środa, 30 lipca 2014

Lie To Me In A Whisper_4

Nie mógł uwierzyć, że dał się namówić bogatemu biznesmenowi na odwiedziny w jego willi. Zapewne skusiła go wizja ponownego zobaczenia pięknej podopiecznej maklera, która podobno była nim oczarowana. Zaprzeczał przed sobą, bojąc się przyznać, że na tę wiadomość serce zabiło mu odrobinę szybciej. Co się z nim działo? Przecież zawsze robił wszystko, by nie być typowym facetem zwracającym uwagę tylko na wygląd, podczas gdy wystarczyło jedno zalotne spojrzenie młodej ślicznotki, by zwariował na jej punkcie. Co jeśli okaże się, że nie należy do najinteligentniejszych? Czy dalej będzie nią zainteresowany?
- Właściwie, to jakie interesy masz z tym nadętym nowobogackim? - zapytał ochroniarz z przedniego siedzenia limuzyny.
- Daj spokój, Bill... Triscedor ma mi do zaproponowania pewien układ, który zapowiada się całkiem interesująco. Więcej nie powiem, bo nie chcę zapeszyć.
- Od kiedy jesteś taki zabobonny, Mike? Zresztą, nie ważne. Nie chcesz, to nie mów.
Nie lubił kłamać, ale nie mógł zdradzić przyjacielowi prawdziwego powodu odwiedzin u milionera. Wyśmiałby go już w chwili, gdy tylko usłyszałby, z jakim namaszczeniem wypowiada imię dziewczyny. Na pewno zacząłby o nią wypytywać, a wtedy musiałby opowiedzieć mu o nienagannej figurze, długich, płomiennych włosach, a także wspomnieć o przenikliwym, pełnym seksapilu spojrzeniu srebrzystych oczu i cechujących się elegancją ruchach. Dlaczego w tym piekielnym aucie zrobiło się tak gorąco?! Bez sprzeciwu ochroniarza opuścił przyciemnianą szybę i pozwolił, by wieczorne, kalifornijskie powietrze pieściło zarumienione policzki. Zanim na dobre ochłonął, samochód zaczął zwalniać, zatrzymując się wreszcie przed bramą willi Triscedorów. Polecił Billowi zrobić sobie przerwę i wrócić za kilka godzin. Całe szczęście od dziecka przyzwyczajony był do niewygodnych strojów, dlatego w garniturze nie czuł się najgorzej, co korzystnie odbijało się na jego samopoczuciu. Z uśmiechem na ustach podszedł do miniaturowego głośnika, który zabrzęczał kilkakrotnie, zanim odezwał się z niego męski głos:
- Witam w rezydencji państwa Triscedor. Kogo mam zaanonsować?
- Michael Jackson. Byłem umówiony z panem Triscedor.
Kilka trzasków i przeciągły pisk oznajmiły mu, że może swobodnie wejść na teren posesji. Fontanna, oświetlona łagodnymi, ciepłymi blaskiem roztaczała wokół siebie lekką mgiełkę wodną, cudownie chłodzącą twarz. Na werandzie ozdobionej zielonymi pnączami, gdzieniegdzie rozjaśnianymi przez bladoróżowe kwiaty czekał już na niego gospodarz. Mężczyzna dobiegający pięćdziesiątki, ubrany był w grafitowy garnitur z turkusową chusteczką, pasującą do koszuli, która wystawała z kieszonki marynarki. Buty ze skóry błyszczały w świetle lamp oświetlających plac przed domem. Kiedy ściskali sobie dłonie, Michaela osaczył duszący zapach perfum i cygara, który roztaczał się wokół maklera.
-Witam pana, panie Jackson! Przyznam, że nieco zaskoczyła mnie pańska decyzja. Byłem pewien, że tak zajęty człowiek nie znajdzie czasu dla zwykłego biznesmena.
- W żadnym wypadku. Nie chciałem wystawiać na próbę pańskiej cierpliwości, dlatego zdecydowałem się skorzystać z pańskiego zaproszenia. Nietaktem byłoby odmówić komuś takiemu, jak pan, chociaż cudem jest, że udało mi się dziś tutaj dotrzeć. Nie mam pan pojęcia, jak ciężko wyrwać się z domu przy trójce dzieci.
- Muszę przyznać, nie bez uśmiechu, że zabrzmiał pan jak rasowa kura domowa, panie Jackson. Mimo wszystko zapraszam do środka. Miło mi ponownie gościć pana w moich skromnych progach.
- Dziękuję.
Michael zatrzymał się w hallu, skąd kamerdyner, ubrany w czarny smoking, odebrał od niego okrycie wierzchnie, po czym przeszedł do części salonowej. Było tam trochę inaczej, niż zapamiętał z ostatniej wizyty. Zniknęły suto zastawione stoły, orkiestra, a ich miejsca zajęły miłe w dotyku kanapy oraz fotele, także stolik do kawy, na którym dumnie prezentowało się przyjemnie zielone drzewko bonsai. Fioletowe płomienie w elektrycznym palenisku przeskakiwały figlarnie, przyciągając wzrok gościa i zatrzymując go przy sobie na dłużej. Mimo usilnych starań, nie potrafił dojrzeć rudych loków w żadnym zakamarku pokoju. Jego nadzieja nieco osłabła.
- A więc, panie Jackson, co słychać w wielkim świecie króla? - zapytał biznesmen, zapalając cygaro grube, jak jego zaobrączkowane palce. - Będzie panu przeszkadzać, jeśli trochę sobie pokopcę?
- Skądże. Proszę bardzo...
- Gdzież moje maniery. Może skusi się pan? Prosto z Kuby, towar pierwszej klasy...
- Dziękuję, nie palę.
- Czy mogę zaproponować panu coś do picia? Może coś mocniejszego? - mrugnął porozumiewawczo.
- Tak się składa, że nie przepadam za alkoholem, ale jeśli już pan tak bardzo nalega, to poprosiłbym o lampkę wina.
- Oczywiście.
Na jedno skinienie dłoni gospodarza, w salonie natychmiast pojawił się, uprzednio pomagający gościowi przy drzwiach, kamerdyner z butelką czerwonego wina Tempranillo, z winnicy Luis Canas, i dwoma kieliszkami. Po nalaniu napoju zniknął równie szybko, jak się pojawił, zostawiając mężczyzn sam na sam. Rozmowa przebiegła gładko, zawadzając o tematy przyjemne i niezobowiązujące sprawiając, że czas płynął znacznie szybciej . W pewnym momencie, kolejną z kurtuazyjnych wymian uprzejmości przerwał telefon. Gospodarz przeprosił i poszedł odebrać w swoim gabinecie, zapewniając gościa, by ten czuł się jak u siebie w domu. Gdy zniknął, Michael tłumił w sobie ogromną chęć do rozpoczęcia myszkowania w rzeczach maklera. Ciężko było powstrzymać swoje przyzwyczajenia, jednak przed działaniem powstrzymywało go przeczucie, iż w tak bogatym domu mogło nie brakować kamer. Kiedy tak siedział, z niezręczności bawiąc się własnymi palcami, jednocześnie uważnie przyglądając się niezbyt urodziwej rzeźbie, usłyszał delikatną, jak szum wiatru, muzykę, płynącą z pokoju, którego przedtem nie zauważył. Wiedziony wewnętrznym głosem, bez większego problemu odnalazł źródło harmonijnych dźwięków. Po otwarciu drzwi, jego oczom ukazał się niewielki, przytulnie urządzony pokoik ze ścianami ozdobionymi impresjonistycznymi obrazami i lśniącym pianinem pośrodku. W klawisze, z oczami zamkniętymi w muzycznym uniesieniu, uderzała płomiennowłosa kobieta przypominająca anioła. Mimo swoich czterdziestu czterech lat nagle poczuł, że płonie z nieśmiałości, a jego blade zazwyczaj policzki oblewa rumieniec. Zachowywał się najciszej, jak potrafił, nie chcąc przerwać jej twórczej ekstazy, a jednocześnie zwrócić na siebie jej uwagi. Dopiero teraz miał okazję, by lepiej jej się przyjrzeć. Alabastrowo białą cerę zdobiły pełne usta w kolorze świeżo zebranych malin, a srebrno-szare oczy lśniły spod firanek gęstych rzęs. Drobny, lekko zadarty nosek i delikatnie zarysowane kości policzkowe sprawiały, że podobna była raczej do dzieła sztuki, które wyszło spod dłuta samego Michała Anioła, niż do żywej kobiety. Płomienne włosy, kręcące się subtelnie przy końcach, z gracją spadały na plecy okryte zwiewnym materiałem białej koszuli z bufiastymi rękawami. Na jej łabędziej szyi połyskiwał skromny, jak na możliwości jej opiekunów, naszyjnik z drobnych pereł. Bogini... Zupełnie zapomniał o upływającym czasie, zauroczony jej muzyką i aurą, którą wokół siebie roztaczała. Dopiero trzaśnięcie drzwi spowodowane przeciągiem pozwoliło mu przebudzić się z transu... Niestety, nie tylko jemu.
- Miło mi pana znowu widzieć, panie Jackson. Mam nadzieję, że nie traci pan swojego cennego czasu na słuchanie podrzędnego podlotka w kwestii gry na pianinie - powiedziała z czarującym uśmiechem.
- Uhm... Ja... Oczywiście, że nie... Znaczy, chciałem powiedzieć, że jest pani naprawdę utalentowana. Mogę spytać, gdzie nauczyła się pani tak grać?
Co się z nim działo? Przy tej dziewczynie zachowywał się jak zakochany nastolatek, mimo iż o wieku nastoletnim zdążył już dawno zapomnieć. Czuł, jak biała koszula pod marynarką klei mu się do pleców, a na czoło wstąpiły kropelki potu. Czym prędzej starł je wierzchem dłoni, starając się robić dobrą minę do złej gry. W końcu zawsze mogło być gorzej.
- Od dziecka pobierałam prywatne lekcje. Bardzo mi miło, że się panu podobało. Czy teraz ja mogę o coś zapytać?
- Oczywiście.
- Zawsze pan tak myszkuje w cudzych domach? - jej bezczelność, przyprawiona błyskiem w srebrnych oczach, brzmiała diabelnie seksownie. Michael z trudem przełknął ślinę.
- Przepraszam... Nie powinienem był tu wchodzić, ale uwiodła mnie pani muzyka.
- Nie ma pan za co przepraszać. W końcu Charles nie powinien zostawiać tak wyjątkowego gościa samego.
Zamknęła pokrywę klawiatury eleganckiego pianina i naumyślnie kołysząc biodrami, wyszła na taras, gdzie jej włosy, raz po raz przeczesywał chłodny wietrzyk. Pozbawiony świadomości, podążył za nią, jak za duchem, który bez reszty go omamił. Dziewczyna, nie odrywając od niego swoich oczu, sięgnęła do kieszeni obcisłych jeansów, skąd wyjęła paczkę slimów Vogue, nie przestając się uśmiechać.
- Zapali pan?
Bez słowa wyciągnął rękę po oferowanego papierosa, po czym, wyjmując z jej delikatnych dłoni zapalniczkę, podpalił oba papierosy. Danielle, niczym gwiazda kabaretu Chicago lat 30-tych, zaciągnęła się, by po chwili wypuścić z ponętnych ust siwy obłok. Michael również głęboko się zaciągnął, lecz niemal natychmiast wykrztusił z siebie cały dym. Nie przestając zanosić się od kaszlu, ukrywał rumieńce ponownie oblewające jego policzki. Jak mógł się tak skompromitować?
- Myślę, że palenie nie jest dla pana, panie Jackson... Nie chcielibyśmy przecież, aby pański głos uległ zniszczeniu przez bezsensowny nałóg, prawda? Papierosy to doprawdy coś okropnego, ponieważ niesamowicie trudno z tym zerwać - powiedziała, wypuszczając kolejną chmurkę.
Michael niemo przytaknął, gorączkowo zastanawiając się, co zrobić z wciąż tlącym się papierosem. Z opresji wybawił go dopiero sam Triscedor, który nieoczekiwanie pojawił się na tarasie ze szklaneczką brandy w spracowanej dłoni. Na widok swojego gościa i podopiecznej, jego pociętą zmarszczkami twarz rozpromienił uśmiech.
- Przepraszam, że przeszkodziłem, w rozmowie, jednak mam dla pana przykrą wiadomość, panie Jackson. Niestety interesy wzywając, więc nie będę mógł dłużej cieszyć się pańskim towarzystwem.
- Oczywiście, rozumiem. Właściwie, to już powinienem wracać - powiedział z nieukrywanym żalem, niepostrzeżenie wrzucając niedopałek do potężnej, drewnianej donicy.
- Będzie dla nas zaszczytem, jeśli zostanie pan u nas na noc, a jutro rano dokończymy rozmowę.
- Może innym razem... Dziękuję za gościnę.
Pożegnał się z kobietą, całując jej dłoń, której paznokcie przyciągały wzrok wyrazistą czerwienią, by następnie uścisnąć rękę pana domu. Ten odprowadził go aż do samego wyjścia. Samochód, zaparkowany przez Billego, czekał przed wjazdem do posiadłości, zapewniając schronienie przed wzrokiem zjawiskowej Danielle. Wreszcie mógł odetchnąć. Usiadłszy na tylnym siedzeniu, poluźnił pętlę krawata i rozpiął pierwsze guziki białej koszuli. Nigdy więcej nie sięgnie po papierosy, tym bardziej w towarzystwie kobiety, przed którą nie chce się skompromitować. Przyjaciel prowadzący Rolls Royce'a wykonanego na specjalne zamówienie Michaela, dostrzegł zrezygnowanie malujące się na jego twarzy i z rozbawieniem zapytał:
- Interesy z Triscedorem poszły w złym kierunku?
- Daj spokój, Bill.
- Bo widziałem, że nie próżnowałeś, Mike. Swoją drogą niezła laska z tej rudej...
Skwitował tę wypowiedź milczeniem pełnym dezaprobaty dla jego języka i przez całą drogę nie odezwał się już ani słowem.



niedziela, 27 lipca 2014

Lie To Me In A Whisper_3

Tak, jak obiecałam, przedstawiam listę blogów, które umilają mi czas i do których lubię wracać :)

http://siatkarski-chaos-kontrolowany.blogspot.com
http://michael-jackson-mjj.blogspot.com
http://just-a-little-patience.blogspot.com
http://www.michael-tanczy.blogspot.com

Tego dnia nareszcie mógł poświęcić się zajęciu, na które zazwyczaj brakowało mu czasu. W wygodnym fotelu, w zaciszu domowej biblioteki oddawał się lekturze biografii jednego ze swoich idoli - Waltera Disneya. Książka autorstwa Boba Thomasa, wydana w 1976 r., znajdowała się na półce uprzywilejowanej, dumnie prezentującej pozycje, po które gospodarz sięgał najczęściej. Wśród nich nie można było przeoczyć biografii księżnej Diany, Gandhiego, Martina Luthera Kinga, czy też "Starego człowieka i morza" Ernesta Hemingwaya, "Piotrusia Pana" spod pióra J.M. Barry'iego, "Małego Księcia" Antoine de Saint-Exupéry'ego i przede wszystkim Biblii. Odkąd Świadkowie Jehowy odtrącili go, nie przestał wierzyć w Boga i poświęcać Mu wszystkiego, co robił. Świętą Księgę, a zwłaszcza Nowy Testament czytywał regularnie, odnajdując w nim siłę do dalszej walki z przeciwnościami losu. W żadnym wypadku nie przyrównywał się do Zbawiciela, jednak dostrzegał niekiedy niewielkie podobieństwo i dzięki Niemu uczył się znosić przytyki i oszczerstwa ze strony innych. Przed oczami powtórnie stanął mu, starannie ukrywany w najdalszym zakątku umysłu, obraz sprzed ponad roku... Pierwszy dzień zdjęciowy do nowego teledysku mającego promować najnowszą płytę "Invincible". Pomysł na "You Rock My World" wykreował się już dawno temu. Od zawsze fascynował go półświatek, niebezpieczne rozgrywki prowadzone pomiędzy gangami na ulicach małych i większych miast. W końcu sam wychował się wśród odgłosów wystrzałów oraz syren policyjnych, gdy Gary zostało sterroryzowane przez walczących ze sobą  młodych ludzi. Zaplanował, że krótkometrażowy film muzyczny będzie połączeniem jego dwóch poprzednich koncepcji: "Smooth Criminal" i "The Way You Make Me Feel". Z pierwszego wykorzystany styl, z drugiego - idea. Na koniec postanowiono dodać, uzyskawszy jego wyproszoną aprobatę, wątek miłosny, aby trochę przyprawić tę historię. I tak oto stał w grafitowym garniturze, czerwonej koszuli i fedorze, spod której wystawała gangsterska bandama. Tuż obok makijażystka przygotowywała Kishayę Dudley do sceny solowego tańca, podczas gdy z garderoby usłyszał wołanie reżysera:
- Michael, mam do ciebie sprawę. Według speców od PRu powinniśmy wrócić do twojego wyglądu sprzed Bad. Rozumiesz, ciemniejsza karnacja, trochę wydatniejszy noc... - zdawał się być zażenowany tym, co musiał mu przekazać. - Powiemy Karen, żeby nałożyła ci ciemniejszy podkład. To zdolna kobieta. Co ty na to?
Nie mógł mówić poważnie... Czekał, aż rozmówca wybuchnie śmiechem, dając mu do zrozumienia, że cała ta rozmowa jest jednym, wielkim i do tego głupkowatym żartem. Jednak się nie doczekał.
- Pytasz, co ja na to, Paul? A jak ci się wydaje?! Robicie ze mnie dziwaka, każecie zmieniać wygląd! Jestem dla was potworem! Jak byś się czuł, gdyby ktoś powiedział ci, że musisz się zmienić, bo nie pasujesz do koncepcji speców od PRu?!
Po tych słowach wybiegł z garderoby, zakrywając twarz, w mokrych od łez, dłoniach. Doskonale pamiętał godziny spędzone w klaustrofobiczne ciasnej łazience i słone krople moczące nowiuteńki garnitur. Na całe szczęście tamtego dnia nie wziął dzieci na plan. Miałby ogromne wyrzuty sumienia, gdyby zobaczyły go w takiej sytuacji, w chwili słabości. Dopiero później, gdy Frank porozmawiał z Paulem i resztą, dosadnie przekazał, że nikogo nie mają prawa zmieniać ani upiększać, Michael wyszedł na zewnątrz. Zdjęcia tamtego dnia zostały odwołane... Otrząsnął się z bolesnych wspomnień, by powrócić do rozpoczętej wcześniej lektury. Oczy z szybkością pantery śledziły kolejne wyrazy, by bystry umysł mógł skleić je w całe zdania, nadając sens światu przedstawionemu. Potęga ludzkiej inteligencji zadziwiała go nieodmiennie. Dzięki niej człowiek mógł żyć pod wodą, jak ryba, latać w przestworzach, jak ptak, przemieszczać się pod ziemią... Uwielbiał to przełamywanie barier, dosięganie tego, co innym wydawało się nieosiągalnie. A może by tak po raz kolejny zadziwić świat? Nie.... Jeszcze nie. Teraz poświęcił się rodzinie.
- Panie Jackson, telefon do pana - z głośnika dobiegł go głos Andre.
- Kto dzwoni?
- Pan Charles Triscedor.
- W porządku, odbiorę w gabinecie.






środa, 23 lipca 2014

Lie To Me In A Whisper_2

Kochani, dziękuję za wszystkie nominacje do LBA, to bardzo miłe z Waszej strony. Doceniam je, niestety chyba nie mogę nominować nikogo... Musicie wiedzieć, że staram się nie przeglądać innych blogów, by nikt nie mógł oskarżyć mnie o jakikolwiek plagiat. W ramach rekompensaty w następnej notce pojawią się linki do blogów, które czytałam, zanim zaczęłam pisać, a także do tych, które, według mnie, warto odwiedzić. Przepraszam za takie komplikacje i zapraszam do lektury kolejnej części nowego opowiadania :)
Liberian_Girl

- Grace, czy mleko dla Blanketa już się podgrzało? - zapytał, przyprowadzając do kuchni dwoje starszych pociech.
- Jeszcze minutka.
Jego najmłodsza latorośl leżała w nosidełku, wpatrzona w wirujące nad głową maskotki, wyciągając w ich kierunku małe rączki. Prince i jego siostra zajęli miejsca przy kuchennym blacie i zabrali się za pałaszowanie pokrojonych w kostkę jabłek, posypanych odrobiną cynamonu. Kiedy opiekunka uznała, że jedzenie szkraba jest już wystarczająco ciepłe, przelała je do butelki ze smoczkiem, którą podała szefowi. Karmienie zawsze należało do jego obowiązków, lecz on traktował je raczej jako przyjemny fragment dnia, niż przykrą konieczność. Opieka nad dziećmi, odkąd na świat przyszedł jego pierwszy syn, stała się kwestią priorytetową. Malec ssał smoczek butelki, z oczami utkwionymi w postać ojca, gdy Paris znienacka zapytała:
- Tatusiu, dlaczego wczoraj wieczorem nie przeczytałeś nam bajki na dobranoc?
- Tłumaczyłem ci to już, kochanie. Musiałem pójść na przyjęcie.
- Takie jak na zamku? Z księżniczkami i tańcami?
- Niezupełnie... - uśmiechnął się z pobłażaniem. - Chociaż możliwe, że znalazłaby się tam jedna królewna.
Dzieci nie zwróciły uwagi na wyraz rozmarzenia, jaki pojawił się na jego twarzy.
- Tatusiu, ale dzisiaj już nigdzie nie wychodzisz? - do rozmowy włączył się Prince.
- Nie, skarbie. Dziś może obejrzymy razem coś Disneya? Co wy na to?
- Tak! "Małą Syrenkę"!
- Lepiej "Zakochanego Kundla II".
Michael odjął pustą butelkę od ust malca i delikatnie poklepał go po plecach. Z brzuszkiem pełnym ciepłego mleka, chłopiec natychmiast zaczął ziewać i trzeć oczy maleńkimi piąstkami. Mężczyzna kołysał niemowlę, nucąc melodię piosenki, która była hymnem dla jego dzieci. You're my daytime, my night time, my world... You are my life... Kiedy chłopczyk zapadł już w słodki sen, ojciec zwrócił się szeptem do pozostałej dwójki.
- Paris, Prince, Grace pomoże wam się wykąpać i przebrać w pidżamy. Obejrzymy dziś bajkę w salonie, zrobimy nocowanie...
- W namiocie? - zapytał podekscytowany chłopiec.
- Namiot w domu? Czemu nie. Tylko się pospieszcie.
Dzieciaki ruszyły biegiem po schodach w kierunku swojego pokoiku, a on ułożył synka w kołysce ustawionej pod wschodnim oknem w salonie. Wieczór zapowiadał się dość nietypowo, choć z pewnością nie będzie pozbawiony śmiechu. Tylko skąd on weźmie namiot? Podszedł do mikrofonu zamontowanego na zachodniej ścianie i połączył się z domkiem ochrony.
- Bill, jesteś tam?
- Jestem, szefie. O co chodzi?
- Czy mamy jakiś namiot? - zapytał, słysząc jak bardzo nietypowo brzmi to pytanie.
- Namiot? Szykujemy się na trzecią wojnę światową? Z tego, co wiem, w telewizji nic nie mówili na ten temat...
- Daj spokój. Wypluj te słowa! Dzieciakom zamarzyło się biwakowanie, a ja przyznaję bez wstydu, że to całkiem fajny pomysł.
- Jeśli chcesz, to mogę zaraz kogoś wysłać do sklepu, albo nawet sam się wybiorę... Miałem kupić piłkę dla Stanley'a. Chłopak zwariował na punkcie gry w nogę, dasz wiarę?
- Przywieź go ze sobą któregoś dnia, pogramy razem. Tutaj miejsca nie brakuje...
- Serio mówisz? Mike, obaj dobrze wiemy, że ty i piłka to złe połączenie. Ale dzięki za zaproszenie. To jak, mam jechać po ten namiot?
- Nie... Nie rób sobie kłopotu. Wpadłem na lepszy pomysł. Dobrej nocy, Billy.
- I nawzajem.
Wcale nie potrzebował pachnącego nowością namiotu, prosto ze sklepu. Udowodni swoim pociechom, że mając głowę na karku i odrobinę wyobraźni, można wyczarować coś niesamowitego z rzeczy najbardziej niepozornych. Niezauważony przez nikogo, zabrał z jadalni cztery krzesła, z pięknie rzeźbionymi oparciami w ciemnym drewnie i karminowymi obiciami, i ustawił je przed kinem domowym w salonie tak, aby utworzyły kwadrat. Potem, co tchu pognał na górę, zatrzymując się dopiero we własnej sypialni, przed drzwiami pomalowanej na biało szafy ze srebrnymi wstawkami. Zabrawszy z niej dwa prześcieradła i gruby koc, zbiegł ponownie na dół. Zarzucił białe płachty na krzesła, wyścielił podłogę miękkim pledem  i ułożył na nim kilka kolorowych poduszek ukradzionych z kanapy. Namiot piętrzył się dumnie obok jeszcze bardziej dumnego budowniczego, czekając na przybycie spragnionych biwakowania maluchów. W samą porę, pomyślał, widząc zbiegające po schodach dzieci.
- Naradziliście się, co będziemy dziś oglądać? - zapytał, pieszczotliwe gładząc główki pociech.
- Myszkę Miki!
- W porządku. Siadajcie, a ja włączę bajkę.
- Wow... Tu będziemy dziś spać? - Prince otworzył buzię ze zdziwienia, razem z siostrą zaglądając pod prowizoryczny dach.
- Miał być namiot, więc jest namiot.
Uśmiech rozpromieniał oblicze przepełnionego dumą taty. Zaimponował swoim dzieciom. Sprawił, że także się uśmiechały. Nie znał w swoim życiu większego szczęścia. Rodzeństwo wtuliło się cicho w swoje maskotki, z którymi nie rozstawały się od niemowlęctwa. Tatuś opowiadał im, że dostały je od ludzi, co prawda, im nieznanych, których nazywał rodziną. Nie biologiczną, tłumaczył, ale więzy krwi nie miały tu żadnego znaczenia. Ci ludzie tłumnie zbierali  się za każdym razem, gdziekolwiek pojawiał się Tatuś, raz po raz obdarowując ich prezentami, takimi jak pluszaki. Zabawki ubrane były w koszuli z nadrukami, odpowiednio: We  U Prince i We  U Paris. Blanket także doczekał się już swojej przytulanki. Na ekranie czarno-biały świat Myszki Miki zdawał się sprawiać, że w rzeczywistość na ten krótki czas odpływała w niepamięć. Zaradny bohater animowany radził sobie z kolejnymi kłodami, jakie los rzucał mu pod nogi. Jeszcze więcej, niż same przygody odważnej myszy, dzieci bawił dubbing wykonywany przez Tatusia. Kreskówka była stara i niema, dlatego dawała szerokie pole do popisu dla aktorskich umiejętności Michaela. Nim się spostrzegli, bajka dobiegła końca, a oddechy malców uzyskały miarowe tempo. Zasnęły... Przez dłuższą chwilę przyglądał się swoim aniołkom i dziękował Bogu za to, że dzięki nim każdego dnia uzyskiwał nową siłę do walki. Gdyby nie one, już dawno by się poddał. Szeptem zawołał czujną Grace, która siedziała na kanapie. Kobieta wzięła czteroletnią dziewczynkę, podczas gdy jej pracodawca wziął w ramiona chłopca i zanieśli rodzeństwo do dziecięcego pokoju. Kiedy już maluchy leżały w swoich łóżeczkach, ojciec dokładnie odkrył je kołderkami i ucałował na dobranoc. Teraz musiał jeszcze tylko przenieść Blanketa do kołyski w jego sypialni i będzie mógł wreszcie się położyć i spróbować zasnąć. Malec ssał smoczek, wtulony w pluszową, czarną panterę, nie przebudził się w ramionach ojca. Kiedy już wszystkie rodzicielskie obowiązki zostały spełnione, Michael zatopił się w chłodzie jedwabnej pościeli. Doskonale pamiętał, gdy to łoże ogrzewało ponętne, smukłe ciało jego pierwszej żony - Lisy Marie... Czy za nią tęsknił? Chyba już zdał sobie sprawę, że na pewne rzeczy jest już za późno. W tej samej chwili, w głowie przemknęło mu wspomnienie zjawiskowej Danielle. Minął już tydzień od ostatniej imprezy charytatywnej w willi państwa Triscedor, a on, mimo iż nie chciał się do togo przyznać, coraz częściej zastanawiał się, czy nie powinien zadzwonić do bogatego brokera... Przecież nie musiał od razu przyznawać się, że chodzi o rudowłosą piękność. Z taką myślą odpłynął w krainę snów...






niedziela, 20 lipca 2014

Lie To Me In A Whisper_1

Nadeszła wiekopomna chwila, by po prawie miesięcznej przerwie zaprezentować się Wam, kochani, z nowym opowiadaniem. Dziwna natura nie pozwala mi być w pełni z niego zadowoloną, jednak ocenę pozostawiam Wam. Życzę miłej lektury :)
Liberian_Girl

Bankety pełne zadufanych w sobie bogaczy i gwiazdek pozujących na dobroduszne oraz wspaniałomyślne przyprawiały go o ból głowy. Tego wieczoru pojawił się w charakterze gościa honorowego. Zamiast mile łechtać jego ego, wyróżnienie to zaskakiwało i zniechęcało do przyjęcia zaproszenia, bo czy w dobroczynności nie chodziło o anonimowość? Tym razem jednak nie mógł odmówić. Przyjęcie zorganizowano w domu jednego z majętnych maklerów giełdowych, który stanowczo zaprzeczał wizerunkowi uniżonego sługi bożego, na jakiego od lat się kreował. Wszechobecna hipokryzja, na którą patrzono w tym świecie przez palce, była powodem, dla którego prawdziwych przyjaciół mógł policzyć na palcach jednej ręki. Teraz, siedząc przy stoliku ustawionym w centralnej części sali, z kilkoma finansistami i ich znudzonymi małżonkami, zastanawiał się, dlaczego musi znosić te męczarnie. Jedynym, co sprawiało mu choć odrobinę przyjemności, była obserwacja przechadzających się kobiet. Ubrane w suknie przyjemnie szeleszczące, gdy sunęły po parkiecie w towarzystwie bogatych mężów. Drogie świecidełka pobrzękiwały na szczupłych przegubach i lśniły wokół łabędzich szyj. Płeć piękna zawsze go fascynowała. Mężczyzn tak łatwo było oszukać, zwieść za pomocą kilku zabiegów. To kobiety, gdy spacerował w przebraniu po sklepie, czy parku, potrafiły rozpoznać w nim swojego idola. Dostrzegają gesty, sposób poruszania się, znają tembr głosu i mimikę na tyle dobrze, by w jednej chwili go zdemaskować. Każda z obecnych tam pań była piękna w cudowny i wyjątkowy sposób, lecz jego serce było już zajęte. Wiosna życia przeminęła cicho, bez fanfarów i tylko wspominał ją czasem jak starego, dobrego przyjaciela, tuż przed snem. Rany po utracie pierwszej żony, jedynej wielkiej miłości, częściowo zagoiły się z biegiem lat, wciąż jednak zdarzało mu się wracać do zakurzonych wspomnień, skrytych gdzieś na dnie podświadomości. Teraz jego życiem były dzieci - troje pociesznych maluchów, które wychowywał samotnie. Prince, pierworodny syn, bardzo przypominał matkę, jego wieloletnią przyjaciółkę, wobec której jego dług wdzięczności wydawał się być nie do spłacenia. Paris Michael Katherine - z trzecim imieniem odziedziczonym po babci, skrycie wyrosła na jego ulubienicę. Mimo iż nigdy nie była typową "małą księżniczką", bez wahania można było nazwać ją "córeczką tatusia". W chwilach, gdy ukochany ojciec znikał w studiu nagraniowym, całą jej energię pochłaniała chęć dorównania we wszystkim starszemu bratu. Bez znaczenia, czy chodziło o grę w szachy, piłkę nożną, czy aktorstwo. Podczas, gdy 5-letni Prince i jego rok młodsza siostra byli przykładem mieszanki genów obojga rodziców, półroczny Blanket był małym, lustrzanym odbiciem własnego taty. Faworyt matki Michaela, który zapewne drzemał teraz spokojnie w ramionach opiekunki, był już obiektem wzmożonego zainteresowwania światowych mediów. Nieznane nazwisko matki-surogatki służyło za idealną pożywkę dla chciwych dziennikarzy, wciąż węszących  za nową sensacją. Odsunął od siebie myśli zatruwające jego duszę. Tak bardzo chciałby, by dzieci były tu razem z nim... Dobrze wiedział, że to nie było miejsce odpowiednie dla nich, tu wśród plotek, sztucznych życzliwości i kolejnych nielegalnych interesów kryjących się pod wzniosłym szyldem "akcji charytatywnych". Wymieniając grzecznościowe uśmiechy z gospodarzem przyjęcia jego wzrok napotkał coś tak niezwykłego, że widelczyk z kawałkiem całkiem niezłego tortu śmietankowego zatrzymał się w połowie drogi do jego ust. W pobliżu płonącego fioletowym płomieniem elektryczności kominka, jego spojrzenie zatrzymało się na atłasowej sukni w kolorze dystyngowanej czerni, która od pasa w górę opinała zgrabne ciało młodej kobiety, lśniąc drobinkami srebra. Dziewczyna o alabastrowej skórze, z płomiennorudymi lokami opadającymi na kokieteryjnie odkryte ramiona, trzymała w smukłej dłoni równie delikatny kieliszek wypełniony szampanem. Spod girlandy rzęs rozglądała się bez cienia zainteresowania, od czasu do czasu zatrzymując wzrok na toczących rozmowy ludziach. Każdy jej ruch był wytworny, elegancki, uwodzicielski i przychodził jej z niespodziewaną łatwością godną gwiazdy kina lat 20-tych. Zafascynowany urokliwą damą, zupełnie zignorował próbującego podjąć rozmowę szefa popularnej marki elektronicznej. Kiedy już zauważył mężczyznę, niechętnie przeniósł wzrok na swojego rozmówcę, by podjąć krótką konwersację. Gdy wreszcie przedsiębiorca zniknął z pola widzenia, spostrzegł, że miejsce przy sztucznym palenisku zajęło małżeństwo wyglądające na zmęczone swoim towarzystwem. Tajemnicza piękność zniknęła. W tej samej chwili wydało mu się oczywistym, że dziewczyna była jedynie wytworem jego wyobraźni, co podsumował westchnieniem pełnym rozczarowania. Była zbyt niesamowita, by być prawdziwą. Swoją drogą może powinien odwiedzić jakiegoś lekarza? Co prawda po raz pierwszy przytrafiło mu się coś w rodzaju halucynacji, jednak nigdy nic nie wiadomo... Nonsens. To wszystko przez bezsenność, która coraz częściej sprawiała, że miał więcej czasu na komponowanie kolejnych utworów.
- Panie Jackson... - poczuł na swoim ramieniu czyjąś lekką dłoń.
Przekonany, że to jedna z małżonek prezesów, odwrócił się, przywdziewając jeden z bardziej urokliwych uśmiechów.
- Przepraszam, że pana niepokoimy, ale chyba nie zostaliśmy jeszcze sobie przedstawieni.
- Z całą pewnością... Zapamiętałbym.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tuż obok kobiety, która go zaczepiła, stał nie kto inny, jak boska nieznajoma. Piękność uśmiechała się delikatnie zza pleców nieco mniej urodziwej towarzyszki. Bieluteńkimi zębami od czasu do czasu przygryzała, pomalowaną krwistoczerwoną szminką, wargę. To on pierwszy odwrócił wzrok, onieśmielony jej spojrzeniem.
- Nazywam się Eleanor Triscedor, a to moja podopieczna - Danielle.
Starsza z dam była ubrana w długą suknię koloru lila, ze srebrnym futrem ogrzewającym jej dość masywne ramiona. Szczerze powiedziawszy, była kobietą korpulentną o rubensowskich kształtach, gustującą w nie przydającym jej urody, przesadnym makijażu. Wyciągnęła do niego pulchną rękę, ozdobioną kilkoma pierścieniami, wysadzanymi kolorowymi kamieniami, a on uścisnął ją z ukrywaną niechęcią. Kolejna wyciągnęła swoją dłoń rudowłosa bogini. Smukłe, delikatne paluszki zdawały się być zbyt słabe do ciężkiej pracy, co sprawiło, że myślał o niej jeszcze cieplej.
- To ogromny zaszczyt wreszcie pana poznać. Bardzo miło nam gościć pana w naszym domu.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie. Przyjęcie jest naprawdę wspaniałe.
A więc to była żona maklera giełdowego! W takim razie, jeżeli młodziutka szansonistka nie była ich córką, to w jakim charakterze zamieszkiwała tę willę?
- Przepraszam, czy zbytnio panu nie przeszkadzają? - zwrócił się do broker, wprawiony w dobry humor kilkoma szklaneczkami czegoś mocniejszego.
- Oczywiście, że nie, panie Triscedor. Pańska żona i podopieczna są czarujące.
- Przykro nam, że musimy pana opuścić, ale pozostali goście czekają... Do zobaczenia.
Kobieta pozwoliła ucałować swoją dłoń, po czym oddaliła się razem z młodszą towarzyszką. Michael powiódł wzrokiem za czernią eleganckiej sukni okalającej eteryczne ciało dziewczyny, która uwodzicielsko kołysała biodrami. Kiedy, po tej krótkiej chwili rozkojarzenia, powrócił do konwersacji z gospodarzem imprezy, dostrzegł na jego twarzy podejrzany uśmiech.
- Widzę, że nasza piękność zdążyła już rzucić na pana czar, mylę się? Danielle to wyjątkowa istotka.
- Nie przeczę... Jeśli wolno zapytać, do czego pan zmierza?
- Och, do niczego konkretnego. Jednak gdyby miał pan ochotę lepiej poznać naszą lisiczkę... - popatrzył za znikającą za rogiem dziewczyną z uczuciem bardziej odpowiednim dla adoratora, niż opiekuna - wie pan, gdzie ją znaleźć. Tymczasem muszę pana przeprosić, ale mam nadzieję, że zostanie pan na naszą licytację. Wszystkie pieniądze zostaną przeznaczone na szpital św. Anny.
- Obawiam się, że będę musiał pana pożegnać. Dzieci czekają na mnie w domu. Bardzo dziękuję za zaproszenie.
- Jest pan u nas zawsze mile widziany, panie Jackson. Mam nadzieję, do zobaczenia.
Męzczyzna uścisnął mu rękę, wręczając swoją wizytówkę, na której czerwonymi literami wypisane było jego nazwisko oraz numer telefonu. Michael uśmiechnął się grzecznościowo i ruszył w stronę wyjścia. Niezastąpiony Billy czekał na niego w czarnym Bentley'u zaparkowanym  pod willą. Gdy spostrzegł swojego szefa, nerwowym ruchem zgasił niedokończonego papierosa i otworzył drzwi auta. Jackson obdarzył go tylko pełnym wdzięczności spojrzeniem i ukrył się przed ciekawskim wzrokiem gości zebranych w ogrodzie. Nareszcie ten beznadziejny wieczór dobiegł końca, a on już za chwilę utuli swoje śpiące maluchy i znów spróbuje zasnąć bez pomocy kilkunastu medykamentów. Może to przyjęcie nie było aż tak złe? Rudowłosa piękność zaintrygowała go na tyle, by całkiem poważnie myśleć nad powtórną wizytą u państwa Triscedor.
- Dobrze się bawiłeś? - jego gdybanie przerwał głos ochroniarza.
- Lepiej, niż przypuszczałem, ale teraz nie marzę o niczym innym, jak szklanka wody i własne łóżko.
- Może lepsze byłoby czyjeś inne? Jakiejś ślicznotki, na przykład...
- Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, mogę ci jakąś załatwić. Kto by pomyślał, że z ciebie taki ogier, Billy!
- Z każdym rokiem czuję się coraz lepiej, a co z tobą? Dawno już nie widziałem dziewczyny wychodzącej  nad ranem z twojej sypialni.
- Dzieci zmieniają człowieka... Poza tym, to już chyba nie na moje lata.
Ochroniarz podsumował opinię pracodawcy dobrodusznym uśmiechem i skręcił w stronę bocznej bramy Neverlandu.



sobota, 12 lipca 2014

Cricus Girl

Kochani!
W ramach rekompensaty za długą nieobecność, przedstawiam Wam krótkie opowiadanie. Liczę wciąż na Waszą cierpliwość, tak nieocenioną przy tworzeniu kolejnego, dłuższego opowiadania. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę.
Liberian_Girl
Zapach popcornu i cukrowej waty wypełniał pasiasty namiot i cały plac, ogrodzony wysokim płotem. Śmiechy dzieci i nawoływania rodziców rozbrzmiewały dookoła, przeplatane melodiami granymi przez cyrkowych grajków. W kasach sprzedawano już ostatnie bilety, podczas gdy niewielkie zwierzęta spacerowały, ciesząc oczy spragnionych wieczornego widowiska. Słońce chowało się już, malując zlotem i purpurą lekko zachmurzone niebo. Łagodny wiaterek znad oceanu pieścił twarze najmłodszych i ich ojców, a suknię obecnych tam dam wprawiał w ruch. Dzień idealny, zwieńczony nie mniej perfekcyjnym przedstawieniem. Sally, dopracowując makijaż w przewoźnej garderobie, zastanawiała się, który ze strojów powinna włożyć na dzisiejsze show. Fakt, iż była jedyną tancerką w cyrku Pana Livingstona, pozwalał jej błyszczeć w świetle reflektorów i odbierać tuziny bukietów od zauroczonych wielbicieli. Pokrywszy usta warstwą krwistoczerwonej pomadki uśmiechnęła się do swego lustrzanego odbicia. Mimo dwudziestu lat czuła się niczym weteranka w swoim fachu. Od dziecka żyła w cyrkowej trupie nie wiedząc, czym jest prawdziwy dom i życie, przemierzając kolejne kraje, nie zagrzawszy miejsca w żadnym z nich. Długie, złociste loki padały na jej nagie ramiona, gdy zakładała sukienkę uszytą ze śnieżnobiałych piór, które łaskotały jej alabastrową skórę.  Ze swojej garderoby doskonale słyszała głos dyrektora, nawołujący widzów do zajmowania miejsc. Widowisko miało się za chwilę zacząć, ona jednak mogła spokojnie dokończyć przygotowania. Jej występ był numerem finałowym, na który czekała większość gości i który nagradzany był największymi brawami. Wystarczył zalotny uśmiech, spuszczenie wzroku i już byli w jej władzy. Skropiła szyję ulubionymi perfumami i z niemym zachwytem wsłuchała się w dźwięki dochodzące z wnętrza namiotu. Teraz pozostawało tylko czekać...
*
To był jeden z niewielu momentów, gdy mógł pozwolić sobie na odrobinę rozrywki. Jakimś cudem udało mu się wmieszać w tłum i pozostać niezauważonym, aż do samego początku przedstawienia, kiedy to namiot rozbłysnął setkami świateł, a na arenę wkroczył dość zabawny klaun. Kilka ziaren prażonej kukurydzy, zamiast trafić wprost do jego ust, wylądowało na ziemi, pod nogami siedzących obok widzów. Jego wzrok utkwiony był w cyrkowych popisach zmieniających się niczym pory roku. Widział już dwóch linoskoczków i pokaz woltyżerki, a krew w jego żyłach zdążył zmrozić magik przecinający na pół swoją śliczną asystentkę. Od zawsze fascynowały go sztuczki tego rodzaju, ponieważ sprawiały, że czuł się jak dziecko. Prowadził dochodzenia, szukał prawdy, próbując wyjaśnić, co tak naprawdę dzieje się na scenie, jednak w duchu przyznawał, że atmosfera nieuchwytności i magii cieszyła go najbardziej. Gdy dyrektor cyrku oznajmił, że przyszedł czas na numer finałowy, pomyślał o nieuchronnym powrocie do rzeczywistości. Co ma się wydarzyć, należy do przyszłości... Pozwólmy trwać przedstawieniu. Powiódł wzrokiem za wyłaniającą się zza purpurowej kotary dziewczyną. Delikatna blondynka o kręconych włosach, ubrana w suknię z piór stąpała tak delikatnie, jakby płynęła najlżejszych chmurkach. Bieluteńkie zęby, od czasu do czasu, ukazywały się w dyskretnym uśmiechu, wywołując szalone aplauzy publiczności. Gdy wreszcie zapanowała cisza, mógł wyraźnie usłyszeć przyspieszony rytm własnego serca... A może było to serce zjawiskowej tancerki? Muzyka rozbrzmiała łagodnie, jak szum rzeki spływające w dół swojego koryta powodując, że dłonie kobiety delikatnie drgnęły. Wypełniała ruchem każdą nutę, była kolejnym instrumentem w tej filharmonii dla oczu i uszy. Płochliwie przebiegła wzrokiem po widowni, na dłuższą chwilę zatrzymawszy na nim swoje spojrzenie. Czy możliwym było, by dostrzegła go wśród innych? To zapewne niepokorny umysł płata mu figle, błędnie interpretując nieznaczące szczegóły. Melodia stała się bardziej agresywna, podobna do szkwału targającego zmęczonym oceanem. Tancerka, jakby smagana podmuchami sztormowego wiatru, wirowała po arenie, zupełnie zatracając się w swoim tańcu. Tak dobrze znał to uczucie. Nie znał nic piękniejszego od bycia w ekstazie, gdy stopy same odnajdują właściwy rytm, podążając za muzyką serca. Ponownie zapadła cisza zmuszając go, by otworzył oczy. Dziewczyna, machając do zgromadzonych widzów, uśmiechała się promiennie, lekka niczym piórko. Chwilę tylko trwało, zanim znów zniknęła za purpurową kotarą. Namiot ponownie wypełnił śmiech podekscytowanych dzieci i rodziców, którzy chociaż na moment mogli cofnąć się do lat swojej młodości. Michael zabrał ze sobą puste opakowanie po popcornie i dał się ponieść tłumowi w stronę wyjścia. A gdyby tak... tylko przez chwilę móc zobaczyć tę tancerkę? Zamienić choćby parę słów... Tylko jak się do niej dostać? Niezauważony przez ochronę zapuścił się w stronę zaparkowanych za namiotem wozów. Dopiero za trzecim razem trafił na właściwą garderobę, co podsumował westchnięciem. Wystarczyło tylko zapukać. Przywdział swój najbardziej uroczy uśmiech i dwukrotnie uderzył knykciami o chropowatą powierzchnię. Odpowiedział mu melodyjny głos:
- Kto tam?
Nie dając sobie czasu na zastanowienie, wszedł do środka, starając się sprawiać wrażenie człowieka pewnego siebie. Zdezorientowana dziewczyna, ubrana jedynie w puszysty szlafrok, wstawiała właśnie do wazonu świeże hortensje kolorem przypominające róż, który oblał jej policzki. Szczelniej zasłoniła się połami ubrania i zapytała uprzejmie:
- W czym mogę panu służyć?
- Ja... uhm.. Mam na imię Michael. Chciałem panią odwiedzić, ze względu na pani występ. Wystarczyła krótka chwila, by pani czar zawładnął mną zupełnie.
- Bardzo miło mi to słyszeć. Proszę mówić mi Sally.
Chłopak ucałował jej alabastrową, wiotką jak gałązka brzozy dłoń i uśmiechnął się do niej ponownie. Mimo niezręcznej ciszy, dwoje młodych ludzi świetnie czuło się w swoim towarzystwie. Po dłuższej chwili dziewczyna rozpoczęła rozmowę, podczas której okazało się, że mają ze sobą wiele wspólnego.
- Często czuję się samotna. Chociaż otaczają mnie bliscy mi ludzie, mam wrażenie, że nigdy nie będą potrafili mnie zrozumieć.
- Czuję się identycznie. Ludziom wydaje się, że będąc sławnym. ma się wszystko, o czym można tylko marzyć. Jednak nie można kupić prawdziwej przyjaźni i miłości. Ktoś powiedział kiedyś, że najbardziej samotnym można być wśród ludzi...
Popatrzyli na siebie oczami szklącymi się od napływających łez. Bez zbędnych słów, pozbawieni krępujących gestów wpadli sobie w ramiona, jak starzy przyjaciele, którzy z wytęsknieniem oczekiwali wzajemnego widoku. Czuli jak ciepłe wibracje przepływały przez ich ciała, dodając energii. Nagle Michael zaskoczył ją nieprzemyślaną i niesamowicie szaloną propozycją.
- Sally, wyjedź ze mną! Będziesz występowała podczas moich koncertów, a pomiędzy nimi będziemy razem spędzać czas. Proszę, zgódź się!
Dziewczyna, oniemiała z wrażenia, jakie wywarł na niej młody nieznajomy. Co miała mu odpowiedzieć? Że bardzo chętnie uciekłaby razem z nim, by choć raz w życiu zasmakować prawdziwej przyjaźni i odrobiny szczęścia? Nie mogła tak po prostu zostawić ludzi, którym zawdzięczała wszystko, co udało jej się osiągnąć. Jej serce drżało, przyspieszając swój rytm, gdy zatopiła dłoń w jego gęstych, czarnych jak smoła włosach.
- Michael... Nie mogę tego zrobić. Nie mogę zawieść mojej rodziny i widzów, którzy przychodzą na moje występy. Chciałabym, byś wiedział, że jeśli tylko przyjmiesz moją przyjaźń, na zawsze pozostanę w twoim sercu.
To mówiąc, złożyła na jego ustach słodki, niewinny pocałunek. Ulotna chwila, którą oboje starali się uporczywie złapać, dobiegła końca, gdy ona, oblana naturalnym rumieńcem, odsunęła się od niego. Zdjęła lśniący na jej szyi srebrny łańcuszek i zacisnęła w jego drżącej dłoni.
- Weź go, proszę. Kiedy tylko poczujesz się samotny, pamiętaj, że jest na tym świecie osoba, która myśli o tobie. A teraz idź już. Nie zniosę długich pożegnań.
- Ale... ja nie mam nic dla ciebie...
- To nieistotne, Michael. Twój obraz na zawsze pozostanie żywy w mojej pamięci.
Pomogła mu podnieść się i opuścić jej garderobę. Gdy był już za drzwiami, ponownie, czując, że robi to po raz ostatni, wtuliła się w jego silne, pełne miłości ciało. Kiedy tylko to uczyniła, niemal natychmiast zniknęła za zamkniętymi drzwiami, próbując ukryć przed nim swoje łzy. Dlaczego musiało być tak, że gdy wreszcie pisani sobie ludzie odnajdywali się, los rozdzielał ich bez żadnego ostrzeżenia? Miłość i cierpienie, tak głęboko ze sobą powiązane, przeplatały się w życiu każdego człowieka. Czy dane im będzie jeszcze się spotkać? Miał głęboką nadzieję, przyciskając do piersi otrzymany naszyjnik.


Sero te amavi, pulchritudo tam antiqua et tam nova, sero te amavi! Et ecce intus eras... 


Zbyt późno cię pokochałem, o Piękności, tak dawna, a zarazem tak nowa! Zbyt późno cię pokochałem - i dojrzałem, że byłaś we mnie przez cały czas...
~ św. Augustyn, Wyznania X.27