóch pokrewnych dusz.

*

- Michael, przecież wiem, że się zakochałeś! Wykrztuś to wreszcie!
- Wcale nie. Nie mam pojęcia, czym mówisz...
Kłamał. Wiedziała o tym zarówno ona, jak i on sam. Odwrócił się od niej, by nie dostrzegła uśmiechu, który pomimo wszystko zagościł na jego twarzy. Śmiały się jednak nie tylko usta. Jego oczy w kolorze głębokiego brązu także emanowały radością, której świat dawno w nich nie widział. Duże dłonie powędrowały ku hebanowym lokom na jego głowie, w rozpaczliwej próbie ich uporządkowania. Mimo prób pojedyncze pasma włosów wymykały się jego palcom, tworząc oprawę dla jego przystojnej twarzy. Zdrowa cera zdawała się pochłaniać drobinki światła i promieniować jeszcze bardziej. Ciemna karnacja w kolorze kawy z mlekiem (z kilkoma jasnymi plamami w okolicy szyi oraz dłoni) sprawiała, że gdy pozostawał w bezruchu, bardziej przypominał idealną rzeźbę, niż żywego człowieka. Kto by pomyślał, że miłość jest w stanie robić z człowiekiem tak niesamowite rzeczy... Najwidoczniej jego przyjaciółka pomyślała o tym samym, bo po chwili milczenia odezwała się słowami:
- Jeśli nie chcesz, nie musisz tego mówić głośno, ale twój wygląd krzyczy to za ciebie, kochanie.
- Mylisz się, Diano.
- Nie chcę się z tobą sprzeczać, choć wczoraj na planie odniosłam zupełnie inne wrażenie. Może tylko miałam przywidzenia?
Młody mężczyzna nie wytrzymał tego droczenia się jego wieloletniej przyjaciółki. Podszedł do niej, objął w ramiona, uniósł nad ziemię i kilkukrotnie zakręcił dookoła. Śmiech kobiety wypełnił przestronny salon.
- Uspokój się, głuptasie! Opuść mnie w tej chwili!
Michael usłuchał, niczym mały chłopiec skarcony przez swoją nauczycielkę. Z tym, że jego twarz rozpromieniał szeroki uśmiech. Wyszczerzył do Diany swoje śnieżnobiałe zęby i czekał.
- Ta dziewczyna zupełnie zawróciła ci w głowie! - roześmiała się ponownie i pobłażliwie pokręciła głową. - Ale jak tak dalej pójdzie, to na pewno się spóźnisz.
- Naprawdę?!
Mocno zbity z tropu spojrzał na duży zegar stojący w kącie. Dochodziła dziesiąta. Za pół godziny powinien już być na planie. Joe Pytka nie przepuści mu długiej pogadanki na temat punktualności. Musiał się spieszyć.
- Diano, mogłabyś mnie podwieźć? - zapytał, a jego głos brzmiał naprawdę rozpaczliwie.
- Oczywiście, kochanie. Zbieraj się.
Wystarczyło mu kilka minut. W czasie, gdy ona pochłonięta była szukaniem kluczyków do samochodu, on odświeżył swój oddech, delikatnie skropił skórę ulubionymi perfumami i podjął kolejną próbę ujarzmienia swoich włosów. Gdy i tym razem mu się nie poddały, zrezygnowany pozostawił je w luźnym węźle na wysokości karku. I już. Był gotowy na spotkanie ze swoją przyszłością.



1 komentarz:

  1. No, no, jestem ciekawa, w kim to zakochał się Michael :D Zdaje się, że na razie nie znają się z Teddy - którą już polubiłam - ale zobaczymy... Bardzo podoba mi się Twój styl pisania. Sprawiłaś, że nie można doczekać się kolejnego rozdziału :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń