czwartek, 29 sierpnia 2013

Happy Birthday Applehead! ♥

Ta, tak... Dziś nasz Aniołek kończy 55 lat. Nie życzę Ci bezpieczeństwa, bo tam, gdzie jesteś, już nic Ci nie grozi. Nie życzę również zdrowia, z wiadomych względów. Miłości zapewne też masz pod dostatkiem, jednakowoż tego uczucia nigdy za wiele, dlatego życzę, byś kochał nas, swoich fanów, tak jak zawsze to robiłeś. Życzę Ci, by Twoje pociechy wyrosły na dobrych i kochających ludzi, na których przecież je wychowywałeś. Życzę Ci, aby Twoje imię przetrwało setki lat, a pamięć o Tobie nigdy nie zaginęła. Proszę, opiekuj się nami, tak jak robiłeś to do tej pory. Nasza miłość nie jest na chwilę. Nigdy w to nie wątp. Love You MOST! See You soon...




"Kiedy ludzie żyją, kochają.
Kiedy umierają, kochają dalej.
Jeśli uczucie umiera wraz z człowiekiem, nie jest to prawdziwa miłość."



"Wszystko ma swój początek w miłości."

Until Death Do Us Part..._27

W odpowiedzi do jednego z komentarzy odnośnie brytyjskiego akcentu, którym posłużył się Michael w moim opowiadaniu 'You Are Not Alone' : czytałam gdzieś ciekawostkę, jakoby nasz Aniołek lubił mówić z różnymi akcentami, przy czym brytyjski wychodził mu najlepiej. To tak gwoli wyjaśnienia ;) Dziękuję za wszystkie komentarze i zainteresowanie moimi tekstami. :)
Liberian_Girl

- I jak ci się to  podoba, Viv? – zapytała Lisa, przeglądając się w lustrze ze wszystkich stron.
Miała na sobie obcisłe, jeansowe spodnie i dopasowany, czerwony top z ćwiekami umieszczonymi tuż pod linią biustu. Jej włosy, w drobnym nieładzie po przymierzaniu sporej ilości ubrań, opadały na smukłe ramiona.  Płaski brzuch, wystawiony teraz na widok publiczny, przyciągał wzrok zazdrosnych klientek butiku, co ani odrobinę nie peszyło jego zgrabnej właścicielki. Natomiast jej szarozielone oczy, przypominające szklane kulki, zbierane we wczesnych latach dzieciństwa, nie spojrzały nawet przez chwilę na, pozostającego w stanie głębokiego szoku, nieznajomego.
- Lisa? Co ty tu...?
Wydawał się być kompletnie zdezorientowany, jakby grunt spod jego stóp zaczął się niebezpiecznie wysuwać. Skąd ona się tu wzięła? Nie mogło być dziełem przypadku, by w jednym z tysiąca sklepów w całej galerii, a z setek tysięcy w całym mieście, spotkał swoją miłość. Popatrzył na nią, jak gdyby była tylko złudną marą, sennym widzeniem pogłębiającym jego tęsknotę. Jednak ona była prawdziwa, wyraźna i całkowicie nieświadoma prawdziwej tożsamości mężczyzny, który tak uważnie się jej przyglądał. Zauważył, że cień niepewności przemknął po jej idealnej twarzy, kiedy usłyszała swoje imię, wypowiadane przez nieznanego jej człowieka. Spojrzała pytająco na przyjaciółkę, lecz nie znalazłszy u niej odpowiedzi, zwróciła się do mężczyzny.
- Skąd pan mnie zna? - zapytała podejrzliwie, dokładnie mierząc nieznajomego wzrokiem.
- Liso, to ja, Michael... 
Nie chciała w to uwierzyć. Jednak, po dłuższym przyjrzeniu się, rozpoznała urzekająco czekoladowe oczy, które kiedyś zwiodły ją z wcześniej obranej drogi. Rozpoznała także szept, pobudzający jej zmysły jeszcze nie tak dawno temu. Chciała się odwrócić i jak najszybciej uciec, lecz on chwycił ją za przegub i przytrzymał lekko, nie chcąc zrobić jej krzywdy.
- Zostaw mnie, rozumiesz? 
Wyślizgnęła się z jego uścisku, rzuciła na ladę pieniądze za ubrania i biegiem rzuciła się do wyjścia. Michael, bezradny, patrzył za oddalającą się kobietą. Wtedy nieoczekiwanie odezwała się blondynka, która, sądząc po zachowaniu Lisy, była jej przyjaciółką:
- No już, biegnij za nią. W tych szpilkach daleko ci nie ucieknie.
Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu, a nogi już wiodły go śladami ukochanej. Dopiero wtedy z przymierzalni wyłoniła się Janet, posyłając wspólniczce niepewne spojrzenie.
- Myślisz, że się uda? 
- Lisa nie jest głupia, tylko cholernie uparta. Ale nie martw się, myślę, że twój brat, ze swoim darem przekonywania, sprawi, że zmieni zdanie.
- Obyś miała rację. Inaczej będę musiała się przed nim gęsto tłumaczyć... 
- Mnie też się nieźle oberwie, ale trzeba mieć nadzieję. - Nagle skrzywiła się z niesmakiem patrząc na Janet. - Nie jest ci dobrze w błękicie.
- Serio?
- Nie, po prostu ja chcę mieć tę sukienkę... - powiedziała i obie wybuchnęły śmiechem.



wtorek, 27 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._26

Czytał piąte już z rzędu romansidło, które udało mu się wykopać ze sterty rupieci na strychu. Może i było to mało męskie zajęcie, ale za to bardzo odprężające. Polarowy koc w kolorze czerwonego wina ogrzewał miło jego zmęczone ciało, a kojący głos Diany Ross wybrzmiewał z zasłużonego już gramofonu. Z kuchni dochodził go smakowity zapach domowego kurczaka z ryżem po chińsku, przygotowywanego przez Janet. Mimo iż czuł się szczęśliwy, znów dzieląc dach nad głową z ukochaną siostrą, myślami wciąż wracał do tamtego poranka w chatce nad jeziorem. W głowie szumiał mu niski, zmysłowy głos Lisy pieszczący jego imię, ciągle czuł jej gładkie dłonie błądzące po jego torsie. Jakie jeszcze przykre niespodzianki szykuje dla niego życie...?
- Michael, nie miałbyś może ochoty na małe zakupy? - zapytała dziewczyna, wyglądając z kuchni.
- Nie mam siły na łażenie po sklepach, Jan...
- A gdybym powiedziała, że później zapraszam na największe i najsmaczniejsze lody w twoim życiu?
- Hmm... Zaczynasz mówić z sensem, siostrzyczko - uśmiechnął się promiennie. - To ja już lepiej pójdę się przygotować.
- No tak, prawie zapomniałam, że już nie mogę nigdzie normalnie wyjść z moim bratem, bo przecież jest "TYM MICHAELEM JACKSONEM!" - powiedziała ironicznie.
- Może lepiej ty też się przebierz. W końcu "TA JANET JACKSON!" też może narobić sporo zamieszania, kiedy pojawi się w centrum handlowym i olśni wszystkich swoją nieprzeciętną urodą.
- Masz talent do urabiania ludzi, Mike. Dobra, już lepiej idź, bo nigdy nie wyjdziemy z domu.
- Wedle życzenia szanownej panienki... - zasalutował i zniknął na schodach prowadzących do sypialni dla gości.
***
Masa ludzi przepychająca się, właściwie bez wyraźnego powodu. Tak, centra handlowe to najmniej odpowiednie miejsca do spędzenia sobotniego popołudnia dla kogoś takiego jak on. Mimo dokonanej w garderobie metamorfozy, dzięki której był nie do rozpoznania, nie czuł się zbyt swobodnie. Idąc pod rękę z uśmiechniętą Janet, zdawał się myślami być zupełnie gdzieś indziej. Mijał nieznane mu twarze, zastanawiając się, czy ich właściciele są szczęśliwi. A jeśli tak, to jak im się to udało? On w jednej chwili stracił wszystko, na czym mu zależało. W dodatku kompletnie nie wiedział, jak ma to naprawić. Nieoczekiwanie siostra pociągnęła go za rękę i wprowadziła do jednego z butików.
- Ale po co my tu wchodzimy, Jan? - mruknął niezadowolony.
- Muszę kupić sobie sukienkę, a ty, jako "ikona mody" pomożesz mi coś wybrać.
- Ikona mody? Kto wcisnął ci taki kit?
- Przez ostatnie lata gazety rozpisywały się o twoich... nietypowych strojach, braciszku.
- Chciałaś powiedzieć "ekscentrycznych" - zmarkotniał zupełnie. - Kiedy występuję, zakładam to, co dobrze prezentuje się na scenie. Taki mam styl.
- Który ja ubóstwiam i dobrze o tym wiesz. To co, mogę liczyć na twoją pomoc?
- Mhmm...
Rozsiadł się na jednej z kanap przed rzędem przymierzalni, rozkoszując się chwilową anonimowością. Janet w tym czasie, jak w transie, krążyła pomiędzy wieszakami, w poszukiwaniu idealnej kreacji. Gdy już znalazła kilka sukienek odpowiadających jej wymaganiom, zniknęła za chabrową kotarą jednej z przebieralni. Michael dopiero po chwili zauważył wysoką, szczupłą blondynkę w szarym garniturze, siedzącą obok niego, z nogą na nogę. Jej oczy, niby utkwione w zasłonę sąsiedniej przymierzalni, co jakiś czas zerkały w jego kierunku. Poczuł się niepewnie, jak zawsze, gdy jakaś dziewczyna zwracała na niego uwagę. Od początku zastanawiało go, co kobiety w nim widziały. Nie uważał się ani za wybitnie przystojnego, ani interesującego. Tym bardziej teraz, kiedy był w przebraniu, nie wiedział, dlaczego budził zainteresowanie pięknej nieznajomej. W tamtym momencie zasłona, za którą znajdowała się towarzyszka dziewczyny, poruszyła się. Po chwili smukła dłoń z obrączką na serdecznym palcu pociągnęła ją i odsłoniła całą postać. Michael nie mógł uwierzyć własnym oczom...




niedziela, 25 sierpnia 2013

You Are Not Alone ♥ ‏

     W drodze rekompensaty za moją długą nieobecność przedstawiam mały bonus w postaci krótkiego opowiadania. Należy ono do tych, w których możecie wstawić swoje imię. Miłej zabawy. Niech Wasza wyobraźnia przeniesie Was teraz do niewiarygodnego świata nadzwyczajnego Michaela Jacksona…
Liberian_Girl
To Twoja jedyna szansa. Wejście w posiadanie tego biletu kosztowało Cię sporo nerwów, a także, nie ma się co oszukiwać,  pieniędzy. Mimo że niezbyt wygórowana kwota dwustu złotych nie stanowi fortuny dla przeciętego mieszkańca tego kraju, to dla zwykłej studentki jest to całkiem sporo kasy.  Bycie córeczką tatusia niesie za sobą spore korzyści, dlatego ubłaganie drobnej pożyczki u rodziców nie należało do zadań najtrudniejszych. Natomiast gorzej było z udobruchaniem szefa w sprawie wzięcia dnia wolnego. „Praca w firmie telekomunikacyjnej to zajęcie wymagające dyspozycyjności, [Y/N]” – powtarzał do znudzenia. Kiedy wreszcie go przekonałaś, obiecawszy spędzić kilkanaście dodatkowych, BEZPŁATNYCH godzin w tej zatęchłej dziurze ślęcząc przy telefonie, miałaś ochotę krzyczeć ze szczęścia. Pozostawała jedynie kwestia kupienia upragnionego świstka papieru. Kolejka po nie zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a masa ściśniętych blisko siebie ludzi w czarnych kapeluszach i cekinowych rękawiczkach przesuwała się w kierunku kas bardzo powoli. Stanęłaś na jej szarym końcu i rozpoczęłaś ożywioną rozmowę z jedną z fanek. Minęła godzina i, gdy już wydawało Ci się, że za chwilę znajdziesz się w swoim prywatnym niebie, kasjerka z trzaskiem zamknęła okienko. Daleko za Tobą słychać było pomruki gróźb i jęk zawodu. Czarno-srebrna masa indywiduów zdawała się powoli rozpływać. Rozczarowana, postanowiłaś do końca dnia zaszyć się w swoim niewielkim mieszkanku i zasłodzić swoją rozpacz dwulitrowym pudełkiem waniliowych lodów z polewą czekoladową.  Z perfekcją godną supergwiazdy kina lat dwudziestych powstrzymywałaś łzy, kierując się na najbliższy przystanek tramwajowy, gdy niespodziewanie ktoś położył ciężką rękę na Twoim ramieniu.
- Chciałaby pani może coś kupić? Mam najlepszy towar w mieście…
Już korciło Cię, by niezbyt grzecznie, może nawet w praskim stylu, dać facetowi do zrozumienia, żeby się odczepił. Coś jednak Cię powstrzymywało. Czy była to może wpajana przez rodziców od lat kultura osobista i ogłada? A może tylko zwykły strach?
- Niech panienka pójdzie za mną, a z całą pewnością tego nie pożałuje.
Wybrałaś zupełnie nieodpowiedzialną opcję wybrnięcia z sytuacji i, wiedziona niezdrową ciekawością, podążyłaś za nieznajomym. Mężczyzna zaprowadził Cię na rzadko uczęszczaną ulicę i wyjął z kieszeni połyskujący lekko, biały prostokąt. Serce biło tak, jakby chciało się wyrwać z Twojej piersi. To nie mogło być prawdą… Skąd ten, pożal się Boże, handlarz wytrzasnął bilet?! Wyciągnęłaś drżącą dłoń sięgając po drogocenną wejściówkę. Cwaniak energicznie cofnął rękę.
- Chwileczkę paniusiu. W tym kraju to nawet kopniaka nie dostanie się za darmo. A to cudeńko, jest  ostatnim, możliwym do kupienia, biletem na koncert tego całego Jacksona. 
- Ile pan za niego chce? – zapytałaś,  może i konkretnie, ale za to niezbyt grzecznie.
- Spokojnie, droga pani. Taki rarytas ma swoją wartość, jednak, jak dla pani, cena nie będzie wygórowana…
- Ile?
- Tylko czterysta marnych złotóweczek.
- Oszalał pan?! W kasie kosztowały niecałe dwieście!
- Czy wspominałem już, że to jedyna taka szansa dostania się na koncert?
- Ale ja mam przy sobie tylko te dwie stówy…
- Za to łańcuszek na szyi pięknej pani wygląda na całkiem wartościowy. Myślę, że gdyby dorzucić go do tych pieniążków, które pani zaoferowała, moglibyśmy się dogadać.
Głośno przełknęłaś ślinę. Ten naszyjnik dostałaś od swojej  pierwszej miłości, szesnastoletniego wtedy, ucznia technikum samochodowego. Przedmiot stanowił dla Ciebie ważną pamiątkę, ale przypomniałaś sobie, że Twój idol może już nigdy nie zawitać do kraju, w którym żyjesz. Z ciężkim sercem, trochę się ociągając, wręczasz mężczyźnie wisiorek i dwa stuzłotowe banknoty. W zamian trzymasz już w bladych dłoniach upragniony bilet. Ocierając rękawem kraciastej koszuli łzy szybko napływające Ci do oczu, dziękujesz losowi za daną Ci szansę…
*
Dookoła panuje nieporównywalny z niczym gwar. Odwracasz głowę i widzisz jak tysiące błyszczących, srebrnych rękawiczek macha radośnie w kierunku sceny. Sama nie możesz uwierzyć, że znajdujesz się w tym tłumie rozhisteryzowanych fanów, których traktujesz jak własną rodzinę. Jednoczycie się na płycie lotniska na Bemowie oczekując przybycia Waszego Króla. Co chwilę widzisz kogoś mdlejącego z powodu nieznośniej ciasnoty i braku świeżego powietrza, czy też ogromnego podekscytowania. I znów nie potrafisz pojąć ogromnego szczęścia jakie Cię spotyka. Stoisz w pierwszym rzędzie, zaledwie pięć metrów od sceny i, podobnie jak inni, zdzierasz gardło wykrzykując imię swojego, ciągle nieobecnego, idola. Punktualnie o godzinie dwudziestej na wielkim ekranie pojawia się film. Oglądając go, czujesz się, jakbyś była pasażerem kolejki górskiej, a widoki które mijasz, są wspomnieniami artysty, który tworzy to magiczne show. Kiedy video dobiega końca z boków sceny wystrzelają skrzące się, czerwone płomienie, a spod podestu wyłania się pozłacana rakieta. Euforia tłumu, który Cię otacza wzrasta dziesięciokrotnie. Po chwili z kosmicznego pojazdu wyłania się człowiek ubrany w złoty kombinezon, a jego tożsamość ukryta jest pod hełmem w tym samym kolorze. Stoi nieruchomo wzmagając tym samym ekscytację i szaleństwo widowni. Po dłuższej chwili powoli zdejmuje nakrycie głowy i ukazuje fanom swoją poważną twarz. Jak to możliwe, że dokładnie w tej chwili jego hebanowe loki rozwiewa ten sam, polski, wiaterek, który teraz pieści również Twoją twarz. Ludzie wokół Ciebie nie przestają mdleć, jednak Ty nie tracisz nad sobą kontroli. Piosenka po piosence zatapiasz się w magii jaką oczarowuje Was artysta wszech czasów, król muzyki pop , Michael Jackson.  Po kilku niewątpliwie wspaniałych utworach przychodzi czas na Twoją perełkę. Powoli, jakby ospale, rozbrzmiewają pierwsze dźwięki „You Are Not Alone”, a za Tobą już płonie tysiące małych światełek. Michael w swoich złotych spodniach, białej, trochę obcisłej, koszulce i czarnej, prześwitującej i uwodzicielsko rozpiętej koszuli zapewnia swoją wybrankę, że przecież „nie jest sama”. Zgodnie z koncertowym rytuałem za moment na scenie pojawi się kolejna szczęściara, która spędzi dwie bezcenne minuty ze swoim idolem, zanim ochroniarze delikatnie ściągną ją na ziemię. Zachodzisz w głowę, kim może być polska Lucky Girl, gdy nagle czujesz silnie obejmujące Cię męskie ramiona pracownika ochrony. Zaczynasz mu się wyrywać, bezmyślnie sądząc, że chce wyrzucić Cię z koncertu. Zamiast za siatką odgradzającą lotnisko, lądujesz na scenie twarzą w twarz z Twoim wyśnionym ideałem. Michael uśmiecha się niewinnie i wyciąga do Ciebie swoją dużą dłoń. Podejmujesz ją i delikatnie, by nie zrobić mu krzywdy, wtulasz się w niego. Uderza Cię słodki i kradnący świadomość zapach jego skóry. Starasz się nie zamoczyć jego ubrania, ale nie potrafisz powstrzymać żywego strumienia łez płynącego teraz po Twoich policzkach.  Czujesz jak on ostrożnie tańczy z Tobą w rytm muzyki. Po chwili odsuwa Cię delikatnie od siebie i klęka wciąż śpiewając Twoją ukochaną piosenkę. Podchodzisz do niego ponownie i znów wtulasz się w jego, dające bezpieczeństwo, ramiona. Widzisz, że zasłania ręką czarny mikrofon i nachyla się nad Tobą, by wyszeptać Ci coś wprost do ucha.
- Uśmiechnij się, kochanie – mówi z tym zabawnym, brytyjskim akcentem, gdy Twoje ciało przechodzi nieoczekiwany dreszcz. – Do zobaczenia…
Czujesz, że piosenka dobiega końca, a z boku sceny pojawia się dwóch muskularnych ochroniarzy. Łzy nie przestają żłobić w Twojej twarzy słonych bruzd. Nie sprzeciwiasz się i pozwalasz, by mężczyźni zabrali Cię ze sceny. Ulegasz natłokowi emocji i mdlejesz w ich ramionach…
*
Budzi Cię pobudzający, słodkawy zapach perfum Black Orchid, który znasz na pamięć. Powoli otwierasz oczu, usilnie próbując sobie przypomnieć gdzie jesteś i co się wydarzyło. Kiedy już zdajesz sobie sprawę, że siedzisz w garderobie samego Michaela Jacksona, z wrażenia ponownie musisz usiąść. Nagle, za Twoimi plecami, rozlega się sympatyczny, dźwięczny głos:
- Uważaj, kochanie. Nie chciałbym, żebyś znów mi tutaj zemdlała…
Michael podchodzi do Ciebie i swoją męską ręką unosi Twoją brodę, by spojrzeć Ci w oczy.
- Może młoda dama zechciałaby mi się przedstawić? Ja jestem Michael.
- Mam  na imię [Y/N]… - odzywasz się nieśmiało, gdy czujesz, że jego aksamitne usta subtelnie muskają wierzch Twojej drżącej dłoni.
- Bardzo mi miło, [Y/N]. Masz przepiękne imię. Długo już mieszkasz w tym cudownym kraju?
- Od urodzenia. Chociaż nie powiedziałabym, żeby żyło się tu „cudownie” – odpowiadasz, dziękując sobie w duchu za przykładną naukę języka angielskiego w ciągu tych dwudziestu pięciu lat swojego życia.
- Dlaczego tak sądzisz, [Y/N]? Jak dla mnie Polska jest niesamowita. Ludzie tutaj darzą innych taką wielką miłością, jakiej nie spotkałem dotąd nigdzie indziej. A musisz wiedzieć, że byłem już chyba wszędzie. Nigdzie nie czułem tak wiele pozytywnej energii…
- To bardzo miłe, co mówisz. Mogłabym mieć do Ciebie jedno pytanie?
- Jasne, pytaj o co chcesz – uśmiecha się życzliwie. – Gdzież moje maniery?! Napijesz się czegoś? Może soku? Z tym, że mam tutaj tylko sok p…
- … pomarańczowy – odwzajemniasz uśmiech. – Z przyjemnością.
- Och, no tak. Zapomniałem, że wiesz o mnie dużo więcej, niż ja o Tobie.
Odchodzi by nalać napoju do dwóch szklanek, a Ty nie możesz powstrzymać się od powiedzenia wzrokiem za jego zgrabnymi pośladkami, na których opięty jest złoty materiał spodni. Kiedy wraca, skrzętnie próbujesz ukryć rumieniec, który bezwstydnie wpełzł na Twoje policzki. Michael zauważa go, jednak nie daje Ci tego poznać. Ponownie siada wręczając Ci orzeźwiający sok pomarańczowy. Prosi, byś opowiedziała mu coś o sobie, a gdy spełniasz jego prośbę, zza drzwi dochodzi pukanie zniecierpliwionego ochroniarza.
- Jeszcze minutkę, Spike.
Dociera do Ciebie, że za chwilę, spotkanie z idolem dobiegnie końca, a cudowna iluzja pryśnie niczym bajka mydlana. Jednocześnie czujesz, jak Michael ujmuje Twoje dłonie i ponownie, tak jak wtedy na scenie, szepcze do Ciebie:
- Ponieważ bardzo Cię polubiłem, [Y/N], zdradzę Ci pewien sekret. Musisz mi jednak obiecać, że nikt się o nim nie dowie, przynajmniej na razie. Mogę Ci zaufać?
Powoli kiwasz głową, bo nie jesteś pewna, jakiej natury tajemnica zostanie Ci za chwilę powierzona. Kiedy widzisz intrygujący uśmiech pana swoich snów, wszystkie niepewności bezszelestnie odpływają.
- Chciałbym kupić rezydencję w Polsce i pewnego dnia tutaj zamieszkać… Teraz niestety będę musiał wyjechać, żeby dokończyć trasę, ale niedługo wrócę i wtedy rozejrzę się za odpowiednim miejscem. Chciałabyś mi towarzyszyć?
Ponownie potakujesz, nie wierząc we własne szczęście. Michael prosi Cię o zapisanie Twojego numeru telefonu na niewielkiej karteczce z wizerunkiem chłopca siedzącego na księżycu, emblematem Neverlandu. Wtedy nadchodzi czas pożegnania. Patrzysz na mężczyznę stojącego przed Tobą  i pytasz, nieśmiało patrząc w jego czekoladowe oczy
- Mam jedno pytanie… Dlaczego ja?
- Jesteś wyjątkowa, [Y/N]. Czy masz do mnie jakąś prośbę, zanim jeszcze się rozstaniemy?
- Tak… uhm… Mógłbyś… mnie przytulić?
- Och… - nie wydaje się być zakłopotany. – Mogę dać Ci coś więcej.
Spostrzegasz, że powoli nachyla się nad Tobą, a jego duża dłoń ostrożnie dotyka Twojej talii. Składa na Twoich ustach czuły, pełen pasji pocałunek, uśmiechając się przy tym błogo.
- Naprawdę musimy się już pożegnać. Uśmiechnij się, kochanie. Do zobaczenia…

piątek, 16 sierpnia 2013

Kochani!

W najbliższym tygodniu nie opublikuję żadnej notki. Jest to spowodowane nieznaczną usterką mojego komputera, który będzie musiał niestety spędzić siedem dni w naprawie. Chciałam Was za to serdecznie przeprosić, jak również za chaos, który ostatnio zapanował na moim blogu. Kolejność postów już jest prawidłowa. Mam nadzieję, że nie stracicie do mnie cierpliwości.

It's all for L.O.V.E.
Liberian_Girl


Until Death Do Us Part..._25

Siedziała na jednej z tych niewygodnych kanap taniej kawiarni, oczekując na panią mecenas. Jedynym plusem tego miejsca było to, że istniało naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że ktoś zainteresuje się ich rozmową. Mimo to postanowiła nie zdejmować okularów i w skupieniu obserwować drzwi wejściowe. Po kilku uderzeniach dzwonu miejscowej katedry bijącego na pół godziny przed mszą o szóstej, w skromnym progu kawiarenki pojawiła się kobieta. Była elegancka i dystyngowana. Zbyt dystyngowana jak na standardy miejsca, do którego została zaproszona. Pomimo tego zachowywała pokerową twarz podchodząc do stolika, przy którym siedziała Janet, jakby dokładnie wiedziała, że to właśnie z nią się umówiła. Miała na sobie grafitowy garnitur, idealnie podkreślający jej zgrabną figurę, a na nogach dziesięciocentymetrowe szpilki. Na bladych przegubach pobrzękiwały na przemian srebrne i czarne bransoletki. Jej twarz była surowa i poważna, a stalowe oczy pobłyskiwały pod firanką gęstych rzęs. Słomiane włosy zostały związane w idealnie gładki kok, na wysokości karku, co jeszcze dodało jej powagi.
- Witam, pani Flow - powiedziała, a jej głos był niski i przenikliwy.
- Skąd pani wiedziała, że to ja?
- Intuicja rzadko mnie zawodzi. A więc, co to za sprawa niecierpiąca zwłoki? - spojrzała na nią wyczekująco.
- Właściwie to musi pani wiedzieć, że nie jestem Jasmine Flow... Nazywam się Janet Jackson.
Zdjęła okulary, by tamta mogła ją rozpoznać. Przez chwilę wydawało jej się, że przez twarz adwokatki przemknął cień zaskoczenia, jednak później stwierdziła, iż musiało jej się to tylko przywidzieć.
- O co pani właściwie chodzi, co? Dzwoni pani do mojej kancelarii ukrywając się pod fałszywym nazwiskiem i nalega pani na spotkanie w jakiejś spelunie. Jeśli chodzi o jakieś przekręty, to ja nie chce mieć z tym nic wspólnego. I nie obchodzi mnie, że jest pani sławna i bogata.
Już zamierzała wyjść, gdy dłoń Janet lekko zacisnęła się na jej przegubie. Usiadła ponownie i wbiła swój zimny wzrok w śliczną twarz dziewczyny.
- Proszę zaczekać. Tutaj chodzi o pani przyjaciółkę, Lisę Marie...
- A więc to o to chodzi. Braciszek panią nasyła, by przekazać coś od niego do Lis? Nic z tego. Czy ja wyglądam na pocztę kurierską?
- On nie ma pojęcia, że tutaj jestem i z panią rozmawiam.
- Jak właściwie mnie pani znalazła.
- To nic trudnego - uśmiechnęła się niewinnie. - Jest pani jedną z lepszych prawniczek w okolicy. Gdzieś przypadkiem usłyszałam, że jest pani przyjaciółką Lisy jeszcze z lat szkolnych.
- Zgadza się, ale co to ma do rzeczy? Jak już powiedziałam, nie zamierzam jej nic przekazywać. Tym bardziej od pani brata. On ją bardzo zranił. Nie pozwolę, by udało mu się to powtórzyć.
- Proszę mnie wysłuchać. Rozmawiałam z nim wielokrotnie, po tym, co się stało. Jest zrozpaczony. Żałuje, że pozwolił jej odejść, ale bał się, że skrzywdzi dzieci, rozbijając tę rodzinę.
- Jakoś nie miał tych skrupułów zaciągając ją do łóżka...
- Oboje tego chcieli, ale to nie jest temat naszej rozmowy. Chciałam powiedzieć tylko, że Michael naprawdę kocha Lisę, tylko nie wie, jak mógłby naprawić to, co się stało. Jest przekonany, że ona już dawno o nim zapomniała...
- Proszę pani, ona potrzebuje teraz spokoju. Nie będzie się znów pakować kłopoty, jakie ciągle wywołuje pani brat.
- Niech mi pani powie tylko jedną rzecz. Jeśli odpowie pani na moje pytanie przecząco, wyjdę stąd i już więcej nie będę niepokoić ani pani, ani pani Presley.
- W porządku. Zatem o co chciała pani zapytać?
- Czy, odkąd Lisa Marie wróciła z wycieczki z Michaelem, wspominała o nim?
- Tak.
- Więcej niż raz, mam rację?
- I co w związku z tym? - kobieta zdawała się być już całkowicie wyprowadzona z równowagi.
- Czy pani tego nie widzi? Ona darzy go równie silnym uczuciem. Jedno nie może żyć bez drugiego. Musimy im pomóc!
Zapadła długa cisza, podczas której niewzruszona dotąd pani mecenas pogrążyła się w zadumie. Po dłuższej chwili usłyszała po raz pierwszy wahanie w jej głosie.
- Jak pani chce to zrobić?
- Wszystko w swoim czasie...
Uśmiechnęła się przekornie i, zajmując najwygodniejszą pozycję, krok po kroku odsłaniała swój plan przed nieznajomą...



środa, 14 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._24

- Halo, czy rozmawiam mecenas Vivienne Blackwood?
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Mówi, uhm... Ja...smine Flow... Mam do pani pewną sprawę.
- A o co konkretniej chodzi?
- Wie pani, wolałabym porozmawiać w cztery oczy.
- Mam bardzo napięty grafik i nie wiem, czy...
- Jestem w stanie zapłacić każdą cenę, za pani nieocenioną pomoc... - przerwała jej energicznie.
Długo wsłuchiwała się w ciszę panującą po drugiej stronie aparatu, która wskazywała na intensywne rozważanie jej propozycji. Po kilku minutach milczenia usłyszała głębokie westchnienie, a zmęczony głos kobiety sukcesu odezwał się mało entuzjastycznie:
- No dobrze. Tylko niech pani sobie nie myśli, że można mnie kupić. Zgadzam się na to spotkanie, tylko ze względu na pani usilne prośby. W takim razie gdzie mam się stawić.
- Myślę, że kawiarnia na Paul's Street będzie odpowiednia. Pasuje pani dzisiejsze popołudnie?
- Mam wolne dosłownie trzydzieści minut o wpół do szóstej.
- Wspaniale. W takim razie do zobaczenia.
- Do widzenia.
Siedziała na obrotowym fotelu, zadowolona z siebie, jak nigdy dotąd. Gdy, pod wpływem euforii zaczęła kręcić się na krześle wokół własnej osi, dostrzegła stojącego w drzwiach Michaela. Miał mocno zaczerwienione, od łez, oczy i nikły uśmiech na pełnych, różowych wargach. Zastanawiała się, jak wiele usłyszał i, ewentualnie, w jaki sposób z tego wybrnąć, jeśli okazałoby się, że wie za wiele.
- Z kim rozmawiałaś?
Odetchnęła z ulgą. Jednak jeszcze nie wszystko stracone.
- Z przyjaciółką.
- I to ona doprowadziła cię do takiego stanu? Muszę uścisnąć jej dłoń. Wróciła mi moją dawną, anormalną siostrę.
- Widzę, ze ci się polepszyło, Mikey. Sypiesz żartami, jak z rękawa.
Cień radości znikł ponownie z jego gładkiej twarzy.
- Przepraszam...
- W porządku. Jakie mamy plany na dzisiejsze popołudnie? Obejrzałbym jakąś kiepską komedię, albo posłuchał twoich piosenek. Co ty na to?
- Nie gniewaj się, ale muszę dzisiaj wyjść...
- Z facetem, czy tą przyjaciółką, z którą przed chwilą rozmawiałaś?
- Właśnie z nią.
- W takim razie możesz iść, ale tylko pod warunkiem, że wrócisz równie szczęśliwa i beztroska, jak byłaś przed chwilą.
- A potem zjemy tonę czekoladowych i waniliowych lodów.
- Grzeczna dziewczynka. No już, zmykaj, bo jeszcze się spóźnisz.
Podbiegła do niego i ucałowała jego blady policzek. Zabrała ze sobą okulary przeciwsłoneczne na spotkanie z nieznajomą, którą tak naprawdę znała już dobrze.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._23

Wciąż mieszkał u Janet, nie widząc najmniejszego powodu, dla którego miałby wrócić do Neverlandu. Od zawsze czuł, że temu bajecznemu miejscu czegoś brakuje. Nie mógł tylko rozszyfrować, czego. Teraz już byłm pewny. Odkąd po raz pierwszy Lisa przekroczyła bramy jego Nibylandii, posiadłość zmieniła się nie do poznania. I nie chodzi tu o zmiany wizualne, możliwe do zobaczenia gołym okiem. Miał na myśli raczej aurę, w której skąpane były drzewa, dom, woda, ptaki, a nawet najmniejsze kamyczki, którymi wyłożone były alejki. Temu miejscu., tak jak jego właścicielowi, którego przecież był odzwierciedleniem, brakowało kobiety. Teraz. gdy Lise już nie ma, nie miał do czego wracać. Często zastanawiał się, jak sobie teraz radzi. Czy tęskni równie mocno, jak on? Lepszym pytaniem byłoby, czy w ogóle jeszcze o nim pamięta. Miała przecież teraz tyle na głowie... Wziął do ręki pilot z niezliczoną ilością kolorowych guziczków i włączył telewizor. U siebie w domu nie pozwolił zamontować ani jednego odbiornika. Sądził, że to, o czym rozmawiają w mediach, to bezwartościowa papka zmyślonych informacji zgłodniałym gorących plotek, mało inteligentnym widzom. Teraz jednakże nie miał do roboty nic ciekawszego, a po cichu liczył na to, że może chociaż w dzisiejszym wydaniu wiadomości uda mu się zobaczyć jej śliczną twarz.
- Jesteś pewien, Mike?
Janet jak zwykle zjawiała się w pokoju w najmniej oczekiwanym momencie. Puścił mimo uszu jej zmartwiony ton i odburknął coś tylko, wciąż wpatrując się w ekran. Dziewczyna, zrezygnowana, pokręciła głową, by za chwilę wrócić do przygotowywania kolacji. Na kanale telewizyjnym wciąż przewijały się bujdy i bezpodstawne oskarżenia dotyczące jego osoby. Mimo że wciąż bolały niezabliźnione jeszcze rany po wydarzeniach sprzed trzech miesięcy, miał teraz inne zmartwienia. I oto jest... Miodowe włosy spadające kaskadą loków na gładkie ramiona. Szarozielone oczy pod osłoną gęstych rzęs. Wydatne i miękkie usta subtelnie zdobiące delikatną twarz. Nawet nie zauważył, kiedy do pokoju ponownie zajrzała jego siostra.
" - Co powiesz, na temat twojego romansu z Michaelem Jacksonem?
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie łączy nas nic ponad to."
Cios z jej słodkich warg, po którym tak ciężko się podnieść.
"- Czy to prawda, że przyprowadzałaś do Neverlandu, posiadłości popularnego piosenkarza, swoją córkę?
- Tak, Rilley była ze mną, podczas kilku wizyt na ranczu.
- Nie bałaś się zostawiać jej pod opieką człowieka oskarżonego o molestowanie nieletniego? - zapytał, swoim najbardziej złośliwym głosem, dziennikarzyna.
- Zawsze, gdy bawiła się z Michaelem - przełknęła jego imię - mogłam mu się przyglądać. Nigdy nie zachował się niewłaściwie, w stosunku do Rilley. On nigdy nie skrzywdziłby żadnego dziecka.
- Skąd ta pewność? Więc twierdzisz, że dziecko, molestowane przez Michaela Jacksona kłamie?
- Mały Chandler powtarza tylko to, co każe ojciec. To wszystko to jedna wielka manipulacja mająca na celu wyciągnięcie od Michaela pieniędzy. Powtarzam, on nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Kocha dzieci.
- Może zbyt bardzo?
- Mógłby się pan powstrzymać od tego typu komentarzy. Kiedy wszystko się wyjaśni, będziecie to wszystko odszczekiwać...
- To była moja rozmowa z córką króla Rock n' Rolla, Lisą Marie Presley. Nie zabrakło ostrych słów, jednakże..."
Nie słuchał już dalej. Wyłączył telewizor i bez sił opadł na sofę. Chciał zasnąć jak najprędzej, zatrzymując obraz jej anielskiej twarzy widzianej oczyma duszy. Janet, która słyszała każde słowo wypowiadane przez ukochaną jej brata, postanowiła mu pomóc. Już nawet wiedziała jak...



niedziela, 11 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._22

- Co on sobie, do diabła, wyobraża?!
- Uspokój się... Napijesz się herbaty?
- Wolałabym coś mocniejszego...
- Wedle życzenia.
Kobieta zniknęła za ścianką dzielącą kuchnię z salonem w poszukiwaniu trunku dość silnego, by ukoić rozgoryczenie Lisy. Trwało to może około 5 minut, gdy wróciła ze szklanką wypełnioną do połowy ciemnobrązowym napojem. Podała go przyjaciółce, po czym usiadła na przeciwko niej. Miała około dwudziestu sześciu lat i ledwie widoczne zmarszczki na czole. Stalowoszare oczy prawniczki zdawały się dokładnie lustrować każdego rozmówcę, docierając do najgłębszych zakątków jego świadomości. Była ubrana w eleganckie, czarne spodnie, w które wpuszczona była błękitna koszula. Jej proste włosy w kolorze słomy opadały lekko na ramiona.
- Dzięki Viv, że pozwoliłaś mi u siebie przenocować. Mam nadzieję, że Bart nie będzie miał nic przeciwko.
- Spokojnie, jest w delegacji. Wiesz, ostatnio stwierdził, że skoro nie mamy dzieci, to przecież nic go tu nie trzyma. Żyjemy w wolnym związku i, szczerze powiedziawszy, bardzo mi to odpowiada.
- Uwierz mi, to nie prawda, że dzieci zbliżają ludzi. Odkąd urodziła się Rilley, między mną, a Dannym coś zaczęło się psuć. Kiedy pojawił się Benjamin, to naprawdę stało się nie do zniesienia.
- Sądzisz, że to wina dzieci?
- Nie wiem... może. Potem przyszedł przestój w propozycjach nowych ról. Zaczął spędzać całe dnie w domu. Dziwię się, że jeszcze nie oszalał. Wcześniej dziećmi opiekowała się Sally, a od czasu do czasu moja matka, ale ostatnio postanowiliśmy, że skoro i tak na razie nie pracuje, to może z nimi posiedzieć. Wydaje mi się, że to po prostu go przerosło.
- Niewykluczone. A ty tak właściwie czy się teraz zajmujesz? Nie słyszałam, żebyś coś nagrywała...
- Byłam w trakcie negocjowania warunków wydania płyty w duecie z Michaelem?
- Jakim Michaelem? - zapytała bez cienia entuzjazmu.
- Jacksonem.
Nastała grobowa cisza, przerwana po dłuższej chwili przez głośny gwizd, wstawionego na ogień, czajnika. Vivienne spojrzała uważnie na przyjaciółkę. Ta nie zdradziła się nawet najmniejszym niewłaściwym gestem. Była zimna i opanowana.
- Żartujesz, prawda? Masz nagrać krążek z MICHAELEM JACKSONEM?
- Mała poprawka: MIAŁAM.
- To już nieaktualne? Co się stało?
- Jakby to powiedzieć..? On nie chce mnie więcej widzieć na swoje piękne, czekoladowe oczka - powiedziała z goryczą w głosie.
- Dlaczego?
Lisa westchnęła głęboko. Nienawidziła użalania się nad sobą, a to, co za chwilę miała zamiar opowiedzieć, nie było niczym innym, jak ubolewaniem nad własnym losem. Cóż, wiedziała, że może zaufać Viv i, że ona, jak nikt pomoże jej uporać się z nieznośnym bólem po utracie Mike'a.
- Dan nie skarżył ci się ostatnio, że ciągle nie ma mnie w domu? Że wciąż gdzieś znikam na całe dnie?
- Nie. Przyjaźnię się z tobą, nie z nim. Nie ma powodu, dla którego miałby mi się zwierzać ze swoich problemów. Za to ty się nie krępuj.
Dziewczynie podobał się sposób, w jaki starsza przyjaciółka wyrażała swoje zdanie. Vivienne Blackwood twardo stąpała po ziemi i potrzeba było naprawdę ogromnej jakiej zawieruchy, by wyprowadzić ją z równowagi. Zawsze potrafiła zachować stoicki spokój, tak na sali sądowej, jak i w życiu.
- Wtedy kiedy nie było mnie w domu, byłam z Jacksonem. Najczęściej spotykaliśmy się w Neverlandzie, żeby media nie nagłośniły sprawy. Sama wiesz, Dan mógłby się wściec, chociaż tak naprawdę nie było o co, a ja nie chciałam robić mu przykrości. Czasem jeździłam sama, czasami z Rilley...
- Z Rilley?! - przerwała jej nagle. - Czy ty nie wiesz, o co ten Jackson jest oskarżany?!
- Wiem i z całą pewnością oraz czystym sumieniem mogę powiedzieć ci, że to wszystko, co o nim, mówią to stek kłamstw. Nigdy nie widziałam kogoś, kto mocniej kochałby dzieci i troszczył się o nie tak bardzo. On nigdy nie skrzywdził by żadnego z nich.
- I dlatego zostało przeciwko niemu wniesione oskarżenie? Za niewinność nie idzie się siedzieć, Lis.
- A kto ci powiedział, że go wsadzą? Nie mają żadnych dowodów, bo takowe nie istnieją.
Dziwiło ją to, jak zaciekle broni go przed bezpodstawnymi spekulacjami wygłaszanymi przez przyjaciółkę. Czyżby jednak coś do niego czuła? Coś silniejszego, niż przypuszczała na początku? Starała się odpędzić to wrażenie jak najdalej od siebie.
- No dobrze, niech ci będzie. I co dalej? Spotykałaś się z nim...
- ... w Neverlandzie. Jadaliśmy razem obiady, czasami kolacje. Oglądaliśmy filmy, bawiliśmy się w wesołym miasteczku. Słowem, staliśmy się dla siebie przyjaciółmi. Kiedy po raz pierwszy Michael usłyszał o zarzutach, coś w nim pękło... Zamknął się w pokoju i przez miesiąc nie wychodził... - nie czuła się zbyt swobodnie, rozmawiając o tak prywatnych sprawach, nawet jeśli tą osobą była jej wieloletnia przyjaciółka. - Codziennie do niego jeździłam, prosiłam, by wyszedł. Zresztą nie tylko ja. Pojawiała się też jego siosta, Janet, Elizabeth Taylor, błagała, by z nią na ten temat porozmawiał. Bez skutku. Kiedy wreszcie opuścił ten przeklęty pokój, a było to tuż po mojej, kolejnej zresztą, kłótni z Dannym, pojechaliśmy na wycieczkę. Kiedy pływaliśmy łódką po jeziorze, zapadł zmrok. Michael zadecydował, że przenocujemy w domu jego przyjaciółki. I jakoś tak wyszło...
- Co "jakoś tak wyszło"? - zapytała poddenerwowana Viv, która jak do tej pory słuchała w skupieniu.
- No wiesz... zakończyliśmy tę noc w łóżku. Odpowiedź satysfakcjonująca, mecenas Blackwood? Ma pani coś na moją obronę?
- Kochasz go?
- Przecież ty nie wierzysz w miłość.
- Nie ważne w co ja wierzę. Pytam, czy go kochasz.
- Nie wiem.
- Masz kochającego cię, mimo twoich dziwacznych pomysłów, męża. Masz dwójkę uroczych dzieci i nie zapominaj, że mówi ci to osoba kompletnie pozbawiona instynktu macierzyńskiego. Masz dom, do którego chciałoby się wracać. Tymczasem pchasz się do łóżka samotnego supergwiazdora, do którego orientacji seksualnej nie można być całkowicie pewnym. Jedno muszę powiedzieć i wybacz za szczerość: jesteś pieprznięta.
- Wiem. Tylko co ja mam teraz zrobić?
- Mówiłaś, że nie chce cię widzieć na oczy. Dlaczego?
- Bo czuje się winny. Nie chce krzywdzić Dannego i dzieci.
- Z was dwojga chociaż on jest przyzwoity. I nad czym ty się zastanawiasz? Nie odejdziesz chyba od męża, do faceta, który cię nie chce.
- Uhm...
- Wybij to sobie z głowy, a tym czasem chodź na górę. Prześpisz się i spojrzysz jutro na wszystko trzeźwym okiem.
- Chciałaś chyba powiedzieć "skacowanym" - odparła dopijając miło rozgrzewającą Whisky.
Położyły się na szerokim łóżku obok siebie i nakryły cienkim kocem. Jak za starych dobrych czasów.
- Powiedz mi jeszcze tylko jedno... - wyszeptała Viv.
- Hmm?
- Jaki on jest w łóżku?
- Niesamowity...
Obie zasnęły z uśmiechami na ustach.

środa, 7 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._21

Siedział w salonie, na zimnej podłodze, z podkurczonymi kolanami oplatając je ramionami. Nie wiedział, czy chce mu się płakać z powodu tego, co zrobił Lisie Marie, czy też jej rodzinie. Do pokoju właśnie weszła Janet trzymająca w dłoniach dwa kubki z sokiem pomarańczowym i paczkę czekoladowych ciasteczek. Jej rozczochrane włosy wyglądały tak, jakby dopiero co ktoś wyrwał ją z łóżka. Wydawało mu się to całkiem możliwe, ze względu na fakt, iż zjawił się u niej o 1:30. Mimo że była niebywałym śpiochem, nawet nie mruknęła, gdy zobaczyła go, stojącego przed drzwiami u skraju załamania. Słyszała od Laury, że, jakimś cudem, wydostał się z Neverlandu niezauważony i odjechał w nieznane na swoim motorze. Cieszyła się, że widzi go całego i zdrowego, jednak wszystko wskazywało na to, że jednak nic nie było w porządku.
- Dunk, przecież wiesz, że nie jem słodyczy. Dobrze wiem, jak wyglądam. Nie chcę by te wszystkie okropne wypryski wróciły.
- Nic ci się nie stanie od małej paczuszki ciasteczek o ile przestaniesz mnie tak nazywać - powiedziała stanowczo, uśmiechając się jednak łagodnie.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj. Powiedz mi lepiej, co takiego się stało.
- Rozstałem się z Lise.
Nazwał ją tak po raz pierwszy. To zdrobnienie jej imienia wyrwało się prosto z jego serca, dowodząc tylko, jak wielkie jest jego cierpienie.
- Co za Lise? To ty się z kimś spotykałeś? - zapytała, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia.
- Z Lisą Marie Presley.
Pozwolił, by słowa te wybrzmiały w pełnej szacunku ciszy, na którą przecież zasługiwały.
- Spotykałeś się z córką Presleya?! Żartujesz...
- Właściwie to były to wyłącznie przyjacielskie spotkania...
- Dlatego mówisz, cytuję "ROZSTAŁEM się z Lise". Aha... Już to widzę.
- Ale to prawda. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że czuję do niej coś więcej. A może tylko nie chciałem dopuścić tego do myśli. Sama wiesz, ona ma męża, dwójkę dzieci...
- Umawiałeś się z mężatką! Nie poznaję cię, Mike. Powiedz mi, kim jesteś i co zrobiłeś z moim nieśmiałym bratem.
- Nie jestem w nastroju do żartów, Jan... Kiedy zawiozłem ją na wycieczkę nad jezioro, postanowiliśmy przenocować w domku nieopodal wody. Wiesz, tego należącego do Liz...
- Pamiętam. Całkiem przytulne miejsce...
- Nie o to chodzi. Nie chciałem, żeby w takim stanie wracała do domu. Dopiero co pokłóciła się z Dannym i była naprawdę smutna. A może po prostu chciałem zatrzymać ją dla siebie?
-  I co było dalej?? - zapytała Janet, zasłuchana w opowieść brata, jak w wyciskające łzy romansidło.
- Kochaliśmy się...
Mimo że było ciemno, mogła dostrzec wyraźnie rumieniec, który wypłynął na jego blade policzki.
- Więc co poszło nie tak?
- Po wszystkim czułem się winny. Nie chciałem niszczyć jej rodziny. Powiedziałem jej, że lepiej będzie, jeśli przestaniemy się spotykać...
- Ty ją kochasz, Mike...
- Chyba tak...
Przytuliła go najmocniej jak tylko potrafiła, roniąc gorące łzy nad kolejnym nieszczęściem, które dotknęło jej ukochanego brata.


sobota, 3 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._20

Pragnął budzić się w ten sposób każdego dnia. Powoli podnosić powieki i widzieć ją, wtuloną w jego pierś, oblaną złotymi promieniami słońca. Czuć słodki zapach jej skóry i wiedzieć, że jest tylko dla niego. Nachylił się nad nią i złożył na jej czole czuły pocałunek, który sprawił, że kobieta otworzyła oczy. Uśmiechnęła się do niego i przylgnęła mocniej do jego nagiego ciała. Co on zrobił? Zakochał się w mężatce z dwójką dzieci, które czekają na nią w domu. Przez niego zdradziła swoją rodzinę... Odsunął się od niej i usiadł, uprzednio owinąwszy się kołdrą, poszukując ubrań. Potem, już w spodniach i dopinając jeszcze ostatnie guziki fioletowej koszuli, odwrócił się twarzą do okna. Spod jego gęstych rzęs popłynęły pojedyncze łzy.
- Coś się stało, Michael? - zapytała zdezorientowana Lisa Marie, przeczesując ręką potargane włosy.
- Dużo się stało. Nie powinniśmy byli tego robić... Byłaś smutna i bezbronna, a ja to wykorzystałem. Zrobiłem najgorszą rzecz na świecie. Przeze mnie zraniłaś Dannego, Rilley i Benjamina.
- Michael... przecież my nie zrobiliśmy nic złego... Oboje tego chcieliśmy...
- Nie trudno jest ulegać pragnieniom. Wyczynem jest trzymać je na wodzy. Owszem, Liso, zrobiliśmy. To nie może się już więcej powtórzyć. Zbyt dużo osób mogłoby przez to ucierpieć.
- Co masz na myśli?
- Nie powinniśmy się już spotykać...
Otarł, splamione słonymi łzami policzki, wierzchem dłoni, lecz wciąż nie potrafił na nią spojrzeć.
- Czyli zamierzasz odejść, po tym co się wczoraj wydarzyło, tylko dlatego, że boisz się zranić mojego męża, którego od dawna nie kocham? Myślisz, że przespałabym się z tobą, wciąż coś do niego czując? Za kogo ty mnie masz?
Nie potrafił jej odpowiedzieć na te pytania. Tak bardzo nienawidził wyrażenia "przespać się", że w tamtej chwili nie mógł myśleć o niczym innym, tylko o tych, wypowiedzianych przez nią słowach. Mówiła zimnym, wypranym z emocji głosem, od którego krew zamierała w żyłach. Nie było mowy o czymś takim jak miłość, czy zaufanie... Czyżby potraktowała ich wspólnie spędzoną noc, jedynie jako nic nie kosztującą przyjemność? Zdecydowanie miłość nie jest już tym, czym była. Czyżby pomylił się po raz kolejny?
- Zadzwonię do Toma i poproszę, by odwiózł cię do domu.
- Nie zaprzątaj sobie mną swojej troskliwej główki - odpowiedziała, posyłając mu złośliwy uśmieszek. Poradzę sobie. Jak zawsze.
- Przykro mi, ale nie masz innego wyjścia, jak to, by pozwolić się odwieźć. Nie pozwolę ci wracać samej.
- Nie jesteś moim ojcem, bym musiała pytać o twoje przyzwolenie.
Odwrócił się w kierunku drzwi, by zamknąć je na klucz. Jeżeli sama nie potrafi się opanować i myśleć rozsądnie, musi zrobić to za nią.
- Przyjdę po ciebie, kiedy już Tom się zjawi. Teraz swobodnie się ubierz. Nie będę ci przeszkadzał.
Zszedł na parter, pozostawiając ją w zamkniętym pokoju, rozwścieczoną i rozgoryczoną. Co więcej mógł zrobić? Nie chciał krzywdzić niewinnych. Tak będzie dla wszystkich najlepiej... Wykonawszy już telefon do kierowcy, czekał na jego przyjazd siedząc w brązowym fotelu. Po około trzydziestu minutach usłyszał klakson stojącego na podjeździe czarnego vana. Włożył klucz w dziurkę drzwi do sypiali, otworzył je i powoli wsunął głowę do środka. Zobaczył Lisę wciągającą właśnie przez głowę swój kremowy sweter. Na dekolcie i płaskim brzuchu błyszczało jeszcze kilka kropel wody. Odwrócił wzrok, starając się opanować.
- Jesteś gotowa? - zapytał, powstrzymując drżenie głosu, wywołane widokiem jej zgrabnego ciała.
Nie odpowiedziała. Wzięła w rękę swoje palto w kolorze kawy z mlekiem i zeszła po schodach, by na zawsze zniknąć mu z oczu...



czwartek, 1 sierpnia 2013

Until Death Do Us Part..._19

Kubek pełen gorącej herbaty powoli rozgrzewał jej blade dłonie. Siedziała na dywanie przykryta jednym z koców znalezionych w szafie, z Michaelem u boku, gdy zaczęła mu się przyglądać, starając się przy tym nie zdradzić. Złocisty blask tańczących w kominku płomieni padał na jego łagodną twarz,a kąciki ust nieznacznie się unosiły, gdy tak zapamiętale wpatrywał się w sam środek paleniska. Zobaczyła odbijające się w jego dużych oczach skaczące iskierki przypominające małe fajerwerki. Jej spojrzenie przykuło jego uwagę, więc powoli odwrócił się w jej stronę i obdarzył jednym ze swoich najmilszych uśmiechów. Ona tylko odwzajemniła go nieśmiało.
- Hej... nie wyglądasz najlepiej... - zauważył niefortunnie, by następnie nerwowo próbować się zrehabilitować. - Miałem na myśli..., że jesteś bardzo blada.
- Jest mi tylko trochę zimno, to wszystko.
Starała się ukryć następujące po sobie coraz częściej dreszcze, które dawały o sobie znać pomimo żaru w palenisku. Michael wstał i dokładniej okrył ją kocem, a później zajął miejsce u jej nóg. Ostrożnie ujął jedną z jej skostniałych z zimna stóp i powoli zaczął masować.
- Nie musisz... naprawdę... - powiedziała cicho, jakby próbując przekonać samą siebie.
- Cii... Jesteś moim gościem, więc muszę zadbać o to,by niczego ci nie zabrakło.
Pozornie niechętnie, pozwoliła mu kontynuować. Nigdy wcześniej nikt tak się o nią nie troszczył, dlatego nauczyła się żyć samotnie. Ojciec zmarł, gdy była jeszcze mała, a matka, chociaż obecna, nie odegrała kluczowej roli w jej życiu. Kiedy wreszcie na jej drodze stanął Danny, świat zdawał się stanąć na głowie. Szarmancki, elokwentny, przystojny... Potem ślub, dwójka dzieci i, zżerająca miłość, rutyna.
- A tobie czego brakuje, Michael?
- Byłbym wielce usatysfakcjonowany, mogąc się do pani przytulić, panno Presley - odpowiedział, zadziornie poruszając brwiami.
Chciała mu przypomnieć, że nie jest już panną, a PANIĄ, jednak w tamtym momencie, naumyślnie, sama o tym zapomniała. Zbliżyła się do niego i objęła jego szyję ramionami. On ulokował swoje duże ręce na jej talii uśmiechając się błogo. Ciepło płynące z ich ciał pulsowało wśród wychłodzonych ścian domu. Wdychał miętową woń jej perfum z nutką trawy cytrynowej, która obezwładniała jego zmysły. Czuł jej miękkie dłonie zatapiające się w burzy czarnych loków. Myślał o rysującym się delikatnie biuście, który, ukryty pod kremowobiałym swetrem przylgnął do jego klatki. Widział śmiejące się oczy, jakby kuszące go do podjęcia niewypowiedzianego głośno wyzwania. Trudno mu było wytrzymać żar, który żywym ogniem trawił jego pokryte samotnością, niczym kurzem, usta. Odszukał swoimi, jej malinowych warg i zapamiętał się w nich bezpowrotnie. Palcami delikatnie uniósł jej brodę, by lepiej widzieć jej piękną twarz. Nie dostrzegł na niej sprzeciwu, ani nawet zakłopotania. Objął dziewczynę silnymi ramionami i zaniósł do sypiali, a jeśliby wtedy przyjrzeć im się dokładnie, można by dostrzec namacalną niemal, skrywaną ,głęboko na dnie duszy każdego z nich, miłość...