Obrazy przemykały z prędkością światła. Zapłakana twarz jej matki. Krzyk babki. Zapijaczony głos ojca. Oskarżenia rzucane przez jej nauczycielkę. Martwy Michael Jackson. Jego śpiąca smacznie córka. Shak Ghacha i Michaela Blanks połączeni w namiętnym pocałunku. Zdjęcie USG jej nienarodzonego braciszka... W jednej chwili zerwała się z łóżka, oblana zimnym potem. Szeroko otwartymi oczami szukała w ciemności swojego strachu. Zapaliła niewielką lampkę wiszącą nad łóżkiem i rozejrzała się ponownie. Dopiero, gdy po dłuższej chwili jej oddech się uspokoił, zauważyła leżącego na podłodze pluszowego misia. Podniosła go z najwyższą ostrożnością i pogładziła jego miękkie, beżowe futerko. Przez moment dostrzegła w jego paciorkowych oczach coś dziwnego, jednak tak szybko jak się pojawiło, zniknęło. Wiedziała już dobrze, że nie będzie potrafiła powtórnie zasnąć, a jednocześnie bała się opuścić bezpieczne łóżko.
- Daj spokój... Co może ci się stać we własnym pokoju? - zapytała sama siebie.
Jej stopy dotknęły chłodnej, drewnianej podłogi. Podniosła się powoli i podeszła do okna, z którego widok przysłonięty był teraz gęstą mgłą. Zdawało się, że gdyby wysunąć do przodu dłoń, nie byłoby widać nawet koniuszków palców. Ściągnęła kołdrę z łóżka i zarzuciła ją sobie na plecy, nucąc po cichu piosenkę, która od dawna chodziła jej po głowie. Z przeciwległej ściany patrzył na nią wizerunek jasnowłosego Anioła powieszony tutaj na polecenie jej babki. Nigdy nie przepadała za tego rodzaju ozdobami. Sama nie wiedziała, gdzie i kiedy utraciła dziecięcą ufność i wiarę w Boga. Być może stało się to w momencie zaostrzenia konfliktu z babcią, a może już wcześniej... Była więcej niż pewna, że Bóg nie istnieje, bo przecież gdyby istniał, nie musiałaby cierpieć tak bardzo. On nie pozwoliłby na to... Tymczasem siedziała tu całkiem samotna, przestraszona malującą się czarno przyszłością, za towarzyszy mając jedynie nędznego olejnego Anioła i pluszankę sprzed lat. Dotknęła dłonią jego miękkiego futerka, kładąc ją w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce ukochanej zabawki. Co do...! W jednym momencie odskoczyła jak oparzona. Miś wylądował na podłodze, wpatrzony, nie do końca pustym wzrokiem, w przestrzeń. Jej własne serce łomotało w piersi, a ona wątpiła w wiarygodność własnych zmysłów. W momencie, gdy jej ręka spoczęła na przytulance, poczuła bijące od niego, pulsujące ciepło. Jak to możliwe? Przetarła niedowierzające oczy i ostrożnie zbliżyła się do przyjaciela z dzieciństwa. Jego paciorkowe oczy wyglądały jak dwie gwiazdy, które powoli znikały z nieboskłonu, ustępując miejsca świtowi.
- Chyba jednak powinnam wrócić do łóżka...
Posadziła pluszaka na krześle oddalonym znacznie od łóżka i cichutko wślizgnęła się pod kołdrę, próbując zasnąć.
sobota, 30 listopada 2013
poniedziałek, 25 listopada 2013
Am I scary for You? _3
Wiem, że może notki nie są wyjątkowo długie i fascynujące, ale, uwierzcie mi, staram się, jak mogę. Liczę na Waszą cierpliwość.
- Paris! Gotowa?!
- Już idę!
Długowłosa piętnastolatka zbiegła energicznie po drewnianych schodach, robiąc przy tym odrobinę hałasu. Jeszcze tylko przejrzała się w lustrze wiszącym w hallu i z uśmiechem na twarzy pojawiła się w salonie. Tam, z ogromną miską popcornu i dwoma kartonami soku pomarańczowego czekała na nią dwójka przyjaciół. Na ekranie dużego telewizora pojawił się już pierwszy kadr z, zastopowanego na moment, filmu. Czekoladowy pies, imieniem Kenya, położył pysk na kolanach Michaeli, a ta drapała go za uchem.
- Może zrobilibyście mi miejsce, co?
- Dziś siedzisz na podłodze, Jackson - zaśmiał się chłopak.
- Co tylko pan rozkaże, panie Ghacha... A może raczej, Batmanie - pokazała mu język. - Leć, Gotham City cię potrzebuje!
- Ej! Ta koszulka nie jest zła!
- Oczywiście, że nie, Shak. Nie chciałbyś mi jej pożyczyć na Halloween? - tym razem odezwała się Michaela.
- Obie jesteście siebie warte! Możemy już zacząć oglądać?
Dziewczyny zanosiły się od śmiechu, podczas gdy rozdrażniony chłopak uruchamiał sprzęt. Kiedy już wszystko było gotowe, stanął przed nimi z założonymi na piersi rękoma i z wymowną miną oczekiwał przeprosin. W tle słychać już było muzykę z pierwszego horroru, który zamierzali obejrzeć tej nocy.
- No dalej! Przesuń się, bo ze szkła nie jesteś! - zawołała mulatka, rzucając w niego ziarnkiem prażonej kukurydzy.
- To już nie jest śmieszne. Jak zamierzacie dalej po mnie jeździć, to lepiej pójdę do domu...
- Daj spokój, Shak... To tak z miłości. Chodź no tu do nas - pieszczotliwie zwróciła się do niego Paris.
- Czas na fotkę!
Nastolatki przybliżyły się do siedzącego obok nich chłopaka i ustawiły kamerkę w telewizorze. Krótkie kliknięcie i kolejna wspólnie spędzona chwila została uwieczniona.
All My Love
Liberian_Girl
*
- Paris! Gotowa?!
- Już idę!
Długowłosa piętnastolatka zbiegła energicznie po drewnianych schodach, robiąc przy tym odrobinę hałasu. Jeszcze tylko przejrzała się w lustrze wiszącym w hallu i z uśmiechem na twarzy pojawiła się w salonie. Tam, z ogromną miską popcornu i dwoma kartonami soku pomarańczowego czekała na nią dwójka przyjaciół. Na ekranie dużego telewizora pojawił się już pierwszy kadr z, zastopowanego na moment, filmu. Czekoladowy pies, imieniem Kenya, położył pysk na kolanach Michaeli, a ta drapała go za uchem.
- Może zrobilibyście mi miejsce, co?
- Dziś siedzisz na podłodze, Jackson - zaśmiał się chłopak.
- Co tylko pan rozkaże, panie Ghacha... A może raczej, Batmanie - pokazała mu język. - Leć, Gotham City cię potrzebuje!
- Ej! Ta koszulka nie jest zła!
- Oczywiście, że nie, Shak. Nie chciałbyś mi jej pożyczyć na Halloween? - tym razem odezwała się Michaela.
- Obie jesteście siebie warte! Możemy już zacząć oglądać?
Dziewczyny zanosiły się od śmiechu, podczas gdy rozdrażniony chłopak uruchamiał sprzęt. Kiedy już wszystko było gotowe, stanął przed nimi z założonymi na piersi rękoma i z wymowną miną oczekiwał przeprosin. W tle słychać już było muzykę z pierwszego horroru, który zamierzali obejrzeć tej nocy.
- No dalej! Przesuń się, bo ze szkła nie jesteś! - zawołała mulatka, rzucając w niego ziarnkiem prażonej kukurydzy.
- To już nie jest śmieszne. Jak zamierzacie dalej po mnie jeździć, to lepiej pójdę do domu...
- Daj spokój, Shak... To tak z miłości. Chodź no tu do nas - pieszczotliwie zwróciła się do niego Paris.
- Czas na fotkę!
Nastolatki przybliżyły się do siedzącego obok nich chłopaka i ustawiły kamerkę w telewizorze. Krótkie kliknięcie i kolejna wspólnie spędzona chwila została uwieczniona.
*
Właściwie, powinna w tym momencie zakuwać historię wojny secesyjnej, tymczasem ciągle wpatrywała się w ekran swojego laptopa. Był sobotni wieczór, który ona po raz kolejny musiała spędzić w swoim ciasnym pokoju, jedynie w towarzystwie książek. Zapisane pochyłymi literami strony walały się po podłodze, a niedojedzony obiad wciąż stał na brzegu biurka. Nie byłaby w stanie niczego przełknąć, choćby mama próbowała w nią to wcisnąć na siłę. Od kilku dni nie czuła się najlepiej, w dodatku dostała karną pracę domową trzech przedmiotów, na które nie przyniosła podręczników. A wszystko przez tę cholerną szafkę! Na domiar złego, przeglądając swój Instagram, zobaczyła zdjęcie wrzucone niecałe dziesięć minut temu przez "pannę Popularną", z dopiskiem "BFF". W tamtej chwili miała ochotę z całej siły uderzyć pięścią w ścianę, byle tylko rozładować złość, jaka ją przepełniała. Zamiast tego wyjęła z szafki czystą kartkę i drukowanymi literami napisała:
UWAŻAJ, KSIĘŻNICZKO, BO GDY ZBYT WYSOKO ZADZIERASZ SIĘ NOS, MOŻE SPOTKAĆ CIĘ COŚ PRZYKREGO.
Słowa same ułożyły się w jej głowie, a dłoń nie zadrżała nawet przez moment. Energicznymi ruchami złożyła kartkę na cztery części i schowała w jednym z podręczników. Już w poniedziałek kartka znajdzie się w szafce tej całej Jackson i może choć trochę ją przestraszy. Może przynajmniej w szkole przestanie zachowywać się jak gwiazda. Westchnęła głęboko, po czym ukradkiem zerknęła na swojego misia. Nie...Przecież pluszaki nie mogą się ruszać. Musiało jej się to przywidzieć...Potarła oczy zaciśniętymi pięściami i wróciła do nauki.
niedziela, 24 listopada 2013
Am I scary for You? _2
Plecak z głośnym tąpnięciem wylądował na podłodze, a ona bezwładnie padła na łóżko. Nic nie było w stanie oddać tego, co czuła w tamtej chwili. Stanowczo miała już po dziurki w nosie całej tej durnej szkoły, a zwłaszcza "panny Popularnej". To, że jej ojciec był sławny, dawało jej wszelkie prawa i nieograniczone przywileje u większości nauczycieli. Emma, bo tak właśnie miała na imię nastolatka, nienawidziła tej dziewczyny z całego serca. Być może tamta nie była dla niej złośliwa, lecz sama jej obecność sprawiała, że miała ochotę powiedzieć wszystko, co o niej myśli. Co z tego, że jej ojciec umarł? Zaćpał się i tyle. Przecież wszystkie media pisały, że był uzależniony, więc dlaczego cały świat był tak zaskoczony jego śmiercią? Każdy narkoman, prędzej, czy później przedawkuje. Poza tym, kto by żałował jakiejś tam wypalonej gwiazdy sprzed kilkudziesięciu lat, która w dodatku była oskarżana o pedofilię? Był dziwakiem, dlatego nie zamierzała po nim płakać. Zresztą, jaki ojciec, taka córka. Jackson miała wszystko, czego tylko zapragnęła. Codziennie przychodziła w nowych, markowych ciuchach, nigdy nie brakowało jej kasy na szkolne zbiórki, a gadanym potrafiła przekonać każdego, do słuszności swoich racji. W dodatku często mówiło się o niej w szkole, co najwidoczniej w ogóle jej nie przeszkadzało. Jak to możliwe, żeby taka pusta dziewucha koncentrowała na sobie uwagę wszystkich wokół? Do tego jeszcze tej jej odstawiony chłoptaś, aktor od siedmiu boleści. Gdyby nie przyjaźń z "Parysią", nigdy w życiu nie dostałby żadnej roli. Po jej policzkach popłynęły dwie słone łzy rozgoryczenia. Pociągając nosem, zeszła na dół, do wołającej ją na obiad matki. Opadła na krzesło, a rodzicielka postawiła przed nią parujący talerz, na którym, po raz trzeci w tym tygodniu dumnie prezentował się kawałek przypieczonego kurczaka, łyżka ryżu i surówka z marchewki. Pustym wzrokiem wpatrywała się w przeciwległą ścianę pomalowaną bladożółtą farbą, beznamiętnie grzebiąc widelcem w nieapetycznej papce.
- Dlaczego nie jesz? - zapytała matka, jednocześnie mieszając bulgoczącą głośno zawartość garnka.
- Nie jestem głodna.
- Coś nie tak w szkole?
Dlaczego ona nigdy nie dawała za wygraną? Czy zwyczajnie nie mogła zostawić jej w spokoju? Mocniej ścisnęła sztućce w bladych dłoniach i najspokojniej jak potrafiła, odpowiedziała:
- Wszystko w porządku, mamo. Mogę już iść do siebie?
Matka westchnęła tylko głośno i zabrała posiłek ze stołu. Emma, ze wzrokiem wbitym w czubki swoich butów, przemknęła cicho obok pokoju babki, starając się zbytnio nie hałasować. Nie zamierzała wysłuchiwać kolejnej wiązanki zażaleń posyłanej pod jej adresem, jednak tym razem nie udało jej się tego uniknąć. Przechodząc obok komody w przedpokoju, strąciła stertę gazet, przeznaczonych na makulaturę. Już po chwili, gdy na klęczkach zbierała rozrzucone papiery, w progu niewielkiej sypialni zobaczyła niewysoką, lecz pełną wigoru staruszkę w granatowej sukience z bufami na ramionach.
- Coś ty tu znów narobiła?! Nie potrafisz nawet przejść, nie demolując domu?! Nina! Twoja córka to istny słoń w składzie porcelany! Chodź tu i zobacz ten chlew!
Dziewczyna, zaciskając zęby ze złości pozbierała wszystkie gazety i czym prędzej udała się na górę. Jeszcze długo po zamknięciu drzwi słyszała staruszkę wywrzaskującą różne określenia na nią i jej matkę. Tym razem nie zapłakała. Co więcej, nie zamierzała płakać już nigdy więcej. Z jednej z szuflad w szafie wyjęła srebrną żyletkę i usiadła przy biurku trzymając ją drżącymi dłońmi. Głęboki oddech i do dzieła...Przybliżyła chłodny metal do jasnej skóry i zawahała się. Cholera! Nie była nawet wystarczająco odważna, by zrobić jedno małe draśnięcie. Wściekła do granic możliwości ukryła przedmiot szkolnym piórniku i rzuciła się na łóżko. Skulona w kłębek, z twarzą ukrytą w poduszce przeżywała swój żal, który trawił jej serce. Na krótki moment jej wzrok padł na misia, którego miała od niemowlęcia. Patrzył ze smutkiem na cierpienie swojej jedynej przyjaciółki. Szkoda, że tym razem nie potrafił jej pomóc...
- Dlaczego nie jesz? - zapytała matka, jednocześnie mieszając bulgoczącą głośno zawartość garnka.
- Nie jestem głodna.
- Coś nie tak w szkole?
Dlaczego ona nigdy nie dawała za wygraną? Czy zwyczajnie nie mogła zostawić jej w spokoju? Mocniej ścisnęła sztućce w bladych dłoniach i najspokojniej jak potrafiła, odpowiedziała:
- Wszystko w porządku, mamo. Mogę już iść do siebie?
Matka westchnęła tylko głośno i zabrała posiłek ze stołu. Emma, ze wzrokiem wbitym w czubki swoich butów, przemknęła cicho obok pokoju babki, starając się zbytnio nie hałasować. Nie zamierzała wysłuchiwać kolejnej wiązanki zażaleń posyłanej pod jej adresem, jednak tym razem nie udało jej się tego uniknąć. Przechodząc obok komody w przedpokoju, strąciła stertę gazet, przeznaczonych na makulaturę. Już po chwili, gdy na klęczkach zbierała rozrzucone papiery, w progu niewielkiej sypialni zobaczyła niewysoką, lecz pełną wigoru staruszkę w granatowej sukience z bufami na ramionach.
- Coś ty tu znów narobiła?! Nie potrafisz nawet przejść, nie demolując domu?! Nina! Twoja córka to istny słoń w składzie porcelany! Chodź tu i zobacz ten chlew!
Dziewczyna, zaciskając zęby ze złości pozbierała wszystkie gazety i czym prędzej udała się na górę. Jeszcze długo po zamknięciu drzwi słyszała staruszkę wywrzaskującą różne określenia na nią i jej matkę. Tym razem nie zapłakała. Co więcej, nie zamierzała płakać już nigdy więcej. Z jednej z szuflad w szafie wyjęła srebrną żyletkę i usiadła przy biurku trzymając ją drżącymi dłońmi. Głęboki oddech i do dzieła...Przybliżyła chłodny metal do jasnej skóry i zawahała się. Cholera! Nie była nawet wystarczająco odważna, by zrobić jedno małe draśnięcie. Wściekła do granic możliwości ukryła przedmiot szkolnym piórniku i rzuciła się na łóżko. Skulona w kłębek, z twarzą ukrytą w poduszce przeżywała swój żal, który trawił jej serce. Na krótki moment jej wzrok padł na misia, którego miała od niemowlęcia. Patrzył ze smutkiem na cierpienie swojej jedynej przyjaciółki. Szkoda, że tym razem nie potrafił jej pomóc...
sobota, 23 listopada 2013
Am I scary for You? _1
Witam, Kochani! Przedstawiam Wam moje najnowsze opowiadanie: "Am I scary for You?". Zachęcam do komentowania :)
Czarna, skośna grzywka opadała na jej czoło, lekko przysłaniając oczy. Muzyka płynąca ze słuchawek
pozwalała jej się wyciszyć i przygotować na kolejny ciężki dzień. Słońce przysłonięte było gęstymi chmurami, tak, że nawet pojedyncze promienie nie zdołały się przez nie przebić. Idąc, widziała szarość mokrego chodnika i czubki swoich poprzecieranych trampek. Kaptur dawał jej anonimowość, a obojętność ludzi pozwalała pozostawać w cieniu. Z zatłoczonego metra wylała się niezgrabna masa spieszącego dokądś tłumu, która nawet nie zauważyła jej obecności. Na chwilę przed ostatnim sygnałem zwiastującym zamknięcie drzwi, wślizgnęła się do środka i zajęła miejsce stojące tuż przy bocznej szybie. Jak co rano wagony to napełniały się, to pustoszały, tak, że przy stacji końcowej wysiadał z nią wyłącznie starszy mężczyzna z psem mieszańcem. Szli obok siebie, a jednak osobno, przez kilka przecznic, by w końcu rozstać się bez słowa przy szkole, do której uczęszczała. Szkoła Buckley nie była spełnieniem jej marzeń, lecz babka stanowczo nalegała, by jej jedyna wnuczka znalazła się w gronie uczniów tak cenionej placówki, a matka, jako osoba stosunkowo uległa, w tej kwestii nie była w stanie przeciwstawić się zaborczej teściowej. Już sam fakt obowiązku noszenia przez uczniów jednolitych mundurków każdego dnia w godzinach lekcyjnych nie przypadł dziewczynie do gustu. Jej zdaniem był to pierwszy stopień do ograniczenia indywidualności i stworzenia bezmyślnej armii uczniaków podporządkowanej despotycznej dyrekcji. Chociaż minął już miesiąc, odkąd rozpoczęła naukę w Buckley, wciąż codziennie rano odczuwała mdłości, zakładając czerwoną koszulkę polo z logo szkoły na piersi. Jedynym, co pozwalało jej, w murach tego więzienia, pozostać sobą, były różnobarwne bransoletki, które dawniej dostawała od Brooklyn. Jej przyjaciółka, ze względu na wysoki status społeczny jej ojca, podróżowała po najróżniejszych zakątkach świata, a mimo to zawsze pamiętała o drobnym upominku dla pozostającej w LA dziewczyny. Pamiątki z wycieczek tkwiły na przegubie nastolatki, tymczasem Brooke... Zacisnęła zęby, nie chcąc za żadną cenę uronić choćby jednej łzy. Nie mogła przekroczyć bramy z zapłakaną twarzą. Tym razem nie zamierzała dać tym hienom powodów do wyśmiewania jej. Głęboki wdech. Wystarczy policzyć do dziesięciu i znów poczuje się spokojna. Jeden, dwa... Grupka kujonów z okularami sklejanymi białą taśmą przechodzi przez dziedziniec, kierując się w stronę sal matematycznych. Trzy, cztery... Grupka umięśnionych koszykarzy wraca właśnie z porannego treningu i lada moment zniknie w podziemiach męskich szatni. Pięć, sześć... Wyfiokowane, przykładnie przez naturę zbudowane cheerleaderki mkną za nimi sarnimi podskokami, ściągając na siebie pożądliwy wzrok męskiej części społeczności uczniowskiej i zazdrosne, a jednocześnie pełne podziwu spojrzenia większości dziewcząt. Siedem, osiem... Przez zielony skwer, nie spiesząc się zbytnio, idzie grupka outsiderów, składająca się z trójki muszkieterów oraz kilku dziewczyn, które rzadziej lub częściej im towarzyszyły. Shak szedł po prawej, Michaela po lewej stronie najważniejszej osobistości w paczce. Dziewięć... Nie będzie patrzyła na tę rozpieszczoną dziewuchę ani sekundy dłużej. Dziesięć. Kolejny głęboki wdech i już nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Nic z wyjątkiem zaciętego zamka w miniaturowej szafce. Uderzyła pięścią w czerwone drzwiczki i w pełnym nienawiści dla całego świata milczeniu, skierowała się w stronę pracowni chemicznej.
Liberian_Girl
pozwalała jej się wyciszyć i przygotować na kolejny ciężki dzień. Słońce przysłonięte było gęstymi chmurami, tak, że nawet pojedyncze promienie nie zdołały się przez nie przebić. Idąc, widziała szarość mokrego chodnika i czubki swoich poprzecieranych trampek. Kaptur dawał jej anonimowość, a obojętność ludzi pozwalała pozostawać w cieniu. Z zatłoczonego metra wylała się niezgrabna masa spieszącego dokądś tłumu, która nawet nie zauważyła jej obecności. Na chwilę przed ostatnim sygnałem zwiastującym zamknięcie drzwi, wślizgnęła się do środka i zajęła miejsce stojące tuż przy bocznej szybie. Jak co rano wagony to napełniały się, to pustoszały, tak, że przy stacji końcowej wysiadał z nią wyłącznie starszy mężczyzna z psem mieszańcem. Szli obok siebie, a jednak osobno, przez kilka przecznic, by w końcu rozstać się bez słowa przy szkole, do której uczęszczała. Szkoła Buckley nie była spełnieniem jej marzeń, lecz babka stanowczo nalegała, by jej jedyna wnuczka znalazła się w gronie uczniów tak cenionej placówki, a matka, jako osoba stosunkowo uległa, w tej kwestii nie była w stanie przeciwstawić się zaborczej teściowej. Już sam fakt obowiązku noszenia przez uczniów jednolitych mundurków każdego dnia w godzinach lekcyjnych nie przypadł dziewczynie do gustu. Jej zdaniem był to pierwszy stopień do ograniczenia indywidualności i stworzenia bezmyślnej armii uczniaków podporządkowanej despotycznej dyrekcji. Chociaż minął już miesiąc, odkąd rozpoczęła naukę w Buckley, wciąż codziennie rano odczuwała mdłości, zakładając czerwoną koszulkę polo z logo szkoły na piersi. Jedynym, co pozwalało jej, w murach tego więzienia, pozostać sobą, były różnobarwne bransoletki, które dawniej dostawała od Brooklyn. Jej przyjaciółka, ze względu na wysoki status społeczny jej ojca, podróżowała po najróżniejszych zakątkach świata, a mimo to zawsze pamiętała o drobnym upominku dla pozostającej w LA dziewczyny. Pamiątki z wycieczek tkwiły na przegubie nastolatki, tymczasem Brooke... Zacisnęła zęby, nie chcąc za żadną cenę uronić choćby jednej łzy. Nie mogła przekroczyć bramy z zapłakaną twarzą. Tym razem nie zamierzała dać tym hienom powodów do wyśmiewania jej. Głęboki wdech. Wystarczy policzyć do dziesięciu i znów poczuje się spokojna. Jeden, dwa... Grupka kujonów z okularami sklejanymi białą taśmą przechodzi przez dziedziniec, kierując się w stronę sal matematycznych. Trzy, cztery... Grupka umięśnionych koszykarzy wraca właśnie z porannego treningu i lada moment zniknie w podziemiach męskich szatni. Pięć, sześć... Wyfiokowane, przykładnie przez naturę zbudowane cheerleaderki mkną za nimi sarnimi podskokami, ściągając na siebie pożądliwy wzrok męskiej części społeczności uczniowskiej i zazdrosne, a jednocześnie pełne podziwu spojrzenia większości dziewcząt. Siedem, osiem... Przez zielony skwer, nie spiesząc się zbytnio, idzie grupka outsiderów, składająca się z trójki muszkieterów oraz kilku dziewczyn, które rzadziej lub częściej im towarzyszyły. Shak szedł po prawej, Michaela po lewej stronie najważniejszej osobistości w paczce. Dziewięć... Nie będzie patrzyła na tę rozpieszczoną dziewuchę ani sekundy dłużej. Dziesięć. Kolejny głęboki wdech i już nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi. Nic z wyjątkiem zaciętego zamka w miniaturowej szafce. Uderzyła pięścią w czerwone drzwiczki i w pełnym nienawiści dla całego świata milczeniu, skierowała się w stronę pracowni chemicznej.
wtorek, 19 listopada 2013
Nefrytowe Serce_18
Co właściwie zamierzała mu powiedzieć w związku z zaistniałą sytuacją? Jego wizyta, skrzętnie przez oboje planowana, przypadała na jutrzejsze przedpołudnie. Nie widzieli się od ponad dwóch miesięcy. Wcześniej nie zamierzali rozstawać się na tak długo, jednak jego zlecenia, a jej obowiązki względem matki uniemożliwiły spotkanie. Zastanawiała się, co teraz czuje Michael... Przez ostatnie dni wszystko diametralnie się zmieniło. Przedtem oddałaby wszystko, aby zyskać pewność, że myśli o niej choćby w połowie tak często, jak ona o nim. Teraz, kiedy za kilkadziesiąt minut miała stanąć z nim twarzą w twarz i zapytać go o to osobiście, nie miała na to najmniejszej ochoty. Jakaś dziwna siła trzymała jej serce w zimnym, stalowym uścisku, nie dając swobodnie oddychać. Połyskujący na jej serdecznym palcu pierścionek z cyrkonią zdawał się wypalać na jej delikatnej skórze ognisty krąg. Chyba nie do końca przemyślała podjętą niedawno decyzję. Wskazówki nieubłaganie odliczały sekundy do rychłej konfrontacji. Jeszcze tylko pół godziny, która zapewne trwać będzie przez wieczność. Powstrzymała drżenie rąk i podeszła do lustra w pozłacanej ramie wiszącego nad starym, ceglanym kominkiem. Spojrzała na swoje pomalowane krwistoczerwoną szminką usta i podkreślone czarną kredką oczy. Włosy splecione w misterne upięcie pasowały to statecznej małżonki, jaką niebawem miała się stać, jednak zupełnie odbiegały od jej młodego wyglądu. Niewiele myśląc, kilkoma zręcznymi ruchami wyjęła wszystkie wsuwki i nefrytowy grzebień z porcelanowym kwiatem wiśni należący do jej matki. Długie pasma, wyzwolone z wymyślnej fryzury, opadły gładko na jej ramiona. Z jednej z szuflad komody wyciągnęła kilka wacików kosmetycznych i wtarła w nie odrobinę kremu, a potem doszczętnie usunęła cały makijaż. Michael wolał ją w naturalnej odsłonie. Nie chciała go zawieść, przynajmniej pod tym względem. Gdy skończyła, na dole rozległ się dźwięk dzwonka. Z trudem przełknęła ślinę i na wiotkich nogach zeszła, by otworzyć przybyszowi...
- Przychodziłam tu czasem razem z moimi wysoko urodzonymi przyjaciółkami. Przedtem nie dostrzegałam w nim nic pięknego. Teraz to widzę...
Szli ze splecionymi dłońmi po zielonej, bujnej trawie. Michael, poddenerwowany wieściami, jakie miał do przekazania dziewczynie, nie mógł skupić się na niczym konkretnym. Przy niej jego serce biło znacznie szybciej, a ważne słowa więzły w gardle. Motyle w brzuchu, od dawna nie dając mu spokoju, tym bardziej teraz nie ułatwiały sytuacji. Ona natomiast, podejrzanie chłodna i opanowana, powitała go w drzwiach rodzinnej posiadłości. Sprawiała wrażenie nieobecnej i roztargnionej, co nie umknęło jego uwadze. Czyżby przeczuwała, to co miało nadejść? Przystanął na moment, po czym zapytał niepewnym głosem:
- Może usiądziemy? Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
Skinieniem głowy wyraziła aprobatę. Chwilę później siedzieli na rozgrzanej słonecznymi promieniami trawie, wdychając świeże powietrze przepełnione zapachem owoców i kwiatów. Woda w parkowej fontannie zapraszała spragnione ptaki swoim szumem, by odpoczęły choć na moment. Mężczyzna przyglądał się przez chwilę niewinnej młódce, by później ująć jej delikatną dłoń i spojrzeć prosto w oczy.
- Yù, muszę ci powiedzieć, że... A co to? - zapytał zdziwiony, gdy jego palce natknęły się na zimną krawędź obrączki.
- Michael... Ja... Naprawdę nie chciałam... To samo jakoś wyszło... Nie chciałam cię zranić...
- Chcesz mi powiedzieć, że to pierścionek zaręczynowy?
Z jej ust wyrwał się cichy szloch, a czarne jak noc oczy zaszkliły się od łez. On,dy dotarło do niego, co przed sekundą się wydarzyło, niewiele myśląc, ujął jej porcelanową twarzyczkę w swoje męskie dłonie i ustami musnął jej czoło. Kciukami otarł łzy spływające po jej policzkach, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły.
- Yù, to wspaniale, że znalazłaś kogoś, z kim chcesz spędzić życie.
- Nie gniewasz się, że tym kimś nie jesteś ty? - zapytała naiwnie.
- Zazdroszczę mu, że będzie z tobą do końca swoich dni, jednak wiem, że może zaoferować ci znacznie więcej, niż ja... Kocham cię, Yù, i pragnę twojego szczęścia, bardziej niż swojego.
- Kocham Cię, Michael...
Jej głowa łagodnie opadła na jego pierś, z której wydobył się melodyjny, łagodny głos:
- I am your friend through thick and thin
We need each other we'll never part
Our love is from the heart
We never say I don't need you
We are forever...
*
- Yù, to miejsce jest cudowne... W jaki sposób je odkryłaś?- Przychodziłam tu czasem razem z moimi wysoko urodzonymi przyjaciółkami. Przedtem nie dostrzegałam w nim nic pięknego. Teraz to widzę...
Szli ze splecionymi dłońmi po zielonej, bujnej trawie. Michael, poddenerwowany wieściami, jakie miał do przekazania dziewczynie, nie mógł skupić się na niczym konkretnym. Przy niej jego serce biło znacznie szybciej, a ważne słowa więzły w gardle. Motyle w brzuchu, od dawna nie dając mu spokoju, tym bardziej teraz nie ułatwiały sytuacji. Ona natomiast, podejrzanie chłodna i opanowana, powitała go w drzwiach rodzinnej posiadłości. Sprawiała wrażenie nieobecnej i roztargnionej, co nie umknęło jego uwadze. Czyżby przeczuwała, to co miało nadejść? Przystanął na moment, po czym zapytał niepewnym głosem:
- Może usiądziemy? Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.
Skinieniem głowy wyraziła aprobatę. Chwilę później siedzieli na rozgrzanej słonecznymi promieniami trawie, wdychając świeże powietrze przepełnione zapachem owoców i kwiatów. Woda w parkowej fontannie zapraszała spragnione ptaki swoim szumem, by odpoczęły choć na moment. Mężczyzna przyglądał się przez chwilę niewinnej młódce, by później ująć jej delikatną dłoń i spojrzeć prosto w oczy.
- Yù, muszę ci powiedzieć, że... A co to? - zapytał zdziwiony, gdy jego palce natknęły się na zimną krawędź obrączki.
- Michael... Ja... Naprawdę nie chciałam... To samo jakoś wyszło... Nie chciałam cię zranić...
- Chcesz mi powiedzieć, że to pierścionek zaręczynowy?
Z jej ust wyrwał się cichy szloch, a czarne jak noc oczy zaszkliły się od łez. On,dy dotarło do niego, co przed sekundą się wydarzyło, niewiele myśląc, ujął jej porcelanową twarzyczkę w swoje męskie dłonie i ustami musnął jej czoło. Kciukami otarł łzy spływające po jej policzkach, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły.
- Yù, to wspaniale, że znalazłaś kogoś, z kim chcesz spędzić życie.
- Nie gniewasz się, że tym kimś nie jesteś ty? - zapytała naiwnie.
- Zazdroszczę mu, że będzie z tobą do końca swoich dni, jednak wiem, że może zaoferować ci znacznie więcej, niż ja... Kocham cię, Yù, i pragnę twojego szczęścia, bardziej niż swojego.
- Kocham Cię, Michael...
Jej głowa łagodnie opadła na jego pierś, z której wydobył się melodyjny, łagodny głos:
- I am your friend through thick and thin
We need each other we'll never part
Our love is from the heart
We never say I don't need you
We are forever...
I w ten sposób razem dobrnęliśmy do końca opowiadania "Nefrytowe Serce". Mam nadzieję, że się Wam podobało i dostarczyło Wam choć odrobinę radości i wzruszeń. Serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze i po cichu liczę na ogólną ocenę całego opowiadania pod tą notką. Będzie mi bardzo miło :) Dla podsumowania napiszę jeszcze tylko... "Koniec nie zawsze jest definitywny. Często jest po prostu początkiem czegoś nowego."
Love You All More
Liberian_Girl
niedziela, 17 listopada 2013
Nefrytowe Serce_17
Słoneczne promienie ogrzewały jej blade policzki, a powietrze wypełniał zapach świeżych kwiatów z drzewa wiśni, które kwitło tuż pod jej balkonem. Zwiewna sukienka w kolorze lawendy falowała pod wpływem lekkiego wiatru. W salonie, pod nieobecność babki, siedział, zdaniem jej matki, przystojny i wykształcony młody człowiek. Przyszedł do ich domu na prośbę rodzicielki, która uważała, że Yù jest na tyle głupia, iż nie domyśli się w tym spisku. Doskonale wiedziała, że matka próbowała wyswatać ją z mężczyzną z Pekinu, bo pragnęła, żeby dziewczyna już nigdy nie opuściła ojczyzny. Lecz ona nie zamierzała zostawać tu ani minuty dłużej, niż będzie to konieczne. Kiedy tylko Jackson przyjedzie z ponowną wizytą, wróci razem z nim do bajkowego Neverlandu i będzie żyć długo i szczęśliwie. Wszystko skończy się tak , jak w romansidłach czytanych przez nią jeszcze niezupełnie dawno. Zamierzała być książkowym przykładem szczęśliwej księżniczki w zamku cudownie przeniesionym z kart baśni i z wymarzonym księciem u boku. Zbytnio nie dbała o to, co pomyśli jej rodzina i mieszkańcy miasta. Wiedziała, że babka Lu Lu wyczuwała od początku iskrzenie pomiędzy nimi, ale nie dopuszczała tego do wiadomości. W rzeczywistości sama nie potrafiła pojąć, dlaczego Michael odwzajemnił jej pocałunek, a co więcej, chce być z nią. Pierwszej nocy, kiedy on wyjechał, bała się zamknąć oczy, by jej wyjątkowy "sen" nie dobiegł końca. Teraz już była pewna, że wszystko, co się wydarzyło, jest prawdą. Jej przemyślenia przerwało wołanie matki dobiegające z dołu. Szczerze nie miała ochoty spotykać się z nieznajomym, jednak postanowiła swoją przyszłą ucieczkę utrzymać w tajemnicy. Pociągnęła usta karminową szminką i lekkim, dystyngowanym krokiem zeszła do salonu.
*
- Nie mów mi, że zamierzasz jej się oświadczyć! Michael, ty chyba żartujesz!
- Wręcz przeciwnie, tym razem jestem zupełnie poważny. Co w tym jest zabawnego?
Był nieobecny, z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. W jego głosie nie było nawet grama ironii, dlatego przyjaciółka patrzyła na niego z nieskrywanym niepokojem. Znała Michaela od lat, ale nigdy nie przypuszczała, że mógłby zaplanować coś tak głupiego. Jasne, był nieuleczalnym romantykiem, czemu nie dało się zaprzeczyć, ale czy był szalony? Ujęła w swoje jego miękkie dłonie i spojrzała mu prosto w oczy.
- Czy ty naprawdę wiesz, co robisz?
- Karen, ona jest jedyna w swoim rodzaju. Nigdy wcześniej nie poznałem takiej dziewczyny...
- No właśnie, "dziewczyny"... Mike, ona ma osiemnaście lat! A ty czterdzieści cztery!
Nagle spojrzał na nią jakby przytomniejszym wzrokiem. To prawda, że nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad różnicą wieku między nimi. Czyżby makijażystka miała rację? Na co on właściwie się decydował? W ten sposób łatwo mógł zniszczyć jej życie. Niewiele mógł jej zaoferować, a ona zasługiwała na coś o wiele lepszego. Nie wierzył, że przez własną lekkomyślność mógłby skazać ją na wieczne nieszczęście u jego boku. Sam nienawidził tego całego zamieszania wokół własnej osoby kreowanego wciąż na nowo przez media.Wystarczyło, że już raz wciągnął w to wszystko kobietę, którą pokochał i nie skończyło się to najlepiej. Dla Yù pragnął innej przyszłości. Ale czy naprawdę jedynym sposobem było zerwanie wyjątkowej więzi, jaka ich łączyła? Prędzej czy później prasa wyniucha plotkę i zrobi z niej sensację, a wtedy dziewczyna może już zapomnieć o normalnym życiu, pójściu na studia, byciu szczęśliwą... Nigdy więcej nie odklei od siebie plakietki "Dziewczyny Dziwaka Jacko". Od pamiętnych walk z brukowcami w czasach związku z Lisą Marie, a później Debbie, postanowił, że już nigdy nie skrzywdzi w ten sposób żadnej kobiety.
- Mike... Dlaczego płaczesz? - zapytała nieśmiało blondynka.
- Dziękuję ci, Karen... Uświadomiłaś mi bardzo ważną kwestię...
- Co masz na myśli?
- Nie mogę tego zrobić Yù. Ona zasługuje na dużo lepsze życie, niż to, które mogę jej zaoferować... - wierzchem dużej dłoni otarł łzę spływającą powoli po jego policzku.
- Michael, mogę ci obiecać, że jeszcze znajdziesz kobietę, z którą spędzisz resztę swojego życia.
Karen objęła go bladymi ramionami, a on ułożył swoją ociężałą głowę na jej klatce piersiowej. Słone krople, jakby na przekór całemu światu nie chciały przestać płynąć i nawet jego przyjaciółka nie potrafiła tego zmienić. Po kilku minutach dźwięczącej im w uszach ciszy, przełykając gorzkie łzy, Michael wyszeptał:
wtorek, 12 listopada 2013
Kochani!
Właśnie uczyniliście mnie najszczęśliwszą osobą na ziemi! Dziś, dnia 12 listopada 2013 roku, razem przekroczyliśmy granicę 10000 wyświetleń mojego bloga!!! Dziękuję Wam z całego serca <3 Mam nadzieję, że do tej pory Was nie zawiodłam. Każdego dnia staram się stawać na wysokości zadania, a wszystko dla Was. Dziękuję za wszystkie odwiedziny i pozostawione komentarze. Liczę, że razem pokonamy kolejne bariery, a Wy wciąż będziecie moim natchnieniem w pisaniu kolejnych opowiadań.
God bless You
Liberian_Girl
poniedziałek, 11 listopada 2013
Nefrytowe Serce_16
Zimne powietrze smagało jego twarz. Szum odlatujących samolotów zagłuszał nawet szalejące po jego głowie myśli. Prywatny odrzutowiec, którym miał wracać do Stanów, już czekał na pasie, gotowy do startu. Młoda stewardessa w biało-granatowym uniformie zaprosiła go sympatycznym uśmiechem, by po wąskich schodkach wszedł do środka. Gdy wreszcie znalazł się w luksusowym wnętrzu maszyny, zdjął czarny płaszcz, spoczął na skórzanym fotelu w kolorze kawy z mlekiem i zapiął pasy. Kobieta, głosem miękkim i kojącym zapytała pasażera:
- Czy życzy pan sobie coś do jedzenia lub picia?
Od samego rana nie czuł si ę najlepiej. Poza tym jego odwieczny strach przed lataniem skutecznie odwodził go od myśli o spożywaniu czegokolwiek w trakcie lotu. Podziękował stewardessie i po jej wyjściu jeszcze głębiej zatopił się w wygodnie siedzenie. Czekało go kilka godzin spędzonych w tym miejscu, zanim znajdzie się w Neverlandzie i wreszcie utuli swoje dzieci. W Pekinie spędził zaledwie cztery, ale za to pełne wyjątkowych wydarzeń, dni. Tęsknił za Princem, Paris i Blanketem, jednak wiedział, że Nina dobrze się nimi zajmuje. Przez całą nieprzewidywalność sytuacji nawet nie zdążył się z nimi pożegnać przed wyjazdem, dlatego teraz czuł się podwójnie winny. Z rozmyślań wyrwały go śmiechy dobiegające z kabiny pilota, do której drzwi były niedomknięte. Odpiął pas i zamknął drzwiczki, by móc pobyć w samotności. Wciąż nie był w pełni sobą po rozstaniu, jakie miało miejsce w domu Yù . Mimo iż prosił, żeby wróciła z nim do Ameryki, wiedział, że nie może zabronić jej zostać. Dziewczyna musiała zaopiekować się swoją samotną teraz matką. Przynajmniej przez najbliższy miesiąc. Postanowili, że potem odwiedzi ja razem z maluchami i bez względu na opinie jej sąsiadów, zabierze ją ze sobą. Jakże trudna do podjęcia była to decyzja. Gdyby tylko mógł wymazać z pamięci jej smutne, błyszczące łzami oczy...Gdyby tylko wciąż nie czuł na sobie zapachu jej ciepłej skóry skropionej kwiatowymi perfumami. Tamtej nocy nie zastanawiał się, co właściwie się stanie, gdy ona dobiegnie końca. Co prawda nie doszło do niczego ponad tamten pocałunek, jednak i on zmienił to, co przedtem było między nimi. W tamtym momencie jego wyobraźnia narysowała w myślach obraz jej dziewczęcej buzi z naturalnym uśmiechem, dzięki któremu w jej policzkach tworzyły się urocze dołeczki. Głowa stała się ociężała, powieki już dawno miał przymknięte. Po dłuższej chwili spoczęła ona na jego ramieniu, a oddech sennie się uspokoił.
Na jego spotkanie wybiegł jasnowłosy chłopiec w granatowych ogrodniczkach i flanelowej czerwonej koszulce. Objął ojca bladymi ramionkami i ucałował jego policzek. Tuż obok progu stała niewysoka mulatka trzymająca na rękach najmłodszą latorośl Jacksona. Maluch kwilił radośnie w jej ramionach, ciesząc się z powrotu rodziciela równie mocno, jak jego starszy brat. Michael nachylił się nad zawiniątkiem i ujął w swoje duże, misiowate dłonie, wyciągające się w jego kierunku rączki chłopczyka. Potem złożył na jego czole ojcowski pocałunek i uśmiechnął się do niani.
- Wszystko w porządku Nino? Dzieciaki były grzeczne? - zapytał, pełnym czułości gestem mierzwiąc włosy starszego syna.
- Jak zawsze, panie Jackson. To prawdziwe aniołki.
Mężczyzna pokiwał z aprobatą głową i odstawił swoją walizkę w róg przedpokoju. Oczywiście nie umknęła jego uwadze nieobecność córki, liczył jednak na to, że mała za chwilę wyskoczy z jakiejś kryjówki i uściśnie go mocno. Kiedy tak się nie stało, zaczął nerwowo rozglądać się po salonie. Niania w kuchni szykowała mleko dla Blanketa, który leżał teraz grzecznie w nosidełku, bawiąc się wiszącymi nad nim zabawkami. Prince zniknął gdzieś na górze, chcąc za wszelką cenę pokazać ojcu rysunek wykonany podczas jego nieobecności. Zaniepokojony Michael ponownie zwrócił się do opiekunki:
- Nino, nie wiesz, gdzie jest Paris? Nie wyszła się ze mną przywitać...
- Ostatnio widziałam ją w dziecięcym pokoju, panie Jackson.
Nie zwlekając dłużej, Michael podążył w wyznaczonym przez kobietę kierunku. Po drodze mijał powieszone na ścianach repliki dzieł sztuki sąsiadujące z rodzinnymi fotografiami wykonywanymi na przestrzeni lat. Wtedy dopiero ujrzał zdjęcie przedstawiające jego i Lisę Marie z 1995 roku. Jak mógł je pominąć usuwając wszelkie pamiątki ich wspólnie spędzonych lat? Powinno ono zniknąć w pudle schowanym pod łóżkiem razem z innymi wspomnieniami, które tylko teoretycznie pokrył kurz. Oboje wyglądali na nim na beztroskich i szczęśliwych, a jednocześnie tak silnych, że nic nie byłoby w stanie zniszczyć więzi, która ich łączyła. Co więc się z nimi stało? Zawiniło jej zdystansowanie i praktyczne podejście do życia, a także strach przed podejmowaniem ryzyka, czy może jego dziecinność i brak umiejętności poświęcenia się dla niej w pełni? Teraz, gdy rozgoryczenie po utarcie ukochanej minęło, zrozumiał, że odpowiedzialność za rozpad ich związku leżała po obu stronach. Pogładził lekko ramkę zdjęcia i poszedł dalej. Kiedy wreszcie stanął przed drzwiami pokoju dziecięcego, zapukał, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Postanowił wejść bez zaproszenia. W środku zastał Paris siedzącą na podłodze przed stolikiem do rysowania pochłoniętą kolorowaniem. Spoczął obok niej i nachylił się by pocałować ją w czoło. Dopiero wtedy dostrzegł w jej szaro-zielonych oczach słone łzy, tak niepasujące do jej pięknej twarzyczki.
- Co się stało, kochanie? Dlaczego płaczesz? - zapytał troskliwie, lecz dziewczynka odwróciła głowę i wróciła do rysowania. - Skarbie, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
- Zostawiłeś nas, tato.
Przeraziło go, z jakim spokojem i żalem wypowiedziała to zdanie. Oczywiście nie powinien był opuszczać dzieci, kiedy spały, ale sytuacja była niespodziewana. Wiedział, że postąpił właściwie, jednak to nie pomagało mu pozbyć się wyrzutów sumienia. Wbrew woli dziewczynki posadził ją sobie na kolanach i powiedział prosto z serca:
- Paris, kocham całą waszą trójkę najmocniej na świecie i nigdy nie zostawiłbym was, gdyby to nie było konieczne. Widzisz, tatuś Yù był ciężko chory i musiałem pomóc jej wrócić do domu. Kiedy jej mamusia zadzwoniła ze złą wiadomością, było już bardzo późno. Nie chciałem was budzić. Wiem, że źle zrobiłem. Mam nadzieję, że mi przebaczysz, kochanie...
Mała spojrzała w smutne oczy swojego taty i na moment się zawahała. Nadszarpnięte zaufanie, jakim bezgranicznie go darzyła, kazało jej sprawić, by jeszcze trochę poczekał. Był dla niej całym światem. Kimś, do kogo uciekała w nocy, gdy prześladował ją koszmar. Kimś, kto uczył ją rysować, tańczyć, grać w puzzle. Kimś, kto był zawsze, gdy go potrzebowała. Gdy jeden raz go zabrakło, poczuła, że straciła swoje miejsce na ziemi. Teraz na całe szczęście miała go obok siebie, dlatego objęła go swoimi dziecięcymi ramionkami i przytuliła go mocno.
- Kocham cię, tatusiu.
- Ja ciebie mocniej, Paris.
- Czy życzy pan sobie coś do jedzenia lub picia?
Od samego rana nie czuł si ę najlepiej. Poza tym jego odwieczny strach przed lataniem skutecznie odwodził go od myśli o spożywaniu czegokolwiek w trakcie lotu. Podziękował stewardessie i po jej wyjściu jeszcze głębiej zatopił się w wygodnie siedzenie. Czekało go kilka godzin spędzonych w tym miejscu, zanim znajdzie się w Neverlandzie i wreszcie utuli swoje dzieci. W Pekinie spędził zaledwie cztery, ale za to pełne wyjątkowych wydarzeń, dni. Tęsknił za Princem, Paris i Blanketem, jednak wiedział, że Nina dobrze się nimi zajmuje. Przez całą nieprzewidywalność sytuacji nawet nie zdążył się z nimi pożegnać przed wyjazdem, dlatego teraz czuł się podwójnie winny. Z rozmyślań wyrwały go śmiechy dobiegające z kabiny pilota, do której drzwi były niedomknięte. Odpiął pas i zamknął drzwiczki, by móc pobyć w samotności. Wciąż nie był w pełni sobą po rozstaniu, jakie miało miejsce w domu Yù . Mimo iż prosił, żeby wróciła z nim do Ameryki, wiedział, że nie może zabronić jej zostać. Dziewczyna musiała zaopiekować się swoją samotną teraz matką. Przynajmniej przez najbliższy miesiąc. Postanowili, że potem odwiedzi ja razem z maluchami i bez względu na opinie jej sąsiadów, zabierze ją ze sobą. Jakże trudna do podjęcia była to decyzja. Gdyby tylko mógł wymazać z pamięci jej smutne, błyszczące łzami oczy...Gdyby tylko wciąż nie czuł na sobie zapachu jej ciepłej skóry skropionej kwiatowymi perfumami. Tamtej nocy nie zastanawiał się, co właściwie się stanie, gdy ona dobiegnie końca. Co prawda nie doszło do niczego ponad tamten pocałunek, jednak i on zmienił to, co przedtem było między nimi. W tamtym momencie jego wyobraźnia narysowała w myślach obraz jej dziewczęcej buzi z naturalnym uśmiechem, dzięki któremu w jej policzkach tworzyły się urocze dołeczki. Głowa stała się ociężała, powieki już dawno miał przymknięte. Po dłuższej chwili spoczęła ona na jego ramieniu, a oddech sennie się uspokoił.
*
- Tatuś! Nareszcie wróciłeś, tato!Na jego spotkanie wybiegł jasnowłosy chłopiec w granatowych ogrodniczkach i flanelowej czerwonej koszulce. Objął ojca bladymi ramionkami i ucałował jego policzek. Tuż obok progu stała niewysoka mulatka trzymająca na rękach najmłodszą latorośl Jacksona. Maluch kwilił radośnie w jej ramionach, ciesząc się z powrotu rodziciela równie mocno, jak jego starszy brat. Michael nachylił się nad zawiniątkiem i ujął w swoje duże, misiowate dłonie, wyciągające się w jego kierunku rączki chłopczyka. Potem złożył na jego czole ojcowski pocałunek i uśmiechnął się do niani.
- Wszystko w porządku Nino? Dzieciaki były grzeczne? - zapytał, pełnym czułości gestem mierzwiąc włosy starszego syna.
- Jak zawsze, panie Jackson. To prawdziwe aniołki.
Mężczyzna pokiwał z aprobatą głową i odstawił swoją walizkę w róg przedpokoju. Oczywiście nie umknęła jego uwadze nieobecność córki, liczył jednak na to, że mała za chwilę wyskoczy z jakiejś kryjówki i uściśnie go mocno. Kiedy tak się nie stało, zaczął nerwowo rozglądać się po salonie. Niania w kuchni szykowała mleko dla Blanketa, który leżał teraz grzecznie w nosidełku, bawiąc się wiszącymi nad nim zabawkami. Prince zniknął gdzieś na górze, chcąc za wszelką cenę pokazać ojcu rysunek wykonany podczas jego nieobecności. Zaniepokojony Michael ponownie zwrócił się do opiekunki:
- Nino, nie wiesz, gdzie jest Paris? Nie wyszła się ze mną przywitać...
- Ostatnio widziałam ją w dziecięcym pokoju, panie Jackson.
Nie zwlekając dłużej, Michael podążył w wyznaczonym przez kobietę kierunku. Po drodze mijał powieszone na ścianach repliki dzieł sztuki sąsiadujące z rodzinnymi fotografiami wykonywanymi na przestrzeni lat. Wtedy dopiero ujrzał zdjęcie przedstawiające jego i Lisę Marie z 1995 roku. Jak mógł je pominąć usuwając wszelkie pamiątki ich wspólnie spędzonych lat? Powinno ono zniknąć w pudle schowanym pod łóżkiem razem z innymi wspomnieniami, które tylko teoretycznie pokrył kurz. Oboje wyglądali na nim na beztroskich i szczęśliwych, a jednocześnie tak silnych, że nic nie byłoby w stanie zniszczyć więzi, która ich łączyła. Co więc się z nimi stało? Zawiniło jej zdystansowanie i praktyczne podejście do życia, a także strach przed podejmowaniem ryzyka, czy może jego dziecinność i brak umiejętności poświęcenia się dla niej w pełni? Teraz, gdy rozgoryczenie po utarcie ukochanej minęło, zrozumiał, że odpowiedzialność za rozpad ich związku leżała po obu stronach. Pogładził lekko ramkę zdjęcia i poszedł dalej. Kiedy wreszcie stanął przed drzwiami pokoju dziecięcego, zapukał, lecz nie usłyszał odpowiedzi. Postanowił wejść bez zaproszenia. W środku zastał Paris siedzącą na podłodze przed stolikiem do rysowania pochłoniętą kolorowaniem. Spoczął obok niej i nachylił się by pocałować ją w czoło. Dopiero wtedy dostrzegł w jej szaro-zielonych oczach słone łzy, tak niepasujące do jej pięknej twarzyczki.
- Co się stało, kochanie? Dlaczego płaczesz? - zapytał troskliwie, lecz dziewczynka odwróciła głowę i wróciła do rysowania. - Skarbie, wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
- Zostawiłeś nas, tato.
Przeraziło go, z jakim spokojem i żalem wypowiedziała to zdanie. Oczywiście nie powinien był opuszczać dzieci, kiedy spały, ale sytuacja była niespodziewana. Wiedział, że postąpił właściwie, jednak to nie pomagało mu pozbyć się wyrzutów sumienia. Wbrew woli dziewczynki posadził ją sobie na kolanach i powiedział prosto z serca:
- Paris, kocham całą waszą trójkę najmocniej na świecie i nigdy nie zostawiłbym was, gdyby to nie było konieczne. Widzisz, tatuś Yù był ciężko chory i musiałem pomóc jej wrócić do domu. Kiedy jej mamusia zadzwoniła ze złą wiadomością, było już bardzo późno. Nie chciałem was budzić. Wiem, że źle zrobiłem. Mam nadzieję, że mi przebaczysz, kochanie...
Mała spojrzała w smutne oczy swojego taty i na moment się zawahała. Nadszarpnięte zaufanie, jakim bezgranicznie go darzyła, kazało jej sprawić, by jeszcze trochę poczekał. Był dla niej całym światem. Kimś, do kogo uciekała w nocy, gdy prześladował ją koszmar. Kimś, kto uczył ją rysować, tańczyć, grać w puzzle. Kimś, kto był zawsze, gdy go potrzebowała. Gdy jeden raz go zabrakło, poczuła, że straciła swoje miejsce na ziemi. Teraz na całe szczęście miała go obok siebie, dlatego objęła go swoimi dziecięcymi ramionkami i przytuliła go mocno.
- Kocham cię, tatusiu.
- Ja ciebie mocniej, Paris.
czwartek, 7 listopada 2013
Moi Drodzy!
Opóźnienia z publikowaniem kolejnych części są spowodowane nawałem obowiązków, który spadł na mnie w ostatnim czasie. Na świąteczny weekend wyjeżdżam z miasta zregenerować siły. Następnej notki spodziewajcie się w poniedziałek wieczorem. Dziękuję Wam za cierpliwość i zrozumienie. Czytam wszystkie komentarze i naprawdę je doceniam. Jesteście niesamowici! Do zobaczenia niebawem...God Bless You <3
Liberian_Girl
niedziela, 3 listopada 2013
Nefrytowe Serce_15
Proponuję czytając tę notkę, włączyć sobie http://www.youtube.com/watch?v=Hat1Hc9SNwE w tle :)
Wiedziała już, że rozpadało się na dobre. Strumienie deszczu lały się z nieba niczym słone łzy po jej policzkach. Siedziała na podłodze z kolanami podkurczonymi pod brodę, szlochając cicho w pustym pokoju. Ze starego magnetofonu wybrzmiewał smutny głos Mariah Carey, śpiewającej przebój Harry'ego Nilssona "Without You". Dlaczego właściwie człowiek, gdy czuje się zrozpaczony, za wszelką cenę dobija się smutnymi piosenkami? Czy każdy z nas jest w pewnym sensie masochistą, tylko się do tego nie przyznaje? Jej paznokcie tkwiły wbite w przedramiona, powodując ból, którym próbowała odwrócić swoją uwagę od złamanego serca. Nie powinna była tego robić. W ten sposób zaprzepaściła wszystko, na co do tej pory mogła liczyć i to wyłącznie z powodu własnej głupoty. Właściwie nie była pewna, co sobie myślała, wykonując taki krok. Jednak nie żałowała, tego co zrobiła, a tylko konsekwencji swojego czynu. Nie wolno jej się łudzić, że po czymś takim, cokolwiek wróci do normy. Możliwe, że on mógłby przejść nad tym do porządku dziennego, jednak co z nią? Miałaby codziennie widzieć jego smutne, czekoladowe oczy i nie móc się w nich zatracić? Patrzeć na jego miękkie, subtelne usta i nie być w stanie ich dotknąć? Czuć jego słodki zapach i nie móc się w niego wtulić? Zerkać na jego męskie, silne, ale zarazem łagodne dłonie i żyć ze świadomością, że nigdy jej nie obejmą ani nie ochronią? Nic już nie będzie tak, jak przedtem. W dodatku, co z niej była za córka, kiedy w dniu pogrzebu własnego ojca, robiła coś takiego z obcym mężczyzną! Matka, gdyby tylko się o tym dowiedziała, wyrzuciłaby ją za drzwi i przeklęła na wieki. Ale Michael nie był jej obcy. Był podarkiem od przodków, który stanął na jej drodze, by ją oświecić. Miał za zadanie nauczyć ją życia, co przecież robił. Czyż miłość nie jest jego cząstką, bez której egzystencja człowieka na ziemi jest pozbawiona sensu? W takim razie, co z cierpieniem? Rodzimy się po to, by kochać i być kochanymi, czy też być ranionymi i ranić? Czy to miłość rani? Czy może tylko ludzie, którzy nie potrafią kochać? Kolejny bolesny uścisk przejął jej młode serce. Zacisnęła powieki, nie chcąc dopuścić, by kolejne łzy udowodniły światu jej słabość. Ona po prostu się bała. Niemal od zawsze marzyła o wielkim uczuciu, którym będzie mogła obdarzyć odpowiedniego człowieka. Śniła o nieskazitelnej miłości... Bezcennej. Czystej. Odwzajemnionej. Pomiędzy kolejnymi pociągnięciami nosa, usłyszała cichy szelest w korytarzu. Była zbyt głupia, by zamknąć za sobą drzwi. Nim się spostrzegła, w ich progu stał, oparty o futrynę, Michael. Jak na nieme zawołanie, z odtwarzacza popłynęły pierwsze dźwięki utworu George'a Michaela "Careless Whisper". Mężczyzna przez dłuższą chwilę się jej przyglądał, jakby nie do końca zdecydowany, co powinien zrobić. W końcu, gdy zabrzmiał refren piosenki, ruszył powoli w kierunku zwiniętej w kłębek dziewczyny. Bez słowa wziął ją za rękę i pomógł wstać z podłogi. Gdy ich oczy znalazły się na tej samej wysokości, delikatnie, niczym opadający liść, jego ręka spoczęła na jej wyraźnej talii. W drugą zaś ujął jej smukłą dłoń i popatrzył na nią z melancholią. Ostrożnie kołysali się w rytm muzyki, zapominając o otaczającym ich świecie. Łzy wciąż płynęły po jej porcelanowej buzi, a ciało drżało ze smutku i bezradności. Nie chciała pytać go, po co to wszystko. Teraz liczył się tylko ten taniec, bo to, co będzie potem, zabierze jej go na zawsze. Ułożyła głowę na jego klatce i wsłuchiwała się w wolne bicie jego serca. Pachniał wiosną i wodą z wodospadu. Nie wiedziała, dlaczego była tego taka pewna. Gdy ostatnie nuty piosenki powoli cichły, on miękko podniósł jej brodę i spojrzał w jej orientalne, skrywające niezgłębione tajemnice oczy. Wiedział czego pragnęła. I nie zamierzał jej tego odmówić. Ich spragnione siebie usta ponownie się spotkały...
sobota, 2 listopada 2013
Nefrytowe Serce_14
Zapach jego ulubionych perfum wypełniał pokój gościnny, w którym przebywali. Pozostali lokatorzy pogrążyli się już w głębokim śnie, dlatego dom przepełniała głucha cisza. Tylko w sypialni na piętrze dwoje ludzi nie mogło zmrużyć oka. Pomieszczenie oświetlało kilka zapalonych uprzednio świec, przy których tak lubiła siedzieć dziewczyna. Każde z nich trzymało w dłoniach filiżankę przyjemnie parującego naparu z dzikiej róży, który przygotowali kilka minut wcześniej. W otwartym oknie łagodnie powiewała biała firanka, zapraszając do środka chłodne powietrze. Gwiazdy mrugały niemo do księżyca, który dzisiejszej nocy wyjątkowo przyćmiewał je swoim blaskiem. Jego okrągła tarcza nieprzysłonięta choćby najlżejszym obłokiem rozświetlała nieboskłon srebrną poświatą. On siedział na podłodze, po turecku, ubrany we flanelową pidżamę w kolorze wzburzonego morza, a ona z nogami podwiniętymi pod siebie, z szarą bluzką wiszącą jej luźno na smukłym ciele i w dresowych spodniach wygrzebanych z dna szafy. Jej aksamitne włosy rozpuszczone, opadały gładko na plecy i ramiona. Długie rzęsy przysłaniały nieśmiało zerkające na towarzysza, brązowe oczy, lecz jej malinowe usta nie układały się w promienny uśmiech. Ich kąciki niepokojąco opadły, a cera była bardziej blada niż zwykle. Oczywiście można by winić za to zaledwie kilkugodzinny odstęp od ceremonii pogrzebu ojca, ale ją gryzło coś więcej. Michael również to zauważył.
- Wiem, że pytanie "dlaczego jesteś smutna?" nie jest najtrafniejszym w tej sytuacji, jednak stało się coś ponadto, prawda?
- Wydaje się panu... To naturalne, że nie emanuję szczęściem w chwili, gdy dopiero co pochowałam rodziciela.
- Oczywiście... przepraszam Yù .
- Nie ma pan za co przepraszać.
Powtórnie zapadła, niezmącona już więcej przez nikogo, cisza. Widocznie oboje zastanawiali się nad galopującymi przez ich głowy myślami. Dlaczego właśnie teraz rozmowa przychodziła im z taką trudnością? Michael, oderwawszy w końcu mętny wzrok od kwiecistych wzorów dywanu, spojrzał na, oblaną płomiennym rumieńcem, buzię dziewczyny. Teraz był już niemalże pewien, że coś ją trapi. A może po prostu nie czuje się dobrze? Złapanie przeziębienia w taką pogodę nie byłoby rzeczą trudną. Kontemplacje przerwał mu odgłos pojedynczych kropel uderzających o blaszany parapet. Podniósł się, by zamknąć okno, lecz nie zauważył, że Chinka również podążyła w tamtym kierunku. Ich dłonie zetknęły się tuż przy klamce jednej z okiennic. Tuż po tym, ich oczy również spotkały się, wyrażając wielką niewiadomą. Mężczyzna uśmiechnął się niezdarnie i zabrał swoją rękę.
- Panie Jackson...
- Tak, Yù? - zapytał, nie potrafiąc ukryć zmieszania.
Dziewczyna obiema dłońmi dotknęła jego twarzy. Swoimi smukłymi palcami muskała kolejno jego kości policzkowe, nos, zamknięte powieki. Wyglądało to zupełnie tak, jak niewidomi badają twarz nieznajomych, by móc sobie ich wyobrazić. I ona miała zamknięte oczy i tylko przez dotyk rysowała go w swojej głowie. Gdy jej opuszki poczuły pod sobą jego pełne usta, jej dłoń przez chwilę zadrżała. Dlaczego on nie przerwał tej niedorzecznej sytuacji? Nie potrafił tego zrobić. Stał, kompletnie zahipnotyzowany, jakby zawładnęła nim jakaś tajemna moc, nie pozwalająca wykonać choćby drobnego ruchu. Yù otworzyła oczy i zajrzała nimi wprost do duszy Michaela. Zanim zdążył wykrztusić jedno słowo, jej karminowe wargi przylgnęły do jego ust. Całowała tak, jak nigdy wcześniej nikt tego nie robił. W tym pocałunku była tak dziewczęco niewinna, a jednocześnie niesamowicie pewna powziętej decyzji. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła lodowate ze stresu dłonie od jego policzków i odsunęła się przestraszona. Zanim zdołał ją zatrzymać, wybiegła, roniąc gorzkie łzy rozczarowania i goryczy...
- Wiem, że pytanie "dlaczego jesteś smutna?" nie jest najtrafniejszym w tej sytuacji, jednak stało się coś ponadto, prawda?
- Wydaje się panu... To naturalne, że nie emanuję szczęściem w chwili, gdy dopiero co pochowałam rodziciela.
- Oczywiście... przepraszam Yù .
- Nie ma pan za co przepraszać.
Powtórnie zapadła, niezmącona już więcej przez nikogo, cisza. Widocznie oboje zastanawiali się nad galopującymi przez ich głowy myślami. Dlaczego właśnie teraz rozmowa przychodziła im z taką trudnością? Michael, oderwawszy w końcu mętny wzrok od kwiecistych wzorów dywanu, spojrzał na, oblaną płomiennym rumieńcem, buzię dziewczyny. Teraz był już niemalże pewien, że coś ją trapi. A może po prostu nie czuje się dobrze? Złapanie przeziębienia w taką pogodę nie byłoby rzeczą trudną. Kontemplacje przerwał mu odgłos pojedynczych kropel uderzających o blaszany parapet. Podniósł się, by zamknąć okno, lecz nie zauważył, że Chinka również podążyła w tamtym kierunku. Ich dłonie zetknęły się tuż przy klamce jednej z okiennic. Tuż po tym, ich oczy również spotkały się, wyrażając wielką niewiadomą. Mężczyzna uśmiechnął się niezdarnie i zabrał swoją rękę.
- Panie Jackson...
- Tak, Yù? - zapytał, nie potrafiąc ukryć zmieszania.
Dziewczyna obiema dłońmi dotknęła jego twarzy. Swoimi smukłymi palcami muskała kolejno jego kości policzkowe, nos, zamknięte powieki. Wyglądało to zupełnie tak, jak niewidomi badają twarz nieznajomych, by móc sobie ich wyobrazić. I ona miała zamknięte oczy i tylko przez dotyk rysowała go w swojej głowie. Gdy jej opuszki poczuły pod sobą jego pełne usta, jej dłoń przez chwilę zadrżała. Dlaczego on nie przerwał tej niedorzecznej sytuacji? Nie potrafił tego zrobić. Stał, kompletnie zahipnotyzowany, jakby zawładnęła nim jakaś tajemna moc, nie pozwalająca wykonać choćby drobnego ruchu. Yù otworzyła oczy i zajrzała nimi wprost do duszy Michaela. Zanim zdążył wykrztusić jedno słowo, jej karminowe wargi przylgnęły do jego ust. Całowała tak, jak nigdy wcześniej nikt tego nie robił. W tym pocałunku była tak dziewczęco niewinna, a jednocześnie niesamowicie pewna powziętej decyzji. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła lodowate ze stresu dłonie od jego policzków i odsunęła się przestraszona. Zanim zdołał ją zatrzymać, wybiegła, roniąc gorzkie łzy rozczarowania i goryczy...
Subskrybuj:
Posty (Atom)