Jak długo jeszcze przyjdzie mu czekać? Minuta za minutą wlokły się niemiłosiernie, a on nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Pokój, w którym się znajdował, mieścił się obok biblioteki i musiał przyznać, że rzadko spędzał w nim czas. Ściany były pomalowane na ciepły, beżowy kolor, a od podłogi do połowy wysokości wyłożone boazerią. Okna były wysokie i wąskie, lekko przysłonięte bordowymi zasłonami. W rogu pokoju stał pozłacany, staroświecki zegar, który, kiedy wybijał godzinę, można było usłyszeć go w drugim końcu domu. W przeciwległej części pokoju znajdował się kominek z lekko przypalonych, brunatnych cegieł. Na nim stało kilka ramek ze zdjęciami i dwie nagrody Grammy Awards. Na jednej ze ścian wisiał dziwny obraz przedstawiający młodą baletnicę. Michael zbliżył się, by przyjrzeć mu się uważniej. Uwielbiał obcowanie ze sztuką, czym w młodzieńczym wieku zaraziła go Diana. Przyjaźnił się z nią znaczną część swojego życia, a nawet był w niej zakochany po uszy. Teraz wydaje mu się to być dość zabawne, oczywiście nie dlatego, że nie mógłby pokochać takiej cudownej kobiety. Była dla niego chodzącym ideałem, jednak różnica wieku przekreślała jakiekolwiek plany, z czym trudno było mu się pogodzić, do chwili, gdy poznał Maddie. Potem wszystko diametralnie się zmieniło, a ona stała się dla niego kimś, bez kogo trudno było wyobrazić sobie resztę życia. Teraz na szczęście miał ją przy sobie i bez względu na okoliczności nie pozwoli, by coś ich rozdzieliło. Dziś odbywała się rozprawa rozwodowa Madeline i Stevena, na której miała zostać rozstrzygnięta również kwestia opieki nad Alyson i Maxem. Wszystko wskazywało na to, że dzieci będą mieszkać z matką, jednak on wciąż nie potrafił się uspokoić. Ciągle złe przeczucia targały nim wewnątrz, nawet jeśli na zewnątrz był oazą spokoju. Dźwięk, który wypełnił w tej chwili pokój, przyprawił go o drżenie serca. Zegar właśnie, z typową dla siebie gracją i dostojnością, nie spiesząc się zbytnio, wybił godzinę 14:00. Sprawa właśnie powinna się zakończyć. Ze zniecierpliwieniem spoglądał na milczący telefon z nadzieją, że ukochana nareszcie zadzwoni z dobrymi wieściami. Usiadł na jednej z limonkowych kanap i z uporem maniaka wpatrywał się w przestrzeń. Sekunda za sekundą przemieniała się w minuty, później w godziny, aż wreszcie jego oczy powoli się zamknęły. Zapadł w nerwowy, niespokojny sen...
poniedziałek, 25 marca 2013
czwartek, 14 marca 2013
Moi Drodzy!
Przez najbliższe dwa tygodnie nie opublikuję nowej części opowiadania. Jest to związane z moją nieobecnością w kraju, a nie jestem pewna, czy tam gdzie będę, dostęp do Internetu pozwoli mi na publikację kolejnych "odcinków". Po powrocie bezzwłocznie zadbam o pojawienie się następnej części. Tymczasem czekam na Wasze komentarze, bo bardzo lubię czytać opinie na temat opowiadań. Muszę przyznać, że w ostatnim czasie trochę mi ich brakuje ;) Podsumowując, niech Michael będzie z Wami <3
See You Soon <3
Liberian_Girl
Ynitsed_25
Wspólne śniadanie z tym facetem, to coś naprawdę niezwykłego.Michael już sam w sobie był wyjątkowy, a to, jak ją traktował, stawiało go niewątpliwie w pozytywnym świetle. Przez większą część posiłku nie była w stanie przełknąć choćby kęsa. Gdy tylko Sophie odwracała się, by zamieszać w garnkach, rozśmieszał dziewczynę do łez. Dlatego też nikogo nie zdziwił fakt, iż śniadanie z planowanych 30 minut, przeciągnęło się do ponad godziny. Podziękowawszy grzecznie, zniknęli w salonie, by zastanowić się nad sposobem spędzenia reszty dnia. Pogoda za oknem była nadzwyczajnie słoneczna i wręcz zachęcająca do wytknięcia nosa z domu.
- A może poszlibyśmy do Zoo? - zaproponował rozentuzjazmowany Michael.
Madeline, od kiedy zdecydowała się na związek z nim, obserwowała zmiany, jakie w nim zachodziły. Na jego twarzy nieprzerwanie gościł delikatny, urzekający uśmiech, a oczy błyszczały radośnie. Coraz rzadziej popadał w nostalgiczny nastrój, nie odpływał już tak często myślami, w otchłań swoich przemyśleń. Czuła jego szczęście i tak bardzo cieszyła się, że może je z nim dzielić.
- Jasne, czemu nie?
- Chodź, pokażę ci wszystko!
Pociągnął ją za rękę i razem wybiegli z domu. Sophie, niezauważona, przyglądała się zakochanej parze przyjaciół. Nigdy wcześniej nie widziała swojego pracodawcy tak promieniejącego. Ta dziewczyna miała w sobie coś naprawdę niezwykłego.
- Jeśli ci dwoje nie są dla siebie stworzeni, to ja nie nazywam się Sophia Catherine Fernandez! - zakrzyknęła pod nosem, nie przerywając skrupulatnego polerowania sztućców. W tym domu wszystko musiało być perfekcyjne...
Uśmiechnął się, wyszczerzając śnieżnobiałe zęby. Oboje patrzyli teraz na ogromnego słonia indyjskiego, który posilał się właśnie świeżymi owocami. Wysokie drzewa dające przyjemny cień, tylko w niewielkim stopniu górowały nad potężnym zwierzęciem. Jednak było w nim coś delikatnego, wytwornego, szlachetnego...
- Proszę poznaj, to jest Gypsy.
Wyciągnął rękę w kierunku ogromnego ssaka, przedstawiając go, jakby było to oczywistą i najnormalniejszą rzeczą na świecie. Słoń powoli kroczył w ich kierunku. Madeline nie należała do osób tchórzliwych, jednak widok i bliskość tak wielkiego zwierzęcia przyprawiały ją o dreszcze. Przylgnęła do Michaela, a on troskliwie otoczył ją ramieniem, po czym z rozbawieniem zapytał:
- Boisz się?
- Wcale nie! Ja po prostu...
- ... boję się tego słodkiego malucha - dokończył za nią.
- Malucha? Przecież on waży kilka ton!
- Ha! Czyli przyznajesz, że się boisz?
Wziął jeden z pojedynczych melonów leżących koło ogrodzenia i podał go pupilowi. Trąba olbrzyma subtelnie i ostrożnie wyczuła owoc i delikatnie podniosła go z dłoni opiekuna. Potem pokarm z gracją powędrował do paszczy słonia. Maddie nie czuła się ani trochę bezpieczniej dzięki ogrodzeniu oddzielającym ją od "malucha", ale za nic nie zamierzała przyznać się do strachu!
- Ja się nie boję! Po prostu jest mi zimno!
Serio. Była to chyba najgłupsza wymówka, której mogła użyć, a jednak powiedziała to. Słońce ogrzewało przyjemnie cały park, a kurtki przeciwdeszczowe, które założyli przed wyjściem, z pewnością nie będą potrzebne. Michael jednak nie omieszkał wykorzystać sytuacji.
- Mojej Pani jest zimno? Zaraz coś na to poradzimy....
Niespodziewanie uniósł ją, niczym piórko i przytulił ją mocno do siebie. Czuł jej słodki zapach i nagle zapragnął, by już nigdy nic się nie zmieniło...
- A może poszlibyśmy do Zoo? - zaproponował rozentuzjazmowany Michael.
Madeline, od kiedy zdecydowała się na związek z nim, obserwowała zmiany, jakie w nim zachodziły. Na jego twarzy nieprzerwanie gościł delikatny, urzekający uśmiech, a oczy błyszczały radośnie. Coraz rzadziej popadał w nostalgiczny nastrój, nie odpływał już tak często myślami, w otchłań swoich przemyśleń. Czuła jego szczęście i tak bardzo cieszyła się, że może je z nim dzielić.
- Jasne, czemu nie?
- Chodź, pokażę ci wszystko!
Pociągnął ją za rękę i razem wybiegli z domu. Sophie, niezauważona, przyglądała się zakochanej parze przyjaciół. Nigdy wcześniej nie widziała swojego pracodawcy tak promieniejącego. Ta dziewczyna miała w sobie coś naprawdę niezwykłego.
- Jeśli ci dwoje nie są dla siebie stworzeni, to ja nie nazywam się Sophia Catherine Fernandez! - zakrzyknęła pod nosem, nie przerywając skrupulatnego polerowania sztućców. W tym domu wszystko musiało być perfekcyjne...
*
- No chyba żartujesz! Czy to jest...?!Uśmiechnął się, wyszczerzając śnieżnobiałe zęby. Oboje patrzyli teraz na ogromnego słonia indyjskiego, który posilał się właśnie świeżymi owocami. Wysokie drzewa dające przyjemny cień, tylko w niewielkim stopniu górowały nad potężnym zwierzęciem. Jednak było w nim coś delikatnego, wytwornego, szlachetnego...
- Proszę poznaj, to jest Gypsy.
Wyciągnął rękę w kierunku ogromnego ssaka, przedstawiając go, jakby było to oczywistą i najnormalniejszą rzeczą na świecie. Słoń powoli kroczył w ich kierunku. Madeline nie należała do osób tchórzliwych, jednak widok i bliskość tak wielkiego zwierzęcia przyprawiały ją o dreszcze. Przylgnęła do Michaela, a on troskliwie otoczył ją ramieniem, po czym z rozbawieniem zapytał:
- Boisz się?
- Wcale nie! Ja po prostu...
- ... boję się tego słodkiego malucha - dokończył za nią.
- Malucha? Przecież on waży kilka ton!
- Ha! Czyli przyznajesz, że się boisz?
Wziął jeden z pojedynczych melonów leżących koło ogrodzenia i podał go pupilowi. Trąba olbrzyma subtelnie i ostrożnie wyczuła owoc i delikatnie podniosła go z dłoni opiekuna. Potem pokarm z gracją powędrował do paszczy słonia. Maddie nie czuła się ani trochę bezpieczniej dzięki ogrodzeniu oddzielającym ją od "malucha", ale za nic nie zamierzała przyznać się do strachu!
- Ja się nie boję! Po prostu jest mi zimno!
Serio. Była to chyba najgłupsza wymówka, której mogła użyć, a jednak powiedziała to. Słońce ogrzewało przyjemnie cały park, a kurtki przeciwdeszczowe, które założyli przed wyjściem, z pewnością nie będą potrzebne. Michael jednak nie omieszkał wykorzystać sytuacji.
- Mojej Pani jest zimno? Zaraz coś na to poradzimy....
Niespodziewanie uniósł ją, niczym piórko i przytulił ją mocno do siebie. Czuł jej słodki zapach i nagle zapragnął, by już nigdy nic się nie zmieniło...
niedziela, 10 marca 2013
Ynitsed_24
Była w raju. Słońce powoli przebijające się przez szybę, oświetlające delikatnie przestronny pokój. Wokół rozchodził się zapach świeżych, maślanych ciasteczek mieszający się z wonią orchidei. Leżała na wygodnym łóżku, przykryta lekką, jedwabną kołdrą w kolorze lawendowym, ubrana w białą koszulkę i szorty. Nie bardzo chciała opuszczać ciepłą pościel, ale brakowało jej Michaela. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zorientowała się, gdzie tak naprawdę jest. A więc faktycznie Neverland będzie teraz jej nowym domem. Czuła się jak mała dziewczynka, którą kiedyś przecież była. Miała ochotę w jednej chwili zerwać się z łóżka i wypróbować wszystkie atrakcje jeszcze raz. W miejscu takim jak to, dorosła strona człowieka nie ma szans na wygranie z ukrytym, w każdym z nas, dzieckiem. Dlatego, nie zastanawiając się już dłużej, wygramoliła się z pościeli i zeszła na dół prowadzona zapachem pieczonych ciastek. W salonie połączonym z kuchnią zobaczyła sympatycznie wyglądającą gosposię, z którą już kiedyś miała okazję się poznać. Kobieta krzątała się przy piekarniku, od czasu do czasu mieszając coś w garnkach stojących na kuchence. Na początku nie zauważyła zaspanego gościa, pochłonięta pichceniem dzisiejszego obiadu.
- Dzień dobry... - powiedziała Maddie niepewnie.
Gosposia odwróciła się, a gdy zobaczyła zawstydzoną dziewczynę, na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Dzień dobry, jak się pani spało?
- Dobrze... dziękuję...
- W takim razie bardzo się cieszę. A co miałaby pani ochotę zjeść?
- Myślę, że ma ochotę na płatki czekoladowe z mlekiem...
Ten głos nie należał do Madeline. Michael wyłonił się z łazienki, z ręcznikiem przepasanym wokół bioder i kropelkami wody spływającymi po mleczno-kawowej skórze. Mokre, hebanowe loki przylgnęły do jego karku i ramion, a on uśmiechał się łagodnie bez choćby odrobiny zawstydzenia. Dziewczyna poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, więc siłą woli starała doprowadzić się do porządku. Mężczyzna podszedł i pocałował ją delikatnie w policzek, po czym powiedział.
- Dasz mi minutkę? Pójdę się ubrać i zaraz wrócę.
- Dobrze...
Może i jej odpowiedź była nieco anemiczna, co zmartwiło Michaela, ale to jedyne, na co było ją wtedy stać. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z jej stanem zdrowia. Po prostu zapach, który wypełnił pokój, gdy on się w nim pojawił, był zniewalający. Do tego jego wyrzeźbione, prężne po trasie koncertowej ciało, ociekające wodą... Stanowczo musiała ochłonąć.
- Dzień dobry... - powiedziała Maddie niepewnie.
Gosposia odwróciła się, a gdy zobaczyła zawstydzoną dziewczynę, na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Dzień dobry, jak się pani spało?
- Dobrze... dziękuję...
- W takim razie bardzo się cieszę. A co miałaby pani ochotę zjeść?
- Myślę, że ma ochotę na płatki czekoladowe z mlekiem...
Ten głos nie należał do Madeline. Michael wyłonił się z łazienki, z ręcznikiem przepasanym wokół bioder i kropelkami wody spływającymi po mleczno-kawowej skórze. Mokre, hebanowe loki przylgnęły do jego karku i ramion, a on uśmiechał się łagodnie bez choćby odrobiny zawstydzenia. Dziewczyna poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, więc siłą woli starała doprowadzić się do porządku. Mężczyzna podszedł i pocałował ją delikatnie w policzek, po czym powiedział.
- Dasz mi minutkę? Pójdę się ubrać i zaraz wrócę.
- Dobrze...
Może i jej odpowiedź była nieco anemiczna, co zmartwiło Michaela, ale to jedyne, na co było ją wtedy stać. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z jej stanem zdrowia. Po prostu zapach, który wypełnił pokój, gdy on się w nim pojawił, był zniewalający. Do tego jego wyrzeźbione, prężne po trasie koncertowej ciało, ociekające wodą... Stanowczo musiała ochłonąć.
piątek, 8 marca 2013
Ynitsed_23
- Wzięłaś wszystko, Słońce? - zapytał, ciągnąc jej małą walizkę w kierunku wyjścia.
- Wydaje mi się, że tak. W końcu nie miałam ze sobą zbyt wielu rzeczy...
- Serio? Bo walizka wydaje się być całkiem ciężka...
- Przecież ty jesteś silny i świetnie dajesz sobie z nią radę, prawda? - uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
- No jasne! Co z tymi kwiatami?
Bukiet żonkili wciąż zdobił szafkę nocną. Prezent od Stevena wydawał się być złą wróżbą, bo kwiaty wyglądały dość ponuro. Mimo swojej słonecznej barwy były bezwonne, jakby sztuczne. Tak jak ich uczucie. Nie jest w stanie cofnąć zmarnowanych 15 lat, ale może przeżyć resztę swoich dni u boku właściwego mężczyzny. Michael był kimś, kogo kochała najbardziej, zaraz po swoich dzieciach. Wiedziała, że będzie świetnym ojcem i wspaniałym partnerem.
- Możemy już wychodzić, Maddie?
- Chodźmy, nie mogę się doczekać. Słońce przez szybę nie jest takie ciepłe i radosne.
- To tak jak moje życie bez ciebie... - uśmiechnął się nieśmiało.
- Michael...
Nie mogła się powstrzymać. Zbliżyła swoje usta do jego, zatapiając się w słodkim pocałunku. Czarne loki, okalające jego twarz, delikatnie łaskotały jej policzki, a męskie dłonie troskliwie obejmowały jej talię.
- Myślę, że powinniśmy już iść... Neverland czeka na swoją panią...
Wziął jej walizę, a wolną ręką ujął jej dłoń. Chciał mieć pewność, że teraz już nikt mu jej nie odbierze. Uśmiechnęli się serdecznie do recepcjonistki i ruszyli w kierunku wyjścia. Kiedy tylko Michael otworzył drzwi, by przepuścić swoją ukochaną, natychmiast oślepiły ich blaski fleszy. Dziesiątki, jeśli nie setki, dziennikarzy czekało przed budynkiem szpitala. Wszędobylscy paparazzi robili zdjęcia zaskoczonym Michaelowi i Madeline nie zważając na protesty obojga. Nagle poczuł, że dłoń kobiety wyślizguje się z jego ręki, by chwilę później całkiem stracić z nią kontakt. Rozejrzał się, z przerażeniem szukając ukochanej, lecz nie mógł znaleźć jej w tłumie otaczającym go ze wszystkich stron. Multum zadawanych pytań mieszało mu w głowie do tego stopnia, że w pewnym momencie kompletnie stracił świadomość. Jedyną myślą, która wciąż kołatała się w jego głowie, było pytanie: gdzie jest Maddie? Znikąd usłyszał głos swojego ochroniarza, który jako jedyny pospieszył mu z pomocą. Nie miał czasu zastanawiać się, skąd on się tu wziął. Wszystko działo się tak szybko... Poczuł, że toruje mu drogę do limuzyny, jednocześnie ciągnąc go lekko za rękę.
- Stój, Spike!
- Co się stało, panie Jackson?
- Nie możemy iść! Zgubiłem gdzieś Maddie! Ci cholerni paparazzi nas rozdzielili!
- Niech pan wsiądzie do auta, a ja jej poszukam.
- Nie ma mowy! Nie zostawię jej tak!
- Nie rozumie pan, że całe to zamieszanie jest spowodowane pana obecnością? Kiedy ukryje się pan w samochodzie, może się uspokoją.
Dostrzegłszy trafność argumentu, szybko wskoczył do limuzyny czekającej na niego pod szpitalem. W mgnieniu oka zablokował drzwi, by żaden z tych natrętów nie mógł dostać się do środka. Teraz nie pozostało mu nic innego niż czekanie. Każda sekunda wydawała się być wiecznością, której towarzyszyły strach i niepewność. Co się stało z Madeline? Dlaczego puściła jego rękę? Jeżeli coś jej się stało, nigdy sobie tego nie wybaczy. Tylko skąd, na Boga, wzięły się tutaj te hieny?! Nagle w jego głowie zabrzmiały słowa Stevena... No jasne! To on do nich zadzwonił i powiedział, że "Michael Jackson jest w odwiedzinach u kochanki". Tylko czy nie pomyślał, że może zrobić krzywdę własnej żonie?! Kompletna bezmyślność. Niespodziewanie podskoczył na miejscu wyrwany z otępienia, usłyszawszy donośny głos Spike'a:
- Proszę się rozsunąć! Przepraszam! Proszę nie robić zdjęć!
Wtem drzwi otworzyły się, a do środka, prosto w ramiona swojego mężczyzny, wpadła Maddie. Jej walizka pospiesznie wylądowała w bagażniku, a Spike odpalił auto i ruszył. Michael wciąż tulił ją do siebie, ocierając od czasu do czasu jej łzy. Oparła głowę na jego klatce piersiowej, pochlipując jeszcze i pociągając nosem. Głaszcząc jej głowę, uspokajał ją swoim anielskim głosem...
- There'll be no darknes tonight... Lady our love will shine... Just put your trust in my heart... And meet me in paradise... You're every wonder in this world to me... A treasure time won't steal away... So listen to my heart... Lay your body naxt to mine... Let me fil you with my dreams... I can make you feel so right... And baby through the years... Gonna love you more each day... So I promise you tonight... That you 'll always be the lady in my life...
- Wydaje mi się, że tak. W końcu nie miałam ze sobą zbyt wielu rzeczy...
- Serio? Bo walizka wydaje się być całkiem ciężka...
- Przecież ty jesteś silny i świetnie dajesz sobie z nią radę, prawda? - uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
- No jasne! Co z tymi kwiatami?
Bukiet żonkili wciąż zdobił szafkę nocną. Prezent od Stevena wydawał się być złą wróżbą, bo kwiaty wyglądały dość ponuro. Mimo swojej słonecznej barwy były bezwonne, jakby sztuczne. Tak jak ich uczucie. Nie jest w stanie cofnąć zmarnowanych 15 lat, ale może przeżyć resztę swoich dni u boku właściwego mężczyzny. Michael był kimś, kogo kochała najbardziej, zaraz po swoich dzieciach. Wiedziała, że będzie świetnym ojcem i wspaniałym partnerem.
- Możemy już wychodzić, Maddie?
- Chodźmy, nie mogę się doczekać. Słońce przez szybę nie jest takie ciepłe i radosne.
- To tak jak moje życie bez ciebie... - uśmiechnął się nieśmiało.
- Michael...
Nie mogła się powstrzymać. Zbliżyła swoje usta do jego, zatapiając się w słodkim pocałunku. Czarne loki, okalające jego twarz, delikatnie łaskotały jej policzki, a męskie dłonie troskliwie obejmowały jej talię.
- Myślę, że powinniśmy już iść... Neverland czeka na swoją panią...
Wziął jej walizę, a wolną ręką ujął jej dłoń. Chciał mieć pewność, że teraz już nikt mu jej nie odbierze. Uśmiechnęli się serdecznie do recepcjonistki i ruszyli w kierunku wyjścia. Kiedy tylko Michael otworzył drzwi, by przepuścić swoją ukochaną, natychmiast oślepiły ich blaski fleszy. Dziesiątki, jeśli nie setki, dziennikarzy czekało przed budynkiem szpitala. Wszędobylscy paparazzi robili zdjęcia zaskoczonym Michaelowi i Madeline nie zważając na protesty obojga. Nagle poczuł, że dłoń kobiety wyślizguje się z jego ręki, by chwilę później całkiem stracić z nią kontakt. Rozejrzał się, z przerażeniem szukając ukochanej, lecz nie mógł znaleźć jej w tłumie otaczającym go ze wszystkich stron. Multum zadawanych pytań mieszało mu w głowie do tego stopnia, że w pewnym momencie kompletnie stracił świadomość. Jedyną myślą, która wciąż kołatała się w jego głowie, było pytanie: gdzie jest Maddie? Znikąd usłyszał głos swojego ochroniarza, który jako jedyny pospieszył mu z pomocą. Nie miał czasu zastanawiać się, skąd on się tu wziął. Wszystko działo się tak szybko... Poczuł, że toruje mu drogę do limuzyny, jednocześnie ciągnąc go lekko za rękę.
- Stój, Spike!
- Co się stało, panie Jackson?
- Nie możemy iść! Zgubiłem gdzieś Maddie! Ci cholerni paparazzi nas rozdzielili!
- Niech pan wsiądzie do auta, a ja jej poszukam.
- Nie ma mowy! Nie zostawię jej tak!
- Nie rozumie pan, że całe to zamieszanie jest spowodowane pana obecnością? Kiedy ukryje się pan w samochodzie, może się uspokoją.
Dostrzegłszy trafność argumentu, szybko wskoczył do limuzyny czekającej na niego pod szpitalem. W mgnieniu oka zablokował drzwi, by żaden z tych natrętów nie mógł dostać się do środka. Teraz nie pozostało mu nic innego niż czekanie. Każda sekunda wydawała się być wiecznością, której towarzyszyły strach i niepewność. Co się stało z Madeline? Dlaczego puściła jego rękę? Jeżeli coś jej się stało, nigdy sobie tego nie wybaczy. Tylko skąd, na Boga, wzięły się tutaj te hieny?! Nagle w jego głowie zabrzmiały słowa Stevena... No jasne! To on do nich zadzwonił i powiedział, że "Michael Jackson jest w odwiedzinach u kochanki". Tylko czy nie pomyślał, że może zrobić krzywdę własnej żonie?! Kompletna bezmyślność. Niespodziewanie podskoczył na miejscu wyrwany z otępienia, usłyszawszy donośny głos Spike'a:
- Proszę się rozsunąć! Przepraszam! Proszę nie robić zdjęć!
Wtem drzwi otworzyły się, a do środka, prosto w ramiona swojego mężczyzny, wpadła Maddie. Jej walizka pospiesznie wylądowała w bagażniku, a Spike odpalił auto i ruszył. Michael wciąż tulił ją do siebie, ocierając od czasu do czasu jej łzy. Oparła głowę na jego klatce piersiowej, pochlipując jeszcze i pociągając nosem. Głaszcząc jej głowę, uspokajał ją swoim anielskim głosem...
- There'll be no darknes tonight... Lady our love will shine... Just put your trust in my heart... And meet me in paradise... You're every wonder in this world to me... A treasure time won't steal away... So listen to my heart... Lay your body naxt to mine... Let me fil you with my dreams... I can make you feel so right... And baby through the years... Gonna love you more each day... So I promise you tonight... That you 'll always be the lady in my life...
poniedziałek, 4 marca 2013
Ynitsed_22
- Co do... ?! Co tutaj robi Michael Jackson?!
Steven chyba nie wierzył własnym oczom. Jakim cudem facetem, z którym zdradziła go żona mógł być Król Popu?! Przecież to nie jest możliwe...
- Proszę być trochę ciszej... Maddie musi teraz odpoczywać.
- Kim pan jest, żeby mnie uciszać?! Co pan tu tak właściwie robi?!
Dbam o zdrowie Madeline. Jeśli chce pan porozmawiać, możemy to zrobić na zewnątrz.
Wydawał się być niewiarygodnie spokojny, czekając na decyzję mężczyzny. Poczuł, że dłoń Maddie zaciska się na jego nieco mocniej. Spojrzał na ukochaną, której szmaragdowe oczy błyszczały na tle bladej buzi. Uśmiechała się go niego słabo, a mimo nie najlepszej kondycji wciąż wyglądała pięknie.
- Michael, czy mógłbyś zostawić nas na chwilę samych? - usłyszał jej cichy głos.
Ucałował jej delikatną dłoń i wyszedł na korytarz. Nie potrafił przestać myśleć o tym, jak na wiadomość o dziecku zareaguje Steven. Co, jeśli nie pozwoli jej odejść? Przecież jest jej mężem, więc ma pierwszeństwo. Zaraz... O czym on myśli?! Miłość to nie kolejka w sklepie! W miłości nie ma czegoś takiego jak kolejność. Nie da się przestać kochać. Można tłumić uczucie, zapewniać siebie, że to już nieważne, nieaktualne... Ale to tylko oszustwo. Stworzenie iluzji, by jakoś żyć dalej. Prawdziwa miłość nie umiera, nie gubi się, nie zostaje zapomniana... Z rozmyślań wyrwał go szczęk otwieranych gwałtownie drzwi. Steven wybiegł z sali widocznie rozgniewany, rozglądając się w poszukiwaniu swojego rywala. Jego stalowe oczy przeszyły Michaela groźnym spojrzeniem, a słowa przecięły głuchą ciszę.
- Gratulacje, panie Jackson... Jest twoja, ale nie myśl, że ułatwię wam uwijanie wspólnego gniazdka. Jeszcze oboje tego pożałujecie!
Zniknął za rogiem pozostawiając Michaela w lekkim szoku. Bał się, czy aby nie zrobił krzywdy Maddie, dlatego jak najszybciej pobiegł, żeby to sprawdzić. Kiedy tylko wszedł do sali, zobaczył swoją ukochaną leżącą na szpitalnym łóżku, zalewającą się łzami.
- Maddie, czy on... coś ci zrobił? Skrzywdził cię? - zapytał przerażony.
- Wszystko w porządku, Mike...
- Więc dlaczego płaczesz?
- Po prostu... to trudne... Steven powiedział, że nie odda mi dzieci...
- Nie bój się, poradzimy sobie razem. Będziesz z dziećmi i wszystko się jakoś ułoży...
Pocałował jej blade czoło. Było po 11:00, a lekarz powiedział, że rano ją wypisze. Michael postanowił, że zostanie przy niej w nocy, a później pomoże przy opuszczaniu szpitala. Oczywistym było, że nie może teraz tak po prostu wrócić do domu. Powstał między nimi niepisany pakt, który przypieczętowała wzajemna miłość. Zamieszka u niego, a gdy sąd postanowi, że dzieci pozostaną pod jej opieką, wtedy nareszcie stworzą normalną, szczęśliwą rodzinę...
Zniknął za rogiem pozostawiając Michaela w lekkim szoku. Bał się, czy aby nie zrobił krzywdy Maddie, dlatego jak najszybciej pobiegł, żeby to sprawdzić. Kiedy tylko wszedł do sali, zobaczył swoją ukochaną leżącą na szpitalnym łóżku, zalewającą się łzami.
- Maddie, czy on... coś ci zrobił? Skrzywdził cię? - zapytał przerażony.
- Wszystko w porządku, Mike...
- Więc dlaczego płaczesz?
- Po prostu... to trudne... Steven powiedział, że nie odda mi dzieci...
- Nie bój się, poradzimy sobie razem. Będziesz z dziećmi i wszystko się jakoś ułoży...
Pocałował jej blade czoło. Było po 11:00, a lekarz powiedział, że rano ją wypisze. Michael postanowił, że zostanie przy niej w nocy, a później pomoże przy opuszczaniu szpitala. Oczywistym było, że nie może teraz tak po prostu wrócić do domu. Powstał między nimi niepisany pakt, który przypieczętowała wzajemna miłość. Zamieszka u niego, a gdy sąd postanowi, że dzieci pozostaną pod jej opieką, wtedy nareszcie stworzą normalną, szczęśliwą rodzinę...
Subskrybuj:
Posty (Atom)