Liberian_Girl
*
Stawił się na umówione miejsce kilka minut przed czasem. Nie przepadał za spóźnianiem się, chociaż ze względu na problemy ze snem i jemu przydarzało się to nierzadko. Nie zdziwił go zbytnio wybór lokalu na dzisiejszy obiad, Lisa wiedziała, jak bardzo cenił sobie prywatność. Mała, lecz dobrze utrzymana i elegancka knajpka, w stylu lat 60-tych mimo swojej aury nie ściągała tłumów gości. Powietrze przesycone było aromatem intymności i kwiatu passiflory. Falujące płomyki świec zapraszały do zajęcia miejsca przy nielicznych stolikach nakrytych rubinowymi obrusami. Michael porozumiewawczo machnął do czekającego na zewnątrz Billa, by poczekał w samochodzie. Po chwili pojawił się przy nim kelner w czarnym, idealnie leżącym na jego prężnym ciele fraku i zwrócił się do niego z nienagannym brytyjskim akcentem:
- Witam, panie Jackson. To zaszczyt, móc gościć pana w naszych progach. Zapraszam do stolika, pani Presley zjawi się niebawem. Tymczasem, czy mogę zaproponować panu coś do picia?
Mężczyzna jeszcze przez chwilę taksował wzrokiem młodzieńca, po czym z uśmiechem przytaknął jego propozycji. Chłopak zaprowadził go do najbardziej dyskretnego miejsca, oddalonego od ewentualnych wścibskich spojrzeń. W rogu zauważył szafę grającą, identyczną, jak te popularne w latach 50-tych, z której czysto wybrzmiewał głos Franka Sinatry w utworze New York, New York, wprawiając powietrze w lekkie drżenie. Michael zajął miejsce i poprosił kelnera o szklankę wody. Nie zdając sobie z tego sprawy, palcami wybijał rytm piosenki, w oczekiwaniu na kobietę, która niejako zmusiła go do przyjścia w to miejsce. Za przysłoniętym oknem ziemia, bez pośpiechu, połykała słońce malujące złote i purpurowe pejzaże na niebie upstrzonym pierzastymi chmurami. Drzwi lokalu otworzyły się dokładnie wtedy, gdy hit Sinatry zastępował dziewczęcy głosik Marylin Monroe w piosence I Wannna Be Loved By You. Mężczyzna uśmiechnął się na ironię sytuacji, w jakiej przyszło mu się znaleźć, jednak już po chwili uśmiech spełzł mu z twarzy. Do środka, niespiesznym krokiem, weszła Ona. Ubrana w czarną, dopasowaną sukienkę przed kolano, z żakietem w tym samym kolorze otulającym jej ramiona i lustrzanymi okularami odbijającymi każde nachalne spojrzenie. Pełne wargi podkreślała karminowa szminka, a włosy barwy mocnej herbaty opadały miękko, układając się w łagodne fale. Z uniesionym prawym kącikiem ust rozpoczęła rozmowę z kelnerem, który dłonią wskazał na oniemiałego Michaela siedzącego w oddalonym końcu sali. Podziękowała chłopakowi, gdy ten chciał zaprowadzić ją do stolika i sama podążyła w jego kierunku, pełnym gracji ruchem dłoni zdejmując lustrzanki. Mężczyzna, wciąż nie potrafiąc zapanować nad wrażeniem, jakie wywarła na nim kobieta, chwiejąc się wstał i przywitał ją skinieniem głowy.
- Bardzo cię przepraszam, Michael. Riley za nic nie chciała zasnąć i nie mogłam wyrwać się z domu. Sam wiesz, jak to jest... - powiedziała, zanim zdążyła zastanowić się nad sensem własnych słów.
- Hmm... Nic się nie stało. Czekam tylko chwilę.
Kiedy nareszcie usiedli, wymieniwszy grzecznościowe uśmiechy, ponownie zjawił się kelner podając im karty dań. Jak szybko się pojawił, równie pospiesznie zniknął, odebrawszy zamówienia od wyjątkowych gości. Lisa była wyjątkowo swobodna, podczas gdy on ciągle nie potrafił oderwać od niej wzroku. Każdy jej ruch, godny diwy teatralnej, był naturalny, zagrany perfekcyjnie i sprawiał, że owijała go sobie wokół palca coraz bardziej. Gdy parujące dania stały już przed nimi, roztaczając smakowite aromaty, kobieta podparła brodę zadbaną dłonią. Jackson wziął głęboki oddech i skoncentrowawszy całą uwagę na tym, co zamierzał powiedzieć, odezwał się niepewnie:
- Więc, czemu zawdzięczam to zaproszenie, Liso?
- Czy zawsze musi być jakiś konkretny powód, by się spotkać? Nie widzieliśmy się od... Zresztą, nie ważne. Cieszę się, że zgodziłeś się na ten obiad.
- Ja także cieszę się, że przyszedłem. Właściwie, to w jakim wieku jest twoja córeczka? - dało się zauważyć, że temat dzieci wyraźnie go odprężał.
- Riley ma 4 lata, a Benjamin rok. Zupełnie nie wiem, dlaczego zdecydowaliśmy się z Dannym na drugie dziecko. To tylko dobiło nasze i tak podupadające małżeństwo. Ale przecież nie przyszliśmy tutaj, żeby rozmawiać o rzeczach przykrych. Powiedz mi lepiej, co nowego u ciebie?
- Jeśli nie mamy rozmawiać o czymś przykrym, to pozwolisz, iż powiem, że nic nowego...
- Michael...
Poczuł, jak dotyka i przytrzymuje jego dłoń, głaszcząc ją delikatnie. Wydawała się być naprawdę zmartwiona. Prawy kącik jej ust ponownie się uniósł w geście pocieszenia, tworząc na jej policzku uroczy dołeczek, który nie umknął uwadze mężczyzny. By przerwać niezręczność, jaka go ogarnęła, wysunął rękę z jej przyjaznego uścisku i uśmiechnął się przepraszająco.
- Wiesz, chciałbym podziękować ci, za twoje wsparcie podczas tamtych trudnych dni... Byłaś jedną z niewielu, którzy się ode mnie nie odwrócili. To bardzo wiele dla mnie znaczy, Liso.
- Nie masz za co dziękować. Każdy zdrowy na umyśle człowiek zrobiłby to samo, ponieważ jesteś NIEWINNY. Ci, którzy odeszli, mają nie po kolei w głowie. Chciałbyś zadawać się z psycholami? - zapytała, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Życie jest snem wariata śnionym nieprzytomnie...
- Widzę, że gustujesz w Shakespeare'rze, zatem ten cytat także jest ci doskonale znany: Słabości, twe imię kobieta! Czyż Hamlet nie trafia w czuły punkt?
- Teraz już wiem, co powinienem czytać każdego wieczora przed snem, by nie popełniać więcej tego samego błędu.
- Dlaczego uważasz, że wina leży po twojej stronie? Chodzi o tę hiszpańską piękność, z którą widywano cię dość często. Nie mylę się, prawda?
- Reszta jest milczeniem... Przepraszam, Liso, ale muszę się już zbierać. Było mi bardzo miło się z tobą spotkać. Następnym razem zapraszam cię razem z dziećmi do Neverlandu.
- Z przyjemnością cię odwiedzimy. W takim razie do zobaczenia.
Kobieta odeszła od stolika i objęła Michaela, pozwalając sobie wdychać jego zapach. Kiedy tylko się poruszyła, subtelna woń jej perfum otoczyła ich ze wszystkich stron i do końca zawróciła w głowie mężczyzny. Lisa, po chwili zastanowienia, delikatnie musnęła ustami jego policzek, pozostawiając po sobie niewyraźny ślad czerwonej szminki. Potem, zmysłowo kołysząc biodrami opuściła restaurację. Mężczyzna odetchął jeszcze kilka razy, po czym oczarowany, opadł na krzesło. Ta dziewczyna miała w sobie coś niezwykłego. Jedyne, czego był pewien, ciągle krążyło mu w głowie: I can't let... I can't let Her get away...