- Już jestem - dobiegł je z hallu nieco zdyszany głos Marcusa.
- Zrobić ci herbaty?
Ari wychyliła się nagle z kuchni, choć można by przysiąc, że jeszcze przed chwilą zbierała kosmetyki z półki w łazience. Jej narzeczony po krótkim namyśle odparł:
- Nie mamy czasu. Samochód firmy przewozowej będzie za kilka minut.
A więc to już. Przyszedł czas, by zakończyć to, co tak pięknie się zaczęło. Jak dzisiaj pamiętała dzień, w którym ta dziewczyna o niepokojąco dojrzałym charakterze i najpiękniejszych, piwnych oczach, jakie kiedykolwiek widziała, przygarnęła ją pod swój dach. Miały wtedy zaledwie osiemnaście i dziewiętnaście lat, a przy tym cały świat u swych stóp. Teddy nie mogła dłużej tego znieść. Zerwała się z kanapy i objęła nieco zaskoczoną, choć nie mniej wzruszoną przyjaciółkę.
- Będę za tobą tęsknić - wyszeptała jej wprost do ucha drżącymi od płaczu wargami.
- Ja za tobą też, mała.
Jeszcze przez chwilę tkwiły w tym pełnym emocji uścisku. Dopiero ciche chrząknięcie przypadkowego widza przerwało piękny moment.
- Kochanie, nie chciałbym przeszkadzać, ale obawiam się, że musimy już iść...
- W porządku - Teddy podeszła do młodego mężczyzny i wyciągnęła rękę w jego kierunku, którą on uścisnął przyjacielsko - Opiekuj się nią, dobrze? To najcudowniejsza istota na ziemi i nie zniosłabym, gdyby ktoś ją skrzywdził.
- Przy mnie nic jej nie grozi. I ty też się trzymaj.
- Zaczekasz na mnie na dole?
Marcus przytaknął i zniknął za drzwiami mieszkania. Zostały same. Była ciekawa, co też Ariana ma jej do powiedzenia, w dodatku w cztery oczy. Postanowiła pozwolić jej zacząć.
- Posłuchaj mnie uważnie, mała. Może i się wyprowadzam, ale to nie oznacza, że przestaję czuć się za ciebie odpowiedzialna - powiedziała, patrząc na nią tymi swoimi piwnymi, lśniącymi od łez oczami. - Więc prowadź się porządnie, bo nie zamierzam kłamać twojej mamie, kiedy do mnie zadzwoni. Poza tym nie rozstajemy się przecież na zawsze, prawda? - dodała z nieco wymuszonym uśmiechem. - Poradzisz sobie. Wierzę w to, bo jesteś silna, może tylko odrobinę roztrzepana... Kocham cię, Theodore Geneviève Higgins. Uważaj na siebie.
- Ja ciebie mocniej, Ari...
Ponownie wpadły sobie w ramiona. Czuła, że moczy łzami bawełniany materiał jej białej koszuli, ale nie dbała o to. Po kilku pociągnięciach nosem i cichych chlipnięciach obie nieco się uspokoiły.
- Widzimy się w poniedziałek w pracy - dodała Ariana z uśmiechem pośród wilgotnych strużek na jej policzkach. - I obiecaj mi, że tym razem zakochasz się z wzajemnością.
- Obiecuję.
Gdyby tylko ta obietnica była tak łatwa do dotrzymania... Teddy machała przyjaciółce, dopóki trzaśnięcie drzwi brutalnie nie rozłączyło dwóch pokrewnych dusz.
*
- Michael, przecież wiem, że się zakochałeś! Wykrztuś to wreszcie!
- Wcale nie. Nie mam pojęcia, czym mówisz...
Kłamał. Wiedziała o tym zarówno ona, jak i on sam. Odwrócił się od niej, by nie dostrzegła uśmiechu, który pomimo wszystko zagościł na jego twarzy. Śmiały się jednak nie tylko usta. Jego oczy w kolorze głębokiego brązu także emanowały radością, której świat dawno w nich nie widział. Duże dłonie powędrowały ku hebanowym lokom na jego głowie, w rozpaczliwej próbie ich uporządkowania. Mimo prób pojedyncze pasma włosów wymykały się jego palcom, tworząc oprawę dla jego przystojnej twarzy. Zdrowa cera zdawała się pochłaniać drobinki światła i promieniować jeszcze bardziej. Ciemna karnacja w kolorze kawy z mlekiem (z kilkoma jasnymi plamami w okolicy szyi oraz dłoni) sprawiała, że gdy pozostawał w bezruchu, bardziej przypominał idealną rzeźbę, niż żywego człowieka. Kto by pomyślał, że miłość jest w stanie robić z człowiekiem tak niesamowite rzeczy... Najwidoczniej jego przyjaciółka pomyślała o tym samym, bo po chwili milczenia odezwała się słowami:
- Jeśli nie chcesz, nie musisz tego mówić głośno, ale twój wygląd krzyczy to za ciebie, kochanie.
- Mylisz się, Diano.
- Nie chcę się z tobą sprzeczać, choć wczoraj na planie odniosłam zupełnie inne wrażenie. Może tylko miałam przywidzenia?
Młody mężczyzna nie wytrzymał tego droczenia się jego wieloletniej przyjaciółki. Podszedł do niej, objął w ramiona, uniósł nad ziemię i kilkukrotnie zakręcił dookoła. Śmiech kobiety wypełnił przestronny salon.
- Uspokój się, głuptasie! Opuść mnie w tej chwili!
Michael usłuchał, niczym mały chłopiec skarcony przez swoją nauczycielkę. Z tym, że jego twarz rozpromieniał szeroki uśmiech. Wyszczerzył do Diany swoje śnieżnobiałe zęby i czekał.
- Ta dziewczyna zupełnie zawróciła ci w głowie! - roześmiała się ponownie i pobłażliwie pokręciła głową. - Ale jak tak dalej pójdzie, to na pewno się spóźnisz.
- Naprawdę?!
Mocno zbity z tropu spojrzał na duży zegar stojący w kącie. Dochodziła dziesiąta. Za pół godziny powinien już być na planie. Joe Pytka nie przepuści mu długiej pogadanki na temat punktualności. Musiał się spieszyć.
- Diano, mogłabyś mnie podwieźć? - zapytał, a jego głos brzmiał naprawdę rozpaczliwie.
- Oczywiście, kochanie. Zbieraj się.
Wystarczyło mu kilka minut. W czasie, gdy ona pochłonięta była szukaniem kluczyków do samochodu, on odświeżył swój oddech, delikatnie skropił skórę ulubionymi perfumami i podjął kolejną próbę ujarzmienia swoich włosów. Gdy i tym razem mu się nie poddały, zrezygnowany pozostawił je w luźnym węźle na wysokości karku. I już. Był gotowy na spotkanie ze swoją przyszłością.
No, no, jestem ciekawa, w kim to zakochał się Michael :D Zdaje się, że na razie nie znają się z Teddy - którą już polubiłam - ale zobaczymy... Bardzo podoba mi się Twój styl pisania. Sprawiłaś, że nie można doczekać się kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)