- Powiedz mi, do jasnej cholery, co to ma znaczyć! Danielle! Słyszysz, co do ciebie mówię?! - ścisnął ją za ramiona i mocno potrząsnął.
Histeryczne łzy spływały po jej policzkach, lecz nie wydusiła z siebie nawet słowa. On deptał porozrzucane po sypialni zdjęcia w nerwowym marszu, próbując choć po części zrozumieć coś z tego, co wydarzyło się przed chwilą. W jakim celu przyniosła tutaj coś tak obrzydliwego? Dziecięca pornografia była dla niego czymś nie do zniesienia, a sam jej widok powodował u niego niemałe mdłości. Ostatnią rzeczą, na którą chciałby patrzeć, było tak okrutne i paskudne przedstawienie dzieci. Nie potrafił zrozumieć, jak ktokolwiek mógł gustować w czymś takim, a w dodatku spełniać przy tym swoje żądze. Sam miał trójkę dzieci i jeżeli ktoś spróbowałby skrzywdzić je w taki czy inny sposób, obdarłby go ze skóry gołymi rękami. Takich przewinień się nie wybacza. Odwrócił wzrok od nieszczęsnych zdjęć i z odrazą spojrzał na dziewczynę.
- Pytam po raz ostatni, Danielle. Co te świństwa robiły w twojej torbie?
- Ja nie chciałam tego zrobić... Charles mnie zmusił...
- Zmusił do czego? - zapytał, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Michael mu... musisz mi uwierzyć...
Raz po raz zachłystywała się własnymi łzami, próbując wreszcie się wytłumaczyć. Rude loki oklapły, dodając jej wyglądowi jeszcze bardziej żałosnego wyrazu. Spierzchnięte usta wciąż drżały, wypowiadając nieme sylaby, jakby zapomniały, jak się mówi. Dopiero po kilku głębszych wdechach odezwała się nieco spokojniejszym głosem:
- Opowiem ci wszystko, tylko proszę, obiecaj mi, że mnie za to nie znienawidzisz...
Czy ona śmiała jeszcze stawiać jakieś warunki? Po całym przedstawieniu jakie tutaj urządziła? Niechętnie przytaknął, wciąż spoglądając na nią z pewnego rodzaju niechęcią.
- Nie wiem tylko, od czego powinnam zacząć...
- Najlepiej od początku - w jego głosie dało się słyszeć irytację.
- Urodziłam się w 1979 roku w Leningradzie, który teraz ponownie nazywany jest Petersburgiem. Kiedy miałam cztery lata, moja matka, zmarła w szpitalu z powodu zakażenia rany na dłoni, która powstała, kiedy mama pracowała w fabryce. Nie pamiętam, czy choć raz widziałam na oczy mojego ojca. Tak więc zostałam sierotą i trafiłam do domu dziecka, jednak nie zabawiłam tam długo. Na moje szczęście, albo nieszczęście, zainteresowało się mną pewne małżeństwo ze Stanów Zjednoczonych . Kobieta miała prawie 30, mężczyzna ponad 40 lat. W tamtych latach nie trudno było adoptować dziecko. Można by powiedzieć, że sierocińce z ulgą pozbywały się kolejnych podopiecznych, nie interesując się ich dalszym życiem poza murami placówki. Tak trafiłam do willi Triscedorów. Już wtedy byli obrzydliwie bogaci, a miało się okazać, że ich majątek miał się co najmniej potroić. Wbrew pozorom nigdy nie traktowali mnie jak długo wyczekiwanego malucha, a raczej jak uczennicę. Od początku uczyłam się gry na pianinie i skrzypcach, chociaż byłam jeszcze zbyt mała, by poprawnie uderzać w klawisze lub trzymać smyczek. Moje dnie wypełniały godziny lekcji języka angielskiego, literatury i sztuki, muzyki, śpiewu, tańca... Nie miałam zabawek i czasu wolnego. Moją sypialnie od dziecka wypełniały stosy obszernych książek w pięknych, lśniących oprawach, które zupełnie mnie onieśmielały. Żyłam w ten sposób przez dwadzieścia lat, pod wątpliwą opieką mężczyzny, który dorobił się swojego majątku oszukując i zastraszając innych oraz kobietą, która postradała zmysły po utracie swojego trzyletniego synka. Już wtedy rozpoczęli szkolenie, mające uczynić mnie zawodową femme fatale, dziewczynę do towarzystwa, owijającą sobie facetów wokół palca. To ja miałam być tajną bronią Charlesa w biznesowych potyczkach z najgrubszymi rybami. Niejeden z miliarderów pozbył się swojej fortuny tracąc dla mnie głowę... Kiedy wydawało się, że Triscedor ma już wszystko, zamarzył mu się ktoś, kto przypieczętowałby jego kryminalną karierę. I Król Popu wydawał się być kimś najbardziej odpowiednim. Masz pieniądze, sławę, fanów, rodzinę i przyjaciół, a on postanowił sobie, że stopniowo wszystko ci odbierze. Najpierw kazał mi przeszukać dom, bo był pewien, że znajdę coś, co mogłoby w jakikolwiek sposób cię pogrążyć. Ale ja nie znalazłam nic. Dlatego tym razem wysłał mnie tu, z tymi... rzeczami, żebym ukryła je w całym domu. Michael... tak bardzo mi przykro - z jej szarozielonych oczu ponownie popłynęły rzęsiste łzy. - Jutro rano będzie tutaj policja...
- Policja? - teraz był już kompletnie zdezorientowany. - Dlaczego?
- On myśli, że udało mi się podrzucić ci te zdjęcia i wezwie policję, żeby je u ciebie znalazła. Oskarżą cię wtedy o pedofilię...
- Czyli to oznacza, że gdybym nie zajrzał do tej torby, wszystko potoczyłoby się zgodnie z planem? To chcesz mi powiedzieć?
- Michael, ja nie chciałam tego robić. Błagam! Musisz mi uwierzyć... Kiedy on się dowie, że nie wykonałam jego polecenia, każe mnie zabić.
- Zabić? Dziewczyno! Ty chyba oszalałaś! Mamy XXI wiek.
- Ty nic o nim nie wiesz. Ich synek, Xavier... On kazał zabić własne dziecko, bo przeszkadzało mu w prowadzeniu interesów. Zorganizował wszystko tak, by wyglądało na wypadek. On jest całkowicie pozbawiony skrupułów.
Słone krople zastygły na jej policzkach, a zaczerwienione oczy wciąż się szkliły. Nerwowo obgryzała skórki przy pomalowanych na krwistą czerwień paznokciach, w oczekiwaniu na wyrok. Mężczyzna nie patrzył na nią, utkwiwszy wzrok gdzieś za oknem, zupełnie jakby liczył krople głucho uderzające o szybę. Splecione dłonie trzymał przed sobą, pogrążony w głębokiej zadumie. Dopiero po dłuższej chwili, gdy jej łkanie i pociąganie nosem ustało, odezwał się głębokim głosem pozbawionym emocji:
- Więc, czego teraz ode mnie oczekujesz?
- To znaczy, że mi wierzysz? - jej oblicze odrobinę się rozjaśniło.
- Wierzę. Tylko nie wiem, jak miałbym ci pomóc. Co zamierzasz teraz zrobić? Chyba nie wrócisz do Triscedora?
W sypialni zapanowała głucha cisza. Wskazówka zegara z cichym tykaniem przesuwała się odmierzając długie sekundy.
- Nie wiem... - wydusiła wreszcie z siebie. - Nie mam zielonego pojęcia.
- Posłuchaj, do jutra zostaniesz tutaj. Potem polecisz na Florydę moim samolotem, a tam zamieszkasz w hotelu na fałszywe nazwisko. Zostaniesz tam, dopóki sprawa nie ucichnie. Policja nic tutaj nie znajdzie, więc szybko zostawią mnie w spokoju. Potem zadzwonię do ciebie i zastanowimy się co dalej robić. Tylko musisz mi obiecać, że nigdy więcej mnie nie okłamiesz, Danielle.
- Michael... Ja nie wiem jak ci dziękować... Tak bardzo cię za wszytko przepraszam...
Dziewczyna, ponownie szlochając, wpadła w jego ramiona, doszczętnie mocząc jego koszulę swoimi łzami. On gładził jej rude włosy i plecy, próbując dodać jej otuchy. Kiedy wierzchem dłoni otarła wilgotne policzki, zarumieniła się, po czym wyszeptała, zupełnie zawstydzona:
- Jest jeszcze jedna sprawa, o której powinieneś wiedzieć...
- Tak?
- Tak naprawdę mam na imię Misza.
No nieźle...
OdpowiedzUsuńNie chce mi się komentować. Zresztą ostatnio nic mi się nie chce. ;_;
OdpowiedzUsuńMyślałam, że... Dobra, nie myślałam. Ja nie myślę! Co za odkrycie... Myślałam, że Mike ją stamtąd wyrzuci, a jednak nic takiego się nie stało... Ech, więc jednak Danielle jest dobra, tak? A raczej Misza jest dobra. No cóż, teraz muszą coś zrobić z tym BIZNESMENEM. XD
Ja się żegnam.
Do następnego!
Witam!
OdpowiedzUsuńNadrobiłam te dwie ostatnie części :D
Aj ta Danielle, tak próbować wrobić Michaela ;-; Dziwię się, że ten jej uwierzył i przebaczył.... Triscedor nie będzie zadowolony z takiego biegu sprawy, ale to i dobrze. Może zauważy, że pieniądze to nie wszystko.
Czekam z niecierpliwością na nexta! :D
MJFIMH :D