poniedziałek, 28 października 2013

Nefrytowe Serce_13

Ten telefon sprawił, że jej świat roztrzaskał się na tysiące maleńkich kawałeczków. Nic nie wskazywało na to, że tak słoneczny i pogodny dzień zamieni się w istny koszmar. Siedziała wtedy w jasnej bibliotece, otoczona tak wielką ilością ksiąg, że nie była jej w stanie zliczyć, w towarzystwie swojego mentora. Rozmawiali wtedy akurat o rasizmie panującym w Stanach Zjednoczonych w latach pięćdziesiątych. Michael przedstawiał jej właśnie sylwetkę Martina Luthera Kinga, jednego ze swoich autorytetów. Nie wierzyła w to, jak bardzo Afroamerykanie byli szykanowani i upadlani. Gdy szeroko otwierała oczy ze zdziwienia, poznając kolejny przykry fakt dotyczący "tamtej" Ameryki, do biblioteki wpadła niczym burza, roztrzęsiona Lu Lu. Wnuczka popatrzyła na nią z przerażeniem malującym się na jej dziecięcej buzi, a Michael ustąpił miejsca staruszce. Dopiero kiedy złapała głębszy oddech poprzedzony kilkoma wybuchami płaczu odpowiedziała na niezadane pytania dręczące ich oboje.
- Yù, dzwoniła twoja matka...
- Co się stało, babciu? - zapytała dziewczyna, klękając u nóg kobiety.
- Twój ojciec... Miał zawał.
- Jak to?! Czy jest w szpitalu? Jak on się czuje?!
Babka pokręciła tylko przecząco głową i powtórnie zalała się łzami. To, co wtedy poczuła dziewczyna, ciężko jest opisać słowami. W jednej chwili straciła grunt pod nogami, co dotychczas nigdy jej się nie przytrafiło. Wtuliła się w kwiecistą spódnicę opiekunki i gorzko zapłakała. Obok kobiet stał rozkojarzony pan domu, który zupełnie nie wiedział, co ma ze sobą począć. Przyglądał się tej scenie rozpaczy, sam odczuwając głęboki smutek. Czy jeszcze nie dosyć cierpień doświadczyła ta rodzina? Należało działać jak najszybciej, póki był w stanie pomóc. Spojrzał załzawionymi oczami na szlochającą dziewczynę, która wbrew własnej woli powoli osuwała się w nicość...
*
Kiedy po raz pierwszy uniosła powieki, poczuła tępy ból, który rozrywał jej głowę oraz mocne pieczenie opuchniętych oczu. Dopiero po chwili poczuła tak znajomy zapach starych mebli i kwiatów wiśni w kryształowym wazonie. Powoli, mimo nieznośnego bólu podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pokoju. Nie mogła uwierzyć własnym oczom! Znajdowała się w tej samej izbie dla kobiet, w której spędziła osiemnaście lat swojego życia i może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż jeszcze parę godzin wcześniej znajdowała się w Neverlandzie. Jakim cudem wylądowała w swoim domu w Pekinie? Powoli przypominała sobie co zaszło, zanim niewyjaśnionym sposobem pojawiła się tutaj. Była w bibliotece... przyszła babcia Lu Lu i powiedziała... Jej ojciec nie żyje. Znów poczuła to ukłucie bezsilności w słabym, dziewczęcym sercu. Potem widocznie musiała zemdleć, bo już nic więcej nie pamięta... Opuściła ostrożnie swoje lilie na drewnianą podłogę i wsunęła je w ręcznie haftowane, czerwone pantofelki, które zaczęła robić jeszcze przed wyjazdem. Jej matka musiała je dokończyć, po jej odejściu... Cichutko jak mysz prześlizgnęła się przez korytarze na piętrze i bezszelestnie zeszła po schodach, zjawiając się niczym duch, w przestronnym salonie. Zastała tam dwie, ubrane w żałobny kolor- biały kobiety popijające herbatę w żałosnej ciszy oraz szczupłego mężczyznę oglądającego album ze zdjęciami. Jego smukłe palce przewracały spokojnie kolejne lekko zakurzone strony rodzinnych wspomnień. Podeszła do stołu, przy którym siedziały jej rodzicielka i babka, po czym z pokorą i miłością objęła zrozpaczoną matkę. Michael na moment oderwał się od zdjęć i przyglądał się tej scenie. Starsza Chinka, mimo iż była matką Yù, była od niej zupełnie inna. Miała przysadzistą budowę ciała, lekko falowane włosy ułożone w misterny kok i oczy kolory błotnistej kałuży. Jej niegdyś zapewne urodziwą twarz przecinały nie całkiem płytkie zmarszczki i zagłębienia. Kąciki jej ust opadające smutno potęgowały wrażenie, iż jest raczej osobą zimną i nieprzystępną. Dopiero teraz pojął, po kim młoda dziewczyna tak naprawdę odziedziczyła urodę. Za pomocą swojej bogatej wyobraźni cofnął się o kilkadziesiąt lat i nimi oglądał piękną, nastoletnią Lu Lu przechadzającą się po Pekinie. To ją widział w albumie! A był przekonany, że to fotografia wykonana Yù, tuż przed jej wyjazdem do Ameryki...
- Matko... Sądzę, że już poznałaś pana Jacksona...
- Tak, twoja babka przedstawiła mi naszego gościa - skłoniła się pokornie w kierunku mężczyzny. - Bardzo mi miło gościć pana w naszym domu. Szkoda tylko, że w tak przykrych okolicznościach.
- Ja również dziękuję za gościnę...
- Ależ to żaden kłopot. Yù Xīn, chodźmy na górę. Pomogę ci się przebrać, bo niedługo musimy ruszać.
- Ruszać? Ruszać dokąd?
- Jak to "dokąd"? Na cmentarz, dziecko... Dziś jest pogrzeb twojego ojca.
- Przecież dopiero co przyjechaliśmy. Jak to możliwe, żeby wszystko zostało tak szybko załatwione? - zapytała zaskoczona.
- Przybyliście tutaj dwa dni temu, córko. Przespałaś całe dwie doby. Chciałam cię obudzić, ale babka Lu Lu stanowczo się temu sprzeciwiała. A teraz już chodź. Nie mamy czasu do stracenia.
Wzięła dziewczynę pod rękę i bardzo energicznie zaczęła wdrapywać się po schodach. Michael odprowadził je wzrokiem, co nie uszło uwadze spostrzegawczej staruszce. Odmówiła w myślach błagalną modlitwę, by jej myśli nigdy się nie ziściły...
*
Kroczyła dumnie u boku swej matki w tym żałobnym kondukcie, nie spuszczając oczu z hebanowej trumny zdobionej pozłacanymi wzorami. Po swojej drugiej stronie miała babkę ocierającą gorzkie łzy fiołkową chusteczką. Dziewczyna była ubrana w długą, białą, opinającą jej zgrabne ciało suknię, a na głowie miała woalkę zakrywającą częściowo jej śliczną twarz. On, przebrany dla zachowania anonimowości, obserwował ją z daleka, idąc na samym końcu tego smutnego pochodu. Przed nim dreptali powoli najwięksi bogacze Chin, chcący uczcić pamięć wielkiego człowieka, pana Yù Shoana, a także wynajęci przez rodzinę grajkowie muskający smyczkami delikatne struny skrzypiec oraz walący w ogromne bębny. Nie śmiał zbliżyć się choćby odrobinę do drobnej sylwetki przyjaciółki, nie chcąc narazić jej na wstyd i nieżyczliwość zebranych żałobników, choć wiedział, że w takiej chwili powinien ją wspierać. Mógł mieć jedynie nadzieję, że czuła jego obecność, co dodawało jej siły. Kiedy nareszcie przystanęli, ujrzał wijącą się zmysłowo w biało - czerwonej sukni kobietę, na niewielkim podeście, tuż przy rozkopanym grobie. Jej twarz była niezwykle tajemnicza, a egzotyczne oczy tak nieodgadnione, że każdy mężczyzna miał ochotę rozwikłać ich zagadkę. Gdy zakończyła swój, niejako dedykowany zmarłemu, taniec, kapłan odprawił ostatnie rytuały, a trumna z ciałem pana Yù, owiniętym w biały całun i namaszczonym wonnymi olejkami, spoczęła w miejscu wiecznego snu. Po chwili dały się słyszeć głośne wybuchy, a wszyscy zebrani, jak zahipnotyzowani wpatrywali się w niebo, które rozświetlało tysiące kolorowych fajerwerków.
- Spoczywaj w pokoju, Yù Shoanie, najmądrzejszy i najuczciwszy z obywateli naszego miasta...





środa, 23 października 2013

Kochani!

"We are the world, We are the Children... We are the ones who make a brighter day, so let's start givin'...", kto kojarzy te słowa? Zapewne każdy z Nas. Zatem mam dla Was propozycję, jak przekazać miłość Michaela dalej i tym samym ulepszać świat. W Zielonej Górze mieszka dziewczynka imieniem Oliwia, chora na białaczkę. 27 października skończy sześć lat, a my, przy niewielkim wkładzie własnym, możemy pomóc spełnić jej marzenie. Pragnieniem Oliwki jest dostanie dużej ilości urodzinowych kartek. Czy to tak wiele do zrobienia? Nie sądzę. Dlatego weźmy do ręki kredki i flamastry, narysujmy coś i napiszmy życzenia. Potem już tylko czeka nas spacerek na pocztę. To tak niewiele kosztuje, a możemy wywołać uśmiech na twarzy tego Dziecka. Myślę, że Michael by się nie wahał :) Dodaję tutaj link z wydarzeniem na facebooku, dzięki któremu zapoznacie się ze szczegółami. Proszę Was o wsparcie i Miłość <3 Wierzę, że razem sprawimy, że dziewczynka choć tego jednego dnia poczuje się w pełni szczęśliwa. Liczę na Was, ponieważ...

It's All For L.O.V.E.

Liberian_Girl

Link: https://www.facebook.com/events/425153547590576/ 

poniedziałek, 21 października 2013

Nefrytowe Serce_12

To niewiarygodne, że była tak spokojna. Od samego rana, niczym od natręta, nie mogła odpędzić się od uśmiechniętego promiennie, rozczochranego blondyna. Chłopak wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest nią więcej niż zainteresowany, lecz ona przyjęła za taktykę, brak reakcji. Traktowała go jak każdego obcego w tym domu - z szacunkiem, ale bez spoufalania. Gdy razem spędzali czas w ogrodzie, a dzieci biegały wokół fontanny, chlapiąc się wesoło chłodną wodą, ona znów odpłynęła myślami. Przymknęła powieki i w wyobraźni po raz kolejny ujrzała wyraźne rysy Michaela. Jego wyraźne kości policzkowe, mały nos, wydatne, brzoskwiniowe usta, duże, czekoladowe oczy i pojedyncze loki okalające posągowo piękną twarz..Był teraz na spotkaniu biznesowym, dlatego nie mógł towarzyszyć im w zabawie na świeżym powietrzu. Dlaczego właśnie wtedy, gdy gościem był ten irytujący młokos? Zamrugała kilka razy, chcąc pozbyć się myśli, jakie opanowały jej głowę jak najszybciej. Spojrzała na Macaulaya z niezauważalną dla niego antypatią i od razu tego pożałowała. Kiedy podchwycił jej wzrok, momentalnie zjawił się u jej boku i zapytał niezrażony chłodem bijącym z jej oblicza.
- Nie miałabyś może ochoty, na mały spacer po posiadłości, Yù?
- Przykro mi, panie Culkin, ale nie mogę zostawić dzieci.
- Mów mi Mac... Przecież nic im się nie stanie. Są już duże.
- Są pod moją opieką, dlatego nie mogę spuścić ich z oka choćby na minutę.
Młodzieniec westchnął głęboko, z lekka zawiedziony, jednak już po chwili w jego głowie zrodził się kolejny przebiegły plan.W koszu ogrodnika, który na chwilę zniknął we wnętrzu domu, by zaspokoić pragnienie, zauważył mały bukiet świeżo ściętych czerwonych róż. Piękna dziewczyna leżała teraz na miękkiej trawie, odrobinę przymykając powieki, rozkoszowała się chwilowym spokojem od adoratora. Chłopak gestem przywołał do siebie brykające beztrosko rodzeństwo i szeptem zapytał dziewczynkę:
- Paris, byłabyś tak miła i pożyczyłabyś mi swoją wstążkę?
Mała chętne przystała na prośbę swojego ojca chrzestnego i bez wahania oddała mu szmaragdową szarfę, którą związane były jej miodowe loczki. Już po chwili starannie plecione przez opiekunkę warkoczyki zniknęły, a w ich miejsce pojawił się zgrabny nieład kręconych włosków dziewczynki. Wujek pogładził ją po głowie i tym razem zwrócił się do chłopca:
- Prince, zanieś, proszę, Yù te kwiatki, dobrze?
Malec, jako bezsprzeczny dżentelmen energicznie zgarnął pojedyncze kwiaty z koszyka i z pomocą Maca związał je wstążką siostry. Potem puścił się biegiem w kierunku odpoczywającej w rozgrzewających promieniach słonecznych Chinki i wręczył jej prezent. Ona tylko spojrzała w kierunku nadawcy owego podarku, skłoniła się lekko i ponownie odpłynęła w nieprzeniknioną krainę swoich myśli. I pozostała tam do momentu, gdy ciszy, przerywanej rozbrzmiewającą wokoło subtelną muzyką klasyczną, nie zakłócił dzwonek frontowych drzwi.
- Tatuś wrócił! - zawołały dzieci chórem i wybiegły na spotkanie ojcu.
Dziewczyna nawet na moment nie zmieniła pozycji, choć miała ogromną ochotę dołączyć do komitetu powitalnego. Widziała, że Macaulay, może trochę niechętnie, również zmierzał w stronę domu, dlatego postanowiła pozostać na miejscu. Gdy pan Jackson będzie jej potrzebował, znajdzie ją łatwo...
*
- Przepraszam, że tak was wczoraj zostawiłem. Mam nadzieję, że nie nudziliście się beze mnie. Mac na pewno się tobą zajął... - powiedział z nieukrywaną radością.
- Oczywiście... Nie ma pan sobie nic do zarzucenia. Po prostu wykonywał pan swoje obowiązki.
Nie zamierzała mu się zwierzać z tego, jak bardzo nie cierpiała Macaulaya Culkina. Najważniejsze było to, że z nieznanego nikomu powodu musiał bezzwłocznie opuścić Neverland, jednak obiecał, że niedługo powtórnie ich odwiedzi. Jakie było jej szczęście, gdy dowiedziała się, że nie będzie już dłużej zmuszona do znoszenia jego towarzystwa. Nareszcie będzie mogła spędzić czas ze swoim nauczycielem... Siedzieli teraz we dwoje na puszystym dywanie, a ich twarze oświetlały skaczące w ognisku płomienie. Koce, które otulały ich nogi, przyjemnie i skutecznie ogrzewały zmarznięte stopy. Nie wiedzieć czemu pogoda tak diametralnie się załamała, a na zewnątrz panował prawdziwy ziąb. Idealnym antidotum na tę jesienną aurę okazała się gorąca czekolada popijana teraz przez nich podczas luźnej rozmowy. Pomiędzy jednym a drugim łykiem słodkiego napoju Michael zapytał:
- Powiedz mi, Yù, co w języku chińskim oznacza twoje imię?
- Tak naprawdę Yù, to moje nazwisko. W chinach przedstawiamy się właśnie z nazwiska. Yù Xīn, znaczy Nefrytowe Serce... To babcia zaproponowała moim rodzicom to imię... - powiedziała i  nieśmiało spojrzała na mężczyznę.
- To naprawdę niesamowite... I piękne. Czy nefryt nie jest kamieniem wręcz kultowym w chińskiej kulturze? Teraz, gdy już wiem, co to znaczy, mogę z pewnością stwierdzić, że pasuje ono do ciebie jak ulał.
- Zgadza się. Nefryt od dawna był bardzo ceniony przez Chińczyków, ze względu na wszechstronność zastosowania.
- A ja sądzę, że to z powodu jego piękna. Jest to dość nietypowy kamień. Ma w sobie tajemnicę... Tak jak Ty.
Mógł dostrzec zaskoczenie w jej nieprzeniknionych oczach. By ukryć zawstydzenie, upił odrobinę z czerwonego kubka, obserwując jak porcelanową twarzyczkę dziewczyny oblewa lekki rumieniec. Uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na jej długie, błyszczące włosy. Były czarne jak noc i tak gładkie, jakby jej jedynym zajęciem było rozczesywanie ich całymi godzinami. Jej dziecięcą buzię przyozdabiał najsubtelniejszy uśmiech na świecie, a on, jedynym co teraz widział, były rozkoszne dołeczki w jej policzkach. Przymknął powieki, mając dalej przed oczami jej obraz, i cieszył się chwilą...



Nefrytowe Serce_11

Lu Lu miała dziś wychodne, jednak przez wcześniejsze plany jej pracodawcy względem Yù, nie mogła zabrać ze sobą wnuczki. Postanowiła zatem wolny wieczór spędzić w jednej z chińskich knajpek w hałaśliwym centrum miasta. Nie chciała się przyznać, ani przed innymi, ani przed samą sobą, że w głębi serca tęskniła za miejscem, w którym się wychowała. Jako, że teraz była nieobecna, obowiązek przyrządzenia posiłku dla gościa i reszty domowników spadł na nich. Przygotowanie takiej kolacji, wbrew pozorom, nie należało do zadań najtrudniejszych. Razem wszystko zdawało się być łatwiejsze. Michael szybkimi, pewnymi ruchami kroił pomidory i sałatę, ona zajmowała się małymi kanapeczkami, a dzieci mieszały składniki surówki w dużej misce. Stół już był nakryty żywym, limonkowym obrusem, na którym ustawionych było pięć kompletów nakryć. Z kryształowego wazonu dumnie wyciągały się ku światłu żyrandola świeże kwiaty bzu. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, właściwie byli już gotowi. Dziewczyna zdjęła tylko, chroniący jej najładniejszą kreację, fartuszek i rozpuściła swoje sięgające do pasa, hebanowe włosy. Jej sukienka, w kolorze nienagannej bieli, była niezwykle skromna, lecz zwiewna, co przydawało jej uroku. Buzia Yù jak zawsze bez odrobiny makijażu, promieniała od ekscytacji, a jej głębokie, nieprzeniknione oczy błyszczały w oczekiwaniu na nieznane. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przygląda się nieświadomej niczego dziewczynie już od dłuższego czasu. Otrząsnął się z wrażenia jakie na nim wywarła i radosnym krokiem ruszył na spotkanie gościowi. Ona tymczasem wyłożyła już na stół wszystkie przysmaki i zabrała dzieci do łazienki, by tam umyły ręce. Z hallu usłyszała ciepłe powitanie dawnych przyjaciół:
- Mac! Jak ty wyrosłeś! - Michael zamknął chłopaka w objęciach i poklepał przyjaźnie po plecach.
- Applehead! Dawnośmy się nie widzieli. W końcu mam już 23 lata na karku...
- Daj spokój! Każdy ma tyle, na ile się czuje... - zawołał z werwą, wierząc już teraz w powodzenie swojego planu. - Zapraszam do jadalni. Zjemy kolację, a później może obejrzymy jakiś film, co ty na to?
- Z tobą zawsze jest fajnie, wiec z góry zgadzam się na wszystko, Mike.
Podążyli razem do stołu, przy którym zobaczyli siedzących spokojnie Paris, Princa i młodą Chinkę. Michael uśmiechnął się przebiegle, co niestety uszło uwadze wszystkich zebranych, i zwrócił się do przyjaciela:
- Muszę ci kogoś przedstawić, Mac. To jest Yù, moja przyjaciółka i uczennica oraz ulubienica moich dzieci.
- Bardzo mi miło, nazywam się Macaulay Culkin, Madame... - powiedział szarmancko chłopak i skłonił się lekko.
Dziewczyna, zawstydzona śmiałością nowo przybyłego, zakryła dłonią różane usta i odkłoniła mu się z szacunkiem. Gdy już wszyscy zajęli odpowiednie miejsca, zaczęli pogawędkę na różne tematy. Przerwali ją dopiero na czas, kiedy jedzenie, za ich sprawą, stopniowo znikało ze stołu. Dopiero po dokończeniu kolacji młodzieniec ponownie zagaił rozmowę.
- Więc pochodzisz z Chin? Jak tam jest?
- To piękny kraj pełen tradycji i kultury. Jednak nie tak fascynujący jak Stany Zjednoczone.
- Dlatego tutaj przyjechałaś?
- Powiedzmy, że to było głównym powodem...
- Jesteś bardzo tajemnicza. Nie lubisz opowiadać o sobie?
- Nie przepadam. Poza tym chyba dzieci powinny już się położyć, prawda panie Jackson? - zapytała, po czym nie czekając na odpowiedź wzięła dzieci za rączki i dodała na odchodnym - Pomogę im przygotować się do snu. Panie Culkin, bardzo miło się z panem rozmawiało. Przykro mi, że muszę panów opuścić. Życzę dobrej nocy.
Wyszła, zupełnie nieświadomie kołysząc biodrami, jednak na tyle wyraźnie, by za tym płynnym ruchem podążyły oczy obu mężczyzn. Po chwili popatrzyli na siebie, jeden z wymownym uśmiechem na twarzy, drugi onieśmielony swoją reakcją. Michael, próbując ukryć rumieniec, jaki oblał jego blade dotąd policzki, zwrócił się do przyjaciela:
- To co, może obejrzelibyśmy Batmana, tak jak kiedyś? Zrobię popcorn, napijemy się coli...
- Kto ostatni w sali kinowej, ten frajer! - krzyknął Mac i pobiegł w znanym dla siebie kierunku.
- Nie masz szans!
Mężczyzna puścił się biegiem za towarzyszem, śmiejąc się jak za dawnych lat...
*
Prince i Paris już smacznie spali w swoich łóżeczkach, a ona leżała samotnie na miękkim tapczanie, przykryta jedwabną kołdrą w szmaragdowym kolorze. Czuła się niewiarygodnie samotna, gdy nie mogła spędzić tego wieczoru w towarzystwie Michaela. To dziwne, ale była odrobinę zazdrosna o starego przyjaciela, który teraz kradł bezcenne chwile z jej mentorem. Oczywiście wiedziała dobrze kim był dla niego Macaulay  Culkin, a także czym ten chłopak się zajmował, jednak od początku zbytnio nie przypadł jej do gustu. Nie mogła zakwestionować tego, że był przystojny i miał w sobie coś niezwykłego, mimo tego nie potrafiła myśleć o nim inaczej, niż w kategorii znajomego. Starała się nie zastanawiać nad tym, jak świetnie bawi się z Michaelem, podczas gdy ona skazana jest na oglądanie czterech ścian swojego pokoju. Oczywiście mogłaby bez przeszkód do nich dołączyć, ale czy nie byłoby to w złym guście? Poza tym nie miała wielkiej ochoty spędzanie czasu z tym bezpośrednim chłopakiem. Wiedziała, że będzie musiała znosić jego towarzystwo przez najbliższych kilka dni, dlatego postanowiła nie dokładać sobie więcej cierpienia. Zamknęła oczy i w duchu modliła się, by sen szybko przyniósł jej ukojenie...
*
- Applehead! Skąd ty wytrzasnąłeś tę dziewczynę?! - zawołał Mac w przerwie od opychania się popcornem.
- Spodobała ci się, co?
Michael wyczuł pismo nosem. Już podczas kolacji zauważył, że jego młody przyjaciel nie spuszczał oczu z ich pięknej towarzyszki. Martwiły go trochę chłód i zdystansowanie z jakim odnosiła się do niego Yù, ale liczył, że było to spowodowane jej wrodzoną nieufnością. Spojrzał na siedzącego obok niego rozczochranego blondyna, który jeszcze nie tak dawno temu woził go z szaleńczą prędkością po Neverlandzie w wózku golfowym. Ten sam chłopak, bez zapowiedzi i ku uciesze wszystkich dzieci obecnych w posiadłości, zepchnął go z trampoliny wprost do basenu. Nie mógł uwierzyć, że od tamtego czasu minęło ponad dziesięć lat. Teraz miał przed sobą młodego mężczyznę tuż po dwudziestce, z tymi samymi iskierkami w oczach. Był dobrym kandydatem dla Chinki, jednak nie zamierzał mu tego mówić. Postanowił trochę się z nim podroczyć i sprawić, by zapragnął jej jeszcze mocniej.
- Czy mi się spodobała? Stary, ona jest prześliczna... 
- Och... będę musiał przekazać jej twoje komplementy.
- Sam jej to powiem! Dam sobie radę - zaśmiał się i pokazał język przyjacielowi.
- Tylko jej nie przestrasz tymi swoimi wyznaniami, Romeo. To bardzo płochliwe stworzenie...
- Niech cię o to głowa nie boli, Applehead. Zanim się obejrzysz, będzie moja.
- Obyś się nie pomyli - dodał w duchu Michael i ponownie zatopił się w fabule filmu.






poniedziałek, 14 października 2013

Nefrytowe Serce_10

Kochani!
Jutro z samego rana wyjeżdżam i wrócę dopiero w piątek, bardzo późnym wieczorem. Przez ten czas nie opublikuję żadnej notki, ze względu na brak sprzętu. Liczę na Waszą wyrozumiałość i prezentuję Wam kolejną część opowiadania "Nefrytowe Serce". Miłego czytania.
Lots of L.O.V.E.
Liberian_Girl

- Hej! To niesprawiedliwe!
Cała czwórka wybuchnęła śmiechem. Kto by pomyślał, że gra w Monopolly może wywoływać takie emocje? Michael jak zwykle nie mógł pogodzić się z tym, że przegrywa, chociaż znając go, można by stwierdzić, iż powinien się już do tego przyzwyczaić. Nie należał do osób z wybitnie rozwiniętym zmysłem przedsiębiorczości, dlatego najczęściej wygrywały z nim nawet jego własne dzieci. Tym razem grali razem z Yù, która od ostatniej poważnej rozmowy z nim, znacznie się otworzyła. Nie zamykała się już na całe dnie w sypialni i nie uciekała od jego towarzystwa. Wręcz przeciwnie, spędzali ze sobą całkiem sporo czasu, który upływał im na zabawach z dziećmi i długich pogawędkach o wszystkim. Mimo dość znaczącej różnicy wieku, rozumieli się niezawodnie. Często zdarzało im się rozmawiać o przyszłości dziewczyny, która nie malowała się kolorowo. Od dzieciństwa uczyła się w domu, a kompetencje jej nauczycieli mogły pozostawiać wiele do życzenia. Już za trzy dwa lata powinna być w gronie studentów uczelni wyższej, jednak brak potrzebnych zaświadczeń o ukończeniu nauki w szkołach niższego stopnia jej to uniemożliwiało. Poza tym, potrafiła tylko czytać, pisać i wykonywać proste rachunki. Michael postanowił nie dopuścić, by Chinka zmarnowała sobie życie ze względu na błędy popełnione przez jej rodziców, dlatego osobiście zajął się jej edukacją. W chwilach, gdy dzieci bawiły się na dworze, lub spały, oni siedzieli razem w bibliotece studiując historię świata i Stanów Zjednoczonych Ameryki, bądź omawiając ważniejsze dzieła największych pisarzy. Mężczyzna odkrył w niej ogromny potencjał i godną pochwały chęć do nauki. Rzetelnie odrabiała wszystkie "prace domowe", chociaż nie miał pojęcia, kiedy miała na to czas. Poza utworami lirycznymi, epickimi i dramatami, zastanawiali się nad dziełami sztuki ulubionych artystów Michaela. Rzeźby Michała Anioła znała już chyba na pamięć, a obrazy Leonarda da Vinci stały się dla niej prawdziwymi ikonami. Zaraził ją swoim umiłowaniem do piękna i harmonii jakie znajdował w pracach tych twórców. Zdarzało im się także spacerować po ogrodach Neverlandu, nasłuchując dźwięki natury, które tworzyły kojącą umysły melodię. Mimo całego natłoku zajęć, nie zaniedbał on swoich obowiązków i, często do późnych godzin nocnych, męczony bezsennością, tworzył w studiu kolejne muzyczne arcydzieła. Dotąd dzieci były jedynymi osobami, które mogły posłuchać jego piosenek, zanim jeszcze nadawał im ostatnie szlify, lecz niedawno do tego wyjątkowego grona dołączyła także Yù. Okazało się, że mają podobny gust muzyczny, przynajmniej jeśli chodziło o ballady. Dziewczyna ubóstwiała wolne, melancholijne kawałki, na próżno natomiast próbował ją przekonywać do rytmicznych, pełnych energii utworów. Szanowała i podziwiała jego pracę, lecz nie potrafiła polubić tych dynamicznych piosenek. Kiedy nadchodził niedzielny wieczór, a dzieci już słodko spały w swoich łóżeczkach, siadali na podłodze, w pokoju Michaela i słuchali starych winyli Beatlesów, czy Jamesa Browna. Zdarzało się, że przekoczowali tak do bladego świtu, a bywało i tak, że wzruszony mężczyzna brał w ramiona lekką jak piórko, śpiącą dziewczynę i układał ją na swoim łóżku, po czym sam spał na kanapie w salonie. Wyglądała wtedy tak krucho i niewinnie, zdawać by się mogło, że byle wiaterek wystarczy, by ją zdmuchnąć. Mimo iż byli już prawie przyjaciółmi, ona wciąż zwracała się do niego "Panie Jackson". Wiele razy prosił, by mówiła mu po imieniu, ona jednak wytrwale obstawała przy swoim. Musiał przyznać, że upór wpisany był w jej osobowość. Na samą myśl o tym uśmiechnął się do siebie, co uszło uwadze pozostałych. Podczas kolejnych salw śmiechu, do pokoju weszła pogodna Lu Lu z telefonem w dłoni.
- Panie Jackson, telefon do pana.
- Dziękuję, Lu Lu.
Kiedy wziął od niej słuchawkę, postanowił opuścić na czas rozmowy gwarny pokój. Ciche i spokojne miejsce odnalazł dopiero w swojej sypialni. Lekko zmęczony, spoczął na łóżku i dopiero odezwał się do aparatu:
- Słucham?
- Michael? To ja, Mac -odpowiedział głos w słuchawce, którego właścicielem był jego dobry przyjaciel.
- Mac! Jak miło cię słyszeć! Co tam u ciebie?
- Właściwie, to nic konkretnego... A tobie jak się wiedzie?
- Nie najgorzej. Hej, mam pomysł! Nie miałbyś ochoty wpaść do Neverlandu dziś wieczorem. Dzieciaki już się za tobą stęskniły...
- Spotkania z moimi chrześniakami nie odmówię. A my pogadalibyśmy sobie jak za starych, dobrych czasów... Będę za dwie godziny.
- Czekamy, do zobaczenia. Niech Bóg ci błogosławi, Mac.
Nacisnął czerwony guzik na klawiaturze telefonu i uśmiechnął się triumfalnie. Ten plan wydawał się genialny. Jeśli tylko się powiedzie, szczęście wreszcie zapuka do odpowiednich drzwi. Już nie mógł doczekać się przybycia Macaulaya. Tymczasem, prawie w podskokach, wrócił do bawiącej się gromadki.
- Mam nadzieję, że nie oszukiwaliście, kiedy mnie nie było... - powiedział, udając groźną minę.
- No coś ty, Tatusiu. Nigdy przenigdy... - uroczyście przysięgał Prince, podczas gdy Paris już wdrapywała się na jego kolana.
- Yù, dziś odwiedzi mnie mój przyjaciel... Mam nadzieję, że dołączysz do nas podczas kolacji?
- Nie śmiałabym, panie Jackson.
- Nalegam...
- Jeśli nie sprawiłoby to panu kłopotu... - przez jej nieśmiałość przebijała chęć poznania tajemniczego gościa.
- Oczywiście, że nie. Więc chodźmy przygotować kolację.
Wziął za ręce dwoje swoich pociech i we czwórkę ruszyli do kuchni.


niedziela, 13 października 2013

Nefrytowe Serce_9

Siedzieli w, nieprzerwanej od kilkunastu minut, ciszy, spokojnie popijając wciąż gorącą herbatę przygotowaną przez Lu Lu. Pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu leżała w szpitalu z niewielkimi szansami na przeżycie, a teraz była tu, cała i zdrowa, choć jeszcze trochę słaba. Ciągle czuła się nieswojo w towarzystwie mężczyzn, jednak wiedziała, że była mu winna wyjaśnienia. Nie wiedząc, od czego właściwie powinna zacząć, nerwowo mięła smukłymi palcami haftowaną w kwiaty śliwy chusteczkę. Spoglądała na niego niepewnie swoimi ciemnymi, orientalnymi oczyma zupełnie zdezorientowana. Jej przyspieszony oddech, ledwie słyszalny wśród przestrzeni pokoju spowodowany był szybkim, ale miarowym biciem jej młodego serca. By sprawić wrażenie odrobinę zrelaksowanej, upiła łyk gorzkiego napoju z porcelanowej filiżanki, ozdobionej złotym wzorem tuż przy krawędzi. Musiała przyznać, że ten, kto kupił tę zastawę, miał wysublimowany smak i ciągoty do sztuki. Zresztą w tym domu było jej pełno. Idealne repliki dzieł największych malarzy, czy też rzeźby z marmuru wyglądające, jakby za chwilę miały ożyć, wykwitały w Neverlandzie na każdym kroku. Właściwie można by powiedzieć, że ranczo było swego rodzaju galerią sztuki, której największą i najcenniejszą atrakcją był jej właściciel. Postanowiła całkiem niewinnie odrobinę mu się poprzyglądać spod firanek gęstych rzęs. Siedział wyprostowany w miękkim fotelu zrobionym z aksamitnego, białego materiału, o hebanowych nogach. Męskie dłonie ułożył na umięśnionych udach odzianych w czarne spodnie. Czerwona, flanelowa koszula z perfekcyjnie wyprasowanym kołnierzykiem i mankietami układała się zgrabnie na jego szczupłym torsie i silnych ramionach. Czarne jak węgiel, proste włosy wywijały się lekko, jakby pamiętając swoją naturalną postać gęstych loków. Pełne, brzoskwiniowe usta, co jakiś czas przygryzane nerwowo, układały się w łagodny, ale niepewny uśmiech, a jego duże, czekoladowe oczy lśniły jakoś nietypowo. Biła od niego młodzieńcza energia i pomimo swoich czterdziestu czterech lat, wyglądał znakomicie. Poczuła, że alabastrowe dotąd policzki, zaczynają palić ją niepokojąco. Odgarnęła pasmo włosów za ucho i odchrząknęła nieznacznie.
- Hmm... Panie Jackson, chyba powinnam wszystko panu wyjaśnić... - powiedziała niewyraźnym głosem.
- Jeśli nie czujesz się gotowa, nie musisz mi o niczym opowiadać.
- Prawdopodobnie nigdy nie będę gotowa, a jeśli powiem o wszystkim teraz, może będzie mi łatwiej jakoś się pozbierać. Poza tym jestem to panu winna.
- Yù, nie jesteś mi niczego winna. Oczywiście wysłucham cię i spróbuję pomóc, w miarę moich możliwości.
- Wszystko zaczęło się od momentu, kiedy skończyłam sześć lat... - zaczęła swoją opowieść, kontrolując rekcje swojego jedynego słuchacza.- Gdy minęły moje mleczne lata, musiałam stale przebywać w izbie dla kobiet na piętrze. Nie wolno było mi wychodzić na zewnątrz, by nie zobaczył mnie żaden mężczyzna. Codziennie wstawałam wcześnie, uczyłam się kobiecych prac, żyłam pod kloszem. Jedynymi osobami z poza domu, z którymi mogłam utrzymywać kontakt, były dwie dziewczyny, wybrane na moje "przyjaciółki" przez rodziców. Obie pochodziły z równie zamożnych domów, a ich rodziciele wciąż żyli zasadami przeszłości. Miały krępowane stopy, na których ledwo się poruszały, ale matki wmówiły im, że dzięki temu będą piękniejsze. Mnie też to powtarzano, ale pewna swatka stwierdziła, że moje lilie są wyjątkowo małe z natury, dlatego nie trzeba ich krępować...
- Przecież praktyka krępowania stóp była popularna w XVII wieku, a dziś mamy 2002 rok! Jak to możliwe, że ten zwyczaj jeszcze funkcjonuje?
- W niektórych domach, gdzie mieszkają tradycjonalni Chińczycy, historia nie ustępuje miejsca nowoczesności. Jak mówiłam, miałam wiele szczęścia, ale wciąż pozostawałam w zamknięciu. Jedynym zajęciem, któremu oddawałam się z pasją, było czytanie... książek... - wstydziła się przyznać przed nim, że chodziło o romanse. - Coraz bardziej pogrążałam się w świat fikcji, aż wreszcie całkowicie się zatraciłam. Przestałam jeść, pić, normalnie funkcjonować... Wyglądałam jak cień człowieka. I wtedy właśnie zadzwoniła babunia Lu Lu z wielkiej Ameryki z zapytaniem, czy nie chciałabym jej odwiedzić. To dało mi niesamowitą energię i zachęciło do działania. Jak szalona zaczęłam studiować wszystkie podręczniki do nauki języka angielskiego i historii Stanów Zjednoczonych. Kiedy bliżej poznałam to miejsce, postanowiłam, że już nigdy nie wrócę do Chin. Za wybłaganą zgodą rodziców wsiadłam do samolotu z biletem, który, czego nie byli świadomi, był tylko w jedną stronę. Przez całą drogę zastanawiałam się, czy aby właściwie postępuję, ale wtedy przypominałam sobie moją skrzętnie planowaną przez ojca ceremonię zaślubin z Pingiem Shou, jednym z najbogatszych ludzi w Pekinie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia u boku człowieka, dla którego liczą się tylko pieniądze. Gdy wreszcie wylądowałam, ponownie ogarnęły mnie wątpliwości i wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam żałośnie płakać nad swoją bezmyślnością i w duchu przepraszać rodziców za moje nieposłuszeństwo, którym przynoszę hańbę rodzinie. Zjawiłam się w tym domu jako ktoś zupełnie obcy, a pan przyjął mnie pod swój dach, jak członka rodziny. Do tego spotkanie z pana siostrą... Wtedy zrozumiałam, że dręczące mnie wyrzuty sumienia są bezpodstawne. Nareszcie pojęłam, że nie muszę być niczyją rzeczą do pomiatania, bo mam takie same prawa jak inni ludzie.
- Więc dlaczego...? - słowa uwięzły mu w gardle.
- Dlaczego próbowałam się zabić? Bo dotarło do mnie, że nawet jeśli spełnię swoje marzenia, nigdy nie spotkam nikogo, kto by mnie... pokochał - dodała szeptem. - Czułam, że nikomu na mnie nie zależy i właściwie, gdy odejdę, wszyscy poczują ulgę.
- Taka myśl nie powinna nawet pojawić się w twojej głowie, a co dopiero popchnąć cię do takiego kroku... Twoja babcia mało nie wypłakała oczu, kiedy byłaś w śpiączce... Wszyscy się martwiliśmy...
- Pan też się martwił? - spytała niepewnie.
- Oczywiście, że tak! Czuję się za ciebie równie odpowiedzialny... Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało, Yù.
- Och... To bardzo... szlachetne.
- To naturalne. Może lepiej zakończmy ten przykry temat. Ale najpierw musisz mi coś obiecać...
- Oczywiście, panie Jackson.
- Obiecaj mi, że już nigdy nie spróbujesz odebrać sobie życia.
- Obiecuję...
Michael odstawił łagodnie do połowy pełną filiżankę i wstał z eleganckiego fotela. Zbliżył się do dziewczyny, po czym podał jej rękę i pomógł się podnieść. Chwilę potem zamknął ją w delikatnym uścisku, głęboko wdychając kwiatowy zapach jej skóry. Ona wtuliła się w jego pierś i na ten krótki moment zapomniała o wszystkim, co do tej pory ją spotkało.
- Trzymam cię za słowo...


piątek, 11 października 2013

Nefrytowe Serce_8

Jak wiele modlitw wzniesionych przez jego smutny głos do Najwyższego potrzeba, by stał się cud? Cierpiał szczerze patrząc na jej bezwładne, wyblakłe ciało przykryte białą, szpitalną kołdrą, która zdawała się ją przygniatać swoim ciężarem. Zimna aparatura stale podtrzymywała ją przy życiu, a lekarze nie dawali wielkich nadziei. Dawka valium jaką zmieszała z alkoholem nie pozostawiała żadnych szans, można więc było tylko odliczać godziny, bądź minuty jakie jej zostały. Wbrew wszystkim dookoła tkwił on wciąż przy jej łóżku, obejmując prawie przezroczystą, słabą dłoń. Sprawę ułatwiało to, że przebywali w prywatnej klinice, dlatego nie obawiał się, iż fani mogliby go tu odnaleźć. Nie mógł przecież pozwolić, by ktokolwiek zakłócał spokój tej dziewczynie, przez co nawet pielęgniarki, jeśli nie musiały zmieniać kroplówki, opuszczały salę. Yù leżała tu sama, a pomieszczenie, mimo najlepszych udogodnień i dość pogodnego wystroju miało w sobie coś ponurego. Zasłonki, pościel, a nawet meble przesiąknięte były zapachem choroby i śmierci. Wdychał tę woń przez cały czas, aż wreszcie poczuł jak pali wnętrze jego płuc. Pamięcią wrócił do chwili, gdy sam leżał na oddziale poparzeń wraz z innymi chorymi. Cierpiał katusze, a kiedy udało mu się częściowo powrócić do zdrowia, wspomógł szpital i pacjentów, którzy zmagali się z tymi samymi problemami, co on. Jednak w prasie pisano wyłącznie o zdjęciu w komorze tlenowej - jego podarunku dla kliniki. Dlaczego w mediach nigdy nie publikowano prawdy, a jedynie jej mocno zniekształcone oblicze. Uznawano go za dziwaka, nawet jeśli to, co robił, było całkowicie ludzkie. Każdy miał prawo do popełniania błędów, ale to jemu były one w nieskończoność wypominane. W jaki sposób tym razem postąpił niewłaściwie? Dlaczego ta pełna radości, piękna dziewczyna leżała teraz na granicy życia i śmierci w zimnym łóżku, czekając na uwolnienie od ziemskiego ciała? Pragnął jej pomóc w jakikolwiek sposób, ale jedynym, co mógłby teraz zrobić, był śpiew.
- Hold my hand...yeah... Baby I promise, That I'll do all I can...Things will get better If you just hold my hand... Nothing can come between us if you just hold, hold my... hold my... hold my hand...
Jego melodyjny, jedwabisty głos wybrzmiewał głęboko pośród szarych ścian sali. Tak wiele uczuć szukało ujścia, a słowa same wypływały z jego ust. Ta piosenka była wołaniem o pomoc, o przebudzenie... o miłość. Pojedyncza łza swobodnie spływała po rysującej się wyraźnie kości policzkowej, a czekoladowe oczy szkliły się niewyraźnie. Nagle, jakby coś wyrwało go z nieznanego transu. Wydawało mu się, że przez ułamek sekundy poczuł, jak zimna dłoń słabo ściska jego rękę. Przetarł oczy i spojrzał zdziwiony na śpiącą ciągle Yù. Nie dostrzegł w jej zastygłym obliczu nawet najmniejszej różnicy, dlatego uznał, że to wszystko było wyłącznie wytworem jego wyobraźni... Powrócił więc do cichego nucenia piosenki, która, miał wrażenie, łagodziła jego ból. Pojedyncze nuty układały się w melodię, nad którą jeszcze nie tak dawno pracował w studiu. Łagodne takty wprowadzały go ponownie w stan otępienia. Cóż to?! Znów poczuł uścisk, tym razem odrobinę wyraźniej. Nie mógł się mylić. Nacisnął dzwonek przy łóżku pacjentki, a już po chwili pojawiła się schludnie ubrana pielęgniarka. Uśmiechnęła się do niego współczująco, jakby już wiedziała, co chciał powiedzieć, dodatkowo zbytnio w to nie wierząc. Poprawiła poduszkę "śpiącej królewny" i wtedy dopiero oboje zobaczyli to, czego na pewno się nie spodziewali. Powieki dziewczyny zaczęły delikatnie drgać, by ostatecznie podnieść się do połowy, i choć częściowo odsłonić jej bursztynowe teraz oczy. Po policzku Michaela znów popłynęła łza... Jej usta poruszały się w niemej prośbie o pomoc, a smukłe palce lekko zaciskały się na dłoni mężczyzny.
- Nic nie mów... Musisz teraz odpoczywać - powiedziała pielęgniarka głosem przyjemnym, jednak nie znoszącym sprzeciwu.
- Teraz już musi być dobrze, Yù...



środa, 9 października 2013

Nefrytowe Serce_7

Dziękuję Wam za wszystkie komentarze! Nawet nie wiecie jak wiele to dla mnie znaczy... Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze prośby i nie opublikowałam tej części wcześniej, jednak inne zobowiązania mi na to nie pozwoliły. Jeszcze raz dziękuję Wam serdecznie i życzę miłej lektury :)
Liberian_Girl

Z muzyką wszystko stawało się prostsze. Melodia, którą właśnie tworzył po raz pierwszy zabrzmiała w jego głowie dzisiejszego ranka. Przez lata pracy nauczył się rozpoznawać bezwartościowe fragmenty nucone pod nosem, od naprawdę ambitnych nut mogących stworzyć zgrabną całość. Był już bliski stworzenia pierwszej wersji piosenki, której tekst leżał spisany na kawałku białej chusteczki. Spojrzał bezwiednie na swoją szczęśliwą bransoletkę okalającą jego lewy przegub i  myśli mimowolnie popłynęły w kierunku jego słodkich aniołków. Pewnie spędzały teraz czas z Yù, grając w szachy w bibliotece, lub też czytając książki na dywanie w przestronnym salonie. Postanowił dokończyć kompozycję później i dołączyć do maluchów, wcześniej ukrywszy słowa utworu w kieszeni czarnych spodni. Dziarskim krokiem ruszył w kierunku salonu, zdecydowawszy najpierw zahaczyć o swoją sypialnię i zabrać z niej telefon. Gdy mijał pokój, w którym od czas przyjazdu do Stanów mieszkała młoda Chinka, coś podkusiło go, by zapukać do drzwi. Nie usłyszawszy odpowiedzi, nacisnął klamkę i zajrzał do środka. Wszystko było w całkowitym porządku, jednak ciągle czuł się nieswojo, mimo iż nie potrafił określić przyczyny niepokojących go myśli. Dziewczyna leżała na idealnie zaścielonym łóżku, a jej bieluteńka ręka opadła bezwładnie na podłogę muskając koniuszkami palców puszysty dywan w kolorze indygo. Wyglądała zjawiskowo i gdyby nie powoli unosząca się klatka piersiowa, mógłby pomyśleć, że widzi starogrecki posąg bogini olimpijskiej. Uśmiechnął się podziwiając jej niepodważalną urodę, gdy złe przeczucia powtórnie ukuły jego serce. Ze śpiącej piękności przeniósł swój wzrok na nakryty kremowym obrusem, drewniany stolik w rogu pokoju. Kilkanaście tabletek wciąż leżało w nieładzie, a szklanka z resztką alkoholu była jedynym światkiem odegranej tutaj tragedii. To niemożliwe! Na moment wstrzymał oddech, starając się przywrócić swoim kończynom odrobinę siły. Podbiegł do dziewczyny i palcami delikatnie podniósł jej powieki. Spod nich patrzyła na niego para ciemnobrązowych, martwych oczu, które tajemnice ich właścicielki zabrały ze sobą na zawsze. Energicznie przeszukiwał kieszenie w poszukiwaniu telefonu, a gdy wreszcie go znalazł, wykręcił numer alarmowy... Jak to możliwe, że w prywatnej klinice zabrakło karetki! W myślach przeklinał służbę zdrowia, po czym chwycił w ramiona jej wiotkie, delikatne ciało i przytulił do piersi. Schody nie stanowiły przeszkody. Zbiegł po dwa stopnie i już po chwili był na dole. Przestała oddychać. Czas płynął nieubłaganie. Czy zdąży? Pomruk silnika. Pisk opon. A co jeśli się nie uda? Pędził jak oszalały i nic nie było w stanie go powstrzymać.
- Jeszcze tylko chwila... Proszę cię, Yù, wytrzymaj!
*
Ile jeszcze nieszczęść będzie musiało wydarzyć się w jej rodzinie, by przodkowie zesłali im choć odrobinę błogosławieństwa. Siedziała przygarbiona z zapłakaną twarzą pociętą zmarszczkami, a mimo to wciąż piękną. W pomarszczonych rękach trzymała śmiertelnie białą dłoń ukochanej wnuczki. Jak wiele czasu minęło, odkąd tu przebywa? Może godzina, może dzień, może miesiąc... A może cały rok... Gdyby tylko była w stanie tchnąć życie w to drobne ciałko i wyrwać ją z szponów okrutnej kostuchy. Śmierć nie ominie nikogo, tylko dlaczego nie mogłaby jeszcze poczekać. Serduszko miało przed sobą jeszcze wiele lat smutków i trosk, a także wspaniałości losu. I nagle to wszystko musiało zostać tak drastycznie przerwane... Krajało się jej stare serce na samą myśl o ziemi, która niedługo pochłonie jej alabastrową figurę i pozostawi tylko gorzki żal. Spojrzała na jej zamknięte powieki kryjące najbardziej przeszywające oczy w całych Chinach... tak podobne do jej własnych. Czy to zabiła ją głośna i dzika Ameryka, czy też reżim jej własnego umysłu? To niemożliwe. Za dużo w tej małej było siły i wiary, podobnie jak w niej, gdy pojęła jakie jest jej przeznaczenie.
- Lu Lu...
Usłyszała cichy szept dobiegający z drugiego końca szpitalnej salki. Zmusiła się do oderwania wzroku od zmaltretowanego cierpieniem ciała i spojrzała na postać wypowiadającą jej imię. Dostrzegła mężczyznę ubranego w bezkształtny szary sweter i czarne rozciągnięte spodnie. Jego sięgające do ramion włosy rozwiane wiatrem pozostały w nieznacznym nieładzie, a zaczerwienione oczy błyszczały smutno. Nieśmiało podszedł do starszej kobiety i położył jej dużą dłoń na ramieniu, starając się ją pocieszyć
- Lu Lu... Powinnaś się trochę zdrzemnąć. Ben odwiezie cię do domu, a ja tu z nią zostanę.
- Nie mogę jej tu tak zostawić...
- Wszystko będzie dobrze, zajmę się nią...
Kobieta niechętnie podniosła się, a jej zesztywniałe kości skrzypnęły cicho. Przeszła, jak duch pozostawiając za sobą widmo strachu i smutku. On po cichu, jakby bojąc się popełnić fałszywy ruch, zajął jej miejsce obok łóżka dziewczyny. Dotknął delikatnie jej smukłych palców zakończonych bladoróżowymi paznokciami i zaczął swoją błagalną modlitwę...



poniedziałek, 7 października 2013

Nefrytowe Serce_6

Siedziała spokojnie, łokciem podpierając blady policzek. Deszcz spłukiwał kolory z zaokiennego świata, pozostawiając jedynie smutne odcienie szarości. Pojedyncze krople rysowały na szybie niewypowiedziane na głos pragnienia jej młodego serca. Czego więcej mogła oczekiwać od losu? Całe życie, które spędziła zamknięta w izbie dla kobiet, na piętrze przestronnego domu w Pekinie odbijało się echem na jej charakterze. Była ogromnie wdzięczna panu Jacksonowi za przyjęcie jej pod swój dach, mimo iż tak naprawdę była tu zbędna, jednak nie potrafiła mu podziękować. Zbyt bardzo obawiała się choćby przybywania w jego towarzystwie, gdyż od najmłodszych lat jedynym mężczyzną, z którym utrzymywała bliższy kontakt, był jej ojciec. Nie pozwalano, by, do momentu zaręczyn, zobaczył ją jakikolwiek chłopiec. Musiała być czysta i nieskalana niczyimi brudnymi myślami wchodząc do rodziny męża. Jej rodzice troskliwie i z determinacją tego pilnowali, dlatego tak niewiele wiedziała o relacjach damsko-męskich. Gdy nie szydełkowała lub nie haftowała, poświęcała się namiętnie czytaniu romansów. Przez nie zaczęła interesować się aspektem miłości dwojga ludzi, co w pewnym momencie doprowadziło ją do skrajnego załamania, z którym prze dłuższy czas nie potrafiła sobie poradzić. Jak to możliwe, że tęskniła za czymś, czego nigdy nie doświadczyła? Nie spotkała w swoim życiu nikogo, komu mogłaby oddać swoje serce, a mimo to miłość do tego "kogoś" zabijała ją każdego dnia. Między bladymi placami przewracała jedną z wielu leżących na rubinowym obrusie białych tabletek. Przyglądała jej się uważnie z każdej strony, a opuszkiem delikatnie pogładziła literę V wyrytą w jej gładkiej powierzchni. To przecież tylko ułamek sekundy i będzie po wszystkim. Nie zostawi listu, bo i tak nikt by go nie przeczytał. Byłoby to wręcz niedorzeczne zajmować swoim bliskim czas tak błahą sprawą... To nie będzie bolało. Po prostu zaśnie i już żadne zło tego świata ani niemoc jego mieszkańców więcej jej nie zbudzi. Skoro to było takie proste, to dlaczego nie potrafiła wykonać tego ostatecznego kroku? Drżącą dłonią ujęła szklankę wódki podkradzionej z barku gospodarza wczesnym rankiem, do której po chwili wrzuciła około 10 tabletek valium. Pozostało jej już tylko wypić zdrowie  domowników. Zdecydowanym ruchem przytknęła szklany brzeg do karminowych ust i przechyliła. Bezbarwna strużka trucizny spłynęła po jej podbródku... Otarła ją wierzchem gładkiej dłoni i ułożyła się na łóżku. Zamknęła powieki, by zasnąć snem nieprzerwanym...



sobota, 5 października 2013

Moi Drodzy!

Serdecznie dziękuję Wam za wszystkie komentarze! To takie budujące, gdy widzę, że nie piszę sama dla siebie. Nie macie pojęcia, jak bardzo motywujecie mnie do działania <3 Najbliższa notka ukaże się prawdopodobnie dopiero we wtorek, za co chciałabym Was bardzo przeprosić. Opóźnienie to spowodowane jest tymczasowym nawałem obowiązków. Muszę dodać, że od 15 do 18 października będę nieobecna. Przed tym terminem postaram się dodać jedną dodatkową notkę w ramach rekompensaty :) Mam nadzieję, że nie stracicie do mnie cierpliwości :) 

Much L.O.V.E.
Liberian_Girl




spójrzcie na te brewki ;) "Jestem bardzo nieśmiały". Jasne Michael, jaaasne... <3



wtorek, 1 października 2013

Nefrytowe Serce_5

Dopiero teraz zastanawiał się, czy zaproszenie tutaj Janet było dobrym pomysłem. Oczywiście kochał swoją siostrę i pragnął widywać się z nią jak najczęściej, ale idea poznania jej z Yù Xīn chyba nie do końca została przemyślana. Dunk należy do osób bardzo żywiołowych i nieowijających w bawełnę. Wciąż miewała głupie pomysły, mimo swoich 37 lat i ciężkiego bagażu życiowych doświadczeń. Nie dziwiło go to zupełnie. W końcu byli ze sobą spokrewnieni! Czy zbytnio nie zdemoralizuje niewinnej dziewczyny? Po cichu liczył na to, że nastolatka, pod wpływem Jan, odrobinę się otworzy i zacznie z nim rozmawiać. Mieszkali pod jednym dachem już od miesiąca, a ona potrafiła odpowiadać mu jedynie na prozaiczne pytania. Nie wiedział, czym spowodowana była jej nieśmiałość, co bardzo go nurtowało. Lu Lu starała się tłumaczyć zachowanie wnuczki wychowaniem otrzymanym w konserwatywnej rodzinie, jednak nie był co do tego w pełni przekonany. Siedząc w swoim małym studiu nagraniowym, relaksował się przy dźwiękach kompozycji Beethovena i pozwalał myślom odpłynąć w nieznanym kierunku. Prawdą było, że młoda Chinka należała do osób niezwykle skrytych, lecz mimo całego jej chłodu, dzieci ją uwielbiały. Mała Paris codziennie rano siadała obok dziewczyny, w tej samej pozycji, i dosyć nieporadnie, rozczesywała swoje miodowe loczki, w które potem opiekunka wpinała błyszczące spinki lub świeże kwiaty zebrane z samego rana w ogrodzie. Prince natomiast nie odstępował jej na krok. Przy każdej możliwej okazji trzymał się jej alabastrowej dłoni, a jego ulubionym zajęciem stało się wylegiwanie na jej kolanach, podczas gdy ona gładziła jego platynowe włoski. Najrzadziej spędzała czas z Blanketem, gdyż Michael sam nie odstępował synka na krok. Podejrzewał, że to właśnie z jego powodu nie chciała bawić się z malcem. Jego domysły przerwało kwilenie chłopca z ustawionej pod oknem, białej kołyski. Ojciec podszedł do niewielkiego łóżeczka i naychił się nad swoim drogocennym skarbem. Mały, gdy tylko rozpoznał sylwetkę taty, ukazał pojedynczy ząbek w rozbrajającym, niewinnym uśmiechu i wymachiwał drobnymi piąsteczkami, domagając się wzięcia na ręce. Jak można było się łatwo domyślić, ta prośba także została szybko spełniona. Mężczyzna troskliwie owinął dziecko kocykiem i uniósł wysoko do góry. Pokój nagrań natychmiast wypełnił dziecięcy chichot, naprzemienny z zaraźliwym śmiechem Michaela. Tańczył, bezpiecznie tuląc chłopca w swoich silnych ramionach, nie zważając na otaczający go świat. I może gdyby na chwilę się odwrócił, dostrzegłby obserwującą go, ukrytą w cieniu, postać...
*
Wszystko tu było takie inne, od tego, do czego przyzwyczaiło ją życie w Chinach. Stany Zjednoczone były azylem dla indywidualistów, dawały schronienie każdemu, kto go potrzebował i w zasadzie można tu było spotkać każdego. Sam fakt, iż jej droga babcia pracowała jako pomoc domowa u Michaela Jacksona , nasuwał wniosek, że tutaj wszystko stawało się możliwe. Tylko czy była na to gotowa? Starała się nie rozlać choćby kropli herbaty, którą niosła jako poczęstunek dla wyjątkowego gościa - siostry pana domu. Przystanęła tylko na chwilę, usłyszawszy przyjemną dla ucha oznakę radości. To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Po raz pierwszy widziała mężczyznę, który z taką troską i miłością odnosił się do swojego dziecka. Ona, od najmłodszych lat, doświadczała czegoś zupełnie odwrotnego, ale nie pragnęła winić za to rodziców.  W końcu była tylko bezużyteczną, bezwartościową dziewczynką. Czy jednak jej pan nie kochał swojej córki równie mocno, jak obu synów. To było dla niej nie do pojęcia. Całą siłą woli zmusiła się, by odejść spod drzwi studia nagrań i, po pokonaniu kilkunastu stopni, znaleźć się w salonie. Tam już czekała na nią piękna kobieta o promiennym uśmiechu. Nie mogła nie ulec wrażeniu, iż była damską wersją swojego starszego brata. Szczerze powiedziawszy, byli do siebie tak podobni, jak tylko może być rodzeństwo. Dziewczyna podeszła elegancko na swoich liliowych stópkach odzianych w najładniejsze, bladoróżowe pantofelki, wyszywane srebrną nicią. Jakież miała szczęście, urodzić się z tak maleńkimi stopami! Gdyby nie to, jej rodzice zapewne nie zawahaliby się użyć ciasnych bandaży i czerwonej fasoli znanej ze swej cudownej właściwości zmiękczania kości. Ku chwale przodków jej lilie nie wymagały krępacji. Ustawiła filiżankę przed gościem i już miała usunąć się na bok, oczekując dalszych poleceń, gdy kobieta wskazała jej gestem krzesło naprzeciwko siebie. Niechętnie przyjęła propozycję, nieprzyzwyczajona do takiej uprzejmości wobec swojej osoby. Usiadła prosto, zachowując wszystkie zasady dobrego wychowania, które przez osiemnaście lat wpajała jej matka i ciotki.
- Bardzo miło mi cię poznać, Yù Xīn . Mój brat co nieco mi o tobie opowiadał. Ja mam na imię Janet.
Dziewczyna niepewnie pokłoniła się nieznajomej i z drżącym sercem oczekiwała na dalsze słowa.
- Może miałabyś ochotę trochę mi o sobie powiedzieć? - zapytała Jan, uśmiechając się jak najbardziej przekonująco.
- Nie zwykłam opowiadać swojej historii. Kogo mogłaby ona obchodzić? Jestem tylko zwykłą dziewczyną.
- Każdy z nas przeżył coś, o czym warto jest mówić. Poza tym, mnie obchodzi.
- Skoro pani nalega...
- Mów mi po prostu Janet - ponownie posłała młodej urzekający uśmiech - tajną broń Jacksonów.
- Wolałabym pozostać przy oficjalnej formie. Szanuję panią, dlatego nie mam prawa zwracać się do pani po imieniu.
- Kochanie, żyjemy w XXI wieku. Nie musisz bać się postępu i zmian.
- Zmiany nigdy nie przynoszą nic dobrego. Więc jeśli pani pozwoli, będę wierna zasadom, które przyswajałam od dzieciństwa.
- Posłuchaj, gdybym to ja żyła w cieniu dawno już nieobowiązujących zasad, nie byłabym dziś tym kim jestem. Dzięki temu, że nie bałam się złamać kilku reguł, mogę robić to, co kocham. A ty co chciałabyś robić w przyszłości?
- Być dobrą żoną, matką i synową, by nie przynosić hańby mojej rodzinie - odpowiedziała z pokorą.
- Nie pytałam o to, czego nauczono cię pożądać, ale o to, czego naprawdę pragniesz.
- To moje jedyne pragnienie. Czy mogę już odejść?
- Zastanów się nad tym proszę i nie zmarnuj szansy, jaką dają ci Stany. To jedyne takie miejsce, gdzie marzenia się spełniają...
- Dziękuję za tę drogocenną radę pani Jackson. Zapamiętam ją.
Ponownie skłoniła się w geście szacunku i, lekko jak zwinna łania, opuściła salon. Janet westchnęła głęboko, na co, jak na zawołanie pojawił się jej ukochany brat z gaworzącym dzieckiem na rękach.
- I jak? Udało ci się z nią porozmawiać? - zapytał, nie kryjąc troski.
- Wydaje mi się, że niewiele do niej dotarło. Czas pokaże. Tymczasem pokaż mi tego przystojnego dżentelmena.
Wyciągnęła ramiona, by przejąć Blanketa. Podrzucała go delikatnie, a brzdąc ponownie zanosił się od słodkiego śmiechu. Michael uśmiechał się dobrotliwie, nie mogąc wyjść z podziwu dla młodszej siostry, która pomimo tylu trudności, zaszła w życiu tak daleko. Przepełniała go duma...
- Nie mogę w to uwierzyć. Blatket to cały ty, Michael! On jest po prostu twoją miniaturą.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo go kocham. Tak samo Princa i Paris. Nie wyobrażam sobie bez nich mojego życia.
- A może już przyszedł czas, by ktoś jeszcze się w nim pojawił..? Dziadziejesz tu zupełnie - ukazała rząd śnieżnobiałych zębów.
- Dunk, proszę, skończ te insynuacje. Nie mogę teraz pozwolić sobie ta to, by ktoś ponownie zabawił się moim kosztem. Nie po raz kolejny...
- Lisa to już przeszłość, Mike. Nie możesz odpychać od siebie wszystkich kobiet, tylko dlatego, że boisz się odrzucenia.
- Dość, Janet. Teraz muszę poświęcić się dzieciom i fanom. Nic poza tym się dla mnie nie liczy.
Kobieta dała za wygraną i w geście pojednania podała mu malucha. Potem przytuliła go mocno na pożegnanie i powiedziała smutno:
- Trzymaj się braciszku...