- Diana, ja chyba muszę zadzwonić po karetkę! Minęło już pół godziny od podania leku, a temperatura nie spada! On jest cały rozpalony!
Maszerował po dziecinnym pokoju, nie zagrzewając miejsca ani na chwilę. Ze strachem i troską patrzył na najstarszego syna, którego policzki zdobiły żywe rumieńce, a oczy błyszczały, jak dwa diamenty. Kiedy Danielle opuściła Neverland, zajrzał do swoich dzieci, by jak co dzień ucałować je na powitanie. Gdy tylko dotknął ustami czoła chłopca, przeraził się nie na żarty. Mały był rozgrzany, a koszulka na jego ciele wilgotna od potu. Wszystko działo się tak szybko... Grace natychmiast zabrała Paris do sypialni, która w założeniu miała należeć do dziewczynki, jednak ta nie potrafiła tam zasypiać, a jej bratu została zmierzona temperatura. Termometr wskazywał 39 stopni Celsjusza, a Michael poczuł, jak uginają się pod nim kolana. W jednej chwili ułożył syna w łóżku, szczelnie okrywając kołderką tak, że widać mu było tylko nosek i oczy, by potem pobiec po zimny okład, którym teraz chłodził rozpalonego chłopca. Kai przyniosła z domowej apteczki leki przeciwgorączkowe, stosy chusteczek, ręcznik i gorącą herbatę z pomarańczą, goździkami i cynamonem. Dziecko traciło siły, przymykało powieki, lecz, na całe szczęście, nie zaczynało majaczyć.
- Michael, proszę weź głęboki wdech i usiądź na moment, bo tracę zasięg, kiedy tak ciągle biegasz - głos przyjaciółki działał na niego uspokajająco. - Leki zaczną działać już niedługo. Nie przestawaj chłodzić go okładami i przede wszystkim spróbuj się uspokoić... Chcesz, żebym przyjechała?
- Dziękuję, ale nie chcę sprawiać ci kłopotu. Jakoś sobie poradzę. Za chwilę ma przyjechać doktor Murray.
- W porządku, ale gdyby coś się działo, dzwoń do mnie bez względu na godzinę, dobrze?
- Oczywiście, dziękuję ci za wszystko.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się, kochanie.
Po drugiej stronie zapadła nieznośna cisza. Odłożył telefon na szafkę, gdy dostrzegł, zaglądającą przez uchylone drzwi, Paris. Dziewczynka trzymała w rączce, bezwładnie zwisającego, pluszowego zająca i z uwagą wpatrywała się w ojca. Nie powinna wchodzić do pokoju. Mogłaby się zarazić, a jak na jeden dzień było już wystarczająco dużo wrażeń. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, odsunął dziewczynkę na zewnątrz i zamknął jej drzwi przed nosem. Brakowało tylko tego, by w domu wybuchła prawdziwa epidemia grypy. Poddenerwowany, wrócił do łóżka chorego malca i pogładził go po mokrych od potu, blond włoskach. Wciąż był rozpalony, ale wydawało mu się, że temperatura nieznacznie spadła. Dla pewności po raz kolejny użył termometru i odetchnął z ulgą. Rzeczywiście, sytuacja ulegała poprawie, jednak do stanu normalnego było jeszcze daleko... Usiadł na podłodze, przy swoim synu i z zapałem rozpoczął głośną lekturę przygód niezbyt mądrego misia, zwanego Puchatkiem. Gdy dobrnął do końca pierwszej historyjki, sypialnię wypełnił rytm z przeboju "Bootylicious" zespołu Destiny's Child. Po przeczekaniu zapewne kilku sygnałów odebrał, podniesiony na duchu coraz lepszym samopoczuciem chłopca, który uśmiechał się słabo, odebrał. Głos w słuchawce nieco go zaskoczył.
- Wolisz białe, czy czerwone?
- Dani? O czym ty mówisz?
- Pytam, czy wolisz wino białe, czy czerwone, bo nie wiem, jakie powinnam przynieść dziś wieczorem... Coś się stało? Brzmisz jakoś dziwnie.
- Właściwie to tak - odpowiedział, wdychając. - Prince złapał jakieś paskudne przeziębienie i ma wysoką gorączkę już od rana. Obawiam się, że będziemy musieli przełożyć nasze spotkanie.
- Hmm... w porządku. W takim razie, do zobaczenia innym razem.
Rozłączyła się. Nie sądził, by była zadowolona z takiego obrotu sprawy, jednak nie mógł nic na to poradzić. Dzieci były najważniejsze. Nic i nikt nie był w stanie tego zmienić. Spojrzał na syna, z którego policzków zniknęły rumieńce, śpiącego smacznie z pluszową podobizną Spider-Mana w objęciach. Wszystko będzie dobrze. Musi być. Zmęczony całym stresem zostawił chłopca w pokoju i sam ruszył w stronę kuchni, chcąc coś przekąsić. Nie miał nic w ustach od wczorajszego lunchu w fundacji, ale do tej chwili nie odczuwał głodu. Teraz, jego brzuch domagał się jedzenia w trybie natychmiastowym, wygrywając marsze tak głośne, że słychać je było w przestronnych korytarzach Neverlandu. Gdy wreszcie dopadł drzwi lodówki i wyciągnął z niej całkiem pokaźny kawałek ciasta marchewkowego, zmroził go poważny, damski głos.
- Panie Jackson... Za pół godziny podam obiad. Czy nie sądzi pan, że to nie jest odpowiedni moment na podjadanie? - kucharka zmierzyła go wzrokiem, wycierając ubrudzone mąką ręce o zielony fartuch.
- Kai, proszę, nie jadłem nic od wczoraj. Mogę podkraść tylko kawałeczek?
Użył swojej miny niewinnego szczeniaczka, którą, dawniej nieświadomie, teraz z premedytacją, podbijał kobiece serca. Działała bez zarzutu. Nie inaczej było i tym razem.
- W porządku, ale niech pan potem nie mówi, że nie zmieści mojej zapiekanej papryki z kurczakiem i kaszą jaglaną.
- Zjem wszystko do ostatniego ziarenka, moja kochana Kai. Swoją drogą nie wie pan, co stało się naszej księżniczce?
- Jak to, co jej się stało? Coś z nią nie tak? - zapytał w przerwie od łapczywego pochłaniania ciasta. Nawet nie zauważył, że całą koszulę pokrywały teraz drobne okruszki.
- Mijałam ją, wracając od Princa, jak przebiegała przez salon i zanosiła się od łez.
Mała cząstka wypieku utknęła mu w gardle, co spowodowało męczący kaszel. Przecież to on był powodem łez własnej córki... Z głośnym tąpnięciem odstawił talerzyk i pobiegł do sypialni na piętrze. Pokój wypełniony lalkami z chyba każdego zakątka na ziemi byłby prawdziwym rajem dla wszystkich dziewczynek, ale nie dla Paris. Ona była inna, wyjątkowa, może odrobinę chłopięca, ale czy to nie to kochał w niej najbardziej? Nie pozwalała dokleić sobie żadnej etykietki. Teraz słyszał jej cichy szloch w odległym kącie tej świątyni dziewczęcych zabawek i nie wahał się ani chwili. Siedziała, podkurczając nogi i obejmując je ramionami, smutna jak nigdy przedtem.
- Córeczko... Tak strasznie cię przepraszam. Puściły mi nerwy. Twój brat był bardzo poważnie chory, a ja tak się o niego zamartwiałem, że zupełnie zapomniałem o tobie. Kochanie, nie masz pojęcia, jak mi przykro... - palcami delikatnie wycierał łzy spływające po jej twarzyczce. - Kocham cię. Kocham całą waszą trójkę najmocniej na świecie i wiesz, że nic tego nie zmieni. Przyjmiesz moje przeprosiny?
Mała patrzyła na niego bystrymi oczami o barwie akwamaryny, które odziedziczyła po matce i milczała. Dopiero po dłuższej chwili wzięła w swoje rączki jego dłoń i trzymała tak, dopóki ojciec nie przytulił jej do piersi.
- Obiecuję ci, skarbie, że ostatni raz płakałaś z mojego powodu... - dodał, całując jej czoło.
sobota, 30 sierpnia 2014
środa, 27 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_12
Ciepły oddech owiewał jej kark, gdy leżała, czując go za sobą, wtulonego w jej plecy. Spojrzała na zegarek stojący samotnie na szafce nocnej i aż przetarła oczy ze zdziwienia. Dochodziło dwunasta, a oni nawet nie wyszli jeszcze z łóżka... Nie dbając o brak bielizny, wciągnęła na nagie ciało małą czarną, która od minionego wieczora leżała, sponiewierana, bezwładnie na miękkim, bordowym dywanie. W pokoju panowała duchota i wciąż dało się wyczuć lekko przytłaczający zapach ich wspólnie spędzonej nocy. Uchyliła okno wychodzące na wschód, chcąc wpuścić do środka odrobinę świeżego powietrza, czym nieopatrznie obudziła mężczyznę.
- Dzień dobry - powiedział rozespanym głosem, pozwalając słodkiemu uśmiechowi zagościć na jego twarzy. - Już wstałaś?
- Dochodzi południe. Czas najwyższy, nie uważasz?
Podziwiał czarną sukienkę opinającą jej smukłe ciało. Wciąż trudno mu było uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Śmiało mógł pokusić się o stwierdzenie, iż nigdy przedtem nie przeżył czegoś tak wspaniałego. I, szczerze powiedziawszy, już nie mógł doczekać się powtórki.
- Masz na dziś jakieś plany? Bo z chęcią spędziłbym ten dzień z tobą, Dani.
Uśmiechnęła się. Wyglądała tak cudownie, gdy się uśmiechała... Rude loki w lekkim nieładzie tylko dodawały jej uroku. Odciągnął kołdrę i poklepał zachęcająco pustą przestrzeń na łóżku.
- Wróć do mnie, proszę.
Pragnął w tej chwili wtulić się w nią i zapomnieć o wszystkim innym. Rozgrzać swoje jej ciałem, a jeśli tylko będzie chciała, spędzić w ten sposób resztę swoich dni. Dziewczyna pochyliła się nad nim, roztaczając wokół słodki, kwiatowy zapach. Była już tak blisko, na wyciągnięcie ręki... Nim zdążył ją uchwycić, złożyła krótki pocałunek na jego ustach i zniknęła w łazience. Chyba nici z porannego przytulania - pomyślał. Chcąc, nie chcąc, zwlókł się z łóżka, nagość osłaniając jedwabną kołdrą. Przystanął przy szafie, by z odpowiedniej perspektywy przyjrzeć się miejscu, w którym wczoraj zaznał niebiańskich rozkoszy. Pościel w zupełnym nieładzie zdawała się być najlepszym świadectwem udanej nocy, wprawając go, niestety, w swego rodzaju dumę. Tak, wiedział, że to głupie, ale na ten widok nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jednak wystarczył jeden szczegół, by wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Szkarłatna plama odcinała się od białego prześcieradła, nie pozwalając oderwać od siebie wzroku. Stał tak, zahipnotyzowany, przez dobrych kilka minut, dopóki z transu nie wyrwało go skrzypnięcie drzwi łazienki.
- Będę się zbierać, ale mogę wpaść wieczorem, jeśli masz ochotę - powiedziała, poprawiając szminkę w kącikach ust. - Michael... Coś się stało?
Bez słowa wskazał na krwawy ślad na pościeli. Patrzył, jak na jej policzki wpływa lekki rumieniec, tylko przydający uroku jej bladej zwykle twarzyczce.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że... nie robiłaś tego nigdy przedtem? - zapytał, z trudem dobierając słowa.
- A co by to zmieniło? Chciałam to zrobić, więc zrobiłam. Było ci źle ze mną?
Stała tak, nieco naburmuszona, jak dziewczynka, opierając ręce na biodrach. Brwi nieznacznie zbliżyły się do siebie, a na czole powstały malutkie zmarszczki.
- Nie! Nie o to mi chodzi. Dani... Wiesz przecież, że było cudownie, ale... Gdybym wiedział... Sam nie wiem. Byłbym delikatniejszy.
- Nic złego mi się nie stało. Jestem już dużą dziewczynką, Michael. To jak? - zapytała, nagle zmieniając ton nie do poznania. - Mogę wpaść dziś wieczorem?
Nie odpowiedział. Zamiast tego objął ją od tyłu, przybliżając usta do jej ucha. Jego ciepły oddech łaskotał jej szyję, podczas gdy on odgarnął niesforne pasemko i zanucił cichutko:
Could you be the most beautiful girl in the world... It's plain to see
You're the reason that God made a girl
- Dzień dobry - powiedział rozespanym głosem, pozwalając słodkiemu uśmiechowi zagościć na jego twarzy. - Już wstałaś?
- Dochodzi południe. Czas najwyższy, nie uważasz?
Podziwiał czarną sukienkę opinającą jej smukłe ciało. Wciąż trudno mu było uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Śmiało mógł pokusić się o stwierdzenie, iż nigdy przedtem nie przeżył czegoś tak wspaniałego. I, szczerze powiedziawszy, już nie mógł doczekać się powtórki.
- Masz na dziś jakieś plany? Bo z chęcią spędziłbym ten dzień z tobą, Dani.
Uśmiechnęła się. Wyglądała tak cudownie, gdy się uśmiechała... Rude loki w lekkim nieładzie tylko dodawały jej uroku. Odciągnął kołdrę i poklepał zachęcająco pustą przestrzeń na łóżku.
- Wróć do mnie, proszę.
Pragnął w tej chwili wtulić się w nią i zapomnieć o wszystkim innym. Rozgrzać swoje jej ciałem, a jeśli tylko będzie chciała, spędzić w ten sposób resztę swoich dni. Dziewczyna pochyliła się nad nim, roztaczając wokół słodki, kwiatowy zapach. Była już tak blisko, na wyciągnięcie ręki... Nim zdążył ją uchwycić, złożyła krótki pocałunek na jego ustach i zniknęła w łazience. Chyba nici z porannego przytulania - pomyślał. Chcąc, nie chcąc, zwlókł się z łóżka, nagość osłaniając jedwabną kołdrą. Przystanął przy szafie, by z odpowiedniej perspektywy przyjrzeć się miejscu, w którym wczoraj zaznał niebiańskich rozkoszy. Pościel w zupełnym nieładzie zdawała się być najlepszym świadectwem udanej nocy, wprawając go, niestety, w swego rodzaju dumę. Tak, wiedział, że to głupie, ale na ten widok nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jednak wystarczył jeden szczegół, by wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Szkarłatna plama odcinała się od białego prześcieradła, nie pozwalając oderwać od siebie wzroku. Stał tak, zahipnotyzowany, przez dobrych kilka minut, dopóki z transu nie wyrwało go skrzypnięcie drzwi łazienki.
- Będę się zbierać, ale mogę wpaść wieczorem, jeśli masz ochotę - powiedziała, poprawiając szminkę w kącikach ust. - Michael... Coś się stało?
Bez słowa wskazał na krwawy ślad na pościeli. Patrzył, jak na jej policzki wpływa lekki rumieniec, tylko przydający uroku jej bladej zwykle twarzyczce.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że... nie robiłaś tego nigdy przedtem? - zapytał, z trudem dobierając słowa.
- A co by to zmieniło? Chciałam to zrobić, więc zrobiłam. Było ci źle ze mną?
Stała tak, nieco naburmuszona, jak dziewczynka, opierając ręce na biodrach. Brwi nieznacznie zbliżyły się do siebie, a na czole powstały malutkie zmarszczki.
- Nie! Nie o to mi chodzi. Dani... Wiesz przecież, że było cudownie, ale... Gdybym wiedział... Sam nie wiem. Byłbym delikatniejszy.
- Nic złego mi się nie stało. Jestem już dużą dziewczynką, Michael. To jak? - zapytała, nagle zmieniając ton nie do poznania. - Mogę wpaść dziś wieczorem?
Nie odpowiedział. Zamiast tego objął ją od tyłu, przybliżając usta do jej ucha. Jego ciepły oddech łaskotał jej szyję, podczas gdy on odgarnął niesforne pasemko i zanucił cichutko:
Could you be the most beautiful girl in the world... It's plain to see
You're the reason that God made a girl
sobota, 23 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_11
Padał z nóg. Zarząd, jak zwykle, wychwalał kolejne "osiągnięcia" "Invincible", próbując udowodnić słuszność twierdzenia, iż finansowanie promocji tej płyty byłoby bez sensu, gdyż świetnie radzi sobie bez reklamy. Mieli gdzieś oponie innych, bo to nie ich nazwisko figurowało pod grzmiącymi nagłówkami: "Porażka roku!" w niemal wszystkich gazetach. Dla nich najważniejsze było to, że mamona wpływała do kieszeni szerokim strumieniem. Miał wrażenie, że to nieszczęsne zebranie ciągnęło się w nieskończoność, aż wreszcie szczęka powoli zaczynała mu drętwieć od wymuszonego uśmiechu i ciągłego jej podpierania. Z jednej strony mógł od razu wygarnąć im wszystko, jednak w pewnym stopniu wciąż był zależny od SONY, a póki co, nie chciał własnoręcznie kopać sobie grobu. Z drugiej strony, próbując zatuszować niedociągnięcia dotyczące wydania albumu, naprawdę starali się iść mu na rękę. Szkoda, że nie wiedzą, iż już niebawem bezpowrotnie opuści progi ich wytwórni... Wizyta w szpitalu, choć nieco przytłaczająca wszechobecną chorobą i obietnicą śmierci, podziałała kojąco na jego nerwy. Dzieci były tak podekscytowane możliwością uściśnięcia mu dłoni i zrobienia pamiątkowego zdjęcia, że mógłby przysiąc, iż sale jaśniały blaskiem bijącym od tych cudownych istot. Mniejsze szkraby, nie rozpoznające w nim Króla Popu, po prostu bawiły się z nim, przytulały i odpowiadały szczerymi uśmiechami, a on cierpliwie podpisywał wszystkie płyty, które wykupił Bill z okolicznych sklepów. Kiedy nadchodził moment rozstania, powtarzał małym pacjentom to, co zawsze mówił w takich okolicznościach: "Bardzo cię kocham. Do zobaczenia za rok." I choć ta obietnica często miała niewiele wspólnego z prawdą, mogła okazać się jedyną rzeczą, która utrzymywała tego młodego człowieka przy życiu, z nadzieją na powtórne spotkanie z idolem. Teraz wreszcie zmierzał do domu, gdzie będzie mógł odpocząć i naładować baterie na kolejny, aktywny dzień. Jeszcze tylko chwila i dotrze na miejsce... Jednak nie mógł nic poradzić na opadające ze zmęczenia powieki i myśli, wciąż krążące wokół snu. W jego głowie działy się, w tamtym momencie, dziwne rzeczy, które mogą wydarzyć się tylko w tej specyficznej chwili, na granicy snu i jawy. Biała, lekka jak piórko dłoń delikatnie gładziła jego skroń, pełne usta przylgnęły do jego w namiętnym pocałunku. Rude loki łaskotały jego policzki, gdy uśmiech wykwitał na jego twarzy.
- Michael... Już jesteśmy - Bil ostrożnie dotknął jego ramienia.
- Hmm..? Och, tak.
Otulił się szczelniej połami marynarki i wyszedł na chłodne, nocne powietrze. Krótki, ale energiczny spacer, wśród koncertu świerszczy i szumu wiatru, pozwolił mu odrobinę się rozgrzać. Wzniósł oczy ku niebu upstrzonemu milionami gwiazd, bez choćby jednej chmurki. Cholera! Warto było żyć, choćby dla takich nocy, jak ta... Zimna kropla spłynęła po skroni. Za nią kolejna i jeszcze jedna. Przyspieszył kroku, by wreszcie dotrzeć do domu. Odwiesiwszy wierzchnie ubranie, zajrzał do salonu, gdzie spotkał go widok zupełnie zaskakujący.
- Danielle? Co ty tutaj robisz?
Dziewczyna siedziała na fotelu, z nogą założoną na nogę, w odsłaniającej kolana "małej czarnej". Z białej filiżanki, małymi łyczkami popijała kawę, zostawiając krwistoczerwone ślady szminki na porcelanowej krawędzi. Długie loki były tym razem spięte w koczek na wysokości karku, z którego wyślizgiwały się pojedyncze pasma okalające jej twarz. Srebrne oczy, pełne iskierek, patrzyły prosto na niego. Odruchowo, jak zawsze, gdy czuł się poddenerwowany, dotknął lekko swojego nosa i uśmiechnął się nieśmiało.
- Przepraszam, że wpadłam tak bez zaproszenia, ale pomyślałam, że możemy dziś nadrobić ostatnie spotkanie... Tak mi przykro, że nie mogłam zostać dłużej.
Była ostatnią osobą, którą spodziewał się ponownie zobaczyć w tym domu. Był pewien, że poprzednio zanudził ją zbytnio swoim towarzystwem, by kiedykolwiek jeszcze, dobrowolnie zaproponowała spotkanie, a co dopiero go odwiedziła. Pokój wypełniała woń świeżo parzonej kawy i zapach jej skóry, tworząc niepowtarzalną mieszankę. Nie potrafił określić, jakich perfum używała. To tak, jakby co noc zasypiała i budziła się w pierzynie z kwiatów... Ten aromat pasował do niej idealnie. Na pozór piękny w sposób oczywisty, kryjący jednak nutkę tajemnicy. Nim zdążył zaczerpnąć powietrza, lub powiedzieć cokolwiek, jej czerwone usta przylgnęły do jego. Na ten krótki moment zamarł w bezruchu, zbyt zszokowany, by choćby odwzajemnić pocałunek. Wspomnienie dzisiejszego poranka uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. A co, jeśli przeżyłby to wszystko jeszcze raz, tyle że poza granicami wyobraźni? Nie chciał jej spłoszyć, dlatego jedynie uniósł lekko jej brodę, by lepiej poczuć ten pocałunek. Jej ręka ślizgała się po gładkim materiale koszuli, coraz odważniej kierując się w stronę zapiętych pod szyję guzików. Jeden po drugim, rozpinane, obnażały coraz bardziej jego tors, do momentu, gdy koszula nie zwisała swobodnie na jego przedramionach. Na moment uchylił powieki, spoglądając na, upstrzoną ciemnymi plamami, mlecznobiałą skórę i natychmiast oprzytomniał. Odsunął się od dziewczyny, pospiesznie poprawiając ubranie. Płonął ze wstydu, unikając jej pytającego spojrzenia.
- Co się stało? - wyrzuciła z siebie wreszcie, po kilku minutach niezręcznej ciszy.
- Po prostu... Popatrz na mnie. Jak może podobać ci się ktoś taki, jak ja?
Wyglądał, jak dziecko, skrawkiem materiału starając się zakryć przed wzrokiem innych. Sarnie oczy uciekały od kontaktu, a na ustach, przygryzanych nerwowo co chwilę, pojawiła się kropelka krwi. Kosmyk włosów właśnie opadł na jego policzek, lecz on zdawał się tego nie zauważać.
- Jesteś najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znam, Michael. I dobrze wiem, co robię. Chcę spędzić z tobą tę noc. Pytanie tylko, czy pragniesz tego samego.
Jakiś błysk w jego spojrzeniu wystarczył, by uznała to za zgodę. Jednym ruchem przyciągnęła go do siebie za kołnierz wymiętej koszuli i ponownie pocałowała. Cisza panująca w salonie zdawała się pogłębiać,nie pozwalając, by choćby najcichszy dźwięk przerwał tę cudowną chwilę. Jego ciepła dłoń odnalazła jej rękę i pociągnęła go za sobą w drogę do sypialni na piętrze. Ciche skrzypnięcie drzwi zamknęło drogę wścibskim poszeptywaniom wiatru, pozostawiając ich we wspólnej samotności.
- Michael... Już jesteśmy - Bil ostrożnie dotknął jego ramienia.
- Hmm..? Och, tak.
Otulił się szczelniej połami marynarki i wyszedł na chłodne, nocne powietrze. Krótki, ale energiczny spacer, wśród koncertu świerszczy i szumu wiatru, pozwolił mu odrobinę się rozgrzać. Wzniósł oczy ku niebu upstrzonemu milionami gwiazd, bez choćby jednej chmurki. Cholera! Warto było żyć, choćby dla takich nocy, jak ta... Zimna kropla spłynęła po skroni. Za nią kolejna i jeszcze jedna. Przyspieszył kroku, by wreszcie dotrzeć do domu. Odwiesiwszy wierzchnie ubranie, zajrzał do salonu, gdzie spotkał go widok zupełnie zaskakujący.
- Danielle? Co ty tutaj robisz?
Dziewczyna siedziała na fotelu, z nogą założoną na nogę, w odsłaniającej kolana "małej czarnej". Z białej filiżanki, małymi łyczkami popijała kawę, zostawiając krwistoczerwone ślady szminki na porcelanowej krawędzi. Długie loki były tym razem spięte w koczek na wysokości karku, z którego wyślizgiwały się pojedyncze pasma okalające jej twarz. Srebrne oczy, pełne iskierek, patrzyły prosto na niego. Odruchowo, jak zawsze, gdy czuł się poddenerwowany, dotknął lekko swojego nosa i uśmiechnął się nieśmiało.
- Przepraszam, że wpadłam tak bez zaproszenia, ale pomyślałam, że możemy dziś nadrobić ostatnie spotkanie... Tak mi przykro, że nie mogłam zostać dłużej.
Była ostatnią osobą, którą spodziewał się ponownie zobaczyć w tym domu. Był pewien, że poprzednio zanudził ją zbytnio swoim towarzystwem, by kiedykolwiek jeszcze, dobrowolnie zaproponowała spotkanie, a co dopiero go odwiedziła. Pokój wypełniała woń świeżo parzonej kawy i zapach jej skóry, tworząc niepowtarzalną mieszankę. Nie potrafił określić, jakich perfum używała. To tak, jakby co noc zasypiała i budziła się w pierzynie z kwiatów... Ten aromat pasował do niej idealnie. Na pozór piękny w sposób oczywisty, kryjący jednak nutkę tajemnicy. Nim zdążył zaczerpnąć powietrza, lub powiedzieć cokolwiek, jej czerwone usta przylgnęły do jego. Na ten krótki moment zamarł w bezruchu, zbyt zszokowany, by choćby odwzajemnić pocałunek. Wspomnienie dzisiejszego poranka uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. A co, jeśli przeżyłby to wszystko jeszcze raz, tyle że poza granicami wyobraźni? Nie chciał jej spłoszyć, dlatego jedynie uniósł lekko jej brodę, by lepiej poczuć ten pocałunek. Jej ręka ślizgała się po gładkim materiale koszuli, coraz odważniej kierując się w stronę zapiętych pod szyję guzików. Jeden po drugim, rozpinane, obnażały coraz bardziej jego tors, do momentu, gdy koszula nie zwisała swobodnie na jego przedramionach. Na moment uchylił powieki, spoglądając na, upstrzoną ciemnymi plamami, mlecznobiałą skórę i natychmiast oprzytomniał. Odsunął się od dziewczyny, pospiesznie poprawiając ubranie. Płonął ze wstydu, unikając jej pytającego spojrzenia.
- Co się stało? - wyrzuciła z siebie wreszcie, po kilku minutach niezręcznej ciszy.
- Po prostu... Popatrz na mnie. Jak może podobać ci się ktoś taki, jak ja?
Wyglądał, jak dziecko, skrawkiem materiału starając się zakryć przed wzrokiem innych. Sarnie oczy uciekały od kontaktu, a na ustach, przygryzanych nerwowo co chwilę, pojawiła się kropelka krwi. Kosmyk włosów właśnie opadł na jego policzek, lecz on zdawał się tego nie zauważać.
- Jesteś najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znam, Michael. I dobrze wiem, co robię. Chcę spędzić z tobą tę noc. Pytanie tylko, czy pragniesz tego samego.
Jakiś błysk w jego spojrzeniu wystarczył, by uznała to za zgodę. Jednym ruchem przyciągnęła go do siebie za kołnierz wymiętej koszuli i ponownie pocałowała. Cisza panująca w salonie zdawała się pogłębiać,nie pozwalając, by choćby najcichszy dźwięk przerwał tę cudowną chwilę. Jego ciepła dłoń odnalazła jej rękę i pociągnęła go za sobą w drogę do sypialni na piętrze. Ciche skrzypnięcie drzwi zamknęło drogę wścibskim poszeptywaniom wiatru, pozostawiając ich we wspólnej samotności.
środa, 20 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_10
Jej pocałunki były słodsze niż miód, a jednocześnie ostre i drapieżne. Skąd tyle pasji w tak młodej dziewczynie? Ich usta nie potrafiły rozdzielić się nawet na chwilę, nie pozwalając im na zaczerpnięcie choćby krótkiego oddechu. Splecione ciała drżały, potęgując przyjemność ze wspólnej bliskości. Jeszcze z nikim nie było mu tak dobrze... Rude loki łaskotały jego twarz, a kwiatowy aromat jej skóry, na której lśniły teraz kropelki potu, wirował w gorącym powietrzu. Niebo może zaczekać...
- Panie Jackson, za godzinę ma pan spotkanie z zarządem SONY.
Podniósł się, mrużąc oczy przed promieniami słońca w zenicie. Pidżama była wilgotna od potu, a długie włosy przyklejały się do jego karku i policzków. Było mu diabelnie duszno, mimo że okno w sypialni pozostało otwarte przez całą noc, na maksymalną szerokość. Niechętnie rozstając się z łóżkiem poszedł do łazienki, w której w lustrze zobaczył coś, co wolałby raczej ukryć przed światem. Dolna część jego sypialnianej garderoby wybrzuszała się na przodzie dość wyraźnie. No dalej, wdech i wydech - pomyślał, obmywając policzki zimną wodą. I to wszystko przez jeden niedorzeczny sen! Który zresztą całkiem mu się spodobał... Szkoda tylko, że nie ma najmniejszych szans na to, by podobna scena ze zmysłową Danielle w roli głównej wydarzyła się naprawdę. Przekręcił kran maksymalnie w prawą stronę, po czym, w stroju Adama, zniknął za drzwiami kabiny. Lodowaty strumień chłodził jego rozpalone ciało, spływając strużkami i zmywając wspomnienie sennych marzeń. Teraz ponownie drżał, lecz nie z powodu uniesienia, ale z zimna. Przekręcił kran w przeciwną stronę, a kabina już po chwili wypełniła się przysłaniającą widok parą. Lubił godziny spędzane w tym miejscu, których bynajmniej nie poświęcał w całości na higienę. Świetna akustyka pozwalała na nagrywanie wstępnych wersji nowych utworów, gdy za jedyny instrument służył mu własny głos. Teraz jednak wygrzewał w cudownie gorącej wodzie, myślami wracając do planu dzisiejszego dnia. Spotkanie z zarządem, wizyta w szpitalu dziecięcym na oddziale onkologicznym, późny obiad z kadrą jego fundacji "Heal The World"... Czy dzień poza domem pozwoli mu choć na moment zapomnieć o rudowłosej piękności? Dzieci miały dziś zajęcia z nauczycielką, tutaj, w Neverlandzie, więc nie odczują jego nieobecności. Wyszedł, a razem z nim obłoki mlecznobiałej pary powoli spowijające całą wolną przestrzeń. Purpurowy ręcznik otoczył jego biodra, a drugi, szary, wycierał dokładnie jego włosy i ciało. Na lustrze, za pomocą palca, napisał: "Tak więc trwają Wiara, Nadzieja, Miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest Miłość." Mycie zębów, szybki makijaż, aby zakryć chorobowe plamy, ułożenie włosów i był gotów. W sypialni, na wieszaku, wisiało ubranie przygotowane poprzedniego dnia, jakby przewidział, że obudzi się zbyt późno. Szybko założył czarne spodnie, białą koszulę i czerwoną marynarkę przypominającą szkolny mundurek. Srebrny (rolex błyszczał na jego nadgarstku, podczas gdy na drugim połyskiwała bransoletka, będąca prezentem od byłej żony. On podarował Lisie Marie identyczną - srebrną i ciężką, z blaszką, na której wygrawerowany został napis: (...). Zbiegł po schodach na dół, gdzie czekał już na niego Bill, gotów, by zawieźć go na służbowe spotkanie. Kiedy drzwi auta się zamknęły, ochroniarz od razu przeszedł do rzeczy:
- Mike, stało się coś dziś w nocy?
- Co masz na myśli?
- Dzieci mówiły, że strasznie krzyczałeś... Zły sen?
Michael głośno przełknął ślinę, zastanawiając się, jak wiele mógł wiedzieć jego przyjaciel. Znów zaczynało robić się gorąco, dlatego jednym guzikiem opuścił przyciemnianą szybę. Na jego nosie, jak zwykle, tkwiły lustrzane aviatory chroniące go przed koniecznością nawiązywania kontaktu wzrokowego. Przyglądał się z niepokojem mijanym po drodze samochodom, nie mogąc pozbyć się myśli, że ktoś, w każdej chwili, mógłby go rozpoznać. Niemal natychmiast, jak żywe, przed oczami stanęło mu wspomnienie z młodości, gdy mijając na trasie dwie nieprzeciętnej urody prostytutki, nazywane wtedy paniami do towarzystwa, wystawił swoją dłoń odzianą w cekinową rękawiczkę przez okno auta. Kobiety nie wierzyły własnym oczom, a on, wraz z kompanami, miał naprawdę niezły ubaw. Nawet teraz nie potrafił myśleć o tamtej chwili bez uśmiechu.
- Chyba jesteś dziś w nie najgorszym humorze, co Mike? - zagadnął Bill, szczerząc zęby z siedzenia kierowcy.
- Mam nadzieję, że ci z zarządu tego nie zmienią... Nie wiesz, czego konkretnie ode mnie chcą?
- Chyba chodzi o podsumowanie sprzedaży "Invincible" po pierwszym roku na rynku.
- I ja jestem im do tego potrzebny? - zdziwiony, uniósł brwi. - Chyba zatrudniam ludzi do takich spraw, prawda? Ja tworzę muzykę, nie zajmuję się zestawieniami i rachunkami.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, to powinieneś raz na jakiś czas sprawić swoim podwładnym małą niespodziankę w postaci niezapowiedzianej kontroli. Wiesz, jak to mówią: gdy kota nie ma, myszy harcują.
- Billy, zatrudniam ludzi, którym ufam... Ale skoro tak sądzisz, to szykuj się, bo będziesz pierwszy na mojej liście.
Auto wypełnił jego perlisty, zaraźliwy śmiech. Ochroniarz pomyślał, że jeśli jedną cechą jego pracodawca zasłużył na miano Piotrusia Pana, był to właśnie śmiech. Brzmiał tak, jak gwiazda wybuchająca tysiącem radosnych iskierek, które rozjaśniają całe niebo i ziemię. Nie sposób było do niego nie dołączyć.
- Obiecaj mi, Michael - zaczął, gdy wreszcie się uspokoili. - że będziesz na siebie uważał.
- Daj spokój, Bill. Nic mi nie będzie. Wiesz, ostatnio przeczytałem, że nazwali mój album "wtopą" i "pomyłką". Rozumiesz coś z tego?
- Niezupełnie.
- Twierdzą, że "Invincible" to muzyczna porażka, podczas gdy i tak sprzedaje się lepiej, niż każdy z nowych krążków innych artystów. Rozumiem, że po "Thrillerze" poprzeczka zawieszona jet naprawdę wysoko, a zwłaszcza ta, którą ja sam sobie stawiam, ale nie powinni oczekiwać cudów bez odpowiedniej promocji. SONY zupełnie się w tej kwestii nie popisało i ludzie z zarządu dobrze o tym wiedzą... Pewnie dlatego Tommy był dla mnie tak miły, kiedy subtelnie zasugerowałem, że nic mnie przy nich nie trzyma.
- Nie wiedzą, że to nie do końca prawda?
- Pewnie wiedzą, ale wolą nie ryzykować. Chociaż raz przydatnym okazuje się fakt, że mają mnie za wariata - stwierdził z gorzkim uśmiechem.
Dlaczego zawsze traktowali go, jak dziwaka? Przecież był człowiekiem - gdy się skaleczył, krwawił., a gdy się smucił, z oczu płynęły mu słone łzy. Mył zęby, korzystał z toalety, a także kochał się z kobietą, której pragnął (to akurat zdarzał się coraz rzadziej). Fani idealizowali go, widząc w nim bardziej herosa niż śmiertelnika, a nienawistne media traktowały, jak chorego na umyśle. Kosmita, Jacko Dziwak, duży dzieciak... Dlaczego oceniają go, choć nikt nie dał im do tego prawa? Dlaczego po prostu nie pozwolą mu być sobą? Przedramię zapiekło, jak gdyby piekielny płomień lizał jego delikatną skórę. Nowy podkład sprowadzony przez Karen musiał przejść fazę testów na nadgarstkach i ramionach, czyli tam, gdzie w przypadku reakcji alergicznej, nie wyrządzi większych krzywd. Będzie musiał powiedzieć jej, że kosmetyk go uczula, a biedna makijażystka znów będzie zmuszona do znalezienia substytutu. Białe plamy zajmowały już prawie całe ciało, tylko gdzieniegdzie pozostawiając naturalnie ciemne fragmenty jego skóry. Vitiligo to choroba dziedziczna, wiedział to od lekarza, co zatem, jeśli któreś z dzieci również zachoruje? Doskonale pamiętał, jak pierwsze odbarwienia, choć wtedy niewielkie, podburzyły jego pewność siebie... Z czasem było już tylko gorzej, dlatego teraz gorąco modlił się, by jego dwóch synów i córkę ominął ten los. Wystarczyło, że on musiał cierpieć.
- Michael, jesteśmy na miejscu. Mam iść z tobą?
- Dziękuję Bill, ale poradzę sobie sam. Odpocznij. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo, dlatego bądź pod telefonem.
- Jasne, szefie. Następny przystanek, "Heal The World"?
- Wcześniej jeszcze podjedziemy na onkologię dziecięcą do szpitala św. Łucji. Zabawki są w bagażniku?
- O cholera! Myślałem, że pojedziemy tam dopiero jutro... Jeśli wrócę po nie do Neverlandu, nie zdążymy na ten lunch w HTW.
Z namysłem gładził lekko szorstką od dwudniowego zarostu brodę. Nie mógł przyjechać do dzieci z pustymi rękoma, nawet jeśli sama jego obecność była już dla nich prezentem. Za nic w świecie nie chciał ich rozczarować, dlatego, nie zastanawiając się długo, wyciągnął ze skórzanego portfela kartę kredytową i podał ją ochroniarzowi.
- Mógłbyś pojechać do "Toys'R'Us" i kupić coś dla dzieci? A potem, jeśli nie sprawi ci to problemu, zatrzymaj się w jakimś sklepie muzycznym i wykup wszystkie moje płyty.
- Czy to jest dozwolone? - zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
- Ale co masz na myśli?
- Przyznaj się, że po prostu chcesz poprawić wyniki sprzedaży.
Ach ten Billy! Nawet w takiej sytuacji nie tracił pogody ducha i ochoty na żarty. Pożegnał towarzysza machnięciem dłoni i zniknął za przeszklonymi drzwiami siedziby SONY.
- Panie Jackson, za godzinę ma pan spotkanie z zarządem SONY.
Podniósł się, mrużąc oczy przed promieniami słońca w zenicie. Pidżama była wilgotna od potu, a długie włosy przyklejały się do jego karku i policzków. Było mu diabelnie duszno, mimo że okno w sypialni pozostało otwarte przez całą noc, na maksymalną szerokość. Niechętnie rozstając się z łóżkiem poszedł do łazienki, w której w lustrze zobaczył coś, co wolałby raczej ukryć przed światem. Dolna część jego sypialnianej garderoby wybrzuszała się na przodzie dość wyraźnie. No dalej, wdech i wydech - pomyślał, obmywając policzki zimną wodą. I to wszystko przez jeden niedorzeczny sen! Który zresztą całkiem mu się spodobał... Szkoda tylko, że nie ma najmniejszych szans na to, by podobna scena ze zmysłową Danielle w roli głównej wydarzyła się naprawdę. Przekręcił kran maksymalnie w prawą stronę, po czym, w stroju Adama, zniknął za drzwiami kabiny. Lodowaty strumień chłodził jego rozpalone ciało, spływając strużkami i zmywając wspomnienie sennych marzeń. Teraz ponownie drżał, lecz nie z powodu uniesienia, ale z zimna. Przekręcił kran w przeciwną stronę, a kabina już po chwili wypełniła się przysłaniającą widok parą. Lubił godziny spędzane w tym miejscu, których bynajmniej nie poświęcał w całości na higienę. Świetna akustyka pozwalała na nagrywanie wstępnych wersji nowych utworów, gdy za jedyny instrument służył mu własny głos. Teraz jednak wygrzewał w cudownie gorącej wodzie, myślami wracając do planu dzisiejszego dnia. Spotkanie z zarządem, wizyta w szpitalu dziecięcym na oddziale onkologicznym, późny obiad z kadrą jego fundacji "Heal The World"... Czy dzień poza domem pozwoli mu choć na moment zapomnieć o rudowłosej piękności? Dzieci miały dziś zajęcia z nauczycielką, tutaj, w Neverlandzie, więc nie odczują jego nieobecności. Wyszedł, a razem z nim obłoki mlecznobiałej pary powoli spowijające całą wolną przestrzeń. Purpurowy ręcznik otoczył jego biodra, a drugi, szary, wycierał dokładnie jego włosy i ciało. Na lustrze, za pomocą palca, napisał: "Tak więc trwają Wiara, Nadzieja, Miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest Miłość." Mycie zębów, szybki makijaż, aby zakryć chorobowe plamy, ułożenie włosów i był gotów. W sypialni, na wieszaku, wisiało ubranie przygotowane poprzedniego dnia, jakby przewidział, że obudzi się zbyt późno. Szybko założył czarne spodnie, białą koszulę i czerwoną marynarkę przypominającą szkolny mundurek. Srebrny (rolex błyszczał na jego nadgarstku, podczas gdy na drugim połyskiwała bransoletka, będąca prezentem od byłej żony. On podarował Lisie Marie identyczną - srebrną i ciężką, z blaszką, na której wygrawerowany został napis: (...). Zbiegł po schodach na dół, gdzie czekał już na niego Bill, gotów, by zawieźć go na służbowe spotkanie. Kiedy drzwi auta się zamknęły, ochroniarz od razu przeszedł do rzeczy:
- Mike, stało się coś dziś w nocy?
- Co masz na myśli?
- Dzieci mówiły, że strasznie krzyczałeś... Zły sen?
Michael głośno przełknął ślinę, zastanawiając się, jak wiele mógł wiedzieć jego przyjaciel. Znów zaczynało robić się gorąco, dlatego jednym guzikiem opuścił przyciemnianą szybę. Na jego nosie, jak zwykle, tkwiły lustrzane aviatory chroniące go przed koniecznością nawiązywania kontaktu wzrokowego. Przyglądał się z niepokojem mijanym po drodze samochodom, nie mogąc pozbyć się myśli, że ktoś, w każdej chwili, mógłby go rozpoznać. Niemal natychmiast, jak żywe, przed oczami stanęło mu wspomnienie z młodości, gdy mijając na trasie dwie nieprzeciętnej urody prostytutki, nazywane wtedy paniami do towarzystwa, wystawił swoją dłoń odzianą w cekinową rękawiczkę przez okno auta. Kobiety nie wierzyły własnym oczom, a on, wraz z kompanami, miał naprawdę niezły ubaw. Nawet teraz nie potrafił myśleć o tamtej chwili bez uśmiechu.
- Chyba jesteś dziś w nie najgorszym humorze, co Mike? - zagadnął Bill, szczerząc zęby z siedzenia kierowcy.
- Mam nadzieję, że ci z zarządu tego nie zmienią... Nie wiesz, czego konkretnie ode mnie chcą?
- Chyba chodzi o podsumowanie sprzedaży "Invincible" po pierwszym roku na rynku.
- I ja jestem im do tego potrzebny? - zdziwiony, uniósł brwi. - Chyba zatrudniam ludzi do takich spraw, prawda? Ja tworzę muzykę, nie zajmuję się zestawieniami i rachunkami.
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, to powinieneś raz na jakiś czas sprawić swoim podwładnym małą niespodziankę w postaci niezapowiedzianej kontroli. Wiesz, jak to mówią: gdy kota nie ma, myszy harcują.
- Billy, zatrudniam ludzi, którym ufam... Ale skoro tak sądzisz, to szykuj się, bo będziesz pierwszy na mojej liście.
Auto wypełnił jego perlisty, zaraźliwy śmiech. Ochroniarz pomyślał, że jeśli jedną cechą jego pracodawca zasłużył na miano Piotrusia Pana, był to właśnie śmiech. Brzmiał tak, jak gwiazda wybuchająca tysiącem radosnych iskierek, które rozjaśniają całe niebo i ziemię. Nie sposób było do niego nie dołączyć.
- Obiecaj mi, Michael - zaczął, gdy wreszcie się uspokoili. - że będziesz na siebie uważał.
- Daj spokój, Bill. Nic mi nie będzie. Wiesz, ostatnio przeczytałem, że nazwali mój album "wtopą" i "pomyłką". Rozumiesz coś z tego?
- Niezupełnie.
- Twierdzą, że "Invincible" to muzyczna porażka, podczas gdy i tak sprzedaje się lepiej, niż każdy z nowych krążków innych artystów. Rozumiem, że po "Thrillerze" poprzeczka zawieszona jet naprawdę wysoko, a zwłaszcza ta, którą ja sam sobie stawiam, ale nie powinni oczekiwać cudów bez odpowiedniej promocji. SONY zupełnie się w tej kwestii nie popisało i ludzie z zarządu dobrze o tym wiedzą... Pewnie dlatego Tommy był dla mnie tak miły, kiedy subtelnie zasugerowałem, że nic mnie przy nich nie trzyma.
- Nie wiedzą, że to nie do końca prawda?
- Pewnie wiedzą, ale wolą nie ryzykować. Chociaż raz przydatnym okazuje się fakt, że mają mnie za wariata - stwierdził z gorzkim uśmiechem.
Dlaczego zawsze traktowali go, jak dziwaka? Przecież był człowiekiem - gdy się skaleczył, krwawił., a gdy się smucił, z oczu płynęły mu słone łzy. Mył zęby, korzystał z toalety, a także kochał się z kobietą, której pragnął (to akurat zdarzał się coraz rzadziej). Fani idealizowali go, widząc w nim bardziej herosa niż śmiertelnika, a nienawistne media traktowały, jak chorego na umyśle. Kosmita, Jacko Dziwak, duży dzieciak... Dlaczego oceniają go, choć nikt nie dał im do tego prawa? Dlaczego po prostu nie pozwolą mu być sobą? Przedramię zapiekło, jak gdyby piekielny płomień lizał jego delikatną skórę. Nowy podkład sprowadzony przez Karen musiał przejść fazę testów na nadgarstkach i ramionach, czyli tam, gdzie w przypadku reakcji alergicznej, nie wyrządzi większych krzywd. Będzie musiał powiedzieć jej, że kosmetyk go uczula, a biedna makijażystka znów będzie zmuszona do znalezienia substytutu. Białe plamy zajmowały już prawie całe ciało, tylko gdzieniegdzie pozostawiając naturalnie ciemne fragmenty jego skóry. Vitiligo to choroba dziedziczna, wiedział to od lekarza, co zatem, jeśli któreś z dzieci również zachoruje? Doskonale pamiętał, jak pierwsze odbarwienia, choć wtedy niewielkie, podburzyły jego pewność siebie... Z czasem było już tylko gorzej, dlatego teraz gorąco modlił się, by jego dwóch synów i córkę ominął ten los. Wystarczyło, że on musiał cierpieć.
- Michael, jesteśmy na miejscu. Mam iść z tobą?
- Dziękuję Bill, ale poradzę sobie sam. Odpocznij. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo, dlatego bądź pod telefonem.
- Jasne, szefie. Następny przystanek, "Heal The World"?
- Wcześniej jeszcze podjedziemy na onkologię dziecięcą do szpitala św. Łucji. Zabawki są w bagażniku?
- O cholera! Myślałem, że pojedziemy tam dopiero jutro... Jeśli wrócę po nie do Neverlandu, nie zdążymy na ten lunch w HTW.
Z namysłem gładził lekko szorstką od dwudniowego zarostu brodę. Nie mógł przyjechać do dzieci z pustymi rękoma, nawet jeśli sama jego obecność była już dla nich prezentem. Za nic w świecie nie chciał ich rozczarować, dlatego, nie zastanawiając się długo, wyciągnął ze skórzanego portfela kartę kredytową i podał ją ochroniarzowi.
- Mógłbyś pojechać do "Toys'R'Us" i kupić coś dla dzieci? A potem, jeśli nie sprawi ci to problemu, zatrzymaj się w jakimś sklepie muzycznym i wykup wszystkie moje płyty.
- Czy to jest dozwolone? - zapytał, uśmiechając się półgębkiem.
- Ale co masz na myśli?
- Przyznaj się, że po prostu chcesz poprawić wyniki sprzedaży.
Ach ten Billy! Nawet w takiej sytuacji nie tracił pogody ducha i ochoty na żarty. Pożegnał towarzysza machnięciem dłoni i zniknął za przeszklonymi drzwiami siedziby SONY.
piątek, 15 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_9
- Dlaczego nie wróciłaś na czas? Myślałem, że jasno określiłem zasady - poczuła jego gorący oddech na swojej szyi.
Zachowywała się tak cicho, jak to tylko było możliwe, jednak na nic się to zdało. Czekał na nią. Mogła o tym pomyśleć wcześniej, jednak za bardzo zamartwiała się niepowodzeniem spotkania z Jacksonem, by to przewidzieć. W ciemności korytarza dostrzegła sylwetkę swojej opiekunki, wyłaniającą się z sąsiedniego pokoju. A więc i ona pragnęła zobaczyć jej klęskę na własne oczy. Nadstawiła policzek, czekając na wymierzenie kary, której jednak nie otrzymała. Zamiast tego usłyszała jego pewny siebie głos, wypływający wprost do jej ucha:
- Liczyłem na to, że jesteś grzeczną dziewczynką, Danielle. Popatrz, tyle dla ciebie zrobiliśmy, a ty tak nam się odpłacasz?
- Przepraszam... Nie wiedziałam, że jest już tak późno... - skłamała, choć była pewna, że nie ujdzie to uwadze Triscedora.
- Dostałaś zadanie do wykonania i nie wolno ci się rozpraszać. Musisz dokończyć to, co zaczęłaś.
- Oczywiście.
- Dobrze... W przeciwnym razie, wiesz, co cię czeka. A teraz idź już - grubymi paluchami przytrzymał jej policzek - Eleonor pomoże ci przygotować się do snu, moja lisiczko.
Kobieta otulona jedwabnym szlafrokiem w chińskie wzory błyszczące na czerwonym materiale pociągnęła ją za łokieć i poprowadziła do łazienki na piętrze. Pomieszczenie wypełniała naturalna woń świeżych płatków róż, z których przygotowana była gorąca kąpiel. To dzięki kwiatom, jej ciało miało pozyskać słodki zapach, bez konieczności używania jakichkolwiek perfum. Danielle bez słowa pozbyła się sukienki koloru bladej zieleni, która wolno ześlizgnęła się po jej smukłych nogach. Koronkowa bielizna również znalazła się na podłodze, a ona stała, całkowicie bezbronna, w bezlitosnym świetle lampy, gdy rude loki spływały kaskadą na nagie plecy i ramiona, pozostając jej jedynym okryciem.
- No dalej... Na co czekasz, kochanie? - odezwała się Eleanor, trzymając w dłoni gąbkę.
Młoda kobieta, bez protestu, powoli zanurzyła się w parującej wodzie, starając się rozluźnić. Opiekunka troskliwie wykonywała wieczorny rytuał kąpieli, dokładnie myjąc swoją podopieczną. Nierzadko wygłaszała przy tym mowy, które zapewne w założeniu miały być dialogami, jednak nauczona doświadczeniem dziewczyna wiedziała, że lepiej odzywać się będąc niepytaną. Nie inaczej było tego wieczora.
- Wiesz co, Danielle? Nigdy nie pomyślałabym, że mogę pokochać kogoś innego, niż mój synek... Gdyby żył, bylibyście w tym samym wieku - słaby uśmiech przebijał się głęboki smutek, a w jej oczach można była dostrzec przebłysk szaleństwa. A może to tylko gra światła...? - Odkąd był niemowlęciem, planowałam jego przyszłość i myślę, że znalazłoby się w niej miejsce dla takiej ślicznotki, jak ty. Jesteś nie tylko ładna, ale i niegłupia, a do tego grasz na pianinie. Xavier tak bardzo kocha melodie grane na pianinie... Słuchał Bacha i Mozarta, kiedy jeszcze nosiłam go pod sercem. Dlatego, to ważne, żebyś umiała grać. Xavier musi mieć żonę, gotową umilać mu chwile swoją muzyką bez wytchnienia. Chyba rozumiesz, o czym mówię.
Rozumiała. Nonsensem byłoby przypominać, że jej syn nie żyje od dziewiętnastu lat. Ostatnim, czego chciała, było wyprowadzenie opiekunki z równowagi. Kiedy kąpiel dobiegła końca, Eleanor, która wcześniej otuliła dziewczynę białym, puchowym szlafrokiem, odprowadziła ją do sypialni.
- Dobranoc, kochanie - szepnęła, gasząc światło i pozostawiając młodą kobietę w nieprzeniknionych ciemnościach.
Zachowywała się tak cicho, jak to tylko było możliwe, jednak na nic się to zdało. Czekał na nią. Mogła o tym pomyśleć wcześniej, jednak za bardzo zamartwiała się niepowodzeniem spotkania z Jacksonem, by to przewidzieć. W ciemności korytarza dostrzegła sylwetkę swojej opiekunki, wyłaniającą się z sąsiedniego pokoju. A więc i ona pragnęła zobaczyć jej klęskę na własne oczy. Nadstawiła policzek, czekając na wymierzenie kary, której jednak nie otrzymała. Zamiast tego usłyszała jego pewny siebie głos, wypływający wprost do jej ucha:
- Liczyłem na to, że jesteś grzeczną dziewczynką, Danielle. Popatrz, tyle dla ciebie zrobiliśmy, a ty tak nam się odpłacasz?
- Przepraszam... Nie wiedziałam, że jest już tak późno... - skłamała, choć była pewna, że nie ujdzie to uwadze Triscedora.
- Dostałaś zadanie do wykonania i nie wolno ci się rozpraszać. Musisz dokończyć to, co zaczęłaś.
- Oczywiście.
- Dobrze... W przeciwnym razie, wiesz, co cię czeka. A teraz idź już - grubymi paluchami przytrzymał jej policzek - Eleonor pomoże ci przygotować się do snu, moja lisiczko.
Kobieta otulona jedwabnym szlafrokiem w chińskie wzory błyszczące na czerwonym materiale pociągnęła ją za łokieć i poprowadziła do łazienki na piętrze. Pomieszczenie wypełniała naturalna woń świeżych płatków róż, z których przygotowana była gorąca kąpiel. To dzięki kwiatom, jej ciało miało pozyskać słodki zapach, bez konieczności używania jakichkolwiek perfum. Danielle bez słowa pozbyła się sukienki koloru bladej zieleni, która wolno ześlizgnęła się po jej smukłych nogach. Koronkowa bielizna również znalazła się na podłodze, a ona stała, całkowicie bezbronna, w bezlitosnym świetle lampy, gdy rude loki spływały kaskadą na nagie plecy i ramiona, pozostając jej jedynym okryciem.
- No dalej... Na co czekasz, kochanie? - odezwała się Eleanor, trzymając w dłoni gąbkę.
Młoda kobieta, bez protestu, powoli zanurzyła się w parującej wodzie, starając się rozluźnić. Opiekunka troskliwie wykonywała wieczorny rytuał kąpieli, dokładnie myjąc swoją podopieczną. Nierzadko wygłaszała przy tym mowy, które zapewne w założeniu miały być dialogami, jednak nauczona doświadczeniem dziewczyna wiedziała, że lepiej odzywać się będąc niepytaną. Nie inaczej było tego wieczora.
- Wiesz co, Danielle? Nigdy nie pomyślałabym, że mogę pokochać kogoś innego, niż mój synek... Gdyby żył, bylibyście w tym samym wieku - słaby uśmiech przebijał się głęboki smutek, a w jej oczach można była dostrzec przebłysk szaleństwa. A może to tylko gra światła...? - Odkąd był niemowlęciem, planowałam jego przyszłość i myślę, że znalazłoby się w niej miejsce dla takiej ślicznotki, jak ty. Jesteś nie tylko ładna, ale i niegłupia, a do tego grasz na pianinie. Xavier tak bardzo kocha melodie grane na pianinie... Słuchał Bacha i Mozarta, kiedy jeszcze nosiłam go pod sercem. Dlatego, to ważne, żebyś umiała grać. Xavier musi mieć żonę, gotową umilać mu chwile swoją muzyką bez wytchnienia. Chyba rozumiesz, o czym mówię.
Rozumiała. Nonsensem byłoby przypominać, że jej syn nie żyje od dziewiętnastu lat. Ostatnim, czego chciała, było wyprowadzenie opiekunki z równowagi. Kiedy kąpiel dobiegła końca, Eleanor, która wcześniej otuliła dziewczynę białym, puchowym szlafrokiem, odprowadziła ją do sypialni.
- Dobranoc, kochanie - szepnęła, gasząc światło i pozostawiając młodą kobietę w nieprzeniknionych ciemnościach.
środa, 13 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_8
Monotonnie przeczesywał proste włosy, sięgające ramion, szczotką z naturalnego włosia. Zupełnie nie wiedział, jak powinien ubrać się na kolację z Danielle. Czy garnitur nie był zbyt elegancki? Chyba nie... Ta dziewczyna była prawdziwą damą, kobietą wyrafinowaną, pełną klasy i szyku. Gdy tylko, oczami wyobraźni, zobaczył jej smukłą sylwetkę, poczuł, jak w pokoju nagle temperatura wzrasta, co najmniej o kilka stopni. Zostało mu jeszcze pół godziny, a on wciąż nie był gotowy. Na nagie ramiona, upstrzone ciemnymi plamami na mlecznobiałej skórze, wciągnął liliową koszulę, której materiał został wcześniej nienagannie wyprasowany. Do tego czarne spodnie i marynarka w tym samym kolorze. Długo zastanawiał się, jakie kwiaty powinien jej podarować, bo był pewien, że dziewczyna taka jak ona, zasługiwała na coś wyjątkowego. Dopiero tego samego dnia rano zdecydował się na kalie o barwie przydymionego różu, które kurier miał przywieź na kilkanaście minut przed spotkaniem. Jak na razie stół był zastawiony, a w kuchni Kai krzątała się, przygotowując dla nich mus z krewetek podawany na sałacie lodowej, indyka w sosie miodowym i na deser, ku jego niezadowoleniu, bardzo wyraziste tiramisu. Nie przepadał za tym ciastem, ze względu na ilość kawy, jaką było nasączone, jednak usłyszał, że pasuje ono idealnie do tak wykwintnej kolacji i nie zamierzał tego kwestionować. Zaniechał założenia krawata, obawiając się zbyt oficjalnego wyglądu. Zamiast niego pozostawił niezapięte dwa górne guziki, dzięki którym można było zobaczyć srebrny łańcuszek oplatający jego szyję. Prezent od Lisy Marie... Dosyć już zatapiania się w przeszłości. Czas z odwagą spojrzeć w przyszłość i czerpać z życia pełnymi garściami. Zadrżał na, przeszywający ciszę, dźwięk dzwonka. Jego serce na krótki moment zamarło, po czym, jak za uderzeniem pioruna, otrząsnął się i zbiegł na parter. Uprzedził gosposię, że samodzielnie przywita długo wyczekiwanego gościa przy drzwiach. Mijając kuchnię, zgarnął bukiet wstawiony wcześniej do szklanego wazonu. Jak to możliwe, że nie usłyszał, kiedy kurier go przywiózł? Pewnie był zbyt pochłonięty przygotowaniami i zapewne nie tylko to umknęło jego uwadze. A właśnie...Gdzie są dzieci?
- Kai, gdzie podziali się Prince i Paris?
-Grace zabrała całą trójkę do teatru, a później wejdą do domu bocznym wejściem, żeby nie przeszkadzać panu w spotkaniu - oznajmiła kucharka, raz po raz dosypując kolejne przyprawy do aromatycznego sosu.
- Powiedz jej, proszę, żeby przyprowadziła dzieci do jadalni. Chcę, żeby poznały mojego gościa.
- Dobrze, panie Jackson.
Niestety, nie dostrzegł błądzącego na jej ustach uśmiechu, będącego dowodem na to, że podejrzewała, kto może być tym tajemniczym gościem. Ostatnie przygładzenie kruczoczarnych włosów i szybkie spojrzenie w lustro. Mogło być gorzej. Wydychając nerwowo nadmierny entuzjazm, przekręcił gałkę w potężnych, mahoniowych drzwiach. Stała tam. Bardziej olśniewająca, niż kiedykolwiek przedtem. Eteryczna w zwiewnej, jedwabnej sukni, lekko opinającej jej zgrabne ciało. Uśmiech błądzący na jej ustach, wzmocnionych karminową szminką rozbłysnął, jak nocne niebo pełne gwiazd, gdy ich oczy się spotkały. Jego, głęboko brązowe, niepewne, oszołomione jej widokiem. Jej, pełne iskierek, koloru wzburzonego morza. Wokół siebie roztaczała zapach kwiatów i papierosowego dymu, co jeszcze bardziej go odurzyło. W ostatniej chwili, przywracając się do porządku, ujął jej delikatną jak świeży płatek róży, dłoń, ucałował i wręczył bukiet, mówiąc:
- Miło mi cię gościć, Danielle. Wyglądasz zjawiskowo.
- Dziękuję. To zaszczyt być w sławnym Neverlandzie. Bardzo dziękuję za zaproszenie i kwiaty. Czy to kalie?
-W rzeczy samej. Mam nadzieję, że je lubisz... Zapraszam do stołu.
- Uwielbiam.
Zgodnie z etykietą, odsunął dla niej krzesło i zaczekał, aż zajmie swoje miejsce, by dopiero wtedy usiąść naprzeciwko. W trakcie kolacji głównie przyglądali się sobie wzajemnie, rozkoszując się pysznymi potrawami przygotowanymi przez doświadczoną kucharkę. Danielle zalotnie uśmiechała się znad kieliszka, który co jakiś czas wypełniał się czerwonym, jak jej usta, winem. Nim się spostrzegli, ciepły blask świec zalał pomieszczenie, rozjaśniając mrok późnego wieczoru. W drzwiach wejściowych pojawiła się ciemnoskóra, niewątpliwie urodziwa kobieta, prowadząca przed sobą dwoje dzieci, a w ramionach tuląc niemowlę. Cóż mógł poradzić, że lubił otaczać się płcią piękną..? Maluchy podbiegły, wpadając w ramiona stęsknionego ojca, dopiero po dłuższej chwili zauważając gościa.
- Danielle, proszę poznaj moje największe skarby- Paris, Prince'a... - przejął otulonego w błękitny kocyk chłopca - i Blanketa.
Dziewczyna uśmiechnęła się do wpatrujących się w nią uważnie dzieci. Chłopczyk odważnie podszedł do gościa i wyciągnął rączkę, którą ta uścisnęła z poważną, adekwatną do sytuacji, miną. Jego młodsza siostra ukrywała się za plecami brata, niechętnie zerkając w stronę kobiety.
- No dalej, kochanie. Przywitaj się ładnie z naszym gościem - powiedział miękkim głosem.
Mała jednak dalej nie wykonała nawet najmniejszego kroku. Kiedy cisza zdawała się być coraz bardziej niezręczna, opiekunka postanowiła zabrać maluchy na górę. Dopiero wtedy zawstydzony gospodarz odezwał się tonem winowajcy:
-Bardzo cię przepraszam. Zupełnie nie wiem, co w nią wstąpiło.
- Nie masz za co przepraszać, Michael. Paris jest po prostu nieśmiała i nie możemy mieć jej tego za złe.
Dziewczyna położyła swoją lekką dłoń na jego, gładząc ją geście zrozumienia. Uśmiechała się tak uroczo, sprawiając, że czuł się tak, jakby czysty miód zalewał jego serce. Kobieta idealna - pomyślał.
- Interesujesz się sztuką? - zapytał, odsuwając od ust kieliszek z winem.
- Cenię sobie artystów renesansowych, najbardziej jednak podziwiam impresjonistów. Ten styl przenosi mnie w nieznane miejsca i powala oderwać się od rzeczywistości...
- W takim razie koniecznie muszę pokazać ci moją kolekcję albumów. Są tam zdjęcia najsłynniejszych dzieł w tym stylu. Oczywiście, jeśli będziesz miała na to ochotę.
- Z miłą chęcią!
Jej oczy błyszczały, gdy brał ją pod rękę, prowadząc w stronę bogatej biblioteki. Słodki uśmiech rozpromieniał jej oblicze, gdy spacerując z Michaelem, przyglądała się rodzinnym fotografiom oprawionym w kolorowe ramki. Kiedy już prawie dotarli do ulubionego miejsca pana domu, z małej torebki dobiegł ich dźwięk telefonu. Wyraz twarzy dziewczyny natychmiast się zmienił. Gdy tylko spojrzała na wyświetlacz komórki, natychmiast wyciszyła melodię i zwróciła się do mężczyzny przepraszającym głosem:
- Tak mi przykro, Michael... Muszę już wracać.
- Czy coś się stało? Dlaczego nie odebrałaś?
- Po prostu muszę już iść. Bardzo cię przepraszam. Nie musisz mnie odprowadzać, sama trafię do drzwi.
Trzymając rąbek długiej sukni, uciekła, odprowadzona echem stukających o parkiet obcasów. Nie zdążył jej zatrzymać . Zresztą jakie miał do tego prawo? Pewnie znudziło ją towarzystwo starego nudziarza i postanowiła wyjść przed czasem, nie sprawiając mu przy tym przykrości. W pewnym sensie potrafił ją zrozumieć. Jakaś część jego zdawała sobie sprawę, jak niewiele ma do zaoferowania tak młodej dziewczynie, jednak inna jego część stanowczo się buntowała. Był pewien, i od lat to sobie powtarzał, że natura romantyka kiedyś go zgubi. Zniechęcony, z niedokończoną lampką wina w dłoni, usiadł na tarasie przylegającym do biblioteki, skąd widać było główną drogę w Neverlandzie. Po usypanej z piaskowych kamyków szosie odjeżdżał wolno samochód, którym uciekał jego Kopciuszek. Przecież nawet zegar nie zdążył jeszcze wybić północy... Zamglonymi od łez oczami przyglądał się krzewowi różanemu, posadzonemu na jego polecenie przed rokiem. Był to kwiat sprowadzony z daleka, mający, po zakwitnięciu, zachwycić barwą i zapachem, jak dotąd jednak nie wypuścił ani jednego pączka. Długa, zielona łodyga, za jedyną obronę mająca kilka drobnych cierni, wspinała się po żeliwnej balustradzie na przekór rządzącym nią żywiołom. Zmagała się z północnym wiatrem, dzielnie znosząc wszystkie trudności., w oczekiwaniu na słońce. Czy i nad jego życiem ono ponownie zaświeci?
- Zdrowie pięknych dam! - wzniósł toast i wypił do dna.
- Kai, gdzie podziali się Prince i Paris?
-Grace zabrała całą trójkę do teatru, a później wejdą do domu bocznym wejściem, żeby nie przeszkadzać panu w spotkaniu - oznajmiła kucharka, raz po raz dosypując kolejne przyprawy do aromatycznego sosu.
- Powiedz jej, proszę, żeby przyprowadziła dzieci do jadalni. Chcę, żeby poznały mojego gościa.
- Dobrze, panie Jackson.
Niestety, nie dostrzegł błądzącego na jej ustach uśmiechu, będącego dowodem na to, że podejrzewała, kto może być tym tajemniczym gościem. Ostatnie przygładzenie kruczoczarnych włosów i szybkie spojrzenie w lustro. Mogło być gorzej. Wydychając nerwowo nadmierny entuzjazm, przekręcił gałkę w potężnych, mahoniowych drzwiach. Stała tam. Bardziej olśniewająca, niż kiedykolwiek przedtem. Eteryczna w zwiewnej, jedwabnej sukni, lekko opinającej jej zgrabne ciało. Uśmiech błądzący na jej ustach, wzmocnionych karminową szminką rozbłysnął, jak nocne niebo pełne gwiazd, gdy ich oczy się spotkały. Jego, głęboko brązowe, niepewne, oszołomione jej widokiem. Jej, pełne iskierek, koloru wzburzonego morza. Wokół siebie roztaczała zapach kwiatów i papierosowego dymu, co jeszcze bardziej go odurzyło. W ostatniej chwili, przywracając się do porządku, ujął jej delikatną jak świeży płatek róży, dłoń, ucałował i wręczył bukiet, mówiąc:
- Miło mi cię gościć, Danielle. Wyglądasz zjawiskowo.
- Dziękuję. To zaszczyt być w sławnym Neverlandzie. Bardzo dziękuję za zaproszenie i kwiaty. Czy to kalie?
-W rzeczy samej. Mam nadzieję, że je lubisz... Zapraszam do stołu.
- Uwielbiam.
Zgodnie z etykietą, odsunął dla niej krzesło i zaczekał, aż zajmie swoje miejsce, by dopiero wtedy usiąść naprzeciwko. W trakcie kolacji głównie przyglądali się sobie wzajemnie, rozkoszując się pysznymi potrawami przygotowanymi przez doświadczoną kucharkę. Danielle zalotnie uśmiechała się znad kieliszka, który co jakiś czas wypełniał się czerwonym, jak jej usta, winem. Nim się spostrzegli, ciepły blask świec zalał pomieszczenie, rozjaśniając mrok późnego wieczoru. W drzwiach wejściowych pojawiła się ciemnoskóra, niewątpliwie urodziwa kobieta, prowadząca przed sobą dwoje dzieci, a w ramionach tuląc niemowlę. Cóż mógł poradzić, że lubił otaczać się płcią piękną..? Maluchy podbiegły, wpadając w ramiona stęsknionego ojca, dopiero po dłuższej chwili zauważając gościa.
- Danielle, proszę poznaj moje największe skarby- Paris, Prince'a... - przejął otulonego w błękitny kocyk chłopca - i Blanketa.
Dziewczyna uśmiechnęła się do wpatrujących się w nią uważnie dzieci. Chłopczyk odważnie podszedł do gościa i wyciągnął rączkę, którą ta uścisnęła z poważną, adekwatną do sytuacji, miną. Jego młodsza siostra ukrywała się za plecami brata, niechętnie zerkając w stronę kobiety.
- No dalej, kochanie. Przywitaj się ładnie z naszym gościem - powiedział miękkim głosem.
Mała jednak dalej nie wykonała nawet najmniejszego kroku. Kiedy cisza zdawała się być coraz bardziej niezręczna, opiekunka postanowiła zabrać maluchy na górę. Dopiero wtedy zawstydzony gospodarz odezwał się tonem winowajcy:
-Bardzo cię przepraszam. Zupełnie nie wiem, co w nią wstąpiło.
- Nie masz za co przepraszać, Michael. Paris jest po prostu nieśmiała i nie możemy mieć jej tego za złe.
Dziewczyna położyła swoją lekką dłoń na jego, gładząc ją geście zrozumienia. Uśmiechała się tak uroczo, sprawiając, że czuł się tak, jakby czysty miód zalewał jego serce. Kobieta idealna - pomyślał.
- Interesujesz się sztuką? - zapytał, odsuwając od ust kieliszek z winem.
- Cenię sobie artystów renesansowych, najbardziej jednak podziwiam impresjonistów. Ten styl przenosi mnie w nieznane miejsca i powala oderwać się od rzeczywistości...
- W takim razie koniecznie muszę pokazać ci moją kolekcję albumów. Są tam zdjęcia najsłynniejszych dzieł w tym stylu. Oczywiście, jeśli będziesz miała na to ochotę.
- Z miłą chęcią!
Jej oczy błyszczały, gdy brał ją pod rękę, prowadząc w stronę bogatej biblioteki. Słodki uśmiech rozpromieniał jej oblicze, gdy spacerując z Michaelem, przyglądała się rodzinnym fotografiom oprawionym w kolorowe ramki. Kiedy już prawie dotarli do ulubionego miejsca pana domu, z małej torebki dobiegł ich dźwięk telefonu. Wyraz twarzy dziewczyny natychmiast się zmienił. Gdy tylko spojrzała na wyświetlacz komórki, natychmiast wyciszyła melodię i zwróciła się do mężczyzny przepraszającym głosem:
- Tak mi przykro, Michael... Muszę już wracać.
- Czy coś się stało? Dlaczego nie odebrałaś?
- Po prostu muszę już iść. Bardzo cię przepraszam. Nie musisz mnie odprowadzać, sama trafię do drzwi.
Trzymając rąbek długiej sukni, uciekła, odprowadzona echem stukających o parkiet obcasów. Nie zdążył jej zatrzymać . Zresztą jakie miał do tego prawo? Pewnie znudziło ją towarzystwo starego nudziarza i postanowiła wyjść przed czasem, nie sprawiając mu przy tym przykrości. W pewnym sensie potrafił ją zrozumieć. Jakaś część jego zdawała sobie sprawę, jak niewiele ma do zaoferowania tak młodej dziewczynie, jednak inna jego część stanowczo się buntowała. Był pewien, i od lat to sobie powtarzał, że natura romantyka kiedyś go zgubi. Zniechęcony, z niedokończoną lampką wina w dłoni, usiadł na tarasie przylegającym do biblioteki, skąd widać było główną drogę w Neverlandzie. Po usypanej z piaskowych kamyków szosie odjeżdżał wolno samochód, którym uciekał jego Kopciuszek. Przecież nawet zegar nie zdążył jeszcze wybić północy... Zamglonymi od łez oczami przyglądał się krzewowi różanemu, posadzonemu na jego polecenie przed rokiem. Był to kwiat sprowadzony z daleka, mający, po zakwitnięciu, zachwycić barwą i zapachem, jak dotąd jednak nie wypuścił ani jednego pączka. Długa, zielona łodyga, za jedyną obronę mająca kilka drobnych cierni, wspinała się po żeliwnej balustradzie na przekór rządzącym nią żywiołom. Zmagała się z północnym wiatrem, dzielnie znosząc wszystkie trudności., w oczekiwaniu na słońce. Czy i nad jego życiem ono ponownie zaświeci?
- Zdrowie pięknych dam! - wzniósł toast i wypił do dna.
sobota, 9 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_7
Chciałabym bardzo podziękować Faith i redhead za wszystkie komentarze i ogromne wsparcie. Jesteście wspaniałe.
- We pray for our fathers, pray for our mothers... Whishing our families well ...
Jego dźwięczny głos rozchodził się w doskonalej akustycznie sypialni dziecięcej. Wraz ze starszymi pociechami siedział po turecku w ich skrytce pod sufitem pokoju i nucił jedną ze swoich ulubionych piosenek. Maluchy, bez namowy, przyłączyły się do niego we fragmentach, które zdążyły już zapamiętać, jednocześnie uważnie śledząc wzajemne ruchy, podczas gdy w Monopoly. Dobrze wiedziały, że ich ojciec bywa czasem zbyt rozrzutny, a także nieco naiwny, co prowadzi do jego nieuchronnej zguby w świecie gry planszowej. Zdarzało się, że wykorzystywały tę wiedzę z niewinnymi uśmieszkami na ich anielskich buziach. Nie podejrzewały jednak, że ojciec celowo wpada w ich zasadzki, by po raz kolejny pozwolić im triumfować. Przy jednej z takich potyczek, każde posunięcie z uwagą śledziła przyjaciółka pana domu, "ciocia Karen".
- Michael, nie sądzisz, że źle robisz, pozwalając im ciągle wygrywać?
- Dlaczego tak myślisz?
- Będą myślały, że wszystko w życiu przychodzi z łatwością, a oboje wiemy, że z takim nastawieniem szybko się rozczarują.
- Karen, ja nie staram się utwierdzić ich w przekonaniu, że życie to błahostka, a jedynie wspomóc ich morale.
- Widzę, że styl militarny zagościł też w twoim słownictwie - zauważyła, nie bez uśmiechu.
- Tak jest, pani kapitan!
Teraz, gdy rodzeństwo, całkowicie uczciwie, rozkładało go na łopatki, zastanawiał się nad tym, co wtedy powiedziała mu przyjaciółka. Nie sądził, by źle wychowywał swoje dzieci. Od zawsze starał się być najlepszym ojcem w całej Ameryce, a nawet na całym świecie. Pozwalał im dorastać w poczuciu bezpieczeństwa i siły miłości. Od niemowlęctwa wpajał im, że Miłość może zbawić ludzkość i uleczyć świat, a to właśnie powinno być zadaniem każdego człowieka. W myśl tej prawdy zaintonował melodię płynącą prosto z jego serca:
- Heal The World... Make it a better place. For you and for me and the eintre human race. There are people dying if you care enough for a living, Make it a better place for you and for me...
- Tatusiu - jego dłoń ujęła ziewająca Paris - obejrzymy "Bambiego"?
- Widzę, że ktoś tu jest śpiący. Dziś jest już za późno, kochanie, ale obiecuję, że jutro razem obejrzymy, co tylko będziecie chcieli.
- A przeczytasz nam bajkę na dobranoc, tatusiu? - zapytał Prince, układając parcele w odpowiedniej przegródce.
- Oczywiście. Grace pomoże wam się przygotować się do spania, a ja zapytam Blanketa, czy ma ochotę do nas dołączyć.
- Ale przecież on jest jeszcze za mały... Nic nie zrozumie - odparła dziewczynka z przekonaniem.
- Wasz braciszek rozumie więcej, niż wam się wydaje... No już, zbierajcie się.
Maluchy podbiegły do przysłuchującej się rodzicielskiej rozmowie opiekunki i pociągnęły ją w stronę łazienki. Michael pokiwał głową, uśmiechając się do siebie, po czym ruszył w stronę swojej sypialni. To tam, jeszcze przed jego narodzinami, ulokował kołyskę Blanketa. Chłopiec, który zdążył przed paroma dniami postawić już swoje pierwsze kroki, wyciągał rączki ku dominującej nad nim postaci ojca. Było niewiarygodnym, jak bardzo malec przypominał jego samego. Najbliżsi przyjaciele dowcipkowali, mimo tego że Prince urodził się przed pięcioma laty, że dumny tata dopiero teraz doczekał się swojego klona. Najmłodszy z Jacksonów uśmiechał się, ukazując pojedynczy ząbek, będący przyczyną ich wspólnych, nieprzespanych nocy. Michael dziękował Bogu za całą trójkę, bo to za ich sprawą pojął, na czym naprawdę polega życie.
- Blanket, skarbie, co ty na to, żeby posłuchać bajki razem z rodzeństwem? - zapytał, podając małemu swoją misiową dłoń.
Maleńka rączka zacisnęła się wokół jego długiego palca, co szczęśliwy ojciec uznał za znak zgody. Ostrożnie ujął chłopca, podniósł i przytulił do piersi. Dziecko, z główką wspartą o jego klatkę, uspokajało się, słuchając bicia jego serca. Chwilę potem, gdy obydwaj znaleźli się już w pokoju dwojga starszych dzieci, pan domu umościł syna wygodnie w swoich ramionach. Paris i Prince ulokowali się w swoich łóżkach i ze zniecierpliwieniem oczekiwali rozpoczęcia wieczornego rytuału.
- Na co dziś macie ochotę? - zapytał nieco sennym głosem.
- Dziewczynkę z zapałkami - szepnęła córka.
- Grace, podałabyś mi książkę?
Opiekunka sięgnęła na półkę wypełnioną książeczkami dla dzieci i wybrała jedną z nich, z zimowym krajobrazem na okładce. Michael, ręką, którą nie podtrzymywał najmłodszego syna, otworzył ją i zaczął lekturę. Dzieci, przykryte lekkimi kołderkami ze wzorami ich ulubionych bohaterów, z ogromnym zainteresowaniem wsłuchiwały się w słowa ojca. Mimo, iż słyszały tę bajkę już wielokrotnie, z uwagą śledziły jej przebieg. Za pośrednictwem słów docierały do miasteczka, zimnego od zimowych wiatrów i chłodu ludzkich serc. Razem z dziewczynką przedzierali się przez zaśnieżone uliczki i oglądali różne obrazy w świetle płomieni, jakie wyzwalały pojedyncze zapałki. Przez moment wydawało mu się, że w ich oczach odbijały się iskierki, gdy każda z małych pochodni rozpalała się, a gdy gasła, iskierki znikały. Podczas gdy opowieść dobiegała końca, dyskretnie otarł łzę, spływającą po jego policzku.
- Tatusiu, dlaczego dziewczynka umarła? - zapytał cicho Prince, przerywając ciszę.
- Widzisz, dziewczynka z zapałkami była bardzo samotna na tym świecie. To obojętność ludzi na jej cierpienie sprawiła, że musiała odejść. Ale znalazła się w lepszym miejscu, jestem tego pewien.
- W Niebie? - tym razem pytanie zadała pięciolatka.
- Tak, Paris. Poszła do Nieba, żeby spotkać się ze swoją babcią
- Tak jak Stan?
- Nie, skarbie - uśmiechnął się pobłażliwie. - Stan poszedł do psiego raju. Biega sobie teraz po zielonych łąkach, zakopuje swoje skarby i bawi się całymi dniami. I na pewno gryzie wszystkie buty, jakie wpadną mu w łapy.
- Tęsknię za nim...
- Nie martw się, kwiatuszku. A teraz już śpijcie. Dobranoc. Bardzo was kocham - całując główki swoich pociech.
- My ciebie też, tatusiu.
Okrył je szczelniej kołderkami i zgasił światło, po czym, ze śpiącym Blanketem na ramieniu, udał się do własnej sypialni. Kiedy już maluch leżał w niewielkiej kołysce, mógł wreszcie zająć się sobą. Dzień spędzony w towarzystwie dzieci wpłynął kojąco na jego duszę. Te małe istotki inspirowały go swoją niewinnością i szczerością serca. Nadawały sens jego życiu, pozwalały mu nie tracić nadziei na działalność Boga w naszym świecie. Bo najważniejsze, to nosić głowę wysoko i z odwagą patrzeć w przyszłość, tak jak one. Keeping your head up to the sky... Starając się nie zbudzić swojego synka, zamknął się w łazience przylegającej do pokoju i przy nikłym świetle pojedynczej lampy uklęknął obok umywalki. Z kieszeni wyjął nowy telefon podarowany przez Franka, w ostatnie Boże Narodzenie i włączył dyktafon. Przygotowane akustycznie pomieszczenie przyjmowało jego melancholijny głos, zdradzający nutkę nadziei. Swoją drogą to zabawne, jak przy najmniejszym bodźcu w jego głowie pojawiały się kolejne melodie. Wszystko co tworzył, pochodziło od Boga, a on był jedynie instrumentem w Jego rękach. Zajęło mu około trzydziestu minut, by nagrać wstępną wersję nowej piosenki.
Much Love
Liberian_Girl
- We pray for our fathers, pray for our mothers... Whishing our families well ...
Jego dźwięczny głos rozchodził się w doskonalej akustycznie sypialni dziecięcej. Wraz ze starszymi pociechami siedział po turecku w ich skrytce pod sufitem pokoju i nucił jedną ze swoich ulubionych piosenek. Maluchy, bez namowy, przyłączyły się do niego we fragmentach, które zdążyły już zapamiętać, jednocześnie uważnie śledząc wzajemne ruchy, podczas gdy w Monopoly. Dobrze wiedziały, że ich ojciec bywa czasem zbyt rozrzutny, a także nieco naiwny, co prowadzi do jego nieuchronnej zguby w świecie gry planszowej. Zdarzało się, że wykorzystywały tę wiedzę z niewinnymi uśmieszkami na ich anielskich buziach. Nie podejrzewały jednak, że ojciec celowo wpada w ich zasadzki, by po raz kolejny pozwolić im triumfować. Przy jednej z takich potyczek, każde posunięcie z uwagą śledziła przyjaciółka pana domu, "ciocia Karen".
- Michael, nie sądzisz, że źle robisz, pozwalając im ciągle wygrywać?
- Dlaczego tak myślisz?
- Będą myślały, że wszystko w życiu przychodzi z łatwością, a oboje wiemy, że z takim nastawieniem szybko się rozczarują.
- Karen, ja nie staram się utwierdzić ich w przekonaniu, że życie to błahostka, a jedynie wspomóc ich morale.
- Widzę, że styl militarny zagościł też w twoim słownictwie - zauważyła, nie bez uśmiechu.
- Tak jest, pani kapitan!
Teraz, gdy rodzeństwo, całkowicie uczciwie, rozkładało go na łopatki, zastanawiał się nad tym, co wtedy powiedziała mu przyjaciółka. Nie sądził, by źle wychowywał swoje dzieci. Od zawsze starał się być najlepszym ojcem w całej Ameryce, a nawet na całym świecie. Pozwalał im dorastać w poczuciu bezpieczeństwa i siły miłości. Od niemowlęctwa wpajał im, że Miłość może zbawić ludzkość i uleczyć świat, a to właśnie powinno być zadaniem każdego człowieka. W myśl tej prawdy zaintonował melodię płynącą prosto z jego serca:
- Heal The World... Make it a better place. For you and for me and the eintre human race. There are people dying if you care enough for a living, Make it a better place for you and for me...
- Tatusiu - jego dłoń ujęła ziewająca Paris - obejrzymy "Bambiego"?
- Widzę, że ktoś tu jest śpiący. Dziś jest już za późno, kochanie, ale obiecuję, że jutro razem obejrzymy, co tylko będziecie chcieli.
- A przeczytasz nam bajkę na dobranoc, tatusiu? - zapytał Prince, układając parcele w odpowiedniej przegródce.
- Oczywiście. Grace pomoże wam się przygotować się do spania, a ja zapytam Blanketa, czy ma ochotę do nas dołączyć.
- Ale przecież on jest jeszcze za mały... Nic nie zrozumie - odparła dziewczynka z przekonaniem.
- Wasz braciszek rozumie więcej, niż wam się wydaje... No już, zbierajcie się.
Maluchy podbiegły do przysłuchującej się rodzicielskiej rozmowie opiekunki i pociągnęły ją w stronę łazienki. Michael pokiwał głową, uśmiechając się do siebie, po czym ruszył w stronę swojej sypialni. To tam, jeszcze przed jego narodzinami, ulokował kołyskę Blanketa. Chłopiec, który zdążył przed paroma dniami postawić już swoje pierwsze kroki, wyciągał rączki ku dominującej nad nim postaci ojca. Było niewiarygodnym, jak bardzo malec przypominał jego samego. Najbliżsi przyjaciele dowcipkowali, mimo tego że Prince urodził się przed pięcioma laty, że dumny tata dopiero teraz doczekał się swojego klona. Najmłodszy z Jacksonów uśmiechał się, ukazując pojedynczy ząbek, będący przyczyną ich wspólnych, nieprzespanych nocy. Michael dziękował Bogu za całą trójkę, bo to za ich sprawą pojął, na czym naprawdę polega życie.
- Blanket, skarbie, co ty na to, żeby posłuchać bajki razem z rodzeństwem? - zapytał, podając małemu swoją misiową dłoń.
Maleńka rączka zacisnęła się wokół jego długiego palca, co szczęśliwy ojciec uznał za znak zgody. Ostrożnie ujął chłopca, podniósł i przytulił do piersi. Dziecko, z główką wspartą o jego klatkę, uspokajało się, słuchając bicia jego serca. Chwilę potem, gdy obydwaj znaleźli się już w pokoju dwojga starszych dzieci, pan domu umościł syna wygodnie w swoich ramionach. Paris i Prince ulokowali się w swoich łóżkach i ze zniecierpliwieniem oczekiwali rozpoczęcia wieczornego rytuału.
- Na co dziś macie ochotę? - zapytał nieco sennym głosem.
- Dziewczynkę z zapałkami - szepnęła córka.
- Grace, podałabyś mi książkę?
Opiekunka sięgnęła na półkę wypełnioną książeczkami dla dzieci i wybrała jedną z nich, z zimowym krajobrazem na okładce. Michael, ręką, którą nie podtrzymywał najmłodszego syna, otworzył ją i zaczął lekturę. Dzieci, przykryte lekkimi kołderkami ze wzorami ich ulubionych bohaterów, z ogromnym zainteresowaniem wsłuchiwały się w słowa ojca. Mimo, iż słyszały tę bajkę już wielokrotnie, z uwagą śledziły jej przebieg. Za pośrednictwem słów docierały do miasteczka, zimnego od zimowych wiatrów i chłodu ludzkich serc. Razem z dziewczynką przedzierali się przez zaśnieżone uliczki i oglądali różne obrazy w świetle płomieni, jakie wyzwalały pojedyncze zapałki. Przez moment wydawało mu się, że w ich oczach odbijały się iskierki, gdy każda z małych pochodni rozpalała się, a gdy gasła, iskierki znikały. Podczas gdy opowieść dobiegała końca, dyskretnie otarł łzę, spływającą po jego policzku.
- Tatusiu, dlaczego dziewczynka umarła? - zapytał cicho Prince, przerywając ciszę.
- Widzisz, dziewczynka z zapałkami była bardzo samotna na tym świecie. To obojętność ludzi na jej cierpienie sprawiła, że musiała odejść. Ale znalazła się w lepszym miejscu, jestem tego pewien.
- W Niebie? - tym razem pytanie zadała pięciolatka.
- Tak, Paris. Poszła do Nieba, żeby spotkać się ze swoją babcią
- Tak jak Stan?
- Nie, skarbie - uśmiechnął się pobłażliwie. - Stan poszedł do psiego raju. Biega sobie teraz po zielonych łąkach, zakopuje swoje skarby i bawi się całymi dniami. I na pewno gryzie wszystkie buty, jakie wpadną mu w łapy.
- Tęsknię za nim...
- Nie martw się, kwiatuszku. A teraz już śpijcie. Dobranoc. Bardzo was kocham - całując główki swoich pociech.
- My ciebie też, tatusiu.
Okrył je szczelniej kołderkami i zgasił światło, po czym, ze śpiącym Blanketem na ramieniu, udał się do własnej sypialni. Kiedy już maluch leżał w niewielkiej kołysce, mógł wreszcie zająć się sobą. Dzień spędzony w towarzystwie dzieci wpłynął kojąco na jego duszę. Te małe istotki inspirowały go swoją niewinnością i szczerością serca. Nadawały sens jego życiu, pozwalały mu nie tracić nadziei na działalność Boga w naszym świecie. Bo najważniejsze, to nosić głowę wysoko i z odwagą patrzeć w przyszłość, tak jak one. Keeping your head up to the sky... Starając się nie zbudzić swojego synka, zamknął się w łazience przylegającej do pokoju i przy nikłym świetle pojedynczej lampy uklęknął obok umywalki. Z kieszeni wyjął nowy telefon podarowany przez Franka, w ostatnie Boże Narodzenie i włączył dyktafon. Przygotowane akustycznie pomieszczenie przyjmowało jego melancholijny głos, zdradzający nutkę nadziei. Swoją drogą to zabawne, jak przy najmniejszym bodźcu w jego głowie pojawiały się kolejne melodie. Wszystko co tworzył, pochodziło od Boga, a on był jedynie instrumentem w Jego rękach. Zajęło mu około trzydziestu minut, by nagrać wstępną wersję nowej piosenki.
środa, 6 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_6
- Bill! Umówiłem się z Danielle! Nie wierzę, że będzie tu w sobotę! W moim domu!
Biegał wokół dziedzińca, krzycząc wniebogłosy. Przepełniała go euforia, jakiej nie czuł od czasu, gdy na świecie pojawił się jego ostatni potomek. Za dwa dni miała się tu pojawić długonoga, ponętna bogini, która niemalże jadła mu z ręki... Stop! Czyżby przypadkiem nie zmieniał się w jednego z tych obleśnych samców, wykorzystujących każdą okazję, by połechtać swoje ego? Szef ochrony patrzył na niego z rozbawieniem, gdy nagle jego nastrój uległ nieoczekiwanej zmianie.
- Boże, jestem takim kretynem! Przecież ona za nic w świecie nie umówi się po raz kolejny z takim burakiem, jak ja.
- Mike, brzmisz zupełnie jak kobieta podczas okresu...
- Bill! - przyjaciel zarumienił się na sam dźwięk ostatniego słowa. - To nie prawda. Po prostu bardzo denerwuję się tym spotkaniem. Jakbym znów miał naście lat i po raz pierwszy zapraszał gdzieś dziewczynę.
- Ona aż tak ci się podoba?
- Jąkam się, kiedy z nią rozmawiam. Plotę trzy po trzy, rumieniąc się przy tym, jak głupek. Nie spotkałem dotąd takiej kobiety, z wyjątkiem...
- Lisy Marie Presley - dokończył z goryczą muskularny kompan. - Przestań! To należy już do przeszłości i musisz się z tym wreszcie pogodzić.
- Wiesz, rozmawialiśmy całkiem niedawno... Gratulowała mi narodzin Blanketa.
- I co? Powiedziała ci coś konkretnego?
- Była smutna. Pokłóciła się z mężem - Nicolasem Cagem... Wiesz, tym aktorem. Wreszcie nakrzyczała też na mnie. Nie rozumiesz...Ona jest po prostu rozbita.
- Ta kobieta jest niezrównoważona.
- Dosyć! Nie pozwalam ci tak o niej mówić. Była moją żoną. Wciąż jest dla mnie kimś ważnym...
... i wciąż ją kocham - dodał w myślach. Spędził z Lisą osiem lat, pełnych wzlotów, upadków, rozstań i powrotów. Mimo iż rozwiedli się w 1996, spotykali się nieoficjalnie, wciąż walcząc o tę miłość. Była dla niego kimś więcej, niż tylko kobietą jego życia. Była najlepszą przyjaciółką, opiekunką i powierniczką jego najskrytszych tajemnic. Gdyby tylko mógł cofnąć czas... Czy postąpiłby inaczej, byle tylko ją odzyskać? Nawet jeśli, teraz nie byłoby przy nim trojga najcudowniejszych dzieci na świecie. Ochroniarz popatrzył na niego z politowaniem, żałując szczerze swojego przyjaciela. Miał za dobre serce. Jeszcze nie raz przez swoją miłość zostanie skrzywdzony, a może nawet unicestwiony, a on, jego powiernik i jedna z najbliższych mu osób, nie mógł nic na to poradzić. Mógł jedynie starać się ochronić go przed każdym, kto spróbuje zagrać na jego uczuciach. Jak długo jednak można odwlekać to, co nieuniknione..?
Biegał wokół dziedzińca, krzycząc wniebogłosy. Przepełniała go euforia, jakiej nie czuł od czasu, gdy na świecie pojawił się jego ostatni potomek. Za dwa dni miała się tu pojawić długonoga, ponętna bogini, która niemalże jadła mu z ręki... Stop! Czyżby przypadkiem nie zmieniał się w jednego z tych obleśnych samców, wykorzystujących każdą okazję, by połechtać swoje ego? Szef ochrony patrzył na niego z rozbawieniem, gdy nagle jego nastrój uległ nieoczekiwanej zmianie.
- Boże, jestem takim kretynem! Przecież ona za nic w świecie nie umówi się po raz kolejny z takim burakiem, jak ja.
- Mike, brzmisz zupełnie jak kobieta podczas okresu...
- Bill! - przyjaciel zarumienił się na sam dźwięk ostatniego słowa. - To nie prawda. Po prostu bardzo denerwuję się tym spotkaniem. Jakbym znów miał naście lat i po raz pierwszy zapraszał gdzieś dziewczynę.
- Ona aż tak ci się podoba?
- Jąkam się, kiedy z nią rozmawiam. Plotę trzy po trzy, rumieniąc się przy tym, jak głupek. Nie spotkałem dotąd takiej kobiety, z wyjątkiem...
- Lisy Marie Presley - dokończył z goryczą muskularny kompan. - Przestań! To należy już do przeszłości i musisz się z tym wreszcie pogodzić.
- Wiesz, rozmawialiśmy całkiem niedawno... Gratulowała mi narodzin Blanketa.
- I co? Powiedziała ci coś konkretnego?
- Była smutna. Pokłóciła się z mężem - Nicolasem Cagem... Wiesz, tym aktorem. Wreszcie nakrzyczała też na mnie. Nie rozumiesz...Ona jest po prostu rozbita.
- Ta kobieta jest niezrównoważona.
- Dosyć! Nie pozwalam ci tak o niej mówić. Była moją żoną. Wciąż jest dla mnie kimś ważnym...
... i wciąż ją kocham - dodał w myślach. Spędził z Lisą osiem lat, pełnych wzlotów, upadków, rozstań i powrotów. Mimo iż rozwiedli się w 1996, spotykali się nieoficjalnie, wciąż walcząc o tę miłość. Była dla niego kimś więcej, niż tylko kobietą jego życia. Była najlepszą przyjaciółką, opiekunką i powierniczką jego najskrytszych tajemnic. Gdyby tylko mógł cofnąć czas... Czy postąpiłby inaczej, byle tylko ją odzyskać? Nawet jeśli, teraz nie byłoby przy nim trojga najcudowniejszych dzieci na świecie. Ochroniarz popatrzył na niego z politowaniem, żałując szczerze swojego przyjaciela. Miał za dobre serce. Jeszcze nie raz przez swoją miłość zostanie skrzywdzony, a może nawet unicestwiony, a on, jego powiernik i jedna z najbliższych mu osób, nie mógł nic na to poradzić. Mógł jedynie starać się ochronić go przed każdym, kto spróbuje zagrać na jego uczuciach. Jak długo jednak można odwlekać to, co nieuniknione..?
sobota, 2 sierpnia 2014
Lie To Me In A Whisper_5
Minęło już pół roku, odkąd po raz ostatni rozmawiał z podopieczną państwa Tricsedorów. Po pamiętnym wieczorze widział ją jeszcze parokrotnie w różnych miejscach, jednak nigdy nie miał wystarczająco dużo odwagi, by choćby się przywitać. Kolejna okazja miała nadarzyć się w pewne słoneczne, czerwcowe popołudnie, podczas wizyty w jednym z nowojorskich muzeów. Michael został zaproszony na otwarcie wystawy poświęconej kultowej postaci, jaką niewątpliwie był sam Walter Elias Disney. Postanowił, że zabierze ze sobą dwoje starszych dzieci, by poznały historię człowieka, dzięki któremu życie zarówno ich jak i ich ojca nie pozbawione było magii. Sam przygotował ubranka dla maluchów, którym teraz własnoręcznie pomagał się przyszykować. Prince przeglądał się w lusterku, wystrojony w uszyty na miarę garniturek z czerwoną muszką pod szyją. Jego blond włoski czekały już na ułożenie. Przykładny ojciec zapinał teraz suwak w liliowej sukience Paris, gdy ta trajkotała jak szalona:
- Tatusiu, będziemy mogli później obejrzeć bajkę? Tatusiu, a obejrzysz z nami? Dlaczego Prince je chrupki przed kolacją? Tatusiu, czy mogę wziąć ze sobą misia?
- Słoneczko, możesz przez chwilę się nie ruszać? Próbuję zapleść ci warkoczyki...
- Tatusiu, powiedz jej, że nieładnie jest skarżyć! - zawołał, dotknięty uwagą siostry, chłopiec.
- Paris, twój brat ma rację.
- Ale tatusiu...
- Koniec dyskusji. Zbierajmy się, bo nie zdążymy. Grace! Jesteś gotowa? Zabierz, proszę, dzieci do samochodu, zaraz do was dołączę.
Niania, gdy tylko zjawiła się w pokoju pociech, zabrała je do zaparkowanego przed domem Rolls Royce'a. Teraz nareszcie miał chwilę, by przygotować się do wyjścia. Czarny smoking skrojony idealnie przed kilkoma laty, teraz odrobinę opinał się na wysokości brzucha, co wprawiło go w markotny humor. Zdecydowanie zaniedbał się ostatnimi czasy i definitywnie postanowił coś z tym zrobić. Teraz jednak musiał zapomnieć o zaokrąglonym brzuchu i zajął się swoimi włosami, które, zmierzwione przez dzieci, za nic nie chciały się poddać jego zabiegom. W końcu, po kilkunastu próbach, udało mu się w nieznacznym stopniu doprowadzić je do ładu, kiedy usłyszał klakson. Zdążył jeszcze tylko zapiąć srebrny zegarek na swoim przegubie i chwytając telefon komórkowy, zbiegł po schodach. Droga do muzeum była krótka i nie przysporzyła większych kłopotów. Pojedynczy fani trzykrotnie tylko zatrzymywali auto idola, z prośbą o autografy, które zresztą dostali. Nie obyło się także bez zdjęć, co Michaelowi przyszło już z większym trudem. Kiedy zjawili się na miejscu, większość zaproszonych gości już spacerowało po korytarzach galerii, podziwiając przygotowana wystawę. Wejście samego Króla Popu wywoływało szepty wśród zebranych i sprawiło, że to na nim spoczęły wszystkie spojrzenia. Nawet to, którego tak bardzo pragnął uniknąć. Nim się obejrzał, Grace wraz z dziećmi oddaliła się, pozostawiając go na pastwę zbliżającej się, zmysłowej Danielle. Kobieta olśniewała w sukience o kroju syreniego ogona w kolorze bladego różu z rudymi lokami spływającymi kaskadą po jej zgrabnych plecach. W dłoniach, tak jak za pierwszym razem, trzymała smukły kieliszek wypełniony szampanem, a ponętnym dekoltem przyciągała pożądliwe spojrzenia.
- I znów się spotkamy... Świetnie wygląda pan w smokingu, panie Jackson.
- Pani również... To znaczy, wygląda pani cudownie w tej sukni. Tak, to właśnie chciałem powiedzieć - w tamtym momencie pragnął, by Grace zawołała go, bo jedno z dzieci zachowało się niewłaściwie. Przysiągł, że nawet by go nie ukarał, byle tylko to pozwoliło mu umknąć boskiej Danielle.
- Jest pan doprawdy czarujący... Ostatnim razem spotkaliśmy się przed sześcioma miesiącami, nieprawdaż? Muszę przyznać, że brakowało mi pańskiego poczucia humoru.
- Przepraszam?
Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna taka jak ona wykazywała nim jakiekolwiek zainteresowanie. Co więcej, kobieta była nim żywo zafascynowana i okazywała to na każdym kroku. Jaki był tego powód? Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć.
- Proszę mówić mi po imieniu... Danielle - wyciągnęła dłoń, podobną do wykonanej kruchej porcelany.
- Michael.
Kiedy uścisnęli sobie ręce, dziewczyna kokieteryjnie uśmiechnęła się do krążącego po sali kelnera, a ten w jednej chwili zjawił się z tacą. Zdjęła z niej jeden z kieliszków, taki sam, jaki miała w ręku i podziękowała wysokiemu blondynowi. Potem, nie przestając się uśmiechać, wręczyła go towarzyszowi.
- Ale ja nie piję...
- Daj spokój. To tylko lampka szampana. Nawet jej nie poczujesz, a będziemy mogli wznieść toast za naszą znajomość.
- Skoro nalegasz...
- W takim razie - za nas - podniosła swój kieliszek.
- Za nas.
Michael zgodnie jej przytaknął, po czym stuknęli się kryształowymi naczyniami, świętując dzisiejsze spotkanie. Piła powoli, rozkoszując się każdym łykiem i zostawiając krwawe odciski na nieskazitelnie czystej krawędzi. Przyglądał jej się przez cały ten czas, trwale wpisując w swojej pamięci najdrobniejsze szczegóły jej twarzy. Dlaczego Bóg stworzył ją tak niewyobrażalnie piękną? Wszystko było w niej idealne, począwszy od drobnych stóp odzianych w czarne szpilki, na końcach rudych włosów skończywszy. Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, kobieta uchwyciła jego przepełniony uwielbieniem wzrok.
- Jeszcze chwila i rozpłynę się pod pana spojrzeniem...
- Myślałem, że przeszliśmy już na "ty"? - zdziwiła go bezpośredniość słyszana we własnym głosie.
- Rzeczywiście. Chociaż przy takiej osobistości, jak ty, przychodzi mi to z trudem.
- Jestem zwykłym człowiekiem, który robi tylko to, co kocha.
- Oboje wiemy, że do zwykłości ci daleko... - kokieteryjnie owijała wokół palca pasmo płomiennych włosów.
- Dałabyś zaprosić się na kolację?
Wypalił szybciej, niż zdążył zastanowić się nad konsekwencjami swoich słów. Dziewczyna przez krótką chwilę wydawała się być zbita z tropu, jednak później jej anielską twarzyczkę rozpromienił uśmiech, który zawrócił mu w głowie. Natychmiast pożałował swojej propozycji.
- Z wielką przyjemnością. Czy pasuje ci sobotni wieczór?
- Uhm... Tak. Zapraszam do Neverlandu. Mój kierowca przyjedzie po ciebie.
- Oczywiście. Bardzo mi miło... W takim razie, do zobaczenia.
Pożegnała go przelotnym pocałunkiem w policzek, zostawiając na nim ledwie widoczny ślad czerwonej szminki. Nic nie znaczący gest sprawił, że jego serce o mało nie wyrwało się z piersi. Powiódł wzrokiem za odchodzącą Danielle, wciąż rozkoszując się subtelnie kwiatowym zapachem jej skóry.
- Tatusiu, będziemy mogli później obejrzeć bajkę? Tatusiu, a obejrzysz z nami? Dlaczego Prince je chrupki przed kolacją? Tatusiu, czy mogę wziąć ze sobą misia?
- Słoneczko, możesz przez chwilę się nie ruszać? Próbuję zapleść ci warkoczyki...
- Tatusiu, powiedz jej, że nieładnie jest skarżyć! - zawołał, dotknięty uwagą siostry, chłopiec.
- Paris, twój brat ma rację.
- Ale tatusiu...
- Koniec dyskusji. Zbierajmy się, bo nie zdążymy. Grace! Jesteś gotowa? Zabierz, proszę, dzieci do samochodu, zaraz do was dołączę.
Niania, gdy tylko zjawiła się w pokoju pociech, zabrała je do zaparkowanego przed domem Rolls Royce'a. Teraz nareszcie miał chwilę, by przygotować się do wyjścia. Czarny smoking skrojony idealnie przed kilkoma laty, teraz odrobinę opinał się na wysokości brzucha, co wprawiło go w markotny humor. Zdecydowanie zaniedbał się ostatnimi czasy i definitywnie postanowił coś z tym zrobić. Teraz jednak musiał zapomnieć o zaokrąglonym brzuchu i zajął się swoimi włosami, które, zmierzwione przez dzieci, za nic nie chciały się poddać jego zabiegom. W końcu, po kilkunastu próbach, udało mu się w nieznacznym stopniu doprowadzić je do ładu, kiedy usłyszał klakson. Zdążył jeszcze tylko zapiąć srebrny zegarek na swoim przegubie i chwytając telefon komórkowy, zbiegł po schodach. Droga do muzeum była krótka i nie przysporzyła większych kłopotów. Pojedynczy fani trzykrotnie tylko zatrzymywali auto idola, z prośbą o autografy, które zresztą dostali. Nie obyło się także bez zdjęć, co Michaelowi przyszło już z większym trudem. Kiedy zjawili się na miejscu, większość zaproszonych gości już spacerowało po korytarzach galerii, podziwiając przygotowana wystawę. Wejście samego Króla Popu wywoływało szepty wśród zebranych i sprawiło, że to na nim spoczęły wszystkie spojrzenia. Nawet to, którego tak bardzo pragnął uniknąć. Nim się obejrzał, Grace wraz z dziećmi oddaliła się, pozostawiając go na pastwę zbliżającej się, zmysłowej Danielle. Kobieta olśniewała w sukience o kroju syreniego ogona w kolorze bladego różu z rudymi lokami spływającymi kaskadą po jej zgrabnych plecach. W dłoniach, tak jak za pierwszym razem, trzymała smukły kieliszek wypełniony szampanem, a ponętnym dekoltem przyciągała pożądliwe spojrzenia.
- I znów się spotkamy... Świetnie wygląda pan w smokingu, panie Jackson.
- Pani również... To znaczy, wygląda pani cudownie w tej sukni. Tak, to właśnie chciałem powiedzieć - w tamtym momencie pragnął, by Grace zawołała go, bo jedno z dzieci zachowało się niewłaściwie. Przysiągł, że nawet by go nie ukarał, byle tylko to pozwoliło mu umknąć boskiej Danielle.
- Jest pan doprawdy czarujący... Ostatnim razem spotkaliśmy się przed sześcioma miesiącami, nieprawdaż? Muszę przyznać, że brakowało mi pańskiego poczucia humoru.
- Przepraszam?
Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna taka jak ona wykazywała nim jakiekolwiek zainteresowanie. Co więcej, kobieta była nim żywo zafascynowana i okazywała to na każdym kroku. Jaki był tego powód? Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć.
- Proszę mówić mi po imieniu... Danielle - wyciągnęła dłoń, podobną do wykonanej kruchej porcelany.
- Michael.
Kiedy uścisnęli sobie ręce, dziewczyna kokieteryjnie uśmiechnęła się do krążącego po sali kelnera, a ten w jednej chwili zjawił się z tacą. Zdjęła z niej jeden z kieliszków, taki sam, jaki miała w ręku i podziękowała wysokiemu blondynowi. Potem, nie przestając się uśmiechać, wręczyła go towarzyszowi.
- Ale ja nie piję...
- Daj spokój. To tylko lampka szampana. Nawet jej nie poczujesz, a będziemy mogli wznieść toast za naszą znajomość.
- Skoro nalegasz...
- W takim razie - za nas - podniosła swój kieliszek.
- Za nas.
Michael zgodnie jej przytaknął, po czym stuknęli się kryształowymi naczyniami, świętując dzisiejsze spotkanie. Piła powoli, rozkoszując się każdym łykiem i zostawiając krwawe odciski na nieskazitelnie czystej krawędzi. Przyglądał jej się przez cały ten czas, trwale wpisując w swojej pamięci najdrobniejsze szczegóły jej twarzy. Dlaczego Bóg stworzył ją tak niewyobrażalnie piękną? Wszystko było w niej idealne, począwszy od drobnych stóp odzianych w czarne szpilki, na końcach rudych włosów skończywszy. Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, kobieta uchwyciła jego przepełniony uwielbieniem wzrok.
- Jeszcze chwila i rozpłynę się pod pana spojrzeniem...
- Myślałem, że przeszliśmy już na "ty"? - zdziwiła go bezpośredniość słyszana we własnym głosie.
- Rzeczywiście. Chociaż przy takiej osobistości, jak ty, przychodzi mi to z trudem.
- Jestem zwykłym człowiekiem, który robi tylko to, co kocha.
- Oboje wiemy, że do zwykłości ci daleko... - kokieteryjnie owijała wokół palca pasmo płomiennych włosów.
- Dałabyś zaprosić się na kolację?
Wypalił szybciej, niż zdążył zastanowić się nad konsekwencjami swoich słów. Dziewczyna przez krótką chwilę wydawała się być zbita z tropu, jednak później jej anielską twarzyczkę rozpromienił uśmiech, który zawrócił mu w głowie. Natychmiast pożałował swojej propozycji.
- Z wielką przyjemnością. Czy pasuje ci sobotni wieczór?
- Uhm... Tak. Zapraszam do Neverlandu. Mój kierowca przyjedzie po ciebie.
- Oczywiście. Bardzo mi miło... W takim razie, do zobaczenia.
Pożegnała go przelotnym pocałunkiem w policzek, zostawiając na nim ledwie widoczny ślad czerwonej szminki. Nic nie znaczący gest sprawił, że jego serce o mało nie wyrwało się z piersi. Powiódł wzrokiem za odchodzącą Danielle, wciąż rozkoszując się subtelnie kwiatowym zapachem jej skóry.
Subskrybuj:
Posty (Atom)