Siedzieli w, nieprzerwanej od kilkunastu minut, ciszy, spokojnie popijając wciąż gorącą herbatę przygotowaną przez Lu Lu. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu leżała w szpitalu z niewielkimi szansami na przeżycie, a teraz była tu, cała i zdrowa, choć jeszcze trochę słaba. Ciągle czuła się nieswojo w towarzystwie mężczyzn, jednak wiedziała, że była mu winna wyjaśnienia. Nie wiedząc, od czego właściwie powinna zacząć, nerwowo mięła smukłymi palcami haftowaną w kwiaty śliwy chusteczkę. Spoglądała na niego niepewnie swoimi ciemnymi, orientalnymi oczyma zupełnie zdezorientowana. Jej przyspieszony oddech, ledwie słyszalny wśród przestrzeni pokoju spowodowany był szybkim, ale miarowym biciem jej młodego serca. By sprawić wrażenie odrobinę zrelaksowanej, upiła łyk gorzkiego napoju z porcelanowej filiżanki, ozdobionej złotym wzorem tuż przy krawędzi. Musiała przyznać, że ten, kto kupił tę zastawę, miał wysublimowany smak i ciągoty do sztuki. Zresztą w tym domu było jej pełno. Idealne repliki dzieł największych malarzy, czy też rzeźby z marmuru wyglądające, jakby za chwilę miały ożyć, wykwitały w Neverlandzie na każdym kroku. Właściwie można by powiedzieć, że ranczo było swego rodzaju galerią sztuki, której największą i najcenniejszą atrakcją był jej właściciel. Postanowiła całkiem niewinnie odrobinę mu się poprzyglądać spod firanek gęstych rzęs. Siedział wyprostowany w miękkim fotelu zrobionym z aksamitnego, białego materiału, o hebanowych nogach. Męskie dłonie ułożył na umięśnionych udach odzianych w czarne spodnie. Czerwona, flanelowa koszula z perfekcyjnie wyprasowanym kołnierzykiem i mankietami układała się zgrabnie na jego szczupłym torsie i silnych ramionach. Czarne jak węgiel, proste włosy wywijały się lekko, jakby pamiętając swoją naturalną postać gęstych loków. Pełne, brzoskwiniowe usta, co jakiś czas przygryzane nerwowo, układały się w łagodny, ale niepewny uśmiech, a jego duże, czekoladowe oczy lśniły jakoś nietypowo. Biła od niego młodzieńcza energia i pomimo swoich czterdziestu czterech lat, wyglądał znakomicie. Poczuła, że alabastrowe dotąd policzki, zaczynają palić ją niepokojąco. Odgarnęła pasmo włosów za ucho i odchrząknęła nieznacznie.
- Hmm... Panie Jackson, chyba powinnam wszystko panu wyjaśnić... - powiedziała niewyraźnym głosem.
- Jeśli nie czujesz się gotowa, nie musisz mi o niczym opowiadać.
- Prawdopodobnie nigdy nie będę gotowa, a jeśli powiem o wszystkim teraz, może będzie mi łatwiej jakoś się pozbierać. Poza tym jestem to panu winna.
- Yù, nie jesteś mi niczego winna. Oczywiście wysłucham cię i spróbuję pomóc, w miarę moich możliwości.
- Wszystko zaczęło się od momentu, kiedy skończyłam sześć lat... - zaczęła swoją opowieść, kontrolując rekcje swojego jedynego słuchacza.- Gdy minęły moje mleczne lata, musiałam stale przebywać w izbie dla kobiet na piętrze. Nie wolno było mi wychodzić na zewnątrz, by nie zobaczył mnie żaden mężczyzna. Codziennie wstawałam wcześnie, uczyłam się kobiecych prac, żyłam pod kloszem. Jedynymi osobami z poza domu, z którymi mogłam utrzymywać kontakt, były dwie dziewczyny, wybrane na moje "przyjaciółki" przez rodziców. Obie pochodziły z równie zamożnych domów, a ich rodziciele wciąż żyli zasadami przeszłości. Miały krępowane stopy, na których ledwo się poruszały, ale matki wmówiły im, że dzięki temu będą piękniejsze. Mnie też to powtarzano, ale pewna swatka stwierdziła, że moje lilie są wyjątkowo małe z natury, dlatego nie trzeba ich krępować...
- Przecież praktyka krępowania stóp była popularna w XVII wieku, a dziś mamy 2002 rok! Jak to możliwe, że ten zwyczaj jeszcze funkcjonuje?
- W niektórych domach, gdzie mieszkają tradycjonalni Chińczycy, historia nie ustępuje miejsca nowoczesności. Jak mówiłam, miałam wiele szczęścia, ale wciąż pozostawałam w zamknięciu. Jedynym zajęciem, któremu oddawałam się z pasją, było czytanie... książek... - wstydziła się przyznać przed nim, że chodziło o romanse. - Coraz bardziej pogrążałam się w świat fikcji, aż wreszcie całkowicie się zatraciłam. Przestałam jeść, pić, normalnie funkcjonować... Wyglądałam jak cień człowieka. I wtedy właśnie zadzwoniła babunia Lu Lu z wielkiej Ameryki z zapytaniem, czy nie chciałabym jej odwiedzić. To dało mi niesamowitą energię i zachęciło do działania. Jak szalona zaczęłam studiować wszystkie podręczniki do nauki języka angielskiego i historii Stanów Zjednoczonych. Kiedy bliżej poznałam to miejsce, postanowiłam, że już nigdy nie wrócę do Chin. Za wybłaganą zgodą rodziców wsiadłam do samolotu z biletem, który, czego nie byli świadomi, był tylko w jedną stronę. Przez całą drogę zastanawiałam się, czy aby właściwie postępuję, ale wtedy przypominałam sobie moją skrzętnie planowaną przez ojca ceremonię zaślubin z Pingiem Shou, jednym z najbogatszych ludzi w Pekinie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia u boku człowieka, dla którego liczą się tylko pieniądze. Gdy wreszcie wylądowałam, ponownie ogarnęły mnie wątpliwości i wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam żałośnie płakać nad swoją bezmyślnością i w duchu przepraszać rodziców za moje nieposłuszeństwo, którym przynoszę hańbę rodzinie. Zjawiłam się w tym domu jako ktoś zupełnie obcy, a pan przyjął mnie pod swój dach, jak członka rodziny. Do tego spotkanie z pana siostrą... Wtedy zrozumiałam, że dręczące mnie wyrzuty sumienia są bezpodstawne. Nareszcie pojęłam, że nie muszę być niczyją rzeczą do pomiatania, bo mam takie same prawa jak inni ludzie.
- Więc dlaczego...? - słowa uwięzły mu w gardle.
- Dlaczego próbowałam się zabić? Bo dotarło do mnie, że nawet jeśli spełnię swoje marzenia, nigdy nie spotkam nikogo, kto by mnie... pokochał - dodała szeptem. - Czułam, że nikomu na mnie nie zależy i właściwie, gdy odejdę, wszyscy poczują ulgę.
- Taka myśl nie powinna nawet pojawić się w twojej głowie, a co dopiero popchnąć cię do takiego kroku... Twoja babcia mało nie wypłakała oczu, kiedy byłaś w śpiączce... Wszyscy się martwiliśmy...
- Pan też się martwił? - spytała niepewnie.
- Oczywiście, że tak! Czuję się za ciebie równie odpowiedzialny... Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało, Yù.
- Och... To bardzo... szlachetne.
- To naturalne. Może lepiej zakończmy ten przykry temat. Ale najpierw musisz mi coś obiecać...
- Oczywiście, panie Jackson.
- Obiecaj mi, że już nigdy nie spróbujesz odebrać sobie życia.
- Obiecuję...
Michael odstawił łagodnie do połowy pełną filiżankę i wstał z eleganckiego fotela. Zbliżył się do dziewczyny, po czym podał jej rękę i pomógł się podnieść. Chwilę potem zamknął ją w delikatnym uścisku, głęboko wdychając kwiatowy zapach jej skóry. Ona wtuliła się w jego pierś i na ten krótki moment zapomniała o wszystkim, co do tej pory ją spotkało.
- Trzymam cię za słowo...
Genialne :D Dzięki temu opowiadaniu, zaczęłam się bardziej interesować kulturą Chin. Wiem już, czemu nadałaś takie imię głównej bohaterce (chyba, że się mylę, ale nie sądzę) i poczytałam trochę o zmniejszaniu stóp. Straszne!
OdpowiedzUsuńA teraz może w końcu pouczę się tej biologii, bo co pięć minut wchodzę i sprawdzam czy nie dodałaś kolejnej części xD
jak zawsze superowskie :D masz talent.
OdpowiedzUsuńZaje*iste!!!!!
OdpowiedzUsuńKocham <3
Uwielbiam Cię!!!
OdpowiedzUsuń