14 kwietnia 1987 r.
Drogi Pamiętniku,Mamy rok 1987, ja liczę sobie już 23 wiosny, a wciąż rozpoczynam kolejne wpisy słowami "Drogi Pamiętniku...". To niewiarygodne, że za każdym razem, gdy w moim życiu dzieje się coś, z czym ciężko mi sobie poradzić, uciekam do zamkniętych kart tego zeszytu. Nie jestem już jednak nastolatką, chociaż boję się dorosłego życia dużo bardziej, niż niejedna z nich. Dziś minął już drugi tydzień od wyprowadzki Ariany, a ja wciąż nie potrafię się po tym pozbierać. To, że raz w tygodniu spotykam się na wspólnej kolacji z nią i Marcusem, a ponadto każdego dnia widuję ją w pracy niczego nie zmienia. Nic nie jest w stanie zrekompensować mi tych nocy, kiedy wracam do pustego mieszkania i jedynym towarzyszem pozostaje lustrzane odbicie. Ostatnio nawet zaczęłam zastanawiać się nad zaadoptowaniem zwierzaka ze schroniska, ale wciąż nie jestem przekonana co do tego pomysłu. Przecież całymi dniami nie ma mnie w domu, a te chwile samotności, choć uciążliwe, da się przecież jakoś przetrwać. Póki co chyba muszę sobie to darować... Inaczej sprawy mają się w kwestii pracy. Ari załatwiła mi posadę w tym samym banku, w którym zatrudniła się przed kilkoma laty i choć jestem jej naprawdę wdzięczna, nie potrafię cieszyć się ze szczęścia, jakie mnie spotkało. Zarabiam znacznie więcej, w porównaniu z moim poprzednim zajęciem, dzięki czemu na razie nie muszę wyprowadzać się z tego mieszkania. Ponadto nie mam nocnych zmian, po których powrót do domu wiązał się z niemałym niebezpieczeństwem. Czyli teoretycznie nie spotyka mnie teraz nic, na co miałabym prawo się uskarżać. Czy jest to jednak powód, by tego nie robić? Dla mnie? Oczywiście, że nie! Maruda numer jeden, to ja. Ale przecież zostałam całkowicie sama, bez planu na przyszłość. Brak perspektyw może zabić szybciej niż heroinowy "złoty strzał". Marzy mi się przygoda. Wielka, cudowna przygoda, którą będę opowiadać później całymi latami. Taka, w której główna bohaterka wychodzi z domu z małym plecakiem, nie oglądając się na siebie, zostawiając na drzwiach domu przyklejoną kartkę "Zaraz wracam, poszłam spełniać swoje marzenia."... To wszystko bez sensu. Już raz tak zrobiłam i co mi z tego przyszło? "Poznałaś niesamowitych ludzi, zamieszkałaś w cudownym mieście: - podpowiada mi serce. Niestety rozum momentalnie sprowadza je do parteru, mówiąc: "A teraz znów jesteś sama, a cuda tego miasta nie są przeznaczone dla twojego wzroku". Staram się zagłuszyć oba głosy, jednak jeden z nich po raz kolejny najprawdopodobniej okaże się silniejszy. W głębi duszy czuję, że zrobię to samo, co przed pięcioma laty. Ucieknę, zostawiając moich najbliższych, wmawiając sobie i wszystkim dookoła, że gonię marzenia, a nie uciekam przed rzeczywistością. Doskonale pamiętam kłótnię z Mamą, kiedy powiedziałam jej, że zamierzam przeprowadzić się do Stanów. Z jednej strony świetnie rozumiałam jej niechęć do tego kraju (bo czy można kochać miejsce, z którego pochodził jedyny mężczyzna będący w stanie zbudować od początku, a później doszczętnie zburzyć cały twój świat?), z drugiej zaś nie chciałam, aby jej uprzedzenia grały pierwsze skrzypce w moim życiu. To, że ojciec odszedł od nas niespełna 3 lata wcześniej nie stanowiło dla mnie dobrego argumentu. Miałam już dość patrzenia, jak Mama ulega samodestrukcji, z dnia na dzień wyglądając i czując się coraz gorzej. Chciałam jej pomóc, ale jak się później okazało, tylko moje odejście było w stanie postawić ją na nogi. Jedyne, czego żałuję, to fakt, iż razem z Francją musiałam pożegnać Maggie. Mała miała wtedy zaledwie jedenaście lat i chociaż walczyłyśmy ze sobą w każdej wolnej od innych zajęć chwili, to chyba za nią tęsknię najbardziej. Aż trudno uwierzyć, że jest teraz rozbrykaną i niepokorną szesnastolatką (a przynajmniej tak opisuje ją Mama). Czasami nachodzą mnie myśli, jakby to było, gdybym jednak nie wyjechała i była tam teraz z nimi... Pewnie wciąż dzieliłybyśmy z siostrą nieduży pokój, ona działałaby mi na nerwy przez większość wspólnie spędzanego czasu (i vice versa). Może zwierzałaby mi się ze swoich pierwszych miłosnych historii. Może pytałaby o rady w sprawach doboru ubrań... Szkoda, że nie mam okazji przekonać się, czy tak rzeczywiście wyglądałoby nasze życie. Oczywiście mogłabym wrócić, ale co bym im powiedziała? Nie... Taka opcja nie wchodzi w grę. A gdybym tak...
Dźwięk telefonu nie pozwolił dłoni dokończyć tej myśli na kolejnej stronie dziennika. Podniosła się z podłogi swojej niewielkiej sypialni, by chwilę potem pobiec do wciąż przypominającego o sobie aparatu. Gdy tylko zacisnęła palce na niebieskiej słuchawce, w salonie ponownie zaległa głucha cisza.
- No co jest... - mruknęła z niezadowoleniem.
Czekała jeszcze kilka chwil, lecz telefon uparcie milczał. Jej szare komórki pracowały na najwyższych obrotach. Istniały dwie możliwe przyczyny tego urwanego telefonu: albo ktoś po prostu się pomylił (co wydawało jej się tak prozaiczne, że aż niedopuszczalne), albo był to znak. Może wszechświat oznajmiał jej w ten sposób, by (dosłownie) ruszyła swoje cztery litery i zawalczyła o swoje marzenia... I zawalczy! Tylko gdzie schowała te pieniądze, które odkładała na swój pierwszy samochód? Musiały być gdzieś w jej sypialni. Pognała tam, zupełnie zapominając o dziennkiku, telefonie i wszystkim, co nie wiązało się z pomysłem, który własnie wpadł jej do głowy. Droga na dworzec zajmie jej najwyżej dwadzieścia minut. Tam kupi bilet na pociąg, na jutrzejszy ranek i wróci, by się spakować. Będzie musiała jeszcze skorzystać z telefonu, by powiadomić swojego szefa, iż nie pojawi się w pracy przez najbliższe trzy dni, gdyż jest "ciężko chora". Potem wystarczy tylko zabrać rzeczy i ruszyć przed siebie. Dokąd? A czy to aż tak ważne..? Dokąd nogi (a raczej tory) poniosą. Pieniądze, po krótkich poszukiwaniach okazały się być bezpiecznie ukryte w pudełku na pamiątki pod jej łóżkiem. Gdy miała już wszystko, czego potrzebowała, założyła czarne palto na ramiona i wyszła z mieszkania, zamykając drzwi na klucz.
- Zaraz wracam... Poszłam spełniać marzenia - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie.