- Właściwie, to jakie interesy masz z tym nadętym nowobogackim? - zapytał ochroniarz z przedniego siedzenia limuzyny.
- Daj spokój, Bill... Triscedor ma mi do zaproponowania pewien układ, który zapowiada się całkiem interesująco. Więcej nie powiem, bo nie chcę zapeszyć.
- Od kiedy jesteś taki zabobonny, Mike? Zresztą, nie ważne. Nie chcesz, to nie mów.
Nie lubił kłamać, ale nie mógł zdradzić przyjacielowi prawdziwego powodu odwiedzin u milionera. Wyśmiałby go już w chwili, gdy tylko usłyszałby, z jakim namaszczeniem wypowiada imię dziewczyny. Na pewno zacząłby o nią wypytywać, a wtedy musiałby opowiedzieć mu o nienagannej figurze, długich, płomiennych włosach, a także wspomnieć o przenikliwym, pełnym seksapilu spojrzeniu srebrzystych oczu i cechujących się elegancją ruchach. Dlaczego w tym piekielnym aucie zrobiło się tak gorąco?! Bez sprzeciwu ochroniarza opuścił przyciemnianą szybę i pozwolił, by wieczorne, kalifornijskie powietrze pieściło zarumienione policzki. Zanim na dobre ochłonął, samochód zaczął zwalniać, zatrzymując się wreszcie przed bramą willi Triscedorów. Polecił Billowi zrobić sobie przerwę i wrócić za kilka godzin. Całe szczęście od dziecka przyzwyczajony był do niewygodnych strojów, dlatego w garniturze nie czuł się najgorzej, co korzystnie odbijało się na jego samopoczuciu. Z uśmiechem na ustach podszedł do miniaturowego głośnika, który zabrzęczał kilkakrotnie, zanim odezwał się z niego męski głos:
- Witam w rezydencji państwa Triscedor. Kogo mam zaanonsować?
- Michael Jackson. Byłem umówiony z panem Triscedor.
Kilka trzasków i przeciągły pisk oznajmiły mu, że może swobodnie wejść na teren posesji. Fontanna, oświetlona łagodnymi, ciepłymi blaskiem roztaczała wokół siebie lekką mgiełkę wodną, cudownie chłodzącą twarz. Na werandzie ozdobionej zielonymi pnączami, gdzieniegdzie rozjaśnianymi przez bladoróżowe kwiaty czekał już na niego gospodarz. Mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki, ubrany był w grafitowy garnitur z turkusową chusteczką, pasującą do koszuli, która wystawała z kieszonki marynarki. Buty ze skóry błyszczały w świetle lamp oświetlających plac przed domem. Kiedy ściskali sobie dłonie, Michaela osaczył duszący zapach perfum i cygara, który roztaczał się wokół maklera.
-Witam pana, panie Jackson! Przyznam, że nieco zaskoczyła mnie pańska decyzja. Byłem pewien, że tak zajęty człowiek nie znajdzie czasu dla zwykłego biznesmena.
- W żadnym wypadku. Nie chciałem wystawiać na próbę pańskiej cierpliwości, dlatego zdecydowałem się skorzystać z pańskiego zaproszenia. Nietaktem byłoby odmówić komuś takiemu, jak pan, chociaż cudem jest, że udało mi się dziś tutaj dotrzeć. Nie mam pan pojęcia, jak ciężko wyrwać się z domu przy trójce dzieci.
- Muszę przyznać, nie bez uśmiechu, że zabrzmiał pan jak rasowa kura domowa, panie Jackson. Mimo wszystko zapraszam do środka. Miło mi ponownie gościć pana w moich skromnych progach.
- Dziękuję.
Michael zatrzymał się w hallu, skąd kamerdyner, ubrany w czarny smoking, odebrał od niego okrycie wierzchnie, po czym przeszedł do części salonowej. Było tam trochę inaczej, niż zapamiętał z ostatniej wizyty. Zniknęły suto zastawione stoły, orkiestra, a ich miejsca zajęły miłe w dotyku kanapy oraz fotele, także stolik do kawy, na którym dumnie prezentowało się przyjemnie zielone drzewko bonsai. Fioletowe płomienie w elektrycznym palenisku przeskakiwały figlarnie, przyciągając wzrok gościa i zatrzymując go przy sobie na dłużej. Mimo usilnych starań, nie potrafił dojrzeć rudych loków w żadnym zakamarku pokoju. Jego nadzieja nieco osłabła.
- A więc, panie Jackson, co słychać w wielkim świecie króla? - zapytał biznesmen, zapalając cygaro grube, jak jego zaobrączkowane palce. - Będzie panu przeszkadzać, jeśli trochę sobie pokopcę?
- Skądże. Proszę bardzo...
- Gdzież moje maniery. Może skusi się pan? Prosto z Kuby, towar pierwszej klasy...
- Dziękuję, nie palę.
- Czy mogę zaproponować panu coś do picia? Może coś mocniejszego? - mrugnął porozumiewawczo.
- Tak się składa, że nie przepadam za alkoholem, ale jeśli już pan tak bardzo nalega, to poprosiłbym o lampkę wina.
- Oczywiście.
Na jedno skinienie dłoni gospodarza, w salonie natychmiast pojawił się, uprzednio pomagający gościowi przy drzwiach, kamerdyner z butelką czerwonego wina Tempranillo, z winnicy Luis Canas, i dwoma kieliszkami. Po nalaniu napoju zniknął równie szybko, jak się pojawił, zostawiając mężczyzn sam na sam. Rozmowa przebiegła gładko, zawadzając o tematy przyjemne i niezobowiązujące sprawiając, że czas płynął znacznie szybciej . W pewnym momencie, kolejną z kurtuazyjnych wymian uprzejmości przerwał telefon. Gospodarz przeprosił i poszedł odebrać w swoim gabinecie, zapewniając gościa, by ten czuł się jak u siebie w domu. Gdy zniknął, Michael tłumił w sobie ogromną chęć do rozpoczęcia myszkowania w rzeczach maklera. Ciężko było powstrzymać swoje przyzwyczajenia, jednak przed działaniem powstrzymywało go przeczucie, iż w tak bogatym domu mogło nie brakować kamer. Kiedy tak siedział, z niezręczności bawiąc się własnymi palcami, jednocześnie uważnie przyglądając się niezbyt urodziwej rzeźbie, usłyszał delikatną, jak szum wiatru, muzykę, płynącą z pokoju, którego przedtem nie zauważył. Wiedziony wewnętrznym głosem, bez większego problemu odnalazł źródło harmonijnych dźwięków. Po otwarciu drzwi, jego oczom ukazał się niewielki, przytulnie urządzony pokoik ze ścianami ozdobionymi impresjonistycznymi obrazami i lśniącym pianinem pośrodku. W klawisze, z oczami zamkniętymi w muzycznym uniesieniu, uderzała płomiennowłosa kobieta przypominająca anioła. Mimo swoich czterdziestu czterech lat nagle poczuł, że płonie z nieśmiałości, a jego blade zazwyczaj policzki oblewa rumieniec. Zachowywał się najciszej, jak potrafił, nie chcąc przerwać jej twórczej ekstazy, a jednocześnie zwrócić na siebie jej uwagi. Dopiero teraz miał okazję, by lepiej jej się przyjrzeć. Alabastrowo białą cerę zdobiły pełne usta w kolorze świeżo zebranych malin, a srebrno-szare oczy lśniły spod firanek gęstych rzęs. Drobny, lekko zadarty nosek i delikatnie zarysowane kości policzkowe sprawiały, że podobna była raczej do dzieła sztuki, które wyszło spod dłuta samego Michała Anioła, niż do żywej kobiety. Płomienne włosy, kręcące się subtelnie przy końcach, z gracją spadały na plecy okryte zwiewnym materiałem białej koszuli z bufiastymi rękawami. Na jej łabędziej szyi połyskiwał skromny, jak na możliwości jej opiekunów, naszyjnik z drobnych pereł. Bogini... Zupełnie zapomniał o upływającym czasie, zauroczony jej muzyką i aurą, którą wokół siebie roztaczała. Dopiero trzaśnięcie drzwi spowodowane przeciągiem pozwoliło mu przebudzić się z transu... Niestety, nie tylko jemu.
- Miło mi pana znowu widzieć, panie Jackson. Mam nadzieję, że nie traci pan swojego cennego czasu na słuchanie podrzędnego podlotka w kwestii gry na pianinie - powiedziała z czarującym uśmiechem.
- Uhm... Ja... Oczywiście, że nie... Znaczy, chciałem powiedzieć, że jest pani naprawdę utalentowana. Mogę spytać, gdzie nauczyła się pani tak grać?
Co się z nim działo? Przy tej dziewczynie zachowywał się jak zakochany nastolatek, mimo iż o wieku nastoletnim zdążył już dawno zapomnieć. Czuł, jak biała koszula pod marynarką klei mu się do pleców, a na czoło wstąpiły kropelki potu. Czym prędzej starł je wierzchem dłoni, starając się robić dobrą minę do złej gry. W końcu zawsze mogło być gorzej.
- Od dziecka pobierałam prywatne lekcje. Bardzo mi miło, że się panu podobało. Czy teraz ja mogę o coś zapytać?
- Oczywiście.
- Zawsze pan tak myszkuje w cudzych domach? - jej bezczelność, przyprawiona błyskiem w srebrnych oczach, brzmiała diabelnie seksownie. Michael z trudem przełknął ślinę.
- Przepraszam... Nie powinienem był tu wchodzić, ale uwiodła mnie pani muzyka.
- Nie ma pan za co przepraszać. W końcu Charles nie powinien zostawiać tak wyjątkowego gościa samego.
Zamknęła pokrywę klawiatury eleganckiego pianina i naumyślnie kołysząc biodrami, wyszła na taras, gdzie jej włosy, raz po raz przeczesywał chłodny wietrzyk. Pozbawiony świadomości, podążył za nią, jak za duchem, który bez reszty go omamił. Dziewczyna, nie odrywając od niego swoich oczu, sięgnęła do kieszeni obcisłych jeansów, skąd wyjęła paczkę slimów Vogue, nie przestając się uśmiechać.
- Zapali pan?
Bez słowa wyciągnął rękę po oferowanego papierosa, po czym, wyjmując z jej delikatnych dłoni zapalniczkę, podpalił oba papierosy. Danielle, niczym gwiazda kabaretu Chicago lat 30-tych, zaciągnęła się, by po chwili wypuścić z ponętnych ust siwy obłok. Michael również głęboko się zaciągnął, lecz niemal natychmiast wykrztusił z siebie cały dym. Nie przestając zanosić się od kaszlu, ukrywał rumieńce ponownie oblewające jego policzki. Jak mógł się tak skompromitować?
- Myślę, że palenie nie jest dla pana, panie Jackson... Nie chcielibyśmy przecież, aby pański głos uległ zniszczeniu przez bezsensowny nałóg, prawda? Papierosy to doprawdy coś okropnego, ponieważ niesamowicie trudno z tym zerwać - powiedziała, wypuszczając kolejną chmurkę.
Michael niemo przytaknął, gorączkowo zastanawiając się, co zrobić z wciąż tlącym się papierosem. Z opresji wybawił go dopiero sam Triscedor, który nieoczekiwanie pojawił się na tarasie ze szklaneczką brandy w spracowanej dłoni. Na widok swojego gościa i podopiecznej, jego pociętą zmarszczkami twarz rozpromienił uśmiech.
- Przepraszam, że przeszkodziłem, w rozmowie, jednak mam dla pana przykrą wiadomość, panie Jackson. Niestety interesy wzywając, więc nie będę mógł dłużej cieszyć się pańskim towarzystwem.
- Oczywiście, rozumiem. Właściwie, to już powinienem wracać - powiedział z nieukrywanym żalem, niepostrzeżenie wrzucając niedopałek do potężnej, drewnianej donicy.
- Będzie dla nas zaszczytem, jeśli zostanie pan u nas na noc, a jutro rano dokończymy rozmowę.
- Może innym razem... Dziękuję za gościnę.
Pożegnał się z kobietą, całując jej dłoń, której paznokcie przyciągały wzrok wyrazistą czerwienią, by następnie uścisnąć rękę pana domu. Ten odprowadził go aż do samego wyjścia. Samochód, zaparkowany przez Billego, czekał przed wjazdem do posiadłości, zapewniając schronienie przed wzrokiem zjawiskowej Danielle. Wreszcie mógł odetchnąć. Usiadłszy na tylnym siedzeniu, poluźnił pętlę krawata i rozpiął pierwsze guziki białej koszuli. Nigdy więcej nie sięgnie po papierosy, tym bardziej w towarzystwie kobiety, przed którą nie chce się skompromitować. Przyjaciel prowadzący Rolls Royce'a wykonanego na specjalne zamówienie Michaela, dostrzegł zrezygnowanie malujące się na jego twarzy i z rozbawieniem zapytał:
- Interesy z Triscedorem poszły w złym kierunku?
- Daj spokój, Bill.
- Bo widziałem, że nie próżnowałeś, Mike. Swoją drogą niezła laska z tej rudej...
Skwitował tę wypowiedź milczeniem pełnym dezaprobaty dla jego języka i przez całą drogę nie odezwał się już ani słowem.