Kocham Cię bardziej niż wczoraj i mniej niż jutro.
Paulo Coelho Zahir
- Nie mogę się doczekać, kiedy powiemy dzieciakom! - Michael z czułością ujął jej dłonie, a oczy błyszczały mu z radości. - Pomyśl tylko, jak się ucieszą...
- Uhmm... no nie wiem. Jesteś pewien, że powinniśmy powiedzieć im o tym już teraz?
- A ty nie?
Widziała jego twarz, z której niemal natychmiast zniknął uśmiech. Zamrugała kilkukrotnie powiekami, a wspomnienie natychmiast powróciło.
- Michael... nie chciałabym, żebyś mnie źle zrozumiał, ale... Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł - powiedziała i natychmiast pożałowała, patrząc na jego oczy, które przybrały szczenięcy wyraz. - To nie tak... Po prostu, myślę, że dla nich to mógłby być nie mały szok.
- Więc chcesz to przed nimi ukrywać?! - na jego zwykle bladych policzkach wykwitły rumieńce oburzenia.
- Uhm...
- Wiesz co? To nie jest taki zły pomysł - powiedział, a ona natychmiast podniosła na niego zaskoczone spojrzenie. - Bylibyśmy jak Faceci w czerni! To znaczy... Zakochana Para w czerni... Ugh! To chyba nie najszczęśliwszy dobór słów, co? - ukrył twarz w dłoniach, zza których po chwili usłyszała chichot.
Zarówno teraz, jak i wtedy uśmiechnęła się na ten widok, a na wysokości pępka poczuła przyjemnie rozpływające się ciepło. Jeszcze kilka skłonów i była gotowa, z czystym umysłem, na drogę powrotną do hotelu. Trzask. Gałązka przełamała się pod ciężarem czyjejś stopy nie dalej, niż trzy metry od niej. Rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś lub czegoś, co mogło wywołać ten dźwięk jednak nie dostrzegła niczego niepokojącego. Zegarek wskazywał 8:30, co oznaczało, że jeśli tylko się pospieszy, zdąży zastać Michaela zaspanego, jedzącego śniadanie w błękitnej pidżamie. Ostatni, głęboki wdech leśnego powietrza, by odświeżyć płuca i ruszyła truchtem po nieośnieżonej ścieżce. Żwir chrzęścił pod jej starymi, białymi schlesingerami, podczas gdy myśli krążyły według przyspieszonego rytmu serca. Czy powinna przyznać się dzieciom do nowego związku? Przecież nie dało się nie zauważyć, że Leah nie pała sympatią do dzieci Jacksona... A gdyby mieli zostać jedną, wielką rodziną? Poza tym, co powie na to Erin? Czy nie pomyśli jak najgorzej o swojej synowej, która ledwie zdążyła pochować męża, a już lata za innymi? Wreszcie, czy to, co jest między nią o Michaelem, ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie? Oboje nie są już młodzi. Czy w pewnym wieku wypada jeszcze bawić się w romanse? Usłyszała skrzypienie śniegu tuż obok siebie. Stanęła, a niepokojący dźwięk również umilkł. Przez chwilę wydawało jej się, że dostrzegła błysk stali, jakby ostrza noża, w gęstwinie obsypanej białym puchem. Gdy próbowała jakoś logicznie to wytłumaczyć, dokładnie w miejscu, w który utkwiła wzrok, dało się słyszeć chrząknięcie. Nie zastanawiając się dłużej, puściła się biegiem ścieżką wciąż wspinającą się do góry, w kierunku hotelu. Nie zważała na drobne gałązki, które z zajadłością cięły skórę na jej twarzy. Wcześniej miłe uchu pohukiwania sów, nabrały nagle złowieszczego tonu. Zimny wiatr dął złowrogo, szeleszczeniem igieł i liści rozpraszając spokojną ciszę. Gdy, po tym kilkunastominutowym sprincie, dostrzegła znajomą bramę, dysząc okropnie, rzuciła się do ciężkiej, żeliwnej furtki, by zatrzymać się dopiero przy recepcji. Schludnie ubrana blondynka (o połowę od niej młodsza) popatrzyła na nią z niesmakiem. Jakoś nie była w nastroju, by przejąć się krzywą miną jakiejś wytapetowanej smarkuli. Czym prędzej wpadła do windy i nacisnęła guzik. Winda, jakby na złość, powoli wtoczyła się na ostatnie piętro, gdzie znajdowały się ich pokoje. Rozejrzała się po hallu. Billa nie było pod drzwiami numer 1218, co mogło oznaczać, że Jackson już tam nie ma, albo że zaprosił on swojego ochroniarza na śniadanie. Nie tracąc czasu, wparowała jak burza do przestronnego apartamentu, sprawiając, że łyżki w dłoniach obu mężczyzn zatrzymały się w połowie drogi do ich ust. Zanim zdążył choćby zaprotestować, wpadła w ramiona Michaela i wtuliła w jego pierś naznaczoną czerwonymi bliznami twarz. Dźwięczącą ciszę przerywało od czasu do czasu ciche pociąganie nosem.
- Sarah, co się stało?
- Ktoś... Ktoś był tam... - słowa uwięzły jej w gardle.
- Kto był gdzie? O czym ty mówisz?
- Ktoś... w lesie... On miał nóż...
Bill z Michaelem natychmiast wymienili znaczące spojrzenia, a ciemnoskóry mężczyzna po chwili wyszedł, cichym głosem wydając rozkazy do małej krótkofalówki. Sarah, wciąż starając się powstrzymać drżenie rąk, otarła pojedyncze łzy wierzchem dłoni i spojrzała zaczerwienionymi oczyma na jedyną osobę, przy której czuła się bezpieczna. Przez moment chciała zapytać, dokąd poszedł ochroniarz, jednak jakie to teraz miało znaczenie? Ramiona, w których utonęła, były najbezpieczniejszą przystanią na świecie. Mimo to, ukochany jakby odgadł niezadane pytanie i zwrócił się do niej czułym, spokojnym głosem:
- Nie bój się, kochanie... Złapią go. Już nic ci nie grozi.
Jak za dotknięciem magicznej różdżki, drżenie jej ciała ustąpiło, a ciasny węzeł w brzuchu nagle się rozluźnił. Musnęła jeszcze zimnymi wargami jego policzek i mocniej wtuliła się w jego pierś. Jej oddech powoli wracał do normy. Zanim zdążyła pomyśleć, jak wielkie miała szczęście, sen zawładnął jej duszą.
Jaki magiczny rozdział! Aż poczułam dziwny chłód...
OdpowiedzUsuńNo, no... Ciekawe kto mógłby chodzić z nożem po lesie... Albo lepiej - Kto mógłby się na nią czaić?
Zainteresowało mnie to bardzo :D
Cieszę się też, że wrzuciłaś kolejny rozdział, bo z wyczekiwaniem czekałam, aż ujrzę kolejną notkę :D
Pozdrawiam Cię i życzę Ci dużo, dużo weny.
Susie.
Pliss, dodaj jak najszybciej, bo umieram z ciekawości!!! Świetne opowiadanie!!! :)
OdpowiedzUsuń