środa, 31 grudnia 2014

This Is Not It_20

Dla niekwestionowanego Króla mojego serca, jeśli chodzi o literaturę. Bez niego ta część opowiadania nigdy by nie powstała. Stephenie Kingu, dziękuję Ci za wszystko.
Liberian_Girl


Nie można jasno zdefiniować zdrady... Istnieje jakby krzywa zdrady – osobiste pojęcie zdrady zależy od tego, jak bardzo ktoś sam chce zdradzać.
- Carrie Bradshaw Seks w wielkim mieście

- Dziękuję, że mi wczoraj pomogłeś. W głowie miałam kompletną pustkę, za co częściowo i ty ponosisz winę - powiedziała, mocniej wtulając się w jego nagą pierś.
- Niewiele matek na tym świecie gustuje w horrorach, dlatego byłem prawie pewien, że twoja nie każe wymieniać ci tytułów.
- Co prawda, to prawda... Udało ci się wczoraj wymknąć. Sądzisz, że nikt nic nie podejrzewa?
Ramieniem przygarnął ją bliżej do siebie i z czułością odgarnął z czoła pasemko włosów koloru jasny blond. Jej mlecznobiała skóra lekko drżała pod jego dotykiem, a usta, wciąż zaczerwienione od wczorajszych pocałunków, obdarzały go rozanielonym uśmiechem. Odwzajemnił go, by po chwili pocałować ją po raz kolejny tego ranka.
- No jasne. Powiedziałem wszystkim, że zadzwoniło kilku starych znajomych i koniecznie chcieli ze mną pogadać. W sumie dziwię się, że tak łatwo mi uwierzyli. Przecież to był Boże Narodzenie!
- Nie ważne... Najważniejsze, że mogliśmy ze sobą spędzić trochę czasu. A potem... Jeszcze więcej czasu.
Łaskotał ją swoimi pocałunkami, a ona wytężała wszystkie siły, by nie pozwolić sobie na głośny śmiech. Nikt przecież nie mógł ich usłyszeć.

*

Tym razem sobie poradzi. Tym razem nie pozwoli, by to gówno znów pokierowało jej życiem. Nigdy więcej nie będzie niewolnikiem swoich potrzeb. Ale aby zacząć walkę, najpierw trzeba wymazać wszystko, co było do tej pory. Oczyścić ciało i umysł, sprawić, by był jak niezapisana karta, na którym dłoń silnej woli i poświęcenia wypisze jej sukces. Nie podda się tak łatwo. Pokaże im wszystkim: Bei, która zapomniała już o jej istnieniu, Annie, wiecznie przemądrzałej siostrzyczce, której wydawało się, że jest ulubienicą Taty, a przede wszystkim pokaże matce, której ona zawsze była obojętna. Udowodni, że ojciec słusznie obdarzył ją największą miłością i zaufaniem. Udowodni, że na to zasługiwała.
- Napisali, że pięć wystarczy - powiedziała do siebie, licząc wysypane na dłoń białe tabletki.
Środki na przeczyszczenie na szczęście nie różniły się od zwykłego APAPu, dlatego bez problemu podmieniła je w apteczce matki. Na tym forum znalazła informację, żeby zażywać je w odstępach co dwanaście godzin, po pięć sztuk. Butelka wypełniona wodą strzeliła kilkukrotnie w jej dłoni, gdy popijała polecone leki. Uda jej się. Pobierze je przez parę dni, a gdy organizm się oczyści, znów przystąpi do walki. Walki o lepsze życie.

*

Obudziła się w żadnym miejscu, o godzinie żadnej, z żadnym poczuciem dobrze rozpoczętego dnia. Mimo wszystko, od razu czując pulsujący ból z tyłu głowy, zdecydowała się zwlec ze... swojego, tak, chyba ze swojego łóżka. W pokoju panował zaduch, a firanka nawet nie drgnęła od choćby najlżejszego powiewu wiatru. Ładna mi zima... - pomyślała, jakby po ponad dwudziestu latach nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do wiecznie ciepłego Miasta Aniołów. Zresztą, to zabawne, że żyje w Los Angeles od dwóch dekad i ani razu nie spotkała rzeczonego boskiego posłańca. Śmieszne. Naprawdę miała ochotę zachichotać jak mała dziewczynka, ale w tej samej chwili poczuła silne ukłucie w potylicy i natychmiast spoważniała. Jak to możliwe, że czuła się tak paskudnie? Aha... Tego dnia bardzo powoli kojarzyła fakty. Śledziłaś Jacksona, przyłapałaś go na nocnym polowaniu, zaprosił cię do studia, żeby... No właśnie, żeby co? Żeby pokazać ci nową piosenkę - odezwał się ten cichy, acz wyjątkowo irytujący głosik w jej głowie. Do kogo on mógł należeć? Chwileczkę. Czyż nie do przeuroczo wścibskiej i wiecznie wściekłej (jakby przechodziła trzystu-sześćdziesięcio-pięcio- lub sześciodniową menstruację) panny Glover, która opiekowała się nią w... Cii, Sarah! Ani słowa więcej! - odezwał się głos, tym razem jej własny. Zgarniając z komody ubrania przygotowane poprzedniego dnia (wiele godzin później wciąż zastanawiała się, jak była do tego zdolna), skierowała się w stronę łazienki z nadzieją na krótki, lecz pobudzający prysznic. Gdy, jak jej się wydawało, doprowadziła się wreszcie do stanu używalności, jakby to powiedział George, wyniuchała ledwie wyczuwalny w tej duchocie zapach tostów. I jeśli ją nos nie mylił, a nie mylił, to były to tosty z żółtym serem, szynką parmeńską, pomidorami i bazylią, czyli takie, jakie małe niedźwiadki lubią najbardziej. Pozwoliła prowadzić się zniewalającemu aromatowi po schodach, wprost do kuchni, nie zauważając przy tym Omera, chyłkiem wymykającego się z sypialni jej starszej córki. Może i by go dostrzegła, jednak pusty żołądek domagał się jedzenia w trybie natychmiastowym i za nic w świecie nie potrafiła myśleć o niczym innym. Kiedy dotarła do jadalni, Michael, troje jego dzieci i Leah z apetytem pałaszowali jajecznicę przygotowaną przez Erin. Erin, która wydawała się wypoczęta i całkowicie pozbawiona objawów wczorajszej małej alkoholowej i słodyczowej rozpusty. Po rzeczonych tostach oczywiście nie pozostał już nawet okruszek.
- Dzień dobry - powitał ją nieprzesadnie ożywiony głos pracodawcy.
Oho... Czyli nie tylko ona miała za sobą ciężką noc. Co to była za piosenka? Za nic nie potrafiła sobie przypomnieć. Pozostając nadal w zamkniętym kręgu własnych myśli odmruknęła niemrawe dzień dobry i dołączyła do innych przy stole. Nie minęła minuta, gdy po schodach, jak huragan w południowej Arizonie, przetoczyła się drobna blondyneczka, która po chwili znalazła obok swojej babci. Grzywka, od czasu do czasu zahaczająca o jej cielęce rzęsy , jak i jasne włosy, sięgające do ramion, pozostały wciąż w porannym nieładzie, za to uśmiech rekompensował wszystkie niedociągnięcia. Ten sam, który pojawił się ostatnim razem po pierwszej randce z Seanem. Coś tu nie grało i Sarah wyraźnie to czuła (może nie tak wyraźnie, jak tosty, ale jednak), i z całą pewnością coś by z tym fantem zrobiła, gdyby nie była zbyt pochłonięta odżałowywaniem tych nieszczęsnych kawałków pieczonego chleba z serem, szynką, bazylią i och... pomidorkami. Dziewczyna była tak promieniejąca, że jej młodsza siostra zaczęła bacznie się rozglądać w poszukiwaniu leśnej gromady uroczych zwierzątek, wiernie podążających za swoją Śnieżką Albinoską. Mogła sobie pozwolić na tę niemą uszczypliwość, w końcu było już po świętach... Lecz zamiast cieszyć się udaną złośliwością w samotności swojego umysłu, tenże ludzki panel sterowania dał jej wyraźny sygnał. Do toalety, naprzód... bieg! Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Grzecznie przeprosiła (co już wydało się dziwne jej matce, ale tutaj ponownie wracamy do kwestii tych cholernych tostów... ile rzeczy człowiek w życiu przegapia, tylko dlatego, że jest głodny) i odeszła, a raczej sprintem odmaszerowała od stołu. I tyle ją widzieli. Na szczęście, w chwilę potem jej miejsce zajął przystojny gość willi Jacksona, uśmiechający się życzliwie do wszystkich z wyjątkiem nieszczęsnej Śnieżki, która tak wyczekiwała jego spojrzenia.
- Dzień dobry, wszystkim. Jak się spało?
Mimo całej sympatii, jaką go darzyli, w odpowiedzi uzyskał jedynie ciche mhmm i nieco głośniejsze dooobrze. Cóż, musiał się tym zadowolić, jeśli nie chciał popaść w niełaskę. Nie mówiąc już ani słowa więcej, rozpoczął śniadanie. Sarah, uspokoiwszy kiszki grające marsza w jej brzuchu kilkoma widelczykami letniej już jajecznicy, przyglądała się wszystkim zebranym przy stole. Prince i Paris byli dziwnie nachmurzeni, co nie zmieniło się od wczorajszego dnia, przynajmniej w przypadku chłopaka. Blanket jak zwykle wsuwał do buzi kolejne porcje jedzenia, z uwagą obserwując każdy ruch swojego ojca. Erin popijała tabletki, pewnie na zgagę (aha! jednak nie była taka niezniszczalna), a Michael próbował za wszelką cenę swoim wzrokiem ściągnąć na siebie spojrzenie kucharki. Jego czekoladowe oczy, rozjaśnione tymi cholernymi iskierkami, wyraźnie mówiły popatrz na mnie! Potem wytarł serwetką kąciki ust i wstał, zwracając się bezpośrednio do niej:
- Sarah, moglibyśmy porozmawiać?
Wszyscy spojrzeli na niego z zaciekawieniem, jednak nikt nie pofatygował się, by zapytać o co chodzi. Tym lepiej. Oboje podziękowali za posiłek i ramię w ramię podążyli w kierunku tarasu. Po otwarciu drzwi, owionął ich ciepły, grudniowy wietrzyk wprawiający w swingowy ruch długie warkocze płaczącej wierzby, zaglądającej przez okno do pokoju chłopców. On, w szarej, tweedowej marynarce, niezapiętej na jeden jedyny guzik i granatowych jeansach. Ona, w długim, luźno puszczonym swetrze koloru kawy z mlekiem, którą swoją droga by nie pogardziła, białym topie i jeansach o dwa odcienie jaśniejszych od jego. Jej hebanowe loki, wzburzone nieco bardziej niż zwykle (jak nic, będzie padało -szeptał ten mały, upierdliwy głosik), opadały na plecy. Mężczyzna wskazał kamienną ławkę za tarasem, z dala od wzroku niewtajemniczonych. Przytaknęła i zajęła miejsce, wdychając zapach perfum, których dotąd nie używała. Pelargonie... Minie jeszcze trochę czasu, zanim przyzwyczai się do tego ulotnego, kobiecego i przypominającego o lecie aromatu.
- Więc, o czym chciałeś porozmawiać? - jej głos był spokojny, jakby spędziła ostatnią godzinę praktykując jogę, chociaż ciekawość wręcz zżerała ją od wewnątrz.
- Chciałem zapytać, czy dobrze spałaś tej nocy?
Przymrużył odrobinę oczy, a kąciki jego ust prawie niezauważalnie się podniosły. Dłonie, te wielgachne, a jednocześnie wyglądające bardzo delikatnie, dłonie, trzymał splecione na kolanach. Wiaterek coraz mocniej igrał z jego gładko ułożonymi włosami, z przedziałkiem po środku i pozostałościami po grzywce swobodnie opadającymi lekką falą po bokach twarzy. Nie wydawał jej się bardziej wypoczęty, niż ona sama, ale jednocześnie pełen tej swojej niespożytej, wewnętrznej energii.
- Jeśli mam być szczera, to jestem wykończona. O której właściwie się wczoraj położyliśmy? - zapytała, nie doszukując się w tych słowach żadnego podtekstu.
- Ty, czy ja?
- Jak to?
Moment zaskoczenia. Była pewna, że przesłuchała piosenki, a potem grzecznie rozstali się w hallu, kiedy on pomaszerował do swojej, ona do swojej sypialni. A może to nie było wczoraj? Wszystko to samo, Lisey... Wszystko to samo - podsunął jej myśl cichy głosik. Może i wszystko to samo, ale ona nie miała na imię Lisey, a ten tekst pochodził z Historii Lisey Stephena Kinga. Kolejnym, co przyszło jej do głowy, była myśl, iż powinna ograniczyć czytanie książek Króla, które za głęboko wżerały się w jej zwoje mózgowe.
- Pamiętasz, o co cię wczoraj poprosiłem, Sarah?
Z ulgą, że wreszcie usłyszała własne imię, kobieta przytaknęła. Wczoraj powiedział, że za chwilę puści jej piosenkę. Piosenkę, której jeszcze nikomu nie pokazywał i poprosił, żeby zamknęła oczy. Miała za zadanie puścić wodzę wyobraźni i pozwolić, by ta ukazywała jej obrazy rysowane muzyką. Pamiętała jak przymknęła powieki, słysząc pierwszy dźwięk (będąc bardziej dokładnym: krzyk) nagrany na nieco starodawnej taśmie. Ale co dalej?
- Jeśli ta piosenka zadziała tak na innych, będę musiał zrezygnować z jej publikacji, inaczej każdy, kto jej posłucha, zaśnie jak kamień.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Zasnęłam? Tak bardzo cię przepraszam...
- Nic nie szkodzi. Musiałaś być padnięta, przez tę nocną zasadzkę.
Czuła, że się rumieni i na własne nieszczęście nie mogła tego zrzucić na chłodną pogodę. Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, ukazując rządek białych zębów.
- W takim razie, jakim cudem znalazłam się we własnym łóżku? - zapytała, próbując odzyskać choć częściowo kontrolę nad sytuacją. - Zaniosłeś mnie?
- Nie rozumiem, skąd w twoim głosie to powątpiewanie. Owszem momentami było ciężkawo - widziała, że nie mógł się powstrzymać, by odrobinę jej nie dopiec. - ale dałem sobie radę.
W tamtej chwili wyglądał zupełnie jak kilkuletni chłopiec. Dumny zarówno z siebie, jak i z żartu, który udało mu się spłatać komuś, kogo nawet lubił. Poczuła nieodpartą ochotę, by zmierzwić mu włosy i powiedzieć jestem z ciebie dumna, Mikey.W ostatniej chwili powstrzymała rękę już wędrującą do góry i skierowała ją ku swoim włosom, zgarniając je za ucho.
- To bardzo miłe z twojej strony, dziękuję. I po raz kolejny bardzo przepraszam... Czy istnieje jeszcze szansa, żebym posłuchała tej piosenki jeszcze raz.
- No pewnie! - odpowiedział, po czym przybrał ten swój konspiracyjny ton, który ona dopiero poznawała - Ale dopiero, gdy magia na to pozwoli...


Szampańskiej zabawy sylwestrowej i szczęśliwego Nowego Roku!
Much L.O.V.E.
Liberian_Girl

sobota, 27 grudnia 2014

This Is Not It_19


Nie był wcale przystojny, bogaty ani szczególnie błyskotliwy, ale dostrzegła w nim coś, na czym jej zależało. Kobiety często widzą to, czego nikt nie dostrzega.
- Nora Roberts


To niewiarygodne, jak czas szybko płynie, gdy tylko przebywa się w doborowym towarzystwie. Dom Jacksona od śniadania, aż do późnego wieczora rozbrzmiewał głosami, śmiechem i muzyką. Po obowiązkowym śpiewaniu kolęd, które chyba najbardziej przypadły do gustu Erin, wszyscy, włącznie z ledwie rozpakowanym Omerem, zebrali się w salce kinowej w piwnicy, by obejrzeć (po raz setny) komedię Kevin sam w dom. Gdy cały popcorn został już zjedzony, a większość widzów poczuła się gorzej ze względu na ilość pochłoniętych słodyczy, za oknami już zmierzchało. W między czasie Prince, odprowadziwszy Annie do najbliższego przystanku, wrócił nachmurzony, zachowaniem dorównując młodszej pannie Anderson. Leah, gdy tylko seans dobiegł końca, uciekła do swojego pokoju, nie pożegnawszy się. Chłopak zniknął w swojej sypialni równie szybko, nawet nie próbując sprawiać wrażenia zainteresowanego tym, co miał do opowiedzenia ich gość. Erin położyła się wcześniej, głośno złorzecząc na starość i swój brak pohamowania, gdy w grę wchodził sernik z brzoskwiniami jej synowej. Michael również wspomniał coś o kładzeniu się do łóżka, na co wszyscy przytaknęli wyrozumiale, jednak Sarah widziała na własne oczy, jak jej szef, zamiast udać się na spoczynek, zniknął za drzwiami studia nagraniowego. Nie możliwe, by pomylił pokoje... Kobieta uśmiechnęła się do siebie, w myślach widząc go ponownie, zakradającego się do pracowni, niczym złodziej we własnym domu. Paris siedziała na kanapie obok Omera, pozwalając, by jej głowa opadła na jego ramię i z trudem powstrzymywała się od ziewania. Jej dobry nastrój poprawił się jeszcze, odkąd w drzwiach zobaczyła najlepszego przyjaciela, a po wyjściu Annie miało się wrażenie, że już nic nie jest w stanie jej zasmucić. Monotonna rozmowa, o wszystkim i o niczym, prowadzona przez kucharkę i chłopaka działała na nią niesamowicie usypiająco, jednak starała się za wszelką cenę zwalczyć tę senność, mając z tyłu głowy jego obietnicę, że gdy tylko znajdą się sam na sam, opowie jej dokładnie, gdzie się podziewał.
- Więc przyjaźnisz się z Michaelem od 1992 roku? - zapytała tonem nie wskazującym na znudzenie.
- Właściwie, to poznaliśmy się wcześniej. Moi rodzicie pracowali dla niego i dlatego miałem z nim kontakt od małego. Kiedyś przyjechał do nas późnym wieczorem, często miał to w zwyczaju... Moja mama poprosiła, żebym pokazał mu, czego się nauczyłem. Zaprezentowałem moonwalk, który ćwiczyłem całymi miesiącami, kiedy akurat nas nie odwiedzał i byłem z siebie bardzo dumny! Michaelowi strasznie spodobał się mój mini-występ i chyba dostrzegł we mnie potencjał. Od tamtej pory byliśmy prawie nierozłączni, nawet podczas trasy koncertowej. Moja mama jeździła z nami, tata został w Norwegii.
- Musiało być naprawdę zabawnie!
- Z nim nie może być inaczej. Tyle balonów, ile zrzuciliśmy z hotelowych tarasów, albo bitw na pistolety wodne nikt nie byłby w stanie policzyć. Ale nie kończyło się na zabawie. Dużo trenowaliśmy, Mike uczył mnie kroków, kazał szlifować technikę... Bez niego nie byłbym tym, kim dzisiaj jestem. Jest dla mnie jak ojciec. A oni... - z czułością spojrzał na śpiącą na jego ramieniu dziewczynę - Oni są moim rodzeństwem, mimo że nie łączą nas więzy krwi.
Uśmiechnęła się. Ten chłopak naprawdę traktował ich jak rodzinę, chociaż nie byli spokrewnieni. A może byli? Omer w wielu aspektach przypominał jej Jacksona. I do tego te zdjęcia, które oglądali po południu... Za swoich nastoletnich lat wyglądał jak mały klon swojego mentora. Zanim znalazła odpowiedzi na dręczące ją pytania, ktoś po cichutku otworzył drzwi.
- Annie?
- Tak, mamo. Wszystko w porządku - wyszeptała, opierając się o ścianę podczas zdejmowania ośmiocentymetrowych szpilek.
- Miałaś wrócić wcześniej.
W jej głosie brzmiał wyrzut, choć tak naprawdę nie miała za złe córce dłuższej nieobecności.
- Przepraszam. Sean wypożyczył filmy, zjedliśmy kolację...
- A jakie filmy?
- Uhm...
No dalej, Annie. Potrafisz przecież wymyślić coś dobrego! - zastanawiała się gorączkowo.
- Horrory? - zapytał gość, nie bez cienia uśmiechu na przystojnej twarzy . - Wyglądasz na nieco przestraszoną.
- Tak właśnie! Horrory! - podchwyciła natychmiast, posyłając chłopakowi pełne wdzięczności spojrzenie. - A wy jak się bawiliście?
- Powinnaś żałować, bo babcia dała naprawdę świetny występ. Zresztą, sama ci opowie, jeśli tylko przez te kilka kieliszków nalewki nie nabawi się amnezji.
- Babcia piła?
- I śpiewała. Zdążyła nawet obtańczyć wszystkich mężczyzn w tym domu. Ale co ja ci będę tu opowiadać... Zapytasz ją jutro, a teraz już chyba najwyższa pora się położyć. Omer, zostaw Paris. Przyniosę jej z góry ciepły koc.
- Nie trzeba, proszę pani. Zaniosę ją do pokoju.
To mówiąc, ostrożnie wsunął ramiona pod ręce i kolana śpiącej dziewczyny, której głowa ponownie opadła na jego pierś i bez śladu wysiłku na twarzy podążył na górę po wysokich schodach.
- Dobranoc paniom - szepnął na pożegnanie, obdarzając młodszą z kobiet uroczym uśmiechem, po czym zniknął w ciemności korytarza.
Sarah patrzyła, jak jej córka odprowadza wzrokiem gościa w domu Jacksonów. Nie podobało jej się to spojrzenie, jednak postanowiła przedwcześnie nie wszczynać awantur. Przygarnęła Annie do siebie i oparłszy brodę na czubku jej głowy, nie wypuszczała jej z matczynego uścisku.
- Mamo... jestem trochę śpiąca. Lepiej już się położę, a ty też nie siedź za długo, dobrze?
Dziewczyna pocałowała kobietę w policzek, tak jak to miała w zwyczaju, gdy była jeszcze całkiem malutka, tym razem pozostawiając ślad czerwonej szminki. Sarah poczuła piekące łzy pod powiekami. Pogódź się z tym, głupia. Twoja mała córeczka dorosła.

*

Siedziała w zupełnym mroku, pozwalając swoim myślom płynąć w nieznanym jej kierunku. Była pewna, że nie zaśnie, dlatego postanowiła nie tracić czasu na bezsensowne próby. Zamiast tego, zawinięta w polarowy koc, tkwiła na wygodnej kanapie na wprost wygasłego paleniska. Nie bała się ciemności. Lubiła czasem spędzić chwile sama ze sobą, podejmując wyzwanie uporządkowania zamętu, jaki nieczęsto pojawiał się w jej głowie. Nie inaczej było tym razem. Cała willa pogrążona była w prawie namacalnej ciszy i choć w pełnym skupieniu wysłuchiwała najmniejszego dźwięku dochodzącego ze studia nagraniowego, w którym zniknął tego wieczora jej szef, nie udało jej się skraść choćby pojedynczej nuty. Elektroniczny zegarek wskazywał godzinę drugą siedemnaście, a on wciąż nie wychodził. Chciała go przyłapać na gorącym uczynku, zawstydzić go i sprawić, że na jego bladych policzkach wykwitnie rumieniec, choć ciężko będzie go dostrzec panujących tu egipskich ciemnościach. Planowała, że zaskoczy go, kiedy po cichu wychyli się przez drzwi i ostrożnie zacznie skradać się do swojej sypialni. Oczami wyobraźni widziała jego minę, gdy pojmuje, iż ona wiedziała o jego ucieczce. Rozkoszowała się tym wyobrażeniem, pozwalając, by na jej twarz, niczym lekki powiew wiatru, wstąpił uśmiech. O tak, to będzie słodka zemsta. Zemsta za to, że przyłapał ją wtedy w kuchni, podczas przedświątecznego gotowania. Rozpoczął niewinną grę, nie zdając sobie sprawy z tego, że to ona dyktowała reguły. W ten sposób mógłby sobie zaskarbić sympatię niczego nie podejrzewającej Kai, jednak z nią nie pójdzie mu tak łatwo. Po moim trupie - powiedziała cicho i natychmiast zamilkła, słysząc ciche skrzypnięcie drzwi studia. W mroku rozpoznała zarysowaną nieznacznie męską sylwetkę, konspiracyjnie przygarbioną, z głową nerwowo odwracającą się to w prawo, to w lewo. No jasne, nie zapalił światła. Nie chciał przez przypadek obudzić któregokolwiek z domowników, a poza tym po co miałby to robić? Po kilku latach spędzonych tutaj, znał ten dom jak własną kieszeń i potrafił poruszać się w nim nawet po ciemku.
- Cholera!
Może jednak nie znał willi tak świetnie, jak sądziła. Ciche przekleństwo świadczyło o tym, że kością piszczelową lub małym palcem u nogi niechybnie odnalazł niewidoczny w ciemności mebel. Sarah z trudem stłumiła śmiech, obserwując jak skulona postać rozmasowuje obolałą kończynę. Boleśnie doświadczony, teraz nieco wolniej poruszał się naprzód, w kierunku kuchni (a nie tak jak podejrzewała kobieta - sypialni), wysuwając do przodu wyprostowane ręce. Wyglądał jak lunatyk lub niewidomy, próbujący bezpiecznie dotrzeć do upragnionego miejsca. Nie chciała zwlekać dłużej. Obeszła kanapę z drugiej strony, tak by nie dostrzegł nawet jej cienia i ominąwszy go, stanęła oparta o dużą lodówkę. Po co innego stary niedźwiedź mógłby wyściubić nos ze swojej jaskini, jeśli nie po coś na ząb. A może zaskoczy ją i swoje kroki skieruje do szafki, w której, w puszkach po coli light zamknięto różne rodzaje alkoholu. Myślał, że o tym także się nie dowie... Co za naiwniak. Może i odkryła to zupełnie przez przypadek, pewnego dnia umierając z pragnienia po godzinnej zabawie z Kenyą pod nieobecność innych domowników, ale jakie to miało teraz znaczenie? Do tej pory pamiętała swoje zdziwienie, gdy zamiast łyka orzeźwiająco chłodnego napoju, przyszło jej wypić gorzką whisky. Aż dziw, że żadne z dzieci nie opróżniło zawartości którejkolwiek z tych puszek, błędnie sądząc, że to tylko cola. Czekała, aż szelest jego kroków umilkł, a on sam stał nie więcej niż krok od niej, zatrzymawszy się przed drzwiami lodówki. Gdy tylko je otworzył, światełko z wnętrza rozświetliło jego twarz, ale także postać obserwującą go od jakiegoś czasu. Twarz kobiety przybrała tryumfujący wyraz.
- Czyżby Król Popu wyskoczył sobie na małe, nocne polowanie? - zapytała z przekąsem.
- Sa...Sarah? Co ty tu robisz?
- Och, przepraszam - wyraz zadowolenia nie znikał jej z twarzy. - Przestraszyłam pana, panie Jackson?
- Odrobinę...
Widziała, jak odetchnął, rozpoznając ją w nikłym świetle padającym z wciąż otwartej lodówki. Nadal czuł się niepewnie, uciekając wzrokiem od jej spojrzenia, niczym dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy przed obiadem. Przyjrzała mu się dokładniej. Ciągle paradował w ubraniach, które założył rano, z tym że elegancką, czerwoną marynarkę zastąpiła dresowa bluza w kolorze atramentu. Czarne jak noc włosy raz po raz zakładał za ucho, podczas gdy one nieustępliwie opadały mu na oczy. Te czekoladowe, sarnie oczy lśniły tak, że dostrzegała w nich własne odbicie. Przez krótki moment stała jak zaklęta, wpatrując się w nie i powodując u swojego pracodawcy jeszcze większe zakłopotanie.
- Ekhm... Sarah? Wszystko w porządku?
- Tak... tak, przepraszam. Zamyśliłam się.
Jej chęć słodkiej zemsty rozpłynęła się w mgnieniu oka. Patrzyła na niego, wciąż lekko nieobecnym wzrokiem, zastanawiając się, po co właściwie na niego czekała.
- Mógłbym cię prosić, żebyś nie wspomniała nic Paris na temat mojej nocnej pracy? Bardzo się martwi, gdy nie przesypiam zalecanych przez lekarza ośmiu godzin.
- Oczywiście... - odparła tym sennym głosem. - Ja już pójdę się położyć, dobranoc.
Odwróciła się i wolno podążyła w kierunku schodów nie widząc, jak on z uwagą obserwuje jej wąskie ramiona, wcięcie w talii rozszerzające się stopniowo w linię bioder i na powrót zwężające w długą linię, tworzącą smukłe nogi. Miała na sobie pidżamę, która czekała na nią pod choinka, owinięta w ozdobny papier i przewiązana złotą wstążką. Granatowa koszula, upstrzona srebrnymi punktami, niczym rozgwieżdżone niebo i długie, luźnie spodnie w tym samym kolorze. Jej ciemne, kręcone włosy opadały na plecy.
- Zaczekaj - zawołał tak cicho, jak tylko potrafił, modląc się, by tylko ona usłyszała jego głos.
Na szczęście odwróciła się, przyglądając się mu wciąż tym nieobecnym wzrokiem, którego nie obserwowało się u niej często. Przez jej twarz przemknął ledwie widoczny cień uśmiechu.
- Może miałabyś ochotę usłyszeć to, nad czym pracuję od jakiegoś czasu?
Po krótkim zastanowieniu niemo przytaknęła, pozwalając mu prowadzić się za rękę ku uchylonym drzwiom studia nagraniowego. Zapamiętała dobrze ciepło jego dłoni i ten sam, kwiatowo-drzewny zapach perfum, który na wiele lat zapisał się w jej pamięci.

środa, 24 grudnia 2014

This Is Not It_18


Serce kobiety to labirynt subtelności stanowiący wyzwanie dla szulerskiego umysłu prostackiego samca.
 - Carlos Ruiz- Zafón

Choinka lśniła setkami kolorowych światełek, podobnie jak cały dom, przystrojony świątecznie przez jego pracowników. W powietrzu wciąż jeszcze unosił się zapach cynamonowych świec zapalonych podczas wigilijnego wieczoru. Mimo wczesnej godziny, wszyscy byli już na nogach, zebrawszy się wokół migoczącego wesoło drzewka. W tym roku, to Blanketowi przypadł obowiązek rozdawania prezentów, który wypełniał z przeuroczym uśmiechem na twarzyczce otoczonej przez długie, hebanowe włosy. Każdy ogrzewał dłonie, trzymając czerwono-biało-zielone kubek wypełnione po brzegi gorącym kakao, a szelestowi rozrywanego papieru akompaniowało kilka głosów, śpiewających nieśmiertelne już Last Christmas. Jackson tym razem pozwolił zabłysnąć swojej córce, która mogła pochwalić się całkiem dobrym głosem, podczas gdy on, wraz z synami tworzył dość zgrane chórki. Gdy w pewnej chwili Erin zagadnęła starszego syna Michaela, czy tak właśnie wyglądają wszystkie święta w tym domu, ten bez wahania odpowiedział:
- To, co się dzieje teraz, to pikuś, proszę pani. Zabawa zaczyna się wtedy, kiedy zjeżdża się cała rodzina - po czym z uśmiechem na ustach dołączył do ojca i brata.
Po kilku miej lub bardziej znanych utworach, nawet starsza pani i Annie przyłączyły się do wspólnego kolędowania. Ku zaskoczeniu wszystkich, gdy przyszła kolej na nie miej znaną piosenkę, jaką było Dream a Little Dream of Me, Erin stworzyła z panem domu tak zaskakujący duet, że nawet Sarah nie mogła wyjść z podziwu. Kiedy oboje zebrali już zasłużone brawa, a każdy podziękował za otrzymany prezent, przyszedł czas na Bożonarodzeniowe Śniadanie, które w tym domu także zdążyło zyskać określone reguły. Co roku członkowie rodziny, razem ze wszystkimi pracownikami zasiadali do wspólnego posiłku, na które składały się naleśniki z miodem, dżemem malinowym lub nutellą, przygotowywane przez Michaela. Może i nie był najlepszym kucharzem, ale na naleśnikach znał się jak mało kto i nawet nowa kucharka nie mogła mu tego odmówić. Kiedy każdy zajął już swoje miejsce przy rozbudowanym na właśnie takie okazje stole, gospodarz z pomocą swojej jedynej córki rozpoczął podawanie swojego popisowego dania. Po chwili cała kuchnia tonęła w słodkim zapachu, a każdy zajadał się swoim świątecznym przysmakiem tak, że zapanowała kompletna cisza. Tylko gdzieś w tle, cichuteńko przygrywały skrzypce, brzmiące tak pięknie, że prawie nierzeczywiste, wypełniając jadalnię melodią Silent Night. Gdy umilkł szczęk sztućców o śnieżnobiałe talerze, pracownicy podziękowali i zgodnie z zaleceniem szefa wzięli sobie wolne do końca tygodnia, by odwiedzić swoich bliskich. Tylko Sarah z rodziną miały pozostać willi. Rozradowany Kenya, żegnając opuszczających dom, poszczekiwał tak długo, że w końcu Paris musiała przytrzymać go za czerwoną obrożę. Wciąż radośnie wymachiwał ogonem, jednak milczał zgodnie z poleceniem swojej właścicielki.
- Co powiecie na to, żeby obejrzeć Home Alone? - odezwał się Michael, gdy wszyscy, których miało tu nie być, zniknęli za drzwiami.
- Ja jestem za! - dziewczyna wyjątkowo zdawała się być dziś w dobrym humorze - Tato, właściwie dlaczego Omer nie przyjechał na święta?
- Kochanie, dzwoniłem do niego przedwczoraj i...
- Tato! - przerwał mu Prince.
Chłopak zgromił go wzrokiem, co nie uszło uwadze pozostałych, jednak on niewiele sobie z tego robił. Poprawił się na krześle, które zajmował obok dwudziestotrzyletniej panny Anderson i nie spuszczał z niej wzroku. Sarah rozmawiała o czymś szeptem z Erin, zerkając raz po raz w kierunku Leah, która jak zaklęta wpatrywała się w buzujący w kominku ogień. Jej bladą, zaokrągloną twarz rozświetlał blask czerwonozłotych płomieni. Kwestia wspólnego oglądania chwilowo odsunęła się na boczny tor, jakby każdy był zbyt zajęty tym, o czym akurat myślał. Annie, jako pierwsza ocknęła się z tego dziwnego letargu, przypominając sobie o istnieniu swojego aktualnego chłopaka, położyła dłoń lekką jak piórko na ramieniu rodzicielki.
- Mamo, muszę wyjść. Obiecałam Seanowi, że się z nim dzisiaj spotkam...
- W Boże Narodzenie? To nie ma już innych dni na randki? Nie wolałabyś spędzić czasu z rodziną?
Dziewczyna omiotła spojrzeniem wszystkich zebranych w salonie, jednak sytuacja nie zachęcała do przyjęcia tej propozycji. Przyjęła błagalny wyraz twarzy, zupełnie taki sam, jak wtedy, gdy była całkiem mała. Widzisz, nie wszystko jeszcze zdążyło się zmienić - pocieszyła się Sarah. Z odsieczą młodej kobiecie pospieszył pan domu:
- Może zaprosisz swojego chłopaka do nas, Annie?
- Nie chciałabym sprawiać panu kłopotu... - odparła wymijająco, wciąż świdrując matkę spojrzeniem odziedziczonych po ojcu, niebieskich oczu.
- To naprawdę żaden problem. Poza tym, chyba już wspominałem, że obie z Leah możecie mówić mi po imieniu.
Jego uśmiech, choć pięćdziesięcioczteroletni, pozostał zniewalający. Jak on to robił?
- Kochana, daj dziewczynie trochę luzu... W końcu jest już dorosła. Niech idzie.
- Dziękuję, babciu! To jak będzie, mamo?
Sarah przyjrzała się swojej dorosłej córeczce. Pamiętasz, George, jak na zmianę kołysaliśmy ją godzinami, bo nie potrafiła, albo nie chciała zasnąć? Pamiętasz, jak wynosiłeś ją z samochodu po długiej podróży, kiedy udawała, że śpi tylko po to, żeby nie musieć iść do domu na własnych nogach? A pamiętasz uśmiech na jej twarzy, gdy udało ci się wcześniej wrócić z misji i zdążyć na rozpoczęcie roku szkolnego? Przecież to było tak niedawno... Gdzie się podziały te wszystkie lata? Milczącym przytaknięciem udzieliła jej zgody, na co dziewczyna podbiegła i ucałowała je obie - Erin i Sarah.
- Zaczekaj odprowadzę cię na autobus - bez wahania zaoferował Prince, po czym natychmiast odparł speszony, widząc jej zdziwienie - Przecież Bill ma wolne...
- Idźcie we dwoje. Z mężczyzną u boku zawsze będzie bezpieczniej - jej matka nie mogła powstrzymać uśmiechu.
Chłopak promieniał szczęściem, czego nie można było powiedzieć o młodej kobiecie, której miał towarzyszyć. Co jednak mogła zrobić? Ubrała swoją śliczną twarzyczkę w najbardziej uprzejmy z uśmiechów i ruszyła w kierunku drzwi, a Prince, niczym beztroski szczeniaczek, podążył za nią. Kiedy dziewczyna dotknęła klamki, powietrze przeciął dość głośny dźwięk dzwonka. Spodziewali się gości? Niewiele myśląc otworzyła drzwi, w których stał nieco wyższy od niej chłopak, ukrywający swoją tożsamość za okularami przeciwsłonecznymi. Jego wyraz twarzy nieznacznie się zmienił, gdy spostrzegł, iż osoba witająca go w progu nie jest ani Michaelem, ani żadnym z jego dzieci.
- Omer?! Co ty tu robisz?
 - To tak teraz wita się brata? - zapytał przez śmiech, czule obejmując Paris, która przed chwilą wpadła w jego ramiona.
- Nie, jeju, przepraszam... Tak się stęskniłam - powiedziała, rumieniąc się, ale nie dodała nic więcej.
- Ja za tobą też. Za wami wszystkimi. Piona, ziom.
Po przywitaniu z Princem i z Blanketem, który po chwili znalazł się przy gościu, zwrócił się ponownie do swojej młodszej siostrzyczki, zdejmując przeciwsłoneczne okulary.
- Może przedstawisz mnie swojej koleżance?
Nastolatka niemal natychmiast spochmurniała. Niechętnie zapoznała ze sobą Omera i Annie, którzy nie odrywali od siebie wzroku, co nie było na rękę także jej starszemu bratu. Niezręczną sytuację, która poskutkowała dźwięczną ciszą, przerwał nareszcie pan domu, po ojcowsku przytulając nowo przybyłego. Gdy już nacieszył się jego bliskością, wciąż trzymając za ramiona, odsunął go od siebie, by móc się mu lepiej przyjrzeć. Dwudziestoośmioletni teraz mężczyzna wyglądał naprawdę świetnie (oczywiście nie lepiej, niż gdy on sam wybierał mu stylizacje, ale tego nie mógł powiedzieć głośno). Pogładził go po lekko nażelowanych włosach.
- Dobrze, że już jesteś, Omer. Szkoda tylko, że Annie i Prince już nas opuszczają.
- Ach tak... - dziewczyna odwróciła wreszcie wzrok od, jak podejrzewała, najstarszego z rodzeństwa Jacksonów i wyszła, na odchodnym dodając:
- Wrócę wieczorem.
Pozostał po niej tylko ulotny zapach perfum i wrażenie, jakie wywarła na nowym gościu w rezydencji Jacksona.

niedziela, 21 grudnia 2014

This Is Not It_17

Papierki po karmelkach i truskawkowych mordoklejkach walały się po całym łóżku. Pusta paczka chipsów leżała, zgnieciona obok kosza na śmieci, a w jej dłoni wciąż tkwiło opróżnione opakowanie po czekoladowych gwiazdkach MilkyWay. Czuła się okropnie. Nie było jednak czasu na poczucie winy, gdy do drzwi jej nowego pokoju ktoś zapukał. Pospiesznie zgarnęła resztki po swojej uczcie do szuflady w szafce nocnej i otarłszy usta ze słonych okruszków, otworzyła drzwi. Sarah, jak zwykle, omiotła spojrzeniem sypialnię córki i dopiero potem pozwoliła, by jej spojrzenie spoczęło na dziewczynie. Swoją drogą, kiedy ona zdążyła tak urosnąć? Miała już piętnaście lat, tyle samo co Prince. Nieco zaokrągliła się tu i tam, nabrała kobiecych kształtów. Gdyby tylko George mógł ją teraz widzieć...
- O co chodzi? - zapytała Leah tonem, którego kobieta mogła się po niej spodziewać.
- Obiad jest już gotowy, wszyscy czekają tylko na ciebie.
- Nie jestem głodna.
Sarah wiedziała, że nie uda jej się przekonać dziewczyny, ani tym bardziej do niczego jej zmusić. Westchnęła tylko ciężko i popatrzyła na córkę wzrokiem, którego Leah tak bardzo nienawidziła. To spojrzenie mówiło ciągle mnie zawodzisz i gdy tylko ponownie dostrzegła je w oczach matki, poczuła łzy zbierające się pod jej zaciśniętymi powiekami. Poczekała, aż matka bez słowa opuści jej sypialnię i zatrzasnęła za nią drzwi tak mocno, że huk uderzenia rozniósł się echem po całym domu. Nie miała ochoty, by ktokolwiek jej przeszkadzał. Dopiero teraz mogła pozwolić sobie na płacz. Słone krople, jedna po drugiej, spływały po jej policzkach, mocząc szarą bluzę, z którą nie rozstawała się od dłuższego czasu. Od niedawna przestała mieścić się w swoje stare ubrania, które teraz były na nią za małe nie tylko w biodrach, ale także w talii i w biuście. Coraz częściej wybierała luźne, wyciągnięte rzeczy, aby zakryć powiększony brzuch i rozpuszczała mocno kręcone włosy, by optycznie wyszczuplić zaokrągloną buzię. Szczerze nienawidziła się za to, jak wyglądała i każde spojrzenie w lustro wywoływało w niej odruch wymiotny. Nie potrafiła, bez negatywnych myśli pojawiających się automatycznie w jej głowie, spojrzeć na własne odbicie. Praktycznie odkąd tutaj zamieszkali pochłaniała wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu jej wzroku. Cóż, tak naprawdę to zaczęło się na długo przedtem, jednak do tej chwili potrafiła to, lepiej lub gorzej, kontrolować. Teraz, po powrocie ze szkoły znikała w swoim pokoju, przeszukując szafkę, w której ukrywała wszystkie swoje zapasy codzienne uzupełniane w przyszkolnym sklepie spożywczym. Podczas takich napadów wilczego głodu, bo nie można tego chyba nazwać inaczej, było dla niej bez znaczenia, co akurat jadła, byleby zagłuszyć burczenie w brzuchu, a częściej jakiś dziwny smutek w całości wypełniający jej piętnastoletnie serce. Po raz pierwszy coś takiego miało miejsce, kiedy niecały rok temu pokłóciła się z Beą. Poszło o jakieś głupstwo, nieistotną sprawę, którą ona jak zwykle rozdmuchała tak, jakby chodziło co najmniej o kwestię życia lub śmierci. Że też jak zwykle nie potrafiła trzymać języka za zębami... Padło kilka niepotrzebnych słów, pomiędzy nimi zapanowała cisza tak gęsta, że czuło się przeskakujące w niej iskry wciąż świeżej kłótni, a Bea opuściła jej pokój, by nigdy więcej nie przekroczyć jego progu. Doskonale pamiętała, jak pełna dumy i przekory ubzdurała sobie, że za nic nie odezwie się do niej pierwsza, mimo że przyjaźniły się wtedy już od trzech lat i wiedziały o sobie wszystko. Pomyślała, że poczeka i pozwoli dziewczynie zrozumieć swój błąd. Dopiero teraz dostrzegła, jakie było to głupie i dziecinne. Ale czy można wymagać od czternastolatki, by była dojrzała w swoich działaniach i decyzjach? Dni ciszy pomiędzy nimi przeciągały się w tygodnie, a tygodnie - w miesiące, aż wreszcie zaczęło jej się wydawać, że przyjaciółka zdążyła o niej zapomnieć. I dopiero wtedy cała złość, jaką żywiła do Bei ulotniła się, jakby nigdy nie istniała, by ustąpić miejsca rozdzierającej serce tęsknocie. Nie pamiętała nawet, o co tak bardzo się pokłóciły i jedynym, czego pragnęła, była wiadomość od niegdyś tak drogiej osoby. Czy to dziwne, że chociaż miała Annie, traktowała przyjaciółkę jak siostrę i kochała ją może nawet bardziej, niż tę pierwszą? Tylko za jedną osobą tęskniła bardziej -  za Tatą. Ale jego nic już nie mogło przywrócić do świata żywych, za to z Beą mogło być zupełnie inaczej. Może wystarczyłby sms, wiadomość prywatna na Twitterze i kto wie, czy nie mogłoby być tak, jak dawniej. Dlatego, nie zwlekając, napisała do niej długą wiadomość:

Wiem, że może to nie jest najlepsze miejsce na tego typu rozmowy, ale nie byłam pewna, czy odebrałabyś, gdybym zadzwoniła, a chciałam mieć pewność, że mnie wysłuchasz. W zasadzie mam  do Ciebie pytanie i chciałabym, żebyś szczerze na nie odpowiedziała...Wiesz, jak teraz to czytam, to brzmi zupełnie jak monolog w brazylijskiej telenoweli, ale nic na to nie poradzę. Może przejdę już do rzeczy. Sądzisz, że istnieje jeszcze szansa na to, żebyś znów były przyjaciółkami?

Gdy kliknęła przycisk wyślij, poczuła jakby ktoś zdjął jej z piersi ogromny ciężar. Na odpowiedź czekała dwa dni:

Szczerze mówiąc - pisała - nie wiem, bo wiele rzeczy uległo zmianie. Myślę, że to nie zależy od mojej opinii, ani nawet tylko ode mnie. Ale jeśliby to wypaliło, to dlaczego nie?

Kiedy tylko przeczytała te słowa, zakręciło jej się w głowie. A więc tak czuł się człowiek, który był prawdziwie szczęśliwy... Gdzieś w głębi jej serca jakiś głos podpowiadał, że Bea się zmieniła. Wynikało to nie tylko z tego, co napisała, ale także z tonu, jaki przybierały jej słowa brzmiące raz po raz w myślach Leah. Natychmiast uciszyła ten głos, szybszym biciem swojego serca. Kogo to obchodziło, że jej przyjaciółka nie była już taka jak dawniej? Przecież ona także się zmieniła. Najważniejsze było to, że odzyska kogoś, bez kogo jej życie kompletnie zszarzało i straciło smak. Przez kilka tamtych dni żyła jak we śnie, ciągle uśmiechnięta, szczęśliwa, że dziewczyna zgodziła się spróbować odbudować coś, co jeszcze nie tak dawno wydawało się im nie do rozerwania. Jedyną przeszkodą, która teraz stała im na drodze, była dzieląca je odległość, dlatego, jako jedyny sposób korespondencji, pozostawały im wiadomości. Oczywiście, mogłyby do siebie dzwonić, jednak ani jedna, ani druga nie czuła się na tyle pewnie, by po długiej rozłące , jako pierwsza wykonać tak duży krok. Leah przez długi czas nie dostrzegała, że zawsze to ona rozpoczynała i podtrzymywała rozmowę, za wszelką cenę próbując sprawić, by dziewczyna poczuła do niej to, co przedtem. W końcu uświadomiła sobie, że Bea nie podejmuje najmniejszego wysiłku, by pokazać, że także jej zależy. Może znalazła już nową, lepszą przyjaciółkę i nie potrzebowała kogoś, kto przypominałby jej o przeszłości? Dlatego nie napisała już nigdy więcej. I tak cały ból, smutek i samotność wróciły, niczym trzy czarne zjawy wyszczerzające błyszczące w mroku kły, by ponownie zawładnąć jej zlęknionym sercem. Nikt nie dostrzegał bitwy, jaką każdego dnia staczała sama ze sobą, aby wstać z łóżka i znów ozdobić twarz obojętną miną. Tak, to chyba najtrudniejsza rzecz na świecie. Trudniejsza nawet, niż przywdzianie fałszywego uśmiechu. To prawie niewykonalne, udawać obojętność, gdy uczucia rozrywają cię od środka. A potem... Potem przychodzą takie dni, gdy zimno wypełnia całe twoje ciało, pożerając wszystko, co napotka na swojej drodze tak, że pozostaje tylko bezbrzeżna pustka. I wtedy odgrywanie obojętności przychodzi o wiele łatwiej. W zamian za noce, podczas których myśli nie kłębią się w głowie, a ból nie rodzi kolejnych łez, na rękach i nogach pojawiają się czerwone rany. Na początku kilka, niezbyt głębokich kresek, by w jakiś sposób dać upust żalowi, jedynemu uczuciu jakie w tobie pozostało. Potem blizn przybywa, nie są już płytkie, jakby bardziej świadome, powodujące większy ból fizyczny, mający sprawić, że jego psychiczny odpowiednik już nigdy nie powróci. Niestety, tak się nie dzieje. W pewnym momencie brakuje miejsca na nowe cięcia, chociaż wciąż nikt nie zauważył tych pierwszych, już prawie zabliźnionych. Leah mimowolnie obciągnęła rękawy grubej bluzy. To właśnie wtedy sięgała po jedzenie. Wróg i przyjaciel w tej samej postaci. To przez kompulsywne napady żarłoczności przytyła już osiem kilogramów i nie zanosiło się na to, by w najbliższym czasie sytuacja uległa zmianie na lepsze. By zobaczyć przerażający wynik, dziewczyna musiała zakraść się aż do łazienki pracodawcy jej matki, jedynej, w której znajdowała się waga. Stanęła na niej, z drżącym sercem czekając na wyrok. Gdy zobaczyła, jak wskazówka zatrzymuje się zaledwie dwa odcinki przed wielką cyfrą 70, poczuła łzy piekące ją w policzki. Wtedy właśnie zjadła najwięcej. Po każdym takim ataku podejmowała próbę, wywołując wymioty, lecz nigdy nie przynosiło to oczekiwanego skutku. Nie inaczej było tego dnia. Całe szczęście, że zdążyła ukryć przed matką dowody popełnionej zbrodni. Już niejednokrotnie chciała opowiedzieć komuś o swoim problemie, przyznać, że kompletnie sobie nie radzi, jednak za każdym razem wycofywała się w ostatniej chwili. Przed kim miałaby się otworzyć? Przed babcią Erin, czy matką? One by jej nie zrozumiały. Ba, nawet by nie próbowały. A Annie? O nie... Próbowała rozmawiać z nią o swojej tęsknocie za Beą, na co ta zasugerowała jej, iż może darzy tę dziewczynę uczuciem głębszym od przyjaźni.
- O czym ty mówisz? - zapytała ją wtedy, zupełnie nie rozumiejąc.
- Nie zrozum mnie źle, ale może ty po prostu się w niej zakochałaś?
Leah na te słowa zareagowała śmiechem. Że niby ona miałaby zakochać się we własnej przyjaciółce? Nie była lesbijką. Czy to takie dziwne, że po prostu cholernie brakowało jej kogoś, kto dotychczas zajmował bardzo ważne miejsce w jej życiu? Potem, gdy już wyszła z szoku, w jaki wprowadziła ją sugestia starszej siostry, zastanowiła się nad tym głębiej. Czy to możliwe, żeby rzeczywiście poczuła coś takiego do Bei? Nie. Kochała ją, ale nie była to miłość romantyczna. Zupełnie nie. Annie nie miała o niczym pojęcia, zresztą nie po raz pierwszy. Usiadła na pogniecionym łóżku, wyciągnęła z szuflady ukrytą wewnątrz książki żyletkę i dodała kolejną kreskę na naznaczonym bliznami przedramieniu.

Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać. To jest taki sprytny mechanizm. Myślę, że przećwiczony przez naturę. Dusisz się, instynktownie ratujesz się i zapominasz na chwilę o bólu. Boisz się nawrotu bezdechu i dzięki temu możesz przeżyć.

Janusz Leon Wiśniewski


czwartek, 18 grudnia 2014

This Is Not It_16

Dwa pierwsze tygodnie w willi Jacksona minęły tak szybko, jak mrugnięcie oka. Wielkimi krokami zbliżały się święta Bożego Narodzenia, a jeszcze nic nie było gotowe. Za dwa dni mieli zasiąść wspólnie do suto zastawionego stołu, dlatego Sarah od rana nie przerywała pracy. Prince, Paris, Blanket i Leah byli jeszcze w szkole, Annie na uczelni, a Erin, której Bill- kierowca i przyjaciel pana domu zaoferował podwiezienie, wróciła na cały dzień na 1449 Helen Dr, by odwiedzić swoje przyjaciółki. Michael, z tego, co słyszała od pozostałych pracowników, zaszył się w swoim gabinecie i od szóstej nad ranem nie wytknął z niego nawet koniuszka nosa. Swoją drogą było jej to bardzo na rękę, gdyż w pełni mogła oddać się świątecznej gorączce gotowania. To był ostatni pracujący dzień i musiała wykorzystać nieobecność domowników jak najlepiej. Martwiło ją tylko to, że wózek z tacą, na której podała śniadanie Jacksonowi, pozostał po zewnętrznej stronie zamkniętych drzwi. Kiedy zgłodnieje, na pewno wyłoni się ze swojej jamy. Jeśli nie ściągnie go do kuchni zagniatanych przez jej delikatne dłonie ciasteczek maślanych, które za chwilę wylądują w piekarniku, to nie miała pojęcia co dałoby radę. Ze słuchawkami w uszach, kołysząc się miękko z nogi na nogę, wyrabiała ciasto tak, by stało się kruche i słodkie. Kiedy Like a Virgin Madonny, zamieniło się w Isn't She Lovely? Stevie'ego Wondera, nogi same rwały się jej do tańca. Rozejrzała się dookoła, a upewniwszy się, że nikt nie może jej teraz widzieć, przestała się strofować. Jej biodra kołysały się do łagodnego rytmu muzyki geniusza, a usta niemo wyśpiewywały tekst. Nie zapomniała, jak piosenka ta rozbrzmiała, wykonywana przez kościelną scholę i orkiestrę, podczas jej drogi do ołtarza, przy którym czekał na nią rozpromieniony George. Zapamiętała doskonale uśmiech, jaki pojawił się wtedy na jego twarzy. Widziała go tylko trzy razy... Pierwszy raz, gdy zobaczył ją w sukni ślubnej, kroczącą w symbolicznej bieli główną nawą kościoła, drugi i trzeci - przy narodzinach obu dziewczynek. Wtedy oboje były tak szczęśliwi, jakby żadne troski miały już nigdy ich nie dotknąć. Uśmiechała się na same wspomnienie tamtych chwil, nie przerywając tańca. Gdy już wszystkie ciasteczka, przyjąwszy kształty choinek, reniferów, bałwanków i innych świątecznych postaci, wylądowały na piekarniku, Sarah wykonała półobrót na palcach, kończąc go twarzą w twarz ze swoim pracodawcą. Ich nosy były oddalone od siebie zaledwie o centymetr, a w jego oczach kobieta dostrzegała zabawne iskierki, śmiejące się do niej, w przeciwieństwie do ust, który kąciki ani odrobinę się nie uniosły. Odsunęła się nieznacznie i spuściwszy głowę, wyciągnęła słuchawki z uszu, czekając na reprymendę.
- No no... Wiedziałem, że przyjąłem pod dach znakomitą kucharkę, ale o twoich zdolnościach tanecznych Kai nie pisnęła nawet słówka - jego poważny głos przez cały czas kontrastował z roześmianym spojrzeniem. Ta sytuacja nie była Sarah na rękę.
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
Zwinęła długi kabelek na dłoni wciąż oprószonej ciemną mąką i ukryła go w kieszeni fartucha. Nie zamierzała pozwolić mu na zbytnią poufałość. W końcu był tylko jej szefem.
- Ale przecież nic takiego się nie stało, a muszę przyznać, że prawdziwą przyjemnością było podziwiać takie przedstawienie.
Nie do wiary. Czy on przed chwilą puścił do niej oczko?! Stała tak, z policzkami płonącymi ze wstydu, mając jednocześnie ochotę zapaść się pod ziemię i wymierzyć mu solidny policzek. Czyżby jednak jej poprzedniczka się co do niego nie pomyliła? Ciężko jej było w to uwierzyć, jednak przed momentem dostała dowód potwierdzający zdanie Kai. Mimo wszystko, nie była na tyle głupia, by pozwolić mu wpędzić się w jeszcze większe zawstydzenie. Uniosła brodę, może nieco mniej niż zamierzała i spojrzała mu prosto w oczy, przywołując na twarz najbardziej uprzejmy z uśmiechów.
- W takim razie, cieszę się, że mogłam panu umilić popołudnie.
Jej słowa, brzmiące słodko, przyjęły gorzki smak, który w jednej chwili spowodował, iż iskierki w oczach Michaela nieco przygasły. Spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem, a na jego twarzy wypisane było pytanie: Co się stało? Oczywiście, mogłaby mu na nie odpowiedzieć, ale nie zamierzała tak łatwo się nad nim zlitować. Myślał, że będzie mógł ją sobie zakręcić wokół palca tak łatwo, jak wszystkie inne kobiety, które z uwielbieniem poddawały się jego czarowi. Jednak nie przewidział jednego. Tego, że wraz z jej mężem, pogrzebane zostały wszelkie inne uczucia (z wyjątkiem niegroźnej sympatii) w stosunku do płci przeciwnej. Ethan Walters także nie miał o tym pojęcia, ale to jeszcze szczeniak. Na pewno szybko znalazł pocieszenie w ramionach Yvonne, albo innej, młodszej i bardziej wyluzowanej panienki. Zresztą, co ją to obchodziło? Najważniejsze, żeby nie zbliżał się ani do niej, ani do Annie na mniejszą odległość, niż to konieczne do zachowania w miarę przyjaznych stosunków. Co do Jacksona, byłoby lepiej, gdyby on także pozostał w bezpiecznej odległości.
- Mogę w czymś jeszcze pomóc? - zapytała, głosem tak chłodnym, że bez przeszkód mógłby on malować szronowe obrazy na gładkiej tafli szkła.
- Nie, dziękuję... Śniadanie było naprawdę wyśmienite.
Patrzył na nią z nadzieją, jakby oczekując, że jej nagła niechęć zniknie równie szybko, jak się pojawiła. Nie otrzymawszy jednak upragnionego przychylnego spojrzenia, dodał z pochmurną miną:
- W takim razie, wrócę już do siebie.
Nie chciała go zatrzymywać, bo i po co. Miała już po dziurki w nosie jego buźki i tych sarnich oczu przyglądających się jej ciekawie spod firanek długich rzęs. Kiedy odszedł, mimowolnie powiodła za nim spojrzeniem, wdychając głęboko zapach jego perfum. Koniecznie musi sprawdzić, co to za marka, inaczej nie da jej to spokoju... Wróciła do zwykłej, kuchennej krzątaniny, w przyspieszonym tempie, próbując zdążyć z przygotowaniem obiadu przed powrotem dzieci. Erin twierdziła, że nie wróci przed wieczorem, ale Sarah przezornie nakryła do stołu dla wszystkich ośmiu osób. Może jaśnie pan mogę mieć każdą też raczy zaszczycić ich swoją obecnością podczas wspólnego posiłku? Co, jak co, ale iście królewskich manier nie mogła mu odmówić. Był prawdziwym dżentelmenem i tego samego oczekiwał od swoich synów. Szkoda tylko, że Paris nie była tak karna, jak chłopcy... Od dwóch tygodni wszyscy mieszkający pod tym dachem mogli podziwiać jej humory, bezskutecznie oczekując na reakcję ojca dziewczyny. To oczywiste, że miał słabość do swojej jedynej córeczki, ale wszystko powinno mieć swoje granice. Właściwie, dlaczego tak bardzo się uniosła? Czyżby sama nie znała tego problemu? George był równie nieoceniony w rozpieszczaniu dziewczynek i dlatego to ona musiała przejąć rolę głosu rozsądku w ich dziwnej rodzinie. W końcu chyba każdy rodzic faworyzuje któreś z dzieci, martwiąc się, czy aby pozostali potomkowie już się tego nie domyślili. Ulubienicą George'a była Leah, natomiast Michaela - Paris i nic, ani nikt nie potrafiłby tego zmienić. Przerywając swoje rozważania, usłyszała głosy dochodzące z hallu, z sekundy na sekundę zbliżające się do kuchni.
- Dzień dobry - powiedziało jedno po drugim rodzeństwo Jacksonów.
- Dzień dobry. Jak tam w szkole?
- Całkiem nieźle, miło, że pani pyta - Prince od początku zachowywał się w porządku, czego nie można było powiedzieć o jego siostrze.
- Nie ma sprawy. Idźcie umyć ręce, obiad będzie gotowy za dziesięć minut. Odprowadziła ich wzrokiem, jednocześnie ostatecznie doprawiając sos mieszany drewnianą łyżką, który parował przyjemnie, roznosząc pikantno-miodowy zapach po całej kuchni. Jeszcze tylko chwila... Kurczak już dochodził, brązowy ryż czekał na podanie, a zieloniutkie brokuły i śnieżnobiały kalafior zachęcały do spróbowania. Nakrycie do stołu w przestronnej jadalni zajęło jej mniej czasu, niż się spodziewała, dlatego, stukając palcami od drewniany blat kuchennej szafki, oczekiwała na resztę domowników. Kolejno do miejsca rodzinnych spotkań schodzili się: Prince, Blanket, Paris, Annie, z wciąż widocznymi rumieńcami na policzkach, która przed sekundą zdążyła wrócić z uczelni. Nawet Michael zajął już swoje stałe miejsce przy stole, nie nawiązując z Sarah nawet kontaktu wzrokowego, odkąd przekroczył próg jadalni. Brakowało jeszcze tylko jej młodszej córki, co nie umknęło uwadze pozostałych.
- Gdzie Leah? - zapytała Annie, kulturalnie czekając z rozpoczęciem jedzenia, do zjawienia się wszystkich.
Pięć par oczu spoczęło na Sarah, spodziewając się, że przynajmniej ona zna odpowiedź. Jednak zmiarkowawszy z wyrazu jej twarzy, że i ona nie ma pojęcia co dzieje się z najmłodszą z Andersonów, wrócili do wpatrywania się w lśniące nienaganną czystością talerze.
- Może zacznijcie już jeść, bo inaczej wszystko wystygnie, a ja pójdę jej poszukać - zaproponowała, widząc tęskne spojrzenia dzieci w kierunku jedzenia, ale pan domu stanowczo zaprzeczył.
- Zaczekamy. To niegrzecznie zaczynać posiłek, kiedy nie wszyscy siedzą przy stole.
Kobieta niemo przytaknęła swojemu pracodawcy i opuściwszy aromatyczną jadalnię, udała się na górę, do sypialni, którą zajmowała jej córka.

piątek, 12 grudnia 2014

This Is Not It_15

- Podaj lata trwania wojny secesyjnej i przyczyny jej wybuchu.
- Od tysiąc osiemset sześćdziesiątego pierwszego do tysiąc osiemset sześćdziesiątego piątego. Główne przyczyny to różnice ekonomiczne i społeczne pomiędzy stanami, niewolnictwo... O czymś zapomniałam?
- Chyba nie.
- Dobra, podaj dokładną datę bitwy pod Antietam oraz nazwiska dowódców.
- Hmm... siedemnasty września tysiąc osiemset sześćdziesiąt... trzy?
- Dwa.
- Faktycznie. Konfederacja: Robert E. Lee. Unia: George McClellan.
- W porządku.
Dziewczyna, uważnie przypatrując się swojej przyjaciółce w ekranie laptopa, bawiła się srebrnym łańcuszkiem wiszącym na szyi. Zawieszka w kształcie połówki serca pojawiała się i znikała między jej palcami, jak za sprawą czarodziejskich sztuczek. W pokoju panował lekki, naprawdę lekki, bałagan, którego nawet nie próbowała ukryć przed Michaelą. Znały się wystarczająco długo, by móc pozwolić sobie na drobne niedociągnięcia przy swojej obecności. Siedziała na przykrytym fioletową narzutą łóżku, z czarnymi jak smoła włosami ociekającymi wodą, nie dbając o to, że spływające krople moczą jej pidżamę i kartki z notatkami leżące dosłownie wszędzie. Jej twarz, bez makijażu, wydawała się być teraz nieco zmęczona i szara. To wszystko przez te egzaminy. Naraz jakby wszystkim nauczycielom przypomniało się, że nie mają dostatecznie dużo ocen, by wystawić im stopnie na koniec semestru. Ona, Michaela i Shak coraz częściej odwoływali wcześniej zaplanowane spotkania, poświęcając kolejne godziny na naukę i przygotowywanie setek prac dodatkowych, referatów i prezentacji. Jutro mieli przeżyć ich ostatni dzień męczarni przed rozpoczęciem świątecznych ferii. Już zaplanowali wspólny wyjazd na obóz narciarski, na co oficjalnie zgodzili się rodzice, więc pozostało im jedynie odliczanie dni do upragnionej wycieczki.
- Może już dajmy sobie spokój z tą nauką, co? Czuję, że mózg mi się gotuje.
- Szczerze powiedziawszy, ja też już nie mam siły. Wszystko zaczyna mi się mieszać. Myślisz, że damy jutro radę? A co z Shakiem? Odzywał się do ciebie?
- Nie. Nie pisał do mnie, ale może ty sprawdź telefon. Ostatnio to z tobą lepiej się dogaduje.
- Gadasz głupoty, Blanks. Mówiłam ci, żebyś nie śmiała się z jego koszulki, to teraz masz. Tak to jest, kiedy mnie nie słuchasz.
- No tak... Ghacha i jego koszulka z batmanem. Swoją drogą, widziałaś ostatnie zdjęcie Seana, które wstawił na Instagram? Myślisz, że mam u niego szansę?
- Nie wierzę, że taki koleś może ci się podobać, Michaela. To pusty mięśniak.
- Ale za to jaki przystojny... Wiesz przecież, że nie można mieć wszystkiego. Oby tylko spławił Sandy, zanim przyzwyczai się do jego towarzystwa. Pamiętasz, jak wczoraj się do niego przyssała? Słowo daję, że wyglądała jak glonojad!
Przez pokój Paris przetoczyła się salwa śmiechu. Zanim zdążyły się opamiętać, białe drzwi otworzyły się i do dziewczęcej sypialni wkroczył mężczyzna w malinowym swetrze i nieco wyciągniętych, szarych spodniach od dresu. Co dziwne, na głowie jak zwykle nie spoczywała czarna fedora. Gość dostrzegł w monitorze laptopa córki twarz jej przyjaciółki.
- Cześć, Michaela. Jak się miewasz?
- Dobry wieczór. Bardzo dobrze, a pan?
- Nie narzekam - uśmiechnął się, chociaż na jego twarzy malowało się zmęczenie. - Dziewczynki, nie sądzicie, że jest już późno? Jak tak dalej pójdzie, to zaśpicie jutro do szkoły.
- Robiłyśmy sobie powtórkę przed jutrzejszym sprawdzianem, tato - do rozmowy włączyła się Paris. - Właściwie, to już kończymy.
- Tak... To co? Widzimy się jutro na przystanku?
- Jasne. I daj znać, jakby Shak się do ciebie odezwał.
- Spoko, pa. Dobranoc, panie Jackson.
- Dobrej nocy.
Po naciśnięciu czerwonego krzyżyka w prawym górnym rogu ekranu, twarz dziewczyny zniknęła, zastąpiona przez zdjęcie nierozłącznej trójki muszkieterów, wykonane przed rokiem w domu Michaeli. Dziewczyna uśmiechnęła się czule do wizerunków przyjaciół, po czym zamknęła laptop i odwróciła się w stronę ojca, który zajął miejsce na skraju jej łóżka, moszcząc się jakoś pomiędzy stosami notatek. Nie mogła nie zauważyć jego spojrzenia pełnego dezaprobaty, obejmującego pokój. Nie lubił bałaganu, a ona dobrze o tym wiedziała. Mimo to specjalnie nie uprzątnęła nawet sterty ubrań prawie wysypującej się z szafy, bo tylko tak, w jakimś stopniu mogła mu się sprzeciwić. Patrzyła mu prosto w oczy, mocniej zacisnąwszy usta, które teraz przypominały dwie blade kreski, a jej spojrzenie nie wróżyło nic dobrego. To jednak nie zrobiło na Michaelu większego wrażenia.
- Przyszedłem, żeby z tobą porozmawiać, Paris - zaczął dobitnym, ale wciąż spokojnym głosem. - Sądzę, że wiesz jak bardzo nie podoba mi się twoje zachowanie w ostatnim czasie.
- Trudno.
- Paris, czy możesz mi wyjaśnić, skąd się wzięła ta nagła wrogość do wszystkiego, co się rusza? Nie odzywasz się do Annie i Leah, nie odpowiadasz, gdy Sarah próbuje nawiązać z tobą kontakt, kłócisz się z Princem. Nawet w stosunku do mnie jesteś oschła i nieuprzejma.
- Myślisz, tato, że nie mam swojego powodu. Podjąłeś ważne decyzje bez pytania nas o zdanie!
- Co masz na myśli?
- Zwolniłeś Kai, chociaż była częścią rodziny! Poza tym zatrudniłeś tę całą Sarah i w dodatku pozwoliłeś jej od tak zamieszkać w naszym domu!
Nastolatka wbiła wzrok w pomalowane na czerwono paznokcie swoich stóp i tylko jej przyspieszony oddech był dowodem na to, jak bardzo była zdenerwowana. Michael dostrzegł to, dlatego uścisnął swoją jej dłoń, a drugą czule pogłaskał dziewczynę po głowie. Mięśnie w jej ciele, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, natychmiast się rozluźniły. Spojrzała na ojca oczami o barwie akwamaryny, w których zaszkliły się łzy.
- Kochanie, przecież wiesz, że jej nie zwolniłem. Dostała lepszą propozycję w restauracji, gdzie może się rozwijać. A Sarah też świetnie gotuje.
- Nie o to chodzi... Nie domyślasz się, dlaczego tak bardzo chciałam, żeby Kai z nami została?
- Nie mam bladego pojęcia.
- Widziałam, jak na nią patrzysz, tato... Chciałam, żebyś był szczęśliwy. Jeśli nie z mamą, to chociaż z Kai - dwie słone krople stoczyły się powoli po jej policzkach.
- Skarbie... - spotulniał, widząc łzy córki. - Ja jestem szczęśliwy. Wiesz przecież, że ja i twoja mama nie mamy sobie już nic do powiedzenia, a jeśli chodzi o Kai, to po prostu darzyłem ją szacunkiem i może trochę większą sympatią, niż na przykład Billa. A sama wiesz, jaki on jest - zaryzykował żart, który poskutkował nikłym uśmiechem na twarzy dziewczyny. - Nie potrzebuję do szczęścia żony. Mam waszą trójkę i to mi w zupełności wystarczy.
- Ale musi być ci ciężko co noc zasypiać w pustym łóżku i nie mieć się do kogo przytulić.
- Od przytulania mam tutaj ciebie... No chodź tu.
Otworzył ramiona, by uścisnąć ukochaną córkę. Jej włosy pachniały miętą, a skóra truskawkowym żelem pod prysznic. Złożył na jej czole ojcowski pocałunek, jak zwykle przed wieczornym pożegnaniem i dodał z troską malującą się w jego ciemnobrązowych oczach:
- Tylko nie kładź się zbyt późno. Musisz o siebie dbać.
- Dobrze, tatusiu... Dobrej nocy.
- Śpij słodko, Kwiatuszku.
Wyszedł, pozostawiając ją samą w naukowym pobojowisku. Zegar za chwilę powinien był wybić północ.

wtorek, 9 grudnia 2014

This Is Not It_14

Jedwabna pościel, wyglądająca tak zachęcająco w świetle słonecznego popołudnia, teraz leżała zwinięta w bezładny kłębek obok łóżka. Sarah, z ręką pod głową, usiłowała znaleźć odpowiednią pozycję, która nareszcie pozwoliłaby jej na zmrużenie oka, przynajmniej na krótką chwilę. Ściany wydawały jej się puste, mimo powieszonych na nich obrazów, a pozłacane elementy komody błyszczały złowieszczo w mroku. Jak długo jeszcze przyjdzie jej się tak męczyć, zanim nareszcie zaśnie? Dusiła się tutaj. Potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza... Wymknęła się z sypialni i nie zapominając zamknąć za sobą drzwi, podążyła schodami na dół, prosto do salonu. Wskazówki zegara wiszącego nad wygasłym już paleniskiem zatrzymały się dokładnie na godzinie wpół do czwartej, a przez duże okno do środka wpadał srebrny blask ćwiartki księżyca. Odsunąwszy delikatny, biały materiał zasłon, uchyliła drzwi prowadzące na taras, pozwalając, by chłodne, nocne powietrze owiało ją całą. Gdy jej nagie stopy dotknęły lodowatej, kamiennej posadzki, wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej silny dreszcz. Mimo to postawiła kolejny krok w noc rozświetloną pojedynczymi gwiazdami. 
- Widzę, że nie tylko ja nie potrafię zasnąć - usłyszała głos dobiegający z zupełnie zacienionej strony tarasu.
- Michael? Co ty tu robisz?
- To samo, co ty. Próbuję sobie znaleźć miejsce. Wszystko jest lepsze, niż przewracanie się z boku na bok w wielkim łóżku.
- I dlatego siedzisz na dworze, w środku nocy, dodatkowo w taki straszny ziąb i całkowicie po ciemku?
- Gwiazdy służą mi za światło. Poza tym, kto powiedział, że noc jest od spania? Nie, nie, proszę państwa, noc jest właśnie od niszczenia sobie życia. Od analiz tego, co było już i tak zanalizowane milion razy. Od wymyślania dialogów, na które i tak nigdy się nie odważymy. Noc jest od tworzenia wielkich planów, których i tak nie będziemy pamiętać rano. Noc jest od bólu głowy do mdłości, od wyśnionych miłości.
- Skądś znam te słowa... - powiedziała, stopniowo zbliżając się do ledwie widocznej postaci usadowionej na wielkiej poduszce.
- Oskar i pani Róża Erica-Emmanuela Schmitta. Jeśli chcesz, odstąpię ci mój koc.
- Ach tak, rzeczywiście... Bardzo dziękuję, ale chyba nie będę ci przeszkadzać. Po prostu wrócę do siebie i...
- Dlaczego nie możesz zasnąć? - zapytał, nie pozwoliwszy jej dokończyć.
Popatrzyła na niego, a jej oczy zalśniły wśród nocy, jak dwa płomienie świec pośród ciemności. Nie potrafiła odpowiedzieć. Tak wiele wspomnień kłębiło się w jej głowie, tak wiele spraw, które powinny być już dawno zamknięte, a jednak wciąż powracają, rozdrapując zabliźnione rany. Szczelniej okryła się cienkim szlafrokiem i zajęła miejsce obok mężczyzny.
- Pierwsza noc w nowym miejscu nie należy do najłatwiejszych...
Mimo braku światła, dostrzegła jego spojrzenie, pełne smutku i zrozumienia. Gdy ponownie, tym razem bez słów, zaoferował jej koc, przyjęła go z wdzięcznością, powstrzymując kolejny dreszcz wstrząsający jej ciałem. Byli wystarczająco blisko, by czuć ciepło swoich ciał pośród chłodu nocy, lecz na tyle daleko, aby nie poczuć swojego dotyku. W powietrzu przesyconym wonią wieczornego deszczu poczuła też zapach orchidei, nieco przytłaczający, ale jednocześnie niewiarygodnie przyjemny. Ich oddechy, zupełnie przypadkowo, wyrównały się brzmiąc jak jeden, akompaniując świerszczom w ich nocnej symfonii. Liście drzew i kwiatów w ogrodzie poruszały się na wietrze z taką gracją, jak pary tańczące walca wiedeńskiego na najwspanialszym balu. Gdyby przymknęła powieki, była pewna, że mogłaby usłyszeć szelest sukni wystrojonych dam. A może nawet ich cichy chichot podczas wykonywanego przez ich partnerów kolejnego piruetu? W tej samej chwili lekki podmuch poruszył zawieszone pod dachem tarasu srebrne dzwoneczki, których subtelna melodia zabrzmiała zupełnie jak kobiecy śmiech.
- To naprawdę cudowne miejsce... - dodała, a w jej głosie tylko uważny słuchacz usłyszałby ledwie zauważalne westchnienie zachwytu i dziwnej tęsknoty.
- Też tak sądzę. Lubię sobie tutaj czasem znikać i łudzić się, że nikt nie wie, gdzie mnie szukać. Oczywiście Paris już dawno odnalazła moją kryjówkę... Ona też przesiaduje tutaj bardzo często. To miejsce ma w sobie coś magicznego.
- Mogę o coś zapytać?
- Noc jeszcze nie zdjęła swojej maski, więc żadne pytanie nie pozostanie bez odpowiedzi.
- Twoja córka wcale nie poczuła się źle, prawda? Po prostu nie chciała nas tutaj...
Jego oczy, wcześniej wpatrzone w upstrzone gwiazdami niebo, teraz patrzyły na nią, jakby pochłonęły cały złoty blask nocnych świateł. Pasmo czarniejszych niż noc włosów opadało mu na policzek, jak gdyby nawet ono chciało być blisko niego. Co dziwniejsze i ona także pragnęła niego się przybliżyć. Ten człowiek miał w sobie coś takiego... Emanował niesamowitym blaskiem i ciepłem, choć na zewnątrz ich oddechy zmieniały się na mrozie w białe obłoczki.
- Paris już taka jest, że bardzo nie lubi zmian. Poza tym ten wiek też nie jest zazwyczaj dla człowieka najłatwiejszy, co oczywiście zupełnie jej nie usprawiedliwia. Porozmawiam z nią na ten temat jutro rano.
- Nie ma sprawy... Moja Leah też nie zachowała się w porządku, ale myślę, że z czasem ułożą sobie wszystko w głowach i dostrzegą, jak niemądre to było z ich strony.
- Może masz rację.
Poczuła na swojej, jego dłoń. Nie znali się zbyt dobrze, a mimo to nie cofnęła ręki.
- Zmarzłaś - powiedział, jakby nie rozmawiał z dorosłą kobietą, a małą dziewczynką. - Chyba pora już wracać do środka. Co za dużo, to niezdrowo.
Pomógł jej wstać, a potem, służąc swoim ramieniem, odprowadził do salonu. Zatrzymali się przy schodach, gdzie musiało dojść do rozstania. Sypialnia Jacksona mieściła się na parterze. W świetle pojedynczej lampy, która zapaliła się, gdy tylko weszli do środka, wyglądali dojrzalej, bardziej niedostępnie, niż w blasku gwiazd. Tutaj nie było już miejsca na zwierzenia.
- Nie martw się, nie powiem o tym nikomu - obiecał, kładąc sobie dłoń na sercu. - Śpij dobrze.
Odpowiedziała mu skinieniem głowy, pozwalając, by jego wzrok towarzyszył jej aż do momentu, gdy zniknęła na szczycie schodów.

piątek, 5 grudnia 2014

This Is Not It_13

Witajcie Kochani!
Bardzo dziękuję za wszystkie 40 tysięcy odwiedzin. Tak... Jest ich już 40000 !!! Nawet nie wiecie, jak się cieszę. Dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna.
Love
Liberian_Girl



*

- Stańcie równo, w rzędzie. One powinny za chwilę być.
Denerwował się. Bo jak niby mógłby się nie denerwować. Do jego domu miało przybyć kilka nowych osób, a kto lepiej niż on mógł wiedzieć, jak ważne jest pierwsze wrażenie. Ponoć wystarczy siedem sekund, by przekonać lub zniechęcić ludzi do siebie. Przyjrzał się trójce swoich pociech, ubranych nieco bardziej odświętnie, niż zwykle. Piętnastoletni Prince, w białej koszuli i ciemnych spodniach wyglądał jak prawdziwy dżentelmen, natomiast rok młodsza Paris, poprawiająca co chwilę ufarbowane dzień wcześniej, czarne włosy, była jeszcze piękniejsza niż zwykle. W jasnych jeansach i bufiastej, kremowej bluzce naprawdę promieniała. I chociaż wciąż miał jej za złe zmianę fryzury, musiał przyznać, że nie zabrała jej ona ani odrobiny urody. Ostatni w rzędzie stał dziesięcioletni Blanket, nerwowo skubiący mankiet identycznej, jak u brata, koszuli. Kiedy oni tak bardzo dorośli? Jeszcze nie tak dawno każde z nich karmił butelką, uczył pierwszych słów, pomagał w stawianiu pierwszych, nieśmiałych kroków. A teraz miał przed sobą troje młodych ludzi, gotowych podbić świat... Nagle dopadło go potworne uczucie zmęczenia i starości.
- Naprawdę musimy tu tak sterczeć? - zapytała dziewczyna znudzonym głosem. - Umówiłam się z Michaelą i Shakiem.
- Kochanie, już o tym rozmawialiśmy, prawda? Musimy dobrze przyjąć naszych gości.
- Ale ja wcale nie chcę ich dobrze przyjmować. Wolę spotkać się z przyjaciółmi. Poza tym, nie chcę, żeby Kai odchodziła - posłała kucharce przeciągłe spojrzenie.
- Paris, nie będziemy teraz na ten temat dyskutować. Nie życzę sobie takiego zachowania.
Nie żartował. W takich sytuacjach dziewczyna zazwyczaj potulniała, jednak nie tym razem. Wypuściła powietrze z płuc i nie oglądając się na pozostałych, pobiegła do swojego pokoju, nie zapomniawszy trzasnąć drzwiami. Zebrani popatrzyli to na siebie, to na bezradnego ojca, zastanawiając się, co zrobi w podbramkowej sytuacji. Lecz on, zamiast popędzić za obrażoną córką, poprawił opadające na policzek pasmo prostych włosów i splótł dłonie przed sobą. Zegar odliczał kolejne sekundy, brzmiąc przytłaczająco wśród ciszy panującej w salonie. Nie mógł przeboleć tego, jak ostatnimi czasy zachowywała się czternastolatka. Wiedział, że po części była to wina buzujących z niej hormonów, jednak nie mógł tak jej usprawiedliwiać. To prawda, że od zawsze była jego oczkiem w głowie i nierzadko pozwalał jej na więcej, niż chłopcom... Czyżby więc to on był winny jej dzisiejszemu zachowaniu? Czy pokazał jej, że może robić, co zechce, a i tak ujdzie jej to płazem? Jego rozmyślania przerwały głosy za drzwiami. Będę musiał z nią porozmawiać - zdążył tylko zanotować w głowie, gdy w progu stanęły cztery kobiety, tak różne i tak podobne jednocześnie. On odezwał się jako pierwszy.
- Witajcie. Cieszę się, że dojechałyście bezpiecznie.
- Dzień dobry - odpowiedziała Sarah z uśmiechem, po chwili zwracając się do córek. - Przywitajcie się, dziewczynki.
- Dzień dobry panu. Mam na imię Annie.
Dziewczyna uprzejmie wyciągnęła dłoń do pracodawcy swojej matki, a ten ją uścisnął. Leah, z ramionami splecionymi na piersi ani myślała wykonać pierwszego kroku w kierunku nieznajomego. Michael, widząc jej nieprzejednaną minę, posłał jej swój najbardziej rozbrajający uśmiech.
- A ty pewnie musisz być Leah. Miło mi was poznać.
Mała jednak nie odpowiedziała. Niezrażony tak bezpośrednio wyrażaną niechęcią, zwrócił się do najstarszej z kobiet, kurczowo trzymającej bladoróżową torebkę w nieco pomarszczonych, szczupłych dłoniach.
- Pani musi być mamą Sarah. To zaszczyt móc ucałować pani dłoń - jak powiedział, tak zrobił. - Zapraszam do salonu.
Lekko poddenerwowane, ale jeszcze bardziej ciekawe tego, co czeka ich w tym królewskim domu, posłusznie podążyły za gospodarzem, zostawiwszy wszystkie rzeczy w hallu. Chłopcy, tak jak ich zostawił, stali ramię w ramię, lustrując uważnie identycznie czekoladowymi oczyma nowych lokatorów. Michaelowi przeszło przez myśl, że być może spojrzenie Prince'a nieco dłużej zatrzymało się na najmłodszej z klanu Andrewsów, ale za chwilę odrzucił ten pomysł, biorąc go za niedorzeczny. Oparłszy dłonie na ramionach synów, przedstawił ich zebranym:
- Proszę, poznajcie mojego pierworodnego: Prince'a I i ostatniego z Jacksonów - Prince'a II, którego wszyscy w domu nazywamy Blanketem.
Mówić do dziecka "Kocyk"? Czy można wymyślić coś równie głupiego? - pomyślała Leah, nie dzieląc się z nikim swoimi spostrzeżeniami. Gdy wszyscy wymienili już mniej lub bardziej chętnie uściski dłoni i zwykłe, kurtuazyjne uprzejmości, pan domu kontynuował.
- Mam jeszcze córkę - Paris... ale niestety dziś gorzej się poczuła i poszła do swojego pokoju. Na pewno zjawi się na obiedzie, a wtedy się poznacie.
Nowi domownicy kiwali głowami ze zrozumieniem. Cóż, najtrudniejszą część miał już za sobą. Teraz mógł poprosić Kai, by dziś pełniła rolę pani domu i zaprowadziła gości do ich pokoi. Wiedział, że to nie należało do jej obowiązków, jednak był pewien, że nie odmówiłaby mu, gdyby tylko zapytał.
- Kai, czy mogłabyś, proszę, wskazać wszystkim ich sypialnie?
- Oczywiście, panie Jackson.
Kobieta uśmiechnęła się prowadząc za sobą wszystkich zainteresowanych. Pokonawszy schody, kolejno wprowadziła Leah, Annie i Erin do ich pokoi, na koniec pozostając sam na sam z Sarah. Białe, delikatne drzwi po naciśnięciu złotej klamki stanęły przed nimi otworem ukazując przytulną, utrzymaną w kolorze lawendy i bieli sypialnię. Dwuosobowe łóżko czekało, wabiąc miękką jak piórko jedwabną pościelą, a blado fioletowe zasłonki powiewały dzięki lekkim podmuchom wiatru wpadającym przez uchylone okno. Nowa lokatorka podeszła do niego i opierając dłonie na chłodnym parapecie, podziwiała widok. Ogród może nie był duży, jednak w zupełności odcinał się od świata zewnętrznego, tworząc na terenie willi zakątek, zdawałoby się, wolny od wszelkich trosk. Wciągnęła głęboko do płuc zapach grudniowego, kalifornijskiego popołudnia, nie mogąc doczekać się momentu, gdy wreszcie przyłoży głowę do poduszki. Powinna jeszcze zadzwonić do rodziców małej Ruby...
- Naprawdę masz szczęście, że będziesz tu pracować - powiedziała Kai głosem, który natychmiast przerwał rozmyślania jej przyjaciółki.
- Więc dlaczego nie zostajesz? Przecież cię nie wyrzucił, wciąż mogłaś dla niego pracować.
- Tak będzie lepiej... Od dawna nie byłam w restauracji. Zapomniałam, jak to jest myśleć tylko o gotowaniu. Poza tym, ostatnio zrobiło się między nami trochę niezręcznie i po prostu to jest najlepsze wyjście z tej sytuacji.
- Jak to niezręcznie?- wydawało jej się, że kompletnie przestała ją rozumieć.
- On chyba oczekuje, że między nami mogłoby coś być. A ja nie mam na to czasu. Chociaż to naprawdę świetny facet.
- I po prostu tak go zostawiasz?
- Przepraszam, ale muszę już iść. Za pół godziny muszę być w restauracji. Mam dla ciebie jedną radę: uważaj na niego. Niezły z niego kobieciarz - puściła jej oczko i zniknęła za białymi drzwiami.
Kobieciarz? - trochę ciężko było jej w to uwierzyć.

wtorek, 2 grudnia 2014

This Is Not It_12

- Annie! Zniosłaś już na dół wszystkie pudła?!
- Już idę!
Chaos jaki panował w domu przy ulicy 1449 Helen Dr był nie do opisania. Wszędzie stały kartony wypełnione ubraniami, naczyniami, pamiątkami, nikomu niepotrzebnymi rupieciami, a i tak jeszcze nie wszystko zostało spakowane. Sarah biegała w tę i z powrotem nadzorując pracę i pomagając, gdzie tylko mogła. Samochód miał przyjechać za godzinę, a jeszcze chyba nic nie było gotowe. Przynajmniej rzeczy Erin tkwiły w starannie zapakowanych i podpisanych pudełkach w przedpokoju. Kobieta, czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa (czego przyczyną mógł być brak śniadania), wsparła się na poręczy schodów i zaczęła głęboko oddychać. W tej samej chwili, po schodach zbiegła wysoka, szczupła dziewczyna, o prostych blond włosach sięgających ramion, ubrana w błękitny golf i lekko poprzecierane jeansy.
- Wołałaś mnie, mamo? - zapytała, w ostatniej chwili zatrzymując się na ostatnim stopniu.
- Pytałam, czy zniosłaś już swoje rzeczy.
- Zostały mi jeszcze dwa kartony z książkami i jeden z płytami.
- W takim razie pospiesz się. A kiedy już skończysz u siebie, proszę, pomóż siostrze - już widziała, jak dwudziestotrzylatka zamierza coś powiedzieć, ale zdążyła jej przerwać. - Annie...
- No dobrze.
Młoda kobieta równie szybko, jak zeszła, wróciła na górę, aby spełnić życzenie swojej rodzicielki. Właściwie, to Sarah mogła iść do pokoju młodszej z córek już teraz, jednak wolała nie wszczynać kolejnej, niepotrzebnej awantury. I tak już nasłuchała się pretensji Leah, gdy tylko oznajmiła rodzinie o bliskiej wyprowadzce. Nastolatka nigdy tak ostro jej się nie sprzeciwiała, jednak w tym wypadku oświadczyła, że nie ruszy się na krok z domu, w którym mieszkał jej tata. W niejednej rodzinie zapewne jej argument zyskałby aprobatę większości, ale tutaj to właśnie Sarah miała decydujące zdanie, a ona już postanowiła. Nie mogły zatrzymać się i wciąż rozpaczać. Przyszedł czas na krok naprzód i choć w nieznane, kto wie, czy nie okaże się krokiem w lepszy świat. Co prawda musiały zmienić miejsce zamieszkania, ale nie będzie to kolidowało zupełnie z uczelnią Annie. Co do Leah, Jackson sam zaoferował się, iż zapłaci za jej miejsce w szkole, do której uczęszcza dwoje jego starszych dzieci. Nigdy przedtem żadna z dziewczynek nie uczyła się w szkole prywatnej, mimo to nie sądziła, by mogło to jej wyjść na złe w jakikolwiek sposób. A może nawet zaprzyjaźni się z dziećmi Michaela? Hmm... Chyba trochę zbyt pochopnie tworzyła w głowie barwne scenariusze. Musiała powtórnie stanąć twardo na ziemi i kontynuować pakowanie. Jedynym, co trzymało ją w tej okolicy, był grób jej męża, który odwiedzała może częściej, niż powinna. Nie miałbyś mi za złe tego, prawda? - zapytała, wznosząc wzrok ku niebu. - Byłbyś szczęśliwy, że uczę się żyć na nowo... Kilkukrotnie zamrugała powiekami, by pozbyć się łez stopniowo zasnuwających jej oczy szarą mgłą. Aby odgonić posępne myśli, chwyciła dość ciężkie pudełko, podpisane jej imieniem i przeniosła je z salonu prosto na korytarz. Jak na złość, dokładnie w tej chwili usłyszała dzwonek do drzwi. Wolną dłonią, podpierając karton na kolanie, przekręciła złotą gałkę.
- Dzień dobry. Nie przeszkadzam? - Ethan Walters od progu przywitał ją nienagannie białym uśmiechem, odcinającym się od jego czekoladowej skóry.
- Właściwie to właśnie się pakujemy... ale wejdź, zapraszam.
- Pozwól, że ci pomogę.
Mówiąc to wyjął z jej rąk pudło i bez najmniejszego problemu utrzymywał je jedną ręką. Spod czarnej koszulki wyglądał wyraźny zarys mięśnia dwugłowego ramienia. Bez słowa podążył za nią do kuchni, by zatrzymać się przy oknie, z którego rozciągał się widok na całą ulicę.
- Więc się wyprowadzacie? - zapytał, nie bez smutku w głosie.
- Tak. Dostałam pracę... i musimy się przenieść.
- Szkoda. Byłyście najlepszymi sąsiadkami, jakie kiedykolwiek miałem. I do tego ten jabłecznik pani Andrews...
I co mogła odpowiedzieć na takie zwierzenie? Mruknęła tylko Mhmm, bez znaczenia i przeniosła spojrzenie z twarzy rozmówcy na poruszające się za oknem postacie. Ruby, młodsza córka Hobbsów bawiła się na chodniku obok ulicy, podczas gdy jej starszy brat rzucał piłką do kosza na drzwiach garażu. Dlaczego Ethan musiał przyczepić się akurat do niej? Był dziesięć lat młodszy, chorobliwie przewidywalny i drażniąco uparty w swoich podchodach, a ona nie przechodziła kryzysu wieku średniego. Przecież mógł zakręcić się koło Yvonne, która mieszkała ze swoją babcią dwa domy dalej. Była nieco młodsza do Waltersa, ale zdecydowanie bardziej dla niego odpowiednia. Kolorowa piłeczka małej Ruby powolutku wturlała się na ulicę. Czy ten nastoletni chłystek niczego nie zauważył?! Nie przepraszając za swoje zachowanie, opuściła kuchnię i wybiegła na zewnątrz, trzaskając przy tym drzwiami. Zza zakrętu błysnęły jej światła ciemnoczerwonego samochodu niebezpiecznie zbliżającego się do pełzającej po asfalcie dziewczynki. Sarah chwyciła dziecko w ramiona i usunęła się z drogi jadącemu pięćdziesiąt kilometrów na godzinę autu. Trzymając roześmianą dziewczynkę na rękach zawołała, nawet nie starając się powstrzymywać furii, jaka ją ogarnęła.
- Gdzie są wasi rodzice?!
- Pani Andrews? - chłopak złapał piłkę, patrząc na nią pytającym wzrokiem. - Pojechali na zakupy. Dlaczego pani pyta?
- Powiedz im, żeby się ze mną skontaktowali natychmiast po powrocie. I lepiej pilnuj siostry.
Podała mu niczego nieświadomą Ruby i bez pożegnania wróciła do opanowanego przez przeprowadzkowy bałagan domu. Gdy tylko przekroczyła drzwi mieszkania, wzdłuż ulicy zaparkował duży samochód dostawczy z logo firmy transportowej na boku.
- Cholera..! Annie! Leah! Jesteście gotowe?
Odczekała chwilę, a gdy z góry nie doszła do niej żadna odpowiedź, wbiegła po schodach i stanęła w drzwiach pokoju młodszej córki. Widok zupełnie ją zaskoczył. Wszystkie rzeczy były zapakowane do kartonowych, podpisanych pudeł. Leah siedziała na podłodze kartkując książkę, której Sarah nie przypominała sobie za żadne skarby świata, podczas gdy Annie gorąco dyskutowała z Ethanem, owijając na palec pasmo złotawych włosów. A więc to dlatego nie usłyszały jej wołania. Odchrząknęła znacząco, zwracając na siebie uwagę pozostałych.
- Przyjechał już samochód. Zbieramy się. Leah, skąd masz tę książę?
Dziewczynka zmierzyła ją wzrokiem i nie odpowiadając, wzięła jedno z pudeł, by znieść je na dół. Starsza siostra poszła za jej przykładem, posyłając jedynie gościowi ostatnie, zachwycone spojrzenie. Walters uniósł dwa kartony i bez słowa odprowadził dziewczęta na dół, zostawiając kobietę samą. To wszystko chyba jej się śniło! Rozejrzała się po pustym pokoju, w który dorastała jej córka. Nic już nie będzie takie jak dawniej... Nie chciała się żegnać, zbyt wiele pozostawiła tu wspomnień, zbyt wiele niespełnionych marzeń lśni na ścianach zapisane niewidzialnym tuszem szczęścia. Gdy przejdzie przez próg, dom wyda ostatnie tchnienie, aby umrzeć razem z odejściem domowników. Ale odrodzi się na nowo, po to, by przyjąć historię następnych lokatorów...
- Zadzwonisz, gdy będziesz w okolicy? - usłyszała za sobą przygaszony głos Ethana.
- Pewnie.
Nie brzmiała przekonująco, ale czy rzeczywiście chciała go przekonać?