sobota, 21 czerwca 2014

Just Good Friends_ 42


Kiedy wreszcie przyjdzie ten moment, kiedy uwierzy, że na niektóre rzeczy jest już zwyczajnie za późno? Siedząc na wilgotnej od wieczornej rosy trawie, pamięcią wciąż powracał do chwil spędzonych z Eleną. Przed oczyma rozgrywała się scena sprzed roku, kiedy to pożądanie uderzyło im do głów. To właśnie wtedy dziewczyna zdradziła mu swoją tajemnicę, licząc na zrozumienie i pomoc, jednak on potrafił tylko ją odrzucić. Przecież nie tak dawno temu walczył z wykluczeniem przez społeczność ludzi chorych na AIDS, kiedy to Ryan był jego najlepszym przyjacielem, więc dlaczego wtedy zareagował w ten sposób? Czy przestraszył się, że tak niewiele zabrakło, by i on się zaraził? Bzdura... Uważał przyjaciółkę, za osobę odpowiedzialną, która za nic w świecie nie chciałaby go skrzywdzić. Nie mógł powtarzać typowego usprawiedliwienia, iż nie miał tak bezpośredniej styczności z chorobą, ze względu na nastolatka, z którym spędzał wiele czasu. Powinien uderzyć się w pierś i przyznać, że okazał się zwyczajnym tchórzem niegodnym choćby jednego jej spojrzenia. Szkoda, że nie będzie miał już okazji. 
- Panie Jackson... Ma pan gościa - zawołała gosposia z hallu.
To dziwne... O tej porze nie spodziewał się już raczej nikogo, tym bardziej bez zapowiedzi. Mimo wszystko zawinął się szczelniej czerwonym szlafrokiem i ruszył przez taras w stronę salonu. Lekki wietrzyk muskał jego policzki, jakby zapewniał, że wszystko jakoś się ułoży  i rozwiewał pojedyncze pasma włosów, które uwolniły się z upięcia. Po krótkim spacerze, nareszcie znalazł się w miejscu, w którym czekała na niego wytęskniona niespodzianka.
- Michael... przyjechałam się pożegnać.
Elena wyglądała olśniewająco w białej, bawełnianej koszuli i beżowych szortach, z włosami luźno opadającymi na delikatne ramiona i plecy. Była cudowna. Piękno w najczystszej postaci, niczym miód zalewające jego serce i oczy, któremu nie potrafił się oprzeć. Podszedł do niej, ostrożnie, jakby zbliżał się do płochliwej sarenki, nie chcąc sprowokować jej ucieczki. Gdy wreszcie utulił ją w swoich ramionach, poczuł, że kawałki, na jakie rozsypał się jego świat, powoli wracały na swoje miejsca, wiedzione magią miłości. Uwierzył, że jeszcze może być szczęśliwy. Bez słów, z uśmiechem rozpromieniającym jego twarz, poprowadził ją za rękę do swojej sypialni. Gdy oboje usiedli na przestronnym łóżku, nieprzygotowanym jeszcze do snu, mężczyzna powiedział:
- Tak bardzo cię przepraszam, Elen. Nie powinienem był wtedy tak zareagować. Miałem być dla ciebie wsparciem, a okazałem się marnym przyjacielem. Tak bardzo mi przykro...
- Nie mam do ciebie żalu. Rozumiem, że wiadomość o mojej chorobie mogła cię zaskoczyć. Ale musisz wiedzieć, że nie zapadłam na nią z własnej głupoty. Moja matka, zanim jeszcze mnie urodziła, została zakażona w szpitalu przez niesterylną igłę. Kiedy decydowała się na dziecko, nie miała pojęcia, że jest nosicielką... Gdyby wiedziała, możliwe, że nigdy nie podjęłaby tego ryzyka... Tak, czy inaczej urodziłam się z wyrokiem i nic nie mogę na to poradzić. Nawet drobne przeziębienie może okazać się dla mnie śmiertelne... Dlatego właśnie przyszłam się pożegnać.
- Proszę cię, nie mów tak - wyszeptał, gładząc jej policzek. - Zostań ze mną.
- Nie mogę, Mike. Nie zamierzam przysparzać ci jeszcze więcej bólu. Jutro wracam do domu, zamieszkam razem z tatą. Jeden Bóg wie, ile jeszcze będę żyć. 
- Nie zostawiaj mnie proszę, bez ciebie nigdy już nie będzie tak samo. Zostań chociaż do jutra... Rano porozmawiamy o tym jeszcze raz..
- Skoro nalegasz...
Mężczyzna patrzył, jak zmęczona ostatnimi wydarzeniami dziewczyna słania się, a jej powieki stają się coraz cięższe. Gestem zachęcił ją do położenia się na łóżku, po czym nakrył ją lekką, puchową kołdrą i ułożył się obok niej. Gdy Elena zapadała w sen, objął ją ramionami, by nie stracić jej już nigdy więcej. Tego właśnie potrzebował. Czuć jej zapach i bliskość jej ciała, uśmiechać się i ocierać jej łzy... Delikatnie musnął wargami jej skroń i zamknął oczy, wyrównując swój oddech. Zasnął, marząc o ich wspólnej przyszłości.



*

Pierwsze promienie wchodzącego słońca rozbudziły ją ciepłymi pocałunkami. Leżała na ramieniu Michaela, z głową ułożoną w jej wytęsknionym miejscu - na szyi tuż pod brodą. Głęboko wdychała zapach jego ciała skropionego ulubionymi perfumami i patrzyła, jak uśmiecha się przez sen. Mężczyzna jej marzeń był na wyciągnięcie ręki, podczas gdy jej serce krwawiło, zmuszone do podjęcia nieodwracalnej decyzji. Ostrożnie zdjęła jego drugą rękę ze swojej talii i podniosła się z rozgrzanego ich ciałami łóżka. Przeczesała smukłą dłonią swoje złotawe włosy, by chwilę potem związać się w koński ogon. W jej głowie przemknęła myśl, by wziąć szybki prysznic, jednak zbytnio bała się, że szum wody mógłby obudzić Michaela. Powoli, starannie pilnując, by nie hałasować, zasunęła do końca swoją walizkę i wystawiła ją na korytarz. Od zawsze nienawidziła pożegnań, dlatego z szafki nocnej gospodarza wyciągnęła długopis oraz kartkę oznaczoną logiem Neverlandu i napisała krótką wiadomość:

Najdroższy!
Przepraszam, że żegnam się z Tobą w ten sposób, ale obawiam się, że gdybym zrobiła to twarzą w twarz, nie potrafiłabym odejść. Życzę Ci, byś odnalazł w życiu to, czego szukasz i abyś pozostał tym samym, cudownym człowiekiem. Nigdy się nie zmieniaj. Kocham Cię... i będę Cię kochać już zawsze
Twoja Elena

Nie chciała pozwolić niepokornym łzom rozmazać jej starannego pisma, dlatego szybko odłożyła kartkę obok lampki nocnej i wierzchem dłoni otarła słone krople. Mogłaby go pocałować, po raz ostatni zasmakować jego ust, ale czy cokolwiek by to zmieniło? Czy cofnęłoby czas? Ułaskawiłoby wyrok śmierci? Obdarzyła go uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niego i cichutko przymknęła drzwi sypialni. Opuszczała posiadłość ze słowami Johna Donne'a odbijającymi się echem w jej głowie: Miłość, zawsze jednaka, nie zna pór roku ani granic, ani godzin, dni, miesięcy...





Jak widzicie, opowiadanie "Just Good Friends" dobiegło końca. Dziękuję wszystkim, którzy zostawiali tutaj swoje komentarze, a także okazywali wsparcie w każdy inny sposób. Bez Was to wszystko nie miałoby sensu. Muszę zakomunikować, że prace nad kolejnym opowiadaniem idą pełną parą, jednak pierwsza jego część zostanie zaprezentowana dopiero pod koniec lipca. Mam nadzieję, że do tego czasu pozostaniecie cierpliwi. Na stronie pojawiła się także ankieta, w której możecie głosować na swoją ulubioną bohaterkę. Wygrana postać pojawi się raz jeszcze w jednoczęściowym opowiadaniu. Tymczasem żegnam się w Wami i życzę cudownych wakacji. 
Do zobaczenia
Liberian_Girl


niedziela, 15 czerwca 2014

Just Good Friends_41

Jak to się mogło wydarzyć? Wiedział, że nie powinien był do niej dzwonić, ale naprawdę nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Odkąd Lisa odeszła i zabrała ze sobą dzieci, czuł, że stopniowo rozpada się na kawałki. Jednak zamiast usłyszeć w słuchawce głos Eleny, telefon odebrała jej przyjaciółka, przekazując mu, że dziewczyna przebywa teraz w szpitalu. W tamtej chwili nie liczyło się nic więcej, niż to, żeby dotrzeć do niej jak najszybciej. Przebrał się, aby nie dać się rozpoznać i bez powiadomienia kogokolwiek udał się do kliniki, której adres podała mu Carrie Mendley. Jakoś udało mu się ominąć korki, za co w duchu dziękował Bogu, gdy wreszcie znalazł się w wyznaczonym miejscu. Puścił się biegiem, pozostawiając niezamknięty samochód i zatrzymał się dopiero przy recepcji, w której nie znalazł nikogo. Zaczepił przechodzącego obok sanitariusza, dysząc ciężko po morderczym biegu:
- Przepraszam, muszę wiedzieć, na której sali leży Elena Castellano.
- Nie mam pojęcia, musi pan zapytać w recepcji.
- Ale tu nikogo nie ma!
- W takim razie proszę poczekać. Niedługo ktoś powinien przyjść...
Mężczyzna odszedł, pospieszany przez jednego z pacjentów, pozostawiając Michaela sam na sam z myślami. Co miał dalej robić? Nie obejdzie przecież wszystkich sal, bo zajmie mu to całe wieki, tymczasem z dziewczyną mogło nie być dobrze. Serce zabiło mu żywiej, kiedy wśród kilku oczekujących na korytarzu ludzi dostrzegł jasne blond włosy. Podbiegł do młodej kobiety i położył jej dłoń na ramieniu.
- Przepraszam, ty jesteś Carrie?
- Tak, a o co chodzi? Kim pan jest?
- Jestem Mich... - w samą porę powstrzymał swój długi język. - ... przyjacielem Eleny. Dzwoniłem do niej, kiedy odebrałaś.
- Rzeczywiście, pamiętam.
- Jak ona się czuje?
- Jej stan jest stabilny, tak powiedział lekarz. Pobędzie tu jeszcze kilka dni, a później dostanie skierowanie do psychologa...
- Do psychologa? Własciwie, to co się wydarzyło?
- Elena próbowała popełnić samobójstwo. Znalazłam ją w jej mieszkaniu z pociętymi przedramionami.
- Mój Boże... dlaczego ona to zrobiła..? Mogłabyś zapytać, czy mogę ją odwiedzić?
- Jasne, chociaż nie wiem, czy będzie miała na to ochotę. Pana nazwisko?
- Applehead.
Dziewczyna zniknęła w niewielkiej sali, zastanawiając się, jakie jeszcze głupie nazwiska isnieją na tym świecie. Nie ważne, nie jej to oceniać. Spojrzała na przyjaciółkę, która podłączona do kolejnej kroplówki, leżała pod szpitalną pościelą prawie zlewając się z jej białym kolorem. Taka krucha, delikatna... Kto Cię tak skrzywdził? Nie miała pojęcia, że powód nieszczęścia stał teraz na zewnątrz, oczekując na spotkanie.
- Elen, skarbie... Jak się czujesz? - zapytała, gładząc jej zmatowiałe blond włosy.
- Chyba dobrze.
- Wiesz, masz gościa. Tylko nie jestem pewna, czy jesteś już wystarczająco...
- Kto to jest? - w jej głosie nie znać było choćby odrobiny życia.
- Mówi, że nazywa się Applehead, ale jak dla mnie, to on jest jakiś dziwny. Mam mu powiedzieć, żeby spadał?
- Nie. Niech wejdzie.
W tej jednej krótkiej chwili Carrie dostrzegła niepokojący błysk w pustych dotąd oczach przyjaciółki, jednak nie protestowała. Wyszła na korytarz i zaprosiła nietypowego gościa do środka, a sama została pod drzwiami. Tak na wszelki wypadek...
*
- Michael? Co ty tu robisz?
Mimo że nie czuła się najlepiej, jego przebranie okazało się niewystarczająco wymyślne, by móc ją zmylić. Minęło sporo czasu, od kiedy widział ją po raz ostatni, a jednak dokładnie pamiętał każdy detal jej twarzy. To, co działo się w jego sercu, było niesamowite, a jednocześnie tak przerażające, iż bał się choćby spróbować to opisać. Dlatego milczał. Nieznośne milczenie narastało, powodując niezręczność u byłych kochanków. Wreszcie mężczyzna zdecydował się je przerwać.
- Co się stało, Eleno..? Dlaczego..?
- To nieistotne. Po co przyszedłeś?
- Martwiłem się o ciebie. Dzwoniłem kilka razy i wreszcie odebrała twoja przyjaciółka. Kiedy powiedziała mi, że jesteś w szpitalu, wiedziałem, że muszę przyjechać. Nie mógłbym cię tak zostawić...
- Radzę sobie, a ciebie nie powinno to obchodzić.
- Elen, wiem, że cię zraniłem i jest mi z tego powodu ogromnie przykro. Wiesz przecież, że nie miałem wyboru. Wszystko wyjaśniłem ci w liście...
- Jakim liście? - patrzyła na niego z wyraźnym niedowierzaniem.
- Tym, który wysłałem ci kilka dni po powrocie Lisy... Nie mogłaś go nie dostać. Bill mówił, że osobiście dostarczył ci go do skrzynki.
- Wyciągałam z niej pocztę nie dalej niż przed dwoma dniami, ale nie było tam nic z wyjątkiem rachunków. W takim razie, może raczysz oświecić mnie, co było w tym liście?
- Pisałem, że... Lisa zaszła w ciążę. Wszystko w jednym momencie tak bardzo się skomplikowało.
- Gratuluję. Życzę wam szczęścia na nowej drodze życia - powiedziała z gorzkim uśmiechem.
- Nic nie rozumiesz, Elen. Ona... poroniła. Straciła nasze dziecko. Potem jeszcze raz spróbowaliśmy ułożyć sobie życie, jednak uczucie już dawno wygasło... Nie potrafiła wybaczyć mi zdrady.
- Lisa wiedziała o tym, że u ciebie byłam?
- Znalazła flakonik twoich perfum w mojej łazience... Następnego dnia, na gali VMA nie odezwała się do mnie nawet słowem... Już wtedy wiedziała o wszystkim.
- Michael, ja naprawdę ci ufałam... Czekałam, jak głupia, aż zadzwonisz i powiesz, że nareszcie możemy się spotykać. Wierzyłam, że chcesz tego tak bardzo, jak ja. Szkoda, że byłam na tyle naiwna.
- Nie mogłem jej przecież zostawić. Poza tym nosiła pod sercem moje dziecko... Od zawsze marzyłem o potomku, a ona miała spełnić to marzenie... Byłem tak niesamowicie szczęśliwy.
- W takim razie wracaj do niej! Co tu jeszcze robisz? Przecież wiesz, że ja nigdy nie dam ci dziecka. Mam HIV. 
- Przestań, Elen... Ona już mi nie przebaczy. To już naprawdę koniec.
- I właśnie dlatego przyszedłeś do mnie? Miło mi, że jestem dla ciebie opcją zapasową. Wiesz co? Lepiej już się nie pogrążaj i wynoś się stąd. Nie chcę na ciebie patrzeć.
- Ale...
- Dosyć już! Wyjdź!
- Eleno, coś się stało? - zapytała zaniepokojona krzykami Carrie.
- Wszystko w porządku. Ten pan już wychodzi...
- Przepraszam...
Nie mógł dłużej się opierać. Z opuszczoną głową, poległy w bitwie o przyszłość opuszczał szpital, nie pozostawiając miejsca dla nadziei w swoim sercu. Każda historia miała swój początek i koniec, lecz jego życie nie toczyło się na kartach ulubionej baśni braci Grimm. Nie każda z nich miała skończyć się szczęśliwie. 




środa, 11 czerwca 2014

Just Good Friends_40

W pokoju dziecinnym słychać już było tylko ciche, senne oddechy dwójki pociech jego żony, kiedy gasił ich nocną lampkę. Z przyjemnością spędzał wieczory na czytaniu bajek i opowiadaniu historii, które maluchy tak uwielbiały. Lisa w tym czasie miała chwilę dla siebie, którą poświęcała na pracę nad swoim pierwszym albumem. Kiedy tak w ciemności zastanawiał się na tym, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniło się jego życie, doszedł do wniosku, iż nareszcie ma to, o czym zawsze marzył. Piękna i kochająca żona trwała u jego boku, pomimo błędów, które zdążył popełnić, a dwójka aniołków spała teraz smacznie, unosząc lekko kąciki ust. Rodzina. Dopełnieniem tego idealnego świata byłby potomek. Krew z krwi, kość z kości, jego pierworodny, nigdy nienarodzony... Nie zapomnę o tobie Charlie, chociaż Ty nie będziesz mnie pamiętał. Nigdy usłyszę Twojego śmiechu, chociaż czasem nocą on rozbrzmiewa gdzieś w mojej głowie. Nigdy nie zobaczę Twoich oczu patrzących na mnie z podziwem i miłością, chociaż jestem pewien, że widzę je w spojrzeniu twojego przyrodniego rodzeństwa. Nigdy nie zobaczę, jak stawiasz swoje pierwsze kroki i nie będę mógł Ci pomóc, gdy upadniesz. Jedynym, co mogę zrobić, jest powiedzenie Ci jak bardzo Cię kocham i wierzę, że to usłyszysz. Otarł wierzchem dłoni wilgotne od łez policzki, poprawił kołdry śpiących dzieci i wyszedł na korytarz. Jednak nie wszystko w tym nowym życiu było perfekcyjne. Odkąd Lisa wróciła ze szpitala, wszystko się zmieniło, mimo że nie łatwo było dostrzec te różnice. Przedtem zawsze zasypiała w jego ramionach, spokojna i pewna, ze świadomością tego, iż jest kochana. Teraz odwrócona plecami, zimna, zlękniona jego dotyku i głosu coraz bardziej się od niego izoluje. Czy tak powinno wyglądać szczęśliwe małżeństwo? Gdzie fajerwerki? Gdzie wspólne wieczory przy winie, filmach i rozmowy do białego rana? Gdzie miłosne uniesienia, zapierające dech w piersiach pocałunki i bliskość, której nigdy nie brakowało? Pociągnął za klamkę domowego studia nagraniowego, w którym pracowała jego żona.
- Lise, kładziesz się już?
- Nie, przyjdę do ciebie później. Mam tu jeszcze trochę pracy.
Westchnął. Kolejna, możliwe, że samotnie spędzona, noc w pokoju pełnym niedopowiedzeń, żalu i zduszonych emocji. Zniknął za drzwiami małżeńskiej sypialni z twardym postanowieniem zaśnięcia tej nocy bez środka przeciwbólowego. Ale teraz bolał go nie tylko kręgosłup... Bolało go też serce, które nie potrafiło zapomnieć o niespełnionych marzeniach. Tabletka popita kilkoma łykami wody pozwoli uśmierzyć ból fizyczny i pozwoli w spokoju przeżywać ponownie katusze samotności. Jednak można pozostać samotnym, nawet w tłumie. Powieki łagodnie opadły, pozwalając mu zapaść słodką drzemkę, z której obudziło go dopiero ciche skrzypnięcie drzwi. Nie wiedział, ile spał, ale zdawał sobie sprawę, że musiało być już dosyć późno. Żona usiadła obok na małżeńskim łóżku i spojrzała na niego tak, jak nie chciał, by kiedykolwiek na niego patrzyła.
- Coś się stało, Lise? - zapytał, przezwyciężając swój strach przed usłyszeniem odpowiedzi.
- Długo nad tym myślałam, Michael. To się nie uda.
- Co się nie uda?
- Nasze małżeństwo... Ja... nie potrafię ci znowu zaufać. Jutro rano spakuję swoje rzeczy i przeprowadzę się z dziećmi do mojej matki. Proszę, nie zatrzymuj nas.
- Jak mam was nie zatrzymywać? Jesteście wszystkim, co mam. Liso, przecież możemy spróbować jeszcze raz... Ja cię kocham.
Nie powstrzymywał spływających po jego policzkach łez. Zbyt wiele miał do stracenia, by zajmować się taką błahostką. Dłoń Lisy powędrowała do jego twarzy i troskliwie otarła słone krople.
- Michael, to już jest koniec. Też cię kocham, ale nie jestem w stanie żyć z kimś, kto zranił moje uczucia. Próbowałam, ale nie potrafię...
Podniosła się i ostatnim spojrzeniem pożegnała mężczyznę jej życia. Pokój znów wypełniła pustka, tym razem jednak bardziej zimna i przenikliwa. Boże, jeśli jeszcze o mnie pamiętasz, spraw, proszę. by odnalazła to, czego ja nie umiałem jej dać...

*


- Dziękuję, Carrie, że wyciągnęłaś mnie z domu. Czuję się o niebo lepiej.
- Nie ma sprawy, Elen. W końcu od czego ma się przyjaciół. Ale jesteś pewna, że chcesz teraz zostać sama?
- Jasne, jest już dobrze. Do zobaczenia...
Pożegnały się całusami w policzki i pozwoliły, by drzwi rozdzieliły je na resztę dnia. Castellano odetchnęła z ulgą. Nareszcie mogła odłożyć na półkę żarty, którymi raczyła przyjaciółkę przez całe popołudnie i ściągnąć z twarzy przyklejony uśmiech. Ostatnią rzeczą, której chciała było oszukiwanie koleżanki, jednak nie mogła pozwolić, by jej dzisiejsze plany wyszły na jaw. Wszystko dokładnie sobie przemyślała, wiedziała, że nie ma wyboru. Mogła to zrobić bezboleśnie, życie wystarczająco ją zraniło, jednak chciała, by bolało. Chciała, żeby w bólu rozpłynęło się cierpienie i zalało złamane serce, aż do jego zatrzymania. Jeśli wolał tę całą Lisę Marie, w porządku. Nie stanie więcej na drodze do jego szczęścia. Usunie się w cień, jak przeszkoda, którą należy zlikwidować w pierwszej kolejności. Z barku w salonie wyciągnęła butelkę szkockiej, trzymanej na wyjątkową okazję. Pociągnęła kilka łyków i przeanalizowała wszystko jeszcze raz. Metaliczny dźwięk noża wyjmowanego z szafki rozszedł się echem po mieszkaniu. Zrobi to. Zrobi to szybko, mając przed oczami jego uśmiech - jedyną rzecz, jaka dawała jej radość. Przyłożyła ostrze do nadgarstka i kilkoma krótkimi ruchami sprawiła, że jej przedramię zarumieniło się strużkami krwi. Powoli odpływała w senną krainę, z której już nigdy miała nie powrócić...







niedziela, 8 czerwca 2014

Just Good Friends_39

Drobna blondynka, bez złudnej nadziei na zastanie lokatorki w mieszkaniu, nacisnęła na klamkę. To prawda, że od nocy w paryskim klubie, której zresztą prawie nie pamiętała, nie widziała się z przyjaciółką, jednak była pewna, że dzieje się z nią coś niedobrego. Pragnąca rozwoju modelka powinna pojawiać się na jak największej ilości castingów do reklam, czy pokazów, ale na żadnym z tych, na które się zgłaszała, nie spotkała się z Eleną. W tej branży, pomimo braku ciepłych stosunków, wszyscy wiedzą wszystko o sobie, dlatego niewiele czasu zajęło jej ustalenie, że dziewczyna od pewnego czasu spotyka się z Sebeastianem Vestem, ich kolegą po fachu. Jeden telefon do chłopaka wystarczył, by dowiedziała się, że rozstali się nie dalej niż przed tygodniem, a z byłą partnerką nie ma żadnego kontaktu. Najbardziej użyteczną informacją, okazał się adres podany przez modela. Nie zastanawiając się długo, postanowiła złożyć pannie Castellano niezapowiedzianą wizytę. Usłyszała ciche kliknięcie, a ku jej zaskoczeniu drzwi ustąpiły.
- Elen?
W domu panowała grobowa cisza, odbijająca się echem od ścian w kolorze kawy z mlekiem. Odkąd jej przyjaciółka przeprowadziła się tutaj, była u niej może kilka razy. Od jej ostatnich odwiedzin minęło sporo czasu, a remont, który pozostawał wiecznie na etapie wielkich planów nareszcie został zrealizowany. Zdjęła wysokie sandałki ze srebrnymi paskami, które kosztowały ją znacznie więcej niż mogła sobie na to pozwolić i zajrzała do salonu. W pierwszej chwili odrzuciła ją duchota panująca w pomieszczeniu. Okna zostały szczelnie zasłonięte, by nawet najdrobniejszy promyk słońca nie miał szansy rozświetlenia tej jaskini rozpaczy. Na stoliku do kawy leżała przewrócona butelka wódki, opróżniona do ostatniej kropli, a obok niej znajdowało się pudełko zapałek. Skórzana kanapa, sprowadzana prosto z Włoch, wybrzuszała się na środku, przykryta polarowym kocem. Niewielkie wzniesienie miarowo się poruszało.
- Elen? Żyjesz? - zapytała, ostrożnie dotykając pagórka na sofie.
- Daj mi spokój.
Carrie, z lekką obawą , uchyliła rąbek koca, by zobaczyć, w jakim stanie znajduje się jej przyjaciółka.
- Boże, Castellano! Co się z tobą stało?!
Twarz dziewczyny była poszarzała, niemal przezroczysta, a usta wyschnięte, jakby już dawno zapomniała o ostatnim łyku wody. Przetłuszczone blond włosy przyklejały się do zaniedbanej cery i karku, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej żałośnie. Przyjaciółka, niewiele myśląc, zdarła z niej nakrycie i, ujmując się pod boki, powiedziała dziarsko:
- Ogarnij się! Idziemy na plażę.
- Chyba do reszty postradałaś zmysły, jeśli myślisz, że gdziekolwiek z tobą pójdę. Chcę być sama.
- Nie ma takiej opcji, żebyś została tutaj. Idź się wykąp, zakładaj bikini i spadamy stąd. Trzeba tu trochę przewietrzyć...
- Czego w słowie nie nie rozumiesz? Nigdzie nie wyjdę.
- Albo dobrowolnie zgodzisz się mi towarzyszyć, albo wyciągnę cię stąd siłą, choćby za włosy. Wybieraj.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś cholernie irytująca?
- Żeby to raz... Daję ci dziesięć minut.
Dziewczyna, kipiąc gniewem, wyciągnęła z szafy jeden z ręczników i zniknęła za drzwiami łazienki. Carrie nie wytrzymała długo w bezczynności. Kiedy tylko do jej uszu dotarł szum odkręconej wody, zabrała się za przeglądanie rozrzuconej na stoliku do kawy poczty. Kilka listów z ubezpieczalni, jeden niezapłacony rachunek i jeden list, na którym brakowało adresata. Koperta była zapieczętowana, a adres i nazwisko odbiorcy zapisane było brzydkim, jakby dziecięcym pismem, co od razu wzbudziło jej podejrzenia. Coś w środku mówiło jej, że lepiej byłoby, gdyby Elena nigdy nie poznała jego treści. Walcząc z sumieniem, coraz bardziej zagłuszanym przez serce, szybko schowała list do torebki. W tej samej chwili odświeżona, wciąż trochę blada, wyłoniła się Castellano.
- Od razu lepiej, kochana. Idziemy? - zapytała, starając się zatuszować poddenerwowanie.
- Skoro musimy.
Klucz w zamku przekręcił się, zamykając na dobre sprawę tajemniczej wiadomości.






niedziela, 1 czerwca 2014

Just Good Friends_38

- Liso... Przyszedłem zapytać, jak się czujesz... - powiedział, niepewnie wychylając się zza przeszklonych drzwi.
- Niepotrzebnie. Radzę sobie.
- Przepraszam, to wszystko moja wina. Nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Oczywiście, że to twoja wina. Jeżeli już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to chciałabym, żebyś stąd zniknął. Zapomnij o mnie i o naszym dziecku. Wychowuję już dwójkę, jedno więcej nie stanowi problemu...
- Ale Lise...
- Nie słyszałeś? Wyjdź stąd!
- Liso, ty poroniłaś...
Słowa te z wielkim trudem przeszły mu przez gardło. Kobieta spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem, pozwalając, by jej oczy stopniowo zaszły mgłą łez. W tej jednej chwili wszystko ponownie runęło w ciemną przepaść, grzebiąc za sobą marzenia o szczęśliwym życiu. Przecież to było niemożliwe... Nie mogła stracić tego dziecka. Zdążyła już wymyślić dla niego kilka imion, wyobrazić sobie, jak mogłoby wyglądać. Zdążyła już je pokochać. Zbyt wiele wydarzyło się w przeciągu tych kilku dni, by mogła tak łatwo się z tym wszystkim pogodzić. Patrzyła na sprawcę całego tego nieszczęścia, a jednocześnie mężczyznę, którego, jako jednego, darzyła prawdziwą miłością. Dlaczego wszystko musiało być tak cholernie skomplikowane? Jeszcze nie tak dawno temu wyplątała się z małżeństwa, które ograniczało ją na każdej płaszczyźnie i  wydawało jej się, że wreszcie odnalazła swoje szczęście, by wreszcie skończyć na samym dnie. Zalanymi przez łzy oczami patrzyła na zbliżającego się do niej męża, na wpół zlęknionego, na wpół przepełnionego empatią.
- Tak mi przykro, Lise... - powiedział, obejmując ją ramieniem.
Mocno zacisnęła powieki. Marzyła, by po otwarciu oczu, wszystko okazało się jedynie złym snem, z którego wybudzi się po długiej, męczącej nocy. Poczuła, jak jego palce delikatnie gładzą jej wilgotny policzek, jednocześnie pozwalając jej się uspokoić. Kilka głębokich wdechów sprawiło, że opanowała drżenie, kiedy ciszę w sali, na której leżała, niczym żyletka, przeciął dźwięk wibrującego telefonu w jego kieszeni.
- Przepraszam, przez to wszystko zapomniałem go wyłączyć...
Nie mogła zobaczyć, jak dyskretnie zerka na wyświetlacz i po chwili rozłącza się. Nie mogła też wiedzieć, że osobą, która dzwoniła, była sama Elena Castellano. Lisa wtuliła się w jego klatkę i wyszeptała:
- Michael, proszę, zabierz mnie stąd.
- Musimy poczekać na decyzję lekarza. Nie chcę, żebyś w domu poczuła się gorzej, albo żeby coś ci się stało... Ale obiecuję, że gdy tylko doktor wyrazi zgodę, zabieram cię na wakacje. Odetniemy się od tego wszystkiego. Zabierzemy Rilley i Bena, i wyjedziemy stąd...
- Nie - przerwała mu, zanim zdążył dokończyć. - Wolę zostać w domu. Z dziećmi... i z tobą.
Nie musiała mówić nic więcej. Mąż nachylił się nad nią i złożył na jej wargach pocałunek, za którym tak tęskniła. Był słodki, prawie najsłodszy na świecie, gdyby nie ta ledwie wyczuwalna nutka poczucia winy, w lewym kąciku ust.

*

Szpital Bethesda w Budapeszcie już od dawna przygotowywał się na przyjęcie tak ważnych gości. Kilka tygodni temu do dyrektora placówki dotarła informacja o zaplanowanej na wrzesień wizycie Króla Popu wraz z żoną. Michael Jackson miał odwiedzić małych pacjentów, wręczyć im podarki, a także rozdać autografy. Dzieci, gdy tylko o tym usłyszały, wręcz oszalały, nie mogąc doczekać się jego przyjazdu. Kiedy wielki dzień wreszcie nadszedł, w szpitalu dało się wyczuć podniosłą, uroczystą atmosferę, która z każdą minutą przybliżającą wyznaczoną godzinę zdawała się wypełniać gęsto każdy kąt. Wszyscy czekali, poddenerwowani, w głównym hallu, gdy drzwi wejściowe nareszcie się otworzyły. Zamiast wystrojonego w tony świecidełek, emanującego pewnością siebie Króla, pojawił się skromny mężczyzna ukryty za przeciwsłonecznymi okularami. Michael był ubrany w czarną, flanelową koszulę i spodnie w tym samym kolorze, a jego gęste loki przykrywała nieodłączna fedora. Obok niego, może trochę nieśmiało, kroczyła kobieta w eleganckim kombinezonie, idealnie leżącym na jej zgrabnym ciele. Po ciepłych uściskach dłoni z personelem, para rozpoczęła główny punkt programu swojej wizyty. Kolejno zaglądali do każdej sali, rozmawiali z dziećmi,  sprawiali, że na ich twarzach powiały się dawno niewidziane uśmiechy. Podczas, gdy on wręczał autograf i lalkę Barbie jednej z dziewczynek chorych na białaczkę, Lisa Marie gdzieś zniknęła. Jackson na moment przeprosił małych fanów i zajrzał przez uchylone drzwi do łazienki.
- Lise... Kochanie, co się stało? - podszedł, otaczając ramieniem siedzącą na podłodze żonę, zalaną łzami.
- Nic... To dla mnie zbyt wiele. Patrzenie na te wszystkie chore dzieci... to mnie zabija. Dlaczego one muszą tak cierpieć?
- Skarbie... Mnie też serce się kraje za każdym razem, kiedy odwiedzam szpitale, ale takie wizyty dają mi najwięcej siły. Popatrz na te maluchy z innej strony. To od nich powinniśmy uczyć się, jak żyć.
- Ale co one takiego zrobiły, że spadło na nie takie nieszczęście? - powiedziała, łkając.
- Nic nie zrobiły... Myślę, że Bóg chce pokazać im, jak bardzo są silne... Chcesz już wrócić do domu?
- Nie. Nie potrafiłabym się teraz z nimi rozstać...