sobota, 29 marca 2014

Just Good Friends_21

- Jackson, dałeś czadu! To było niesamowite!
Mężczyzna stał, ubrany w białą koszulę z czerwoną przepaską na ramieniu i czarne spodnie. Na jego posągowej twarzy lśniły kropelki potu, a gęste, kręcone włosy przylegały do szyi i czoła. Sączył sok jabłkowy z niewielkiego kartonika ze słomką. Po dwugodzinnym koncercie nareszcie czekał na niego moment relaksu. Gorący prysznic był dokładnie tym, czego potrzebował.
- Dziękuję, Elen. Staram się dawać z siebie wszystko. Nie masz może ochoty na sok?
- Nie, dzięki. Zepsułabym sobie smak po cynamonowej gumie. Ona jest genialna!
- Mówisz o tej gumie, która teraz spokojnie leży sobie w mojej torbie i czeka, aż będę miała na nią ochotę?
- Mówię raczej o tej, która jest w mojej kieszeni i nie zamierza wracać do twojej czarnej, strasznej torby. Chcesz, żeby biedaczka miała traumę? U mnie w brzuszku będzie jej o wiele lepiej - powiedziała, przeżuwając ją, specjalnie otwierając buzię.
- Czy ty właśnie komunikujesz mi, że zjadłaś całą moją ukochaną gumę? Nie podarowałbym ci tego, gdybym nie był aż tak zmęczony.
- I tak byś mnie nie dogonił. Za cienki jesteś w uszach.
- Ooo nie, Castellano! Nagrabiłaś sobie... Lepiej uciekaj...
Dziewczyna w jednym momencie rzuciła się biegiem i ukryła za szafką z kosmetykami. Michael stanął po drugiej stronie i próbował ją dopaść, choć nie mógł jej dosięgnąć. Wśród śmiechu i ogólnej radości dziewczyna ponownie spróbowała ucieczki. Biegnąc, zahaczyła o nogę stołu, przy którym jadała z przyjacielem tak wiele posiłków. Głuche tąpnięcie. Runęła na ziemię, a złośliwy, piekący ból rozrywał jej nogę. Z trudem uniosła się na rękach i spojrzała głęboką ranę. Wzdłuż piszczela spływała wąska stróżka ciemnoczerwonej cieczy, tworząc na podłodze krwawą kałużę. Dziewczyna, blada na twarzy, patrzyła na nią, jak zahipnotyzowana, nie mogąc wykonać choćby najdrobniejszego ruchu. Spostrzegła, że mężczyzna zbliża się do miejsca upadku, równie przerażony, jak ona. Przyklęknął przy niej i ze szczerym zmartwieniem zapytał:
- Elen, nic ci się nie stało?
Widzi, jak bierze swój ręcznik i zamierza przyłożyć go do krwawiącej rany. Natychmiast przebudza się z transu i odtrąca jego rękę, nie pozwalając zbliżyć się do rozciętej nogi. Michael patrzy na nią, zdziwiony jej nagłą reakcją.
- Nie dotykaj mnie - jej głos jest zimny i sprawia, że dreszcz przebiega jego ciało.
- Ale chciałem ci tylko pomóc... Pozwól mi chociaż posprzątać.
- Nie! Nie dotykaj ani mnie, ani krwi! Poradzę sobie.
Mężczyzna, z szeroko otwartymi oczami, podniósł się i niemo pomaszerował do łazienki. Zdjął z siebie spocone ubranie i zniknął w kabinie prysznica. Gorąca woda pieściła jego nagie ciało, zmywając z niego cały ból i trud występów, a także zawstydzenie i złość spowodowaną tym, co wydarzyło się przed chwilą. Dłońmi przetarł twarz, po czym wziął głęboki oddech starając się uspokoić galopujące myśli. Ona powoli podniosła się z podłogi, zatamowała cieknącą ciągle krew zostawionym przez przyjaciela ręcznikiem i zabrała się za sprzątanie. Nie była w stanie wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Michael zrobił to za nią. Zbyt duże ryzyko. Być może nie powinna była na niego krzyczeć, lecz bała się, że może go skrzywdzić. Przeprosi go, ale jeszcze nie teraz. Teraz musi dokładnie oczyścić to miejsce...





sobota, 22 marca 2014

Just Good Friends_ 20

Dźwięk tykającego zegara zaczynał doprowadzać ją do szału. Słońce wdzierało się do pokoju przez uchylone żaluzje, nie pytając o zgodę, a głowa bolała ją tak, jakby miała za chwilę wybuchnąć. Z trudem uniósłszy ciężkie powieki spojrzała na zegarek wiszący po przeciwległej stronie pokoju. 14:15. Nie ma co, trochę jej się pospało. Usiadła, wciąż przykryta kołdrą i zaczęła się przeciągać, nastawiając kolejno wszystkie kręgi kręgosłupa. Rozejrzawszy się po hotelowej sypialni musiała przyznać, że niewiele pamiętała z wczorajszego wieczoru. Jednym z kilku wspomnień, które przetrwało noc zakrapianą alkoholem był widok jej byłego narzeczonego całującego innego mężczyznę. W tym momencie cała treść żołądka podeszła jej do gardła. Zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki, zasłaniając usta dłonią. Kiedy pozbywała się ciężaru tego widoku oraz nadmiaru wysokoprocentowych napojów, klucz w zamku przekręcił się i do pokoju wszedł Michael. Miał na sobie swoją ulubioną, czarną koszulę z czerwonym kołnierzykiem, pagonami i opaską na prawym ramieniu, a jego ciemne loki przykrywała nieodłączna fedora. Odprawiwszy ochroniarzy, rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciółki, którą zostawił tutaj, nie mając serca jej budzić. Wiedziony silnym przeczuciem, zapukał do drzwi przestronnej łazienki.
- Elen? Jesteś tam?
- Uhmm... 
- Wszystko w porządku? - był naprawdę zmartwiony.
- Tak, już wychodzę.
Usłyszał dźwięk spuszczanej wody, a po dłuższej chwili zobaczył ledwie żywą przyjaciółkę, która obdarzyła go słabym uśmiechem. Wciąż miała na sobie kreację z poprzedniego wieczoru, jednak długie włosy zdążyła zaplątać w kok tuż nad karkiem. Makijaż, jak podejrzewał wtarty w poduszkę, rozmazał się wokół jej oczu, a czerwień szminki znikła ukazując bladość ust. Widział, że nie czuła się najlepiej. Otoczył ją ramieniem i zaprowadził do saloniku, po czym przygotował jej gorącą herbatę. Kiedy dziewczyna małymi łyczkami popijała gorzki napój, postanowił wreszcie zapytać:
- I jak się czujesz? Trochę lepiej?
- Tak, dziękuję. W sumie to mam za swoje. Wiesz, jak przypomniałam sobie o Scott'cie... zrobiło mi się niedobrze.
- Jesteś pewna, że alkohol nie miał z tymi mdłościami nic wspólnego? - zapytał, starając się ukryć rozbawienie.
- Wiem, że nie jestem bez winy, ale jak on mógł mi zrobić coś takiego? Przecież gejem nie staje się z dnia na dzień. Musiał wiedzieć już od dłuższego czasu.
- Może bał się ci powiedzieć, albo sam nie był pewien swoich uczuć. To się zdarza.
- Tylko dlaczego akurat mnie? - po jej policzku spłynęło kilka łez.
Przyjaciel z czułością odgarnął pasmo jej włosów, które oswobodziło się z prowizorycznego upięcia. Nie wiedział, jak powinien ją pocieszyć, jak sprawić, aby poczuła się lepiej. Nigdy przedtem nie przeżył czegoś takiego i mógł sobie jedynie wyobrażać, co musiała przeżywać Elena. Chcąc ją trochę rozweselić, postanowił zmienić temat rozmowy.
- Castellano, powiem ci, że po wczorajszym wieczorze widzę cię w zupełnie innym świetle - nie omieszkał podsumować tego ironicznym uśmiechem.
- Tak bardzo cię przepraszam Michael... Jest mi wstyd za to, co się wczoraj wydarzyło. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Obudziłam cię w środku nocy, zajęłam twoje łóżko i do tego byłam kompletnie pijana. Mam nadzieję, że nie powiedziałam nic głupiego.
- Właściwie, to nie. No może poza jedną rzeczą, której nie nazwałbym głupią, a raczej uroczą...
- Aż boję się zapytać, co to było. 
- Powiedziałaś, że... mnie kochasz - powiedział, opuszczając wzrok.
Dziewczyna patrzyła na niego z przerażeniem malującym się w jej oczach. Jak mogła nie pamiętać, że powiedziała coś takiego? A jednak. Czarna dziura wypełniała jej umysł, zamykając drogę do skarbca wspomnień. Jaką miała pewność, że Michael jej nie nabiera? Nie... Gdyby żartował, nie bałby się wypowiedzieć tego zdania. Czuła, jak jej policzki oblewa gorący rumieniec, mimo tego postanowiła z gracją wybrnąć z tej żenującej sytuacji. Jedynym, co jej pozostało, było obrócenie wszystkiego w żart. Swoją drogą, była ciekawa, skąd przyszło jej to wtedy do głowy. Kochała Mike'a, ale tylko jako przyjaciela.
- Jackson, ty sobie nie pochlebiaj!
- Bo się obrażę... - odetchnął z ulgą, widząc, że rozmowa schodzi na bezpieczniejszy temat.
- Wiesz przecież, że jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale nic poza tym. Co więcej, nigdy nie stanęłabym na drodze do szczęścia twojego i Tatianki.
- Przecież między nami nic się nie wydarzyło. Zgoda, kiedyś bardzo mi się podobała i nawet przez krótką chwilę byliśmy parą, ale po tym, jak zniknęła, musiałem na nowo układać sobie życie. Kiedy pojawiła się po koncercie w Monachium, rozmawialiśmy dłuższy czas. Wytłumaczyłem, że to nie ma sensu, ponieważ kocham kogoś innego...
- Prawie zapomniałam! Co z tobą i Brooke?
- Odrzuciła moje oświadczyny - odpowiedział bez cienia smutku.
- Tak mi przykro... Ale ty nie wyglądasz na przybitego tym faktem.
- Brookie uświadomiła mi, że chcę się z nią ożenić tylko dlatego, że boję się stracić jej przyjaźń, co w zasadzie jest prawdą.
- W takim razie cieszę się, że wam się ułożyło. A co do tego, co powiedziałam wczoraj... Zapomnijmy o tym, w porządku?
- Oboje wiemy, że nie dam ci tego zapomnieć, Castellano. 
- Zobaczysz, jeszcze cię kiedyś upiję i z chęcią posłucham, co będziesz miał mi do powiedzenia. A teraz lepiej powiedz mi, gdzie byłeś, jak cię nie było? 
- Od rana byłem w dwóch szpitalach dziecięcych. Bardzo lubię tam chodzić, zwłaszcza wtedy, gdy nie towarzyszy mi horda paparazzich fotografująca każdy mój ruch. I dziś mi się udało! Nie masz pojęcia, jak te dzieciaki się cieszyły. Ja daję im zabawki, możliwość rozmowy, uścisk dłoni, autograf... Ale to one dają mi energię do dalszego działania. Wzbudzają we mnie pozytywne emocja. To dzięki nim i dla nich tworzę.
- To musiało być niesamowite...
- Może następnym razem wybierzesz się ze mną?
- Byłoby cudownie!
- Załatwione. A teraz pakuj się, Elen. Za półtorej godziny musimy być gotowi do wyjazdu.
- Wyjazdu? Dokąd?
- Zapomniałaś, że jesteśmy w trakcie trasy? Dziś wieczorem gramy koncert w Tuluzie.
Dziewczyna zerwała się z miejsca i pobiegła do swojego pokoju. Michael odprowadził ją wzrokiem, ciesząc się, że ktoś taki jak Elena znalazł się w jego życiu.








środa, 19 marca 2014

Just Good Friends_19

Z góry przepraszam za brak poprawności politycznej i wulgaryzmy bohaterki, jednak spróbujcie wczuć się w jej sytuację i zrozumieć jej motywację :). "Poznajcie, zanim osądzicie". Dodam jeszcze tylko, ze odczucia bohaterki nie są moimi własnymi. Jest to tylko kreowana przeze mnie postać. Jeśli zniesmaczyły kogoś jej słowa, to ogromnie przepraszam.
Much L.O.V.E.
Liberian_Girl

Szła, raz po raz potykając się na stopniach schodów. W dłoni trzymała parę niewygodnych szpilek, a drugą ręką podpierała się o drewnianą poręcz. Kompletnie straciła rachubę czasu, ale sądząc po oblewającym niebo ognistą czerwienią słońcu, nowy dzień właśnie się rozpoczynał. Po hotelu spacerowało tylko kilku pensjonariuszy, którzy najwidoczniej mieli problemy z zaśnięciem. Kluczyk wzięty z recepcji, po długich i wyczerpujących negocjacjach, spoczywał teraz w jej torebce. Musiała pokonać jeszcze tylko jedno piętro i wreszcie będzie mogła położyć się w swoim wygodnym łóżku. Niezbyt dobrze zapamiętała, co poprzedniej nocy stało się z Carrie, ale mogłaby przysiąc, że ostatni raz widziała ją, kiedy obściskiwała się z jakąś brunetką wychodząc z klubu. Świetna przyjaciółka. Zostawiła ją wiedząc, że była na prochach i po kilku drinkach... Chociaż tego właściwie mogła się po niej spodziewać. Ta dziewczyna była urocza i przebojowa, ale zupełnie nie potrafiła troszczyć się o innych. Odetchnęła z ulgą, gdy nareszcie wdrapała się na odpowiedni poziom. Z trudem, zmęczona całonocnym szaleństwem, podeszła do drzwi i próbowała trafić kluczem do zamka. Po kilku nieudolnych próbach, sprawiających całkiem sporo hałasu, usiadła na ziemi. Kiedy jej zrezygnowanie osiągnęło apogeum, drzwi ze skrzypnięciem otworzyły się, a ze środka wyjrzał zaspany Michael w bladoniebieskiej pidżamie.
- Elen... Długo cię nie było. Dlaczego tak tutaj siedzisz? - zapytał, przecierając oczy.
- Jak to dlacz... dlaczego. Nie mogłam otworzyć tego cholernego zamka! Lepiej powiedz, co ty tu robisz?
- Oj, Castellano... Nieźle zabalowałaś, nie ma co. Pomyliłaś pokoje, ale to nic...
Nie przejmując się jej niechętnym podejściem do sprawy, z wielką ostrożnością pomógł jej stanąć na nogach i wciąż wspierając, wprowadził do środka. Dziewczyna w jednej chwili opadła na zaścielone łóżko i obdarzyła przyjaciela nieprzytomnym uśmiechem.
- W żżyciu nie zgadniesz, co dziś widziałam.
- Aż boję się pytać...
- Widziałam dzisiaj w klubie moje ex-narzeczonego liżącego się z innym pieprzonym pedałem. Zrrozumiałeś, co po...powiedziałam? Ten cholerny dupek zostawił mnie, dla jakiegoś innego pierdolonego odmieńca.
- Widziałaś Scotta?
- Nie wymawiaj przy mnie jego imienia - powiedziała z pełną powagą, po czym uśmiechając się promiennie, dodała - Ty to jednak jesteś Casanova, Mikey. Na moment zostawić cię samego i już ob... obszściskujjesz się z jakąś panną...
- Bredzisz, moja droga - powiedział, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, rozbawiony zmianami jej nastroju.
- Ja? Ooo nie... Nie wmówisz mi, że tą całą Tatiankę sobie wymyśliłam. Co to, to nie, Jackson.
Mężczyzna zabrał się przegotowanie wody w czajniku, wciąż uśmiechając się na myśl stanu, w jakim znajdowała się jego przyjaciółka, jednocześnie martwiąc się o to, co mówiła o swoim byłym chłopaku. Jeszcze nigdy nie widział jej pijanej i w zasadzie nie spodziewał się nigdy zobaczyć. Nie przeszkadzało mu, że obudziła go w środku pierwszej od dawna nocy, podczas której nie nękała go bezsenność. Cieszył się, że jest cała i zdrowa, chociaż co do tego drugiego w dniu jutrzejszym nie był do końca pewien.
- Wiesz Jackson, najchętniej skop... skopałabym tyłek tej twojej królewnie, za to co ci zrobiła - dziewczyna nie przestawała mówić, mimo iż przychodziło jej to z dużym trudem. - Jak można zostawić takiego śśś...wietnego faceta?
- Elen... Lepiej napij się trochę. Tylko uważaj, bo woda jest gorąca.
Usiadł obok niej i podał jej szklankę z parującym napojem. Mimo ogromnego zmęczenia wciąż się uśmiechała, patrząc na niego szklistymi oczyma. Jej miodowe włosy były w nieładzie, a długa do kolan, obcisła spódnica podwinęła się, odsłaniając jej uda. Mężczyzna okrył ją kołdrą, pod którą jeszcze niedawno odsypiał poprzednie noce, po czym otoczył ramieniem. Dziewczyna zawiesiła swój wzrok na jego głębokim spojrzeniu, by rozmarzyć się na chwilę. Oparła ciążącą jej głowę na jego klatce, oddychając miarowo.
- Kocham cię, Michael - szepnęła i odpłynęła w krainę sennych marzeń.









wtorek, 18 marca 2014

Just Good Friends_18

Kochani!
Bardzo dziękuję Wam za wszystkie komentarze. To naprawdę bardzo miłe z Waszej strony. <3
I L.O.V.E. You more
Liberian_Girl

Spacer alejkami Paryża był idealnym pomysłem na zaczerpnięcie oddechu pomiędzy kolejnymi koncertami. W przebraniu od stóp do głów, całkowicie pewien swojej anonimowości, przechadzał się po stolicy Francji w towarzystwie przyjaciółki. Zamierzali zjeść śniadanie w jednej z kameralnych restauracji, by mieć energię na dalsze zwiedzanie. Dopiero teraz mógł naprawdę przyjrzeć się ludziom, którzy zazwyczaj gdy tylko orientowali się kim jest, zmieniali się nie do poznania. Cieszył się tym wyjątkowym momentem, kiedy w samym środku porywającej rozmowy, z tłumu podniósł się czyjś głos:
- Hej! - zawołała za nimi dziewczyna, entuzjastycznie machając ręką.
"A niech to" - pomyślał Michael, poprawiając okulary. Zdemaskowanie było ostatnią rzeczą, której pragnął w parku pełnym ludzi. Westchnął i powoli odwrócił się w stronę, z której dobiegało wołanie.
- Carrie? Carrie Mendley?! Co ty tu robisz? 
- O to samo mogłabym zapytać ciebie, Elen! Mieszkamy w tym samym cholernym mieście, ale spotkałyśmy się dopiero na końcu świata.
- Paryż to znów nie taki koniec świata, chociaż to naprawdę dziwny zbieg okoliczności. Proszę, poznaj mojego przyjaciela, Michaela...
- Carrie Mendley, miło mi cię poznać Michael.
- Mnie również.
- Więc, co wasza piękna dwójka porabia w mieście miłości? Czyżbym przeszkodziła w romantycznej schadzce dwojga zakochanych? 
- NIE - zaprzeczyli równocześnie.
- Skoro tak twierdzicie... W zasadzie, to wszystko mi jedno. Elen, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
- Ostatnio nie mogę narzekać na ich brak - powiedziała, patrząc na Mike'a. - Jaki znów pomysł wykreował się w tej blond główce?
- Powiedziałabym, że nie chcę być niemiła, ale znasz mnie dobrze - bywam niemiła. I muszę ci przypomnieć, że ty też jesteś blondynką. Ale to nie jest główny temat tej rozmowy, a przynajmniej nie powinien być...
- Carrie! Do sedna.
- Tak, jasne. Pomyślałam sobie właśnie, że może mogłybyśmy wyskoczyć gdzieś razem dziś wieczorem. Pełno w tym mieście świetnych klubów, do których warto wpaść. Oczywiście, jeśli tylko twój kochaś nie ma nic przeciwko...
- My nie jesteśmy parą.
- Mów co chcesz, Elen. To jak, wchodzisz w to?
Dziewczyna popatrzyła kolejno na przyjaciółkę i Michaela, szukając odpowiedzi. Taki wypad mógłby dobrze jej zrobić. Miałaby szansę na zatrzymanie tego huraganu myśli wciąż wirującego wokół Scotta i wizyty Tatiany za kulisami. W końcu trochę zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- W porządku. Zgadzam się.
- W takim razie, widzimy się o 20:00 w La Bellevilloise. Znam bramkarza, więc nie będziemy się martwić wejściem. Tylko frajerzy stoją w kolejkach, prawda? Teraz muszę już was zostawić, gołąbeczki. Paryż mnie wzywa! Au revoir!
- Do zobaczenia... 
- Kto to był? - zapytał Mike, wciąż wstrząśnięty ilością energii, jaka otaczała tę dziewczynę.
- To moja przyjaciółka, Carrie. Poznałyśmy się na mojej pierwszej sesji dla 'Fashion'. Miałam wtedy chyba dziewiętnaście lat i dopiero zaczynałam, a ona była ode mnie młodsza. Już wtedy miała spory staż w tym fachu. 
- Muszę przyznać, że jest bardzo żywiołowa i... rozrywkowa.
- Nie bardziej niż twoja Tatianka - powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
- Mówiłaś coś?
- Nie, nie... wydawało ci się. Chodźmy już lepiej na to śniadanie. Umieram z głodu.
*
Niewiarygodny tłum kłębiący się przed wejściem do klubu sugerował, że dostanie się na tę imprezę będzie graniczyło z cudem. Dwunasto-centymetrowe szpilki uwierały ją, odkąd wyszła z hotelowego pokoju, a niesforna kanarkowo-czarna spódnica ciągle się podwijała. Ten wieczór po prostu musiał okazać się kompletną klapą, czuła to wszystkimi zmysłami. Z niecierpliwością rozglądała się w poszukiwaniu roztrzepanej przyjaciółki, lecz nigdzie nie mogła jej znaleźć. Stała na szarym końcu kolejki przeklinając swoją lekkomyślność w doborze stroju. Ale skąd mogła wiedzieć, że top odsłaniający talię nie jest najodpowiedniejszy na tego typu okazję? I nie chodziło tu bynajmniej o konwenanse, a raczej o własny komfort psychiczny. Liczni mężczyźni, mimo iż partnerki prężyły się tuż obok nich, obłapiali ją wzrokiem nie dbając o rosnącą zazdrość kobiet. Jeśli jeszcze choćby przez minutę będzie musiała znosić ich śliskie spojrzenia, to przysięga, że ucieknie, gdzie pieprz rośnie. 
- Elen! Co ty tutaj wyrabiasz? W kolejkach stoi tylko hołota. Chodź, przejdziemy boczną bramką - powiedziała, przekrzykując tłum i pociągnęła ją za rękę w nieznaną stronę. - Bonsoir François ! Wpuścisz nas? Na zewnątrz jest potworny tłum.
- Pas de problème, belle. Wchodźcie i bawcie się dobrze.
Bramkarz otworzył ciężkie, metalowe drzwi i gestem zaprosił do środka. Dziewczyny zostawiając za sobą nudny, naziemny świat pełen pospolitych ludzi wkroczyły do podziemia. Pod sufitem unosiły się kłęby dymu, a niemal w każdym kącie można było dostrzec całującą się parę. Przynajmniej miała nadzieję, że to co robili, nie wykraczało poza sferę pocałunków. Muzyka była na tyle głośna, by zapewnić gościom lokalu ucieczkę od codziennych problemów. Parkiet przepełniony ludźmi w najróżniejszym wieku, różnych kolorów skóry i różnych orientacji nigdy nie pustoszał. Elena zastanawiała się, skąd te wszystkie osobowości, bo nie mogła nazwać ich inaczej, brały energię na ciągły taniec. I po chwili dostała swoją odpowiedź. Przyjaciółka wyciągnęła w jej kierunku rękę i podała niewielką, białą tabletkę.
- Masz, dobrze ci to zrobi. Trochę się rozluźnisz.
- Carrie! Nie będę brała żadnego świństwa! Co to w ogóle jest, do cholery?!
- To jest cudowna pigułka. Będziesz się po tym lepiej bawić, możesz mi wierzyć. Do dalej... Ja swoją już wzięłam.
Po dłuższej chwili wahania, trzymając narkotyk na otwartej dłoni, połknęła go i popiła przyniesionym przez towarzyszkę drinkiem. Szczerze mówiąc, nie czuła się inaczej, bardziej pewnie... Przez moment stała i patrzyła, jak przyjaciółka znika w tłumie razem z jakąś dziewczyną, po czym postanowiła usiąść przy barze. Barman wydawał się być zainteresowany raczej płcią przeciwną, co w tamtej chwili było jej nawet na rękę. Zamówiła Cosmopolitan i z fascynacją obserwowała bawiących się ludzi. Sącząc trunek, przez przypadek skrzyżowała wzrok z mężczyzną po drugiej stronie sali. Był dość wysoki, całkiem przystojny i do tego uśmiechał się do niej bez skrępowania. Odwzajemniła uśmiech, a po jej głowie zaczęła krążyć myśl, czy aby nie powinna się do niego przyłączyć. W sumie dlaczego by nie..? I właśnie wtedy znalazł się powód. Do nieznajomego podszedł inny mężczyzna i jak gdyby nigdy nic złożył pocałunek na jego ustach. Nie mogła zobaczyć jego twarzy, dopóki nie odwrócił się, by znaleźć bardziej odosobnione miejsce dla siebie i swojego partnera. Zaszokowana, zachłysnęła się drinkiem. To nie mogło dziać się naprawdę...
- Wszystko w porządku, złotko? - zapytał nieco zniewieściały barman z wyraźną troską.
- Tak... chyba tak. Poproszę jeszcze raz to samo. Albo nie. Coś mocniejszego.
Jeżeli było coś, czego się nie spodziewała, to było właśnie to. Może po prostu jej się przywidziało? Szybko przechyliła szklankę, krzywiąc się, nieprzyzwyczajona do smaku alkoholu. W jednej chwili zamarzyła, by ta noc skończyła się jak najszybciej. Po prostu zamówiła kolejnego drinka i odpłynęła razem z rytmem muzyki...










niedziela, 16 marca 2014

Just Good Friends_17

- Mnie również cieszy twój widok, Mike - powiedziała blondynka, ukazując w uśmiechu rząd bielutkich zębów.
Michael stał, nie bardzo wiedząc, co to wszystko miało oznaczać. Błagalnym wzrokiem patrzył na Elenę, szukając u niej jakichkolwiek wyjaśnień. Jednak ona wydawała się być równie zdezorientowana, a może jednocześnie lekko zirytowana... Trudno było stwierdzić. Z rękoma założonymi na piersi i zaciętym wyrazem twarzy przyglądała się to nieznajomej, to przyjacielowi w oczekiwaniu na reakcję któregokolwiek z nich. Mężczyzna, osuszywszy wilgotną od potu twarz, podszedł do kobiety i zamknął ją w czułym uścisku.
- Tatiano, tak dawno się nie widzieliśmy... Właściwie to odkąd zniknęłaś... - gdy to mówił, jego policzki zaczęły się różowić. - Długo już czekasz?
- Spędziłam tu trochę czasu, ale nie martw się. Bambi świetnie dotrzymała mi towarzystwa. Muszę przyznać, że twój gust co do asystentek znacznie się poprawił. Ona jest naprawdę słodziutka.
- Masz na myśli Elenę? Ona nie jest asystentką... To moja przyjaciółka. Poznaliśmy się, kiedy miałem mały wypadek samochodowy.
- Wypadek?! Boże, nic ci się nie stało? - zapytała, gładząc smukłą dłonią jego policzek.
- Wszystko w porządku, było ślisko i do tego doszła mgła, Billa trochę zarzuciło i uderzyliśmy w drzewo. Na szczęście Elen i jej narzeczony nam pomogli.
- To naprawdę miło z waszej strony, Bambi. A teraz mogłabyś zostawić nas na chwilę samych?
- Eleno, nie musisz...
- W porządku, Michael. Pójdę pogadać z Karen.
- Mądra dziewczynka - skwitowała Tatiana i wzrokiem odprowadziła dziewczynę do drzwi. - No... wreszcie mamy trochę czasu dla siebie...
Stopą ubraną w elegancką, czarną szpilkę przymknęła drzwi garderoby, a jej dłoń powędrowała w kierunku guzików jego koszuli.
- Stęskniłam się za tobą, Mikey...
*
Odkąd drzwi garderoby zatrzasnęły się tuż po jej wyjściu, nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie powinna podsłuchiwać, jednak myśl, że Michael został sam na sam z tą księżniczką od siedmiu boleści, nie dawała jej spokoju. By nie złamać swoich zasad, puściła się pędem wzdłuż długiego korytarza, aż wreszcie dotarła do pomieszczenia dla ochrony. Miała nadzieję zobaczyć tam Billa i nie zawiodła się. Masywny mężczyzna siedział przed czarno-białym, przenośnym telewizorkiem i z uwagą śledził relację z ostatniego meczu Lakers'ów. Zapukała w drewnianą framugę.
- Elena? A co ty tu robisz? Nie świętujesz z Mike'iem pierwszego udanego koncertu? - zapytał, nie bez skrytego za żartobliwym tonem podtekstu.
- Wiesz, on chyba woli świętować ze swoją dawną przyjaciółką... Mogę do ciebie dołączyć?
- Jasne... Częstuj się.
Dziewczyna bez skrępowania sięgnęła do paczki cebulowych chipsów, wyrzucając z głowy myśl o diecie, którą powinna zachować. Pochłaniała chrupki na oczach ochroniarza, jeden za drugim. Kiedy przysmak nareszcie się skończył, zgniotła torebkę i rzuciła nią do kosza. Chybiła.
- Cholera! Nawet tego nie potrafię zrobić porządnie.
- Co się stało? 
- Michaela odwiedziła dzisiaj jakaś dziewczyna, Tatiana, o ile dobrze pamiętam. Przylazła tu, jak gdyby nigdy nic i wyrzuciła mnie z garderoby. 
- Powiedziałaś "Tatiana"? Skąd ona się tu wzięła...? 
- Znasz ją? Oświeć mnie, kim jest ta lafirynda, bo do tej pory nikt nie raczył tego zrobić.
- Tak... Ona jest dziewczyną z teledysku do "The Way You Make Me Feel". Kiedy kręciła ten klip razem z Mike'iem, coś się między nimi wydarzyło. Spotykali się przez pewien czas, aż do tamtego koncertu podczas trasy BAD. Tatiana miała zakaz całowania Michaela na scenie, ale coś jej wtedy odbiło i złamała zasady. Od tamtej pory nikt z nas jej nie widział. 
- Świetnie... Najwyraźniej jemu nie przeszkadza, że zostawiła go na lodzie, bo właśnie migdali się z nią w garderobie - rzuciła z gorzkim uśmiechem i podparła brodę dłonią.
- Nie powiem, żebym przepadał za panną Thumbtzen, ale jakoś nie rusza mnie, że jest teraz Michaelem. Za to zastanawiam się, dlaczego ty tak to przeżywasz.
- Ja? Po prostu nie mogę znieść tego, że on tak łatwo daje się wykorzystywać i robić z siebie głupka. Jak można być tak łatwowiernym...
- Wiesz, niemal to samo mówiłem mu, kiedy zaprosił ciebie i Scotta do Neverlandu w dniu, w którym się poznaliśmy.
- Ale przecież my byśmy go nigdy nie skrzywdzili, wiesz o tym.
- Teraz już tak, ale wtedy? Powiedz szczerze, zaprosiłabyś do własnego domu zupełnie obcą osobę?
- No jasne, że nie!
- Widzisz... Dlatego ja też nie byłem przekonany do tego pomysłu. Ale teraz, mogę spokojnie stwierdzić, że jesteś najbardziej porządną osobą, z jaką Michael się zaprzyjaźnił, poza panią Taylor i panią Ross.
- Dzięki Bill... To bardzo miłe z twojej strony - powiedziała i poklepała go po plecach. - Wiesz, chyba już mi przeszło. Ale obiecuję ci, że jeśli ta paniusia zrobi mu krzywdę, to popamięta mnie na długo.






piątek, 14 marca 2014

Just Good Friends_16

Był 27 czerwca, rok 1992. Tysiące ludzi skandujących jedno imię. Tysiące ludzi wzywających swojego idola do opuszczenia backstage'u. Łagodny wiaterek, ochładzający twarze wiernych fanów oczekujących na pojawienie się Króla przynosił ulgę, mimo iż temperatura nie przekraczała 20 stopni. Ochroniarze, którzy wmieszali się w tłum, pomagali przenieść mdlejących do namiotów lekarskich. Poza zasięgiem wzroku zabranych na stadionie, za zasłoną żelaznej konstrukcji, panowało prawdziwe poruszenie. Koncert otwierający światową trasę Dangerous musiał być perfekcyjny w każdym calu. Cała ekipa, w pełni zmobilizowana, uwijała się jak w ukropie, by spełnić wymagania szefa. Show miało rozpocząć się za piętnaście minut.
- Jesteś gotowy na swoje wielkie wejście, Jackson?
- Nigdy nie byłem bardziej gotowy. Mam przeczucie, że ta trasa będzie jedyna w swoim rodzaju.
- A sądzisz tak, ponieważ... - spytała, przerzucając strony kolorowego magazynu, który znalazła w garderobie. Najwyraźniej musiała zgubić go jedna z wizażystek.
- ... ponieważ ty jesteś tutaj, Castellano. Jesteś moją szczęśliwą maskotą, prawda?
- Mogę być, ale jeśli twoi ludzie coś spieprzą, nie zwalaj tego na mnie.
- Michael, wchodzisz za pięć minut! - dobiegł ich głos z zewnątrz.
- Muszę już iść, ale jeśli masz ochotę, możesz obejrzeć występ z bliska...
- Nie, dzięki. Wolę patrzeć na twoją twarz na tym ekranie, niż na tyłek zza sceny, mi amigo.
Michael zapiął suwak militarnej marynarki z pobłażaniem przyglądając się przyjaciółce. Jeszcze tylko chwycił przeciwsłoneczne aviatory i rzucił na pożegnanie:
- Trzymaj się, Elen.
- Powodzenia.
Czytając magazyn, myślami była daleko od plotek dotyczących najpopularniejszych gwiazd. Kiedy weszła tu po raz pierwszy, poczuła się naprawdę wyjątkowa. Z zachwytem przeglądała wszystkie ubrania, kosmetyki, dodatki, jakby nie widziała ich nigdy przedtem. W końcu garderoba samego Michaela Jacksona to coś niesamowitego, nieprawdaż? Ale zaraz po wyjściu przyjaciela pomieszczenie wydało jej się puste i bez wyrazu. Zupełnie jakby ktoś zdmuchnął czarodziejski pył i z baśniowej krainy zmusił ją do powrotu na ziemię. Straciła ochotę na czytanie, dlatego postanowiła włączyć mały monitor, w którym mogłaby oglądać Mike'a podczas show. Wciąż nie mogła uwierzyć, że ma możliwość zobaczenia go w trakcie występu, dodatkowo w miejscu, do którego większość fanów nigdy nawet się nie zbliży. Zajrzała do małej, przenośnej lodówki szukając czegoś do picia. Tak, jak się spodziewała, znalazła jedynie sok pomarańczowy, mimo wszystko, zbytnio jej to nie przeszkadzało. Usiadła na jednym z krzeseł, wcześniej uprzątając leżące na nim ubrania i pozwoliła sobie na odpłynięcie do świata wykreowanego przez Króla Muzyki Pop. 
*
W przerwie Michael wpadł tylko na moment. Wziął prysznic, rzucił parę żartów, wypił trochę soku z kartonika ze słomką i już go nie było. Ponownie została sam na sam z niezagospodarowanym czasem. Jeden za drugim przeżuwała listki gumy "Wrigley Big Red" znalezionej w torbie przyjaciela. Nie żeby grzebała w jego rzeczach... Po prostu kiedy poprosił ją o podanie kropli do oczu, przy okazji znalazła opakowanie tego ostro-cynamonowego cuda. Ze średnim zainteresowaniem przyglądała się grze muzyków towarzyszącym Jacksonowi w tym show, aż usłyszała ciche pukanie do drzwi garderoby. Spodziewałaby się w tym miejscu chyba każdego oprócz niej...
- Uhm... Przepraszam. Myślałam, że nie zastanę tutaj nikogo...
Do środka weszła kobieta ubrana w obcisłą, czarną sukienkę koktajlową z niezręcznym uśmiechem na twarzy. Nie wyglądała, jakby trafiła tu przypadkowo. W zasadzie, sprawiała wrażenie, jakby doskonale wiedziała na czym jej zależy i nie zamierzała bez tego wychodzić. Poruszając biodrami, na wysokich obcasach , podeszła do najbliższej kanapy i zajęła na niej miejsce. 
- Mogłabyś powiedzieć kim jesteś i co tutaj robisz? Tutaj nie mają wstępu obcy ludzie.
- Złotko, jestem przyjaciółką Michaela i przyszłam tu, żeby go odwiedzić. A ty, jak mniemam jesteś jego nową asystentką? Całe szczęście, bo Maggie nie była stworzona do tej pracy, jeśli wiesz, co mam na myśli...
- Nie mam pojęcia, ani co masz na myśli, ani o jakiej Maggie mówisz, ale wiem, że chyba powinnaś stąd wyjść. Jak widzisz, Mike'a tutaj nie ma i nie wiem, czy będzie miał ochotę widzieć się z kimkolwiek.
- Jesteś przeurocza, skarbie, że tak się o niego troszczysz. Ale czy to, co powiedziałaś nie oznacza, że nie będzie chciał widzieć się także z tobą? A jednak dalej tu jesteś.
- To nie twoja sprawa. 
- Och, ktoś tu się chyba obraził, prawda? Wiesz co, nawet cię lubię, Bambi. Nie chciałabyś może w międzyczasie zrobić nam jakiejś kawy? Z tego co widzę, to show może jeszcze trochę potrwać... - powiedziała, zerkając na włączony ekran. - Ach, ten Mike... Przez pięć lat ani trochę się nie zmienił. To jak będzie z tą kawą? Proszę bez cukru.
- Nie zamierzam robić ci żadnej cholernej kawy! I nie zamierzam też dłużej cię znosić. Albo stąd wyjdziesz, albo zawołam ochronę.
- Taka młoda i taka naiwna...Ach Bambi, ochroniarze sami mnie tu wpuścili. Dostali telefoniczne polecenie od pani Jackson.
Patrzyła nieprzytomnymi oczami, jak blondynka wygrywa tę wymianę słów z uśmiechem na ustach. Pomyślała, że może warto by pomóc jej w opuszczeniu garderoby, kiedy przez drzwi, jak burza wpadł uradowany, ale jednocześnie zmęczony Michael. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając zapewne ręcznika do otarcia twarzy, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na niespodziewanym gościu. 
- Tatiana...?
                                                                                              





wtorek, 11 marca 2014

Just Good Friends_15

W całym domu rozświetlonym promieniami czerwcowego słońca unosił się zapach zielonej herbaty z sokiem malinowym. Przez otwarte okno, do pustej jeszcze jadalni, wpadła zdezorientowana pszczoła i pobrzękując, usiadła na jednym z kwiatów słonecznika. Elena, obudzona przez szum wody w fontannie przed domem, postanowiła zająć się czymś pożytecznym. Pomyślała, że mogłaby w jakiś sposób odwdzięczyć się Michaelowi za to, że pozwolił jej przenocować w Neverlandzie. Na początku wydawało jej się, iż ten dom będzie podobny do każdej innej willi bogacza, ot takie pełne przepychu "widzimisię". Jednak, zanim jeszcze po raz pierwszy przekroczyła bramy tego miejsca, wyraźnie poczuła otaczającą je magię. Setki metrów zieloniutkiej trawy, mini Zoo posiadające w swoich szeregach zebrę, żyrafy, słonia o wdzięcznym imieniu Gypsy, szympansy, a także kilka alpak i konie. Ponadto wesołe miasteczko na terenie rancza zapraszało rewią kolorów i dźwięków, do wypróbowania każdej pojedynczej atrakcji . Basen, z trampoliną na wysokości pięciu metrów kusił orzeźwiającą, chłodną wodą i obietnicą dobrej zabawy. Prywatny teatr zaskakujący widzów najpiękniejszymi bajkami Disneya i najciekawszymi premierami każdego roku, z bufetem pełnym każdego rodzaju słodyczy z całego świata, był ukoronowaniem tego domu pełnego wolności i wiecznego dzieciństwa. Dziewczyna na nowo przeżywała wspomnienie wczorajszego spaceru po kamiennych alejkach wśród śpiewu ptaków i dźwięków muzyki klasycznej. Poczuła żywy zapach świeżo skoszonej trawy mieszający się z wonią perfum "Black Orchid", których używał pan domu. Niespodziewanie czyjeś miękkie, duże ręce ujęły jej smukłe dłonie, w których trzymała nóż. Jej szyję, raz po raz, owiewał ciepły oddech. Kwiatowy aromat był na tyle intensywny, iż bez problemu rozpoznała osobnika znajdującego się za jej plecami. Michael poruszając jej rękoma, ostrożnie kroił dojrzałego pomidora.
- Coś mi się wydaje, że ktoś zakończy dzisiejszy poranek bez palca... Nie jestem jeszcze tylko pewna, kto będzie tym szczęśliwcem.
- Czy ty przypadkiem sugerujesz, że powinienem sobie pójść? - zapytał, nie odsuwając się nawet o milimetr.
- Możesz zostać. Teraz przynajmniej nie wieje mi po plecach.
- Jeśli chcesz, to po prostu zamknę okno i...
- Zostań - powiedziała, upajając się zapachem perfum i jego skóry, a w jej głosie dało się słyszeć zarówno zdecydowanie jak i prośbę.- Tak jest dobrze...
Trwali w tej pozycji jeszcze przez dłuższy czas, dopóki wszystkie warzywa nie zostały pokrojone. Potem odsunęli się od siebie, bez cienia onieśmielenia na twarzach. Michael, na prośbę Eleny zajął miejsce przy stole ozdobionym słonecznikowym bukietem umieszczonym w gustownym, purpurowym wazonie. Dopiero kiedy wszystkie przygotowane przez nią przysmaki zostały podane, usiadła na krześle, po lewej stronie przyjaciela i dziarskim tonem powiedziała.
- Bon appétit.
-  Bon appétit, mon meilleur ami - oparł zadowolony nienaganną francuszczyzną, odsłaniając przy tym rząd śnieżnobiałych zębów w czarującym uśmiechu.
- No no... Nic mi nie mówiłeś, że potrafisz mówić po francusku.
- Umiem jeszcze kilka rzeczy, których pewnie się po mnie nie spodziewasz, Castellano.
- No, pochwal się Jackson. Czegóż to, po tych wielu spotkaniach wciąż o tobie nie wiem?
- Nie tak znowu wielu, czego bardzo żałuję. Moja droga, nie zdradzę ci wszystkiego tak od razu. Przyjdzie jeszcze na to odpowiedni moment, a wtedy przekonasz się, z jak bardzo utalentowanym człowiekiem dane jest ci się przyjaźnić.
Kobieta na dłuższą chwilę zamarła z kanapką podniesioną na wysokość ust. Szczerze powiedziawszy, zupełnie nie spodziewała się po nim takiego zachowania. Nie należał on do osób lubiących przechwałki i gustujących w wywyższaniu się, kiedy jednak na twarzy mężczyzny zagościł utrzymywany w ryzach uśmiech, a jego oczy roziskrzyły promyki radości, zrozumiała, że jedynie sobie z niej żartował.
- Daruj sobie. Wiesz, zrobiłam to śniadanie, bo chciałam ci podziękować za wczorajszy wieczór i za to, że pozwoliłeś mi tutaj przenocować.
- Mówiłem już przecież, że nie ma sprawy. Zwykła, przyjacielska przysługa. Poza tym bardzo lubię twoje towarzystwo, a i  dobrym śniadaniem nie pogardzę.
- Z tym dobrym, na twoim miejscu bym uważała. Wszyscy wiedzą, że nie jestem najlepszą kucharką.
Tym razem to jego dłoń trzymająca kanapkę zatrzymała się w połowie drogi do ust. Przyglądał się uśmiechniętej Elenie z wyraźnym zaciekawieniem. Rozjaśnione słońcem, miodowe włosy opadały łagodną falą na drobne ramiona, a szaroniebieskie oczy patrzyły na niego z przekorą. Dołeczki w jej policzkach rozproszyły dostatecznie jego uwagę, by zapomniał, co miał zamiar jej powiedzieć. Do równowagi przywrócił go dopiero dźwięk jej głosu.
- Michael...
- Przepraszam, zamyśliłem się... Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Jeśli się nie zgodzisz, znowu będę zmuszony do załaskotania cię na śmierć, lub też wymyślę inny, równie okrutny, sposób. Zabieram cię za sobą w trasę koncertową. Ruszamy dzisiaj w nocy, cieszysz się?
- Powiedz, że żartujesz.
- W żadnym wypadku. Wczoraj długo nad tym myślałem i sądzę, że taka podróż dobrze ci zrobi, a z tego co wiem, nie masz teraz żadnego kontraktu do zrealizowania...
- Mike... Stawiasz mnie przed faktem dokonanym. To trochę nie fair. Poza tym, tylko bym ci przeszkadzała.
- Chciałbym mieć przy sobie kogoś takiego, jak ty, Elen. Proszę, pojedź ze mną.
- Wiesz co? W zasadzie to nie jest zły plan... Tylko zupełnie nie wiem, jak ci się odwdzięczę za to wszystko, co dla mnie robisz.
- Po prostu bądź - powiedział, z nieśmiałym uśmiechem.






sobota, 8 marca 2014

Just Good Friends_14

- Chodźmy na górę - powiedział, patrząc na zmartwioną przyjaciółkę, po czym zwrócił się do kucharki - Kai, kolację zjemy dziś trochę później, w porządku?
- Nie ma sprawy, szefie.
Objął dziewczynę ramieniem i poprowadził schodami, do jednej z gościnnych sypialni, gdzie usadowił ją na łóżku. Sam zajął miejsce na dywanie. Niemo przyglądał się Elenie, która wciąż próbowała udawać przed nim, że wszystko gra. Blady uśmiech nie znikał z jej twarzy, jednak smutek tkwiący głęboko w niej odbijał się w jej szaroniebieskich oczach, przytłoczonych słonymi łzami. Raz po raz przygryzała wargę, starając się nie uronić choćby jednej z nich. Nie długo usiedziała na swoim miejscu. Już po chwili znalazła się na podłodze, obok przyjaciela.
- Tutaj jest znacznie wygodniej - zapewniła, odgarnąwszy z czoła pasemko miodowych włosów. - Powiedz mi, co tam u ciebie? Jak przygotowania do trasy?
- Uhm... U mnie wszystko w porządku. Jestem już spakowany, pojutrze wyjeżdżamy. A jak z tobą? Wszystko ok?
- Nic złego się nie dzieje. Dzięki, że pytasz. Przepraszam, że cię nawiedziłam tak bez zapowiedzi. Jeśli przeszkadzam, to zaraz sobie pójdę i...
- Nigdzie się nie wybierasz, Elen. Powiesz mi dobrowolnie, co cię trapi, czy mam cię załaskotać na śmierć?
- Jakoś nie bardzo się pana boję, panie Jackson.
Niezrażony jej opinią Michael, zbliżył się do niej znacznie i zaczął łaskotać bez wytchnienia. Dziewczyna próbowała złapać oddech pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu i prośbami, jednak mężczyzna pochylony nad nią, nie zważał na protesty. Rozkoszował się chichotem, który teraz był muzyką dla jego uszu.
- Mike, daj już spokój!
Klęcząc nad nią, przygwoździł jej dłonie do podłogi swoim ciężarem ciała, by wreszcie zapytać:
- To jak, Castellano? Poddajesz się?
- Dobra, dobra wygrałeś...
- To powiesz mi teraz, dlaczego byłaś tak przybita?
Natychmiast ponownie zmarkotniała, jednocześnie odsuwając się od niego. Bladymi ramionami otoczyła swoje kolana i oparła na nich brodę. Michael mimowolnie uśmiechnął się patrząc na nią, gdy wyglądała zupełnie jak naburmuszony przedszkolak. Gładził dłonią jej plecy, nie spuszczając z niej wzroku. Siłą spojrzenia próbował przekonać ją, do otworzenia się, jednak szło mu dosyć marnie. Kiedy już nic nie skutkowało, postanowił podejść do sprawy inaczej. Wyszczerzony w uśmiechu od ucha do ucha, szturchnął ją delikatnie i powiedział.
- No dalej... Przecież wiem, że coś jest nie tak. Jeśli zdradzisz powód twojego smutku, dostaniesz niespodziankę.
- Co to będzie? - zapytała, udając zrezygnowanie.
- Gdybym ci powiedział, to chyba nie byłaby niespodzianka, prawda? Dasz się przekonać?
- Jeżeli tak bardzo chcesz wiedzieć... Ale ostrzegam, nie spodoba ci się to... Rozstałam się ze Scottem.
Kąciki jego ust opadły, pozostawiając na twarzy wyraz zdumienia. Przez moment wydawało mu się, że Elena żartuje, ale kiedy tak patrzył prosto w jej oczy, uświadomił coś sobie uświadomił. To co powiedziała, było smutną prawdą.
- Co się między wami wydarzyło?
- Uwierzył w te bzdury, o których do niedawna ciągle mówiły media. No wiesz, o naszym rzekomym romansie... - przypomniała mu, widząc jego pytający wzrok. - Myśli, że pod jego nieobecność spaliśmy ze sobą i Bóg wie, co jeszcze. Chyba całkowicie zwariował! Ja z tobą?
- Hej!
- Oj, przecież wiesz, że nie o to mi chodziło. Jesteś naprawdę cudownym mężczyzną, ale masz zamiar się zaręczyć z Brooke, a ja byłam naprawdę zakochana w Scottiem. W życiu, żadne z nas, nie pozwoliłoby, żeby sprawy wymknęły się spod kontroli. Zrozum, Michael... Ja nie mogłam tak po prostu tego znosić. To tak, jakby w twarz powiedział mi, że uważa mnie za dziwkę.
- Elen, nie mów tak proszę...
- Ale to prawda. Chyba się pomyliłam co do niego...
Właściwie, to nie wiedział, w jaki sposób powinien zareagować. Był bezradny, jak dziecko, pozostawione samemu sobie, podczas ulewnego deszczu. Chciał jej jakoś pomóc, mimo że nie miał pojęcia, jak tego dokonać.
- Myślę, że przemyśli sobie to, co powiedział i przyjdzie cię przeprosić. Jeśli nie, jest zwykłym, niewartym ciebie, dupkiem - orzekł, po dłuższym zastanowieniu.
- No no... Jackson. Takie słownictwo u Króla Popu! Toż to karygodne.
- Bardzo zabawne, Castellano. Widzę, że humor do ciebie wraca... I to lubię. Powiedz mi jeszcze, gdzie zamierzasz się teraz zatrzymać?
- Hmm... Załatwię sobie pokój hotelowy na kilka nocy, a później  chyba rozejrzę się za jakimś małym mieszkankiem.
- O nie, nie, nie, nie, nie... Mam lepszy pomysł... Przenocujesz tutaj, pooglądamy filmy, opchamy się słodyczami, poszalejemy w wesołym miasteczku. Co ty na to? Ale najpierw może mały spacer?
- Brzmi całkiem nieźle. Dziękuję Michael... Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
- Nie ma sprawy, cała przyjemność po mojej stronie. Powiedz mi jeszcze tylko jedno...
- Tak?
- Naprawdę sądzisz, że jestem "cudowny"?
- Nie przeginaj, Jackson! - powiedziała i rzuciła w niego poduszką.






środa, 5 marca 2014

Just Good Friends_13

Smile, though your heart is aching
Smile, even though it's breaking
When there are clouds in the sky, you'll get by
Light up your face with gladness
Hide every trace of sadness
Although a tear may be ever so near...


Nucił cicho piosenkę swojego idola - Charliego Chaplina, spacerując po zielonej równinie, tak bardzo oddalonej od całego zgiełku tego miasta. Cieszył się, że Neverland był tak przestronny i w pełni niezagospodarowany. Słuszną decyzją było pozostawienie sporej części terenu nietkniętego nowoczesną infrastrukturą. Dzięki takiemu posunięciu zyskał przestrzeń, w której nie rozpraszały go nienaturalne kolory, czy kształty, a otoczony był jedynie stworzonym przez Boga, harmonijnym krajobrazem. Wziął głęboki wdech i lekko opadł na, wciąż mokrą od porannej rosy, ziemię. Zamknął oczy, by jeszcze pełniej rozkoszować się chwilą oddechu i ostatnim momentem wolności przed zbliżającą się nieuchronnie trasą koncertową. W żadnym wypadku nie chciał rozstawać się ze swoim domem i przyjaciółmi, tym bardziej na tak długo. Od najwcześniejszych lat swojego dzieciństwa żył na walizkach, za dnia odliczał godziny do wyjścia ze szkoły, nocą występował w klubach o najczęściej niepochlebnych opiniach. W żadnym z miejsc nie przebywał dłużej, niż to było konieczne, a przez te wszystkie lata jego jedynymi kompanami byli bracia. Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w każdej minucie jego serce tęskniło za czymś, czego doświadczał w ostatnich czasach tak rzadko - ciepła domowego ogniska. Pragnął wiedzieć, że ma miejsce, do którego może wrócić oraz w którym czekać na niego będzie ukochana osoba. Owładnęło nim fascynujące uczucie, motyle w brzuchu zwiastujące coś niezwykłego...  To właśnie poczuł, gdy pomyślał o drogiej Brooke. To w niej upatrywał kobietę swych marzeń, partnerkę, przyjaciółkę, kogoś, z kim chciałby się zestarzeć. Ich przyjaźń rozkwitała przez lata niczym delikatny pączek róży, pielęgnowany przez Małego Księcia w utworze Antoine'a de Saint-Exupery'ego. Ich ulubionym fragmentem tej książki były słowa chłopca: "Oczy są ślepe. Musisz patrzeć sercem. To, co jest najważniejsze, jest niewidoczne.", które tak idealnie oddawały ich sytuację. Mimo wielu głosów krytyki, że stanowią "dziwną" i "nietypową" parę, dogadywali się świetnie, a przede wszystkim czuli się ze sobą komfortowo. Ciągłe wygłupy, opowiadane historie, śmiechy zawsze towarzyszyły ich spotkaniom. To właśnie dzięki Brookie mógł oderwać się od przytłaczającej rzeczywistości i być w pełni sobą. Chcąc lepiej przyjrzeć się wątłym, białym kwiatuszkom, które, jak okiem sięgnąć, upstrzyły trawę na Ranczu, Michael położył się na brzuchu, podparłszy głowę na dłoniach. Wdychał wprost do płuc ich ulotną, delikatną jak kropla rosy, woń, mając w głowie obraz uśmiechającej się do niego przyjaciółki. Już niedługo zada jej to ważne pytanie, zresztą nie po raz pierwszy. Z tą jednak różnicą, iż wreszcie usłyszy z jej słodkich ust to upragnione "tak". Być może nie powinien być tego tak pewien, ale lubił wyobrażać sobie tę scenę, tuż przed zaśnięciem, czyli w czasie, który przeznaczony był na na kreowanie w głowie sytuacji, które  prawdopodobnie nigdy się nie wydarzą. Jednak większość jego pragnień się ziściła, więc nie rozumiał, dlaczego to jedno miałoby tego nie zrobić.
- Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz także tego dokonać - zacytował na głos Walta Disneya i powoli wstał. - Najwyższy czas już wracać...
Otrzepał ubranie z drobinek piasku i nieśpiesznie ruszył w kierunku domu. Zbliżając się do rezydencji, sercem wciąż był przy swojej ukochanej, kiedy z zamyślenia wyrwał go głos George'a, sześćdziesięcioletniego ogrodnika, nieocenionego kompana filozoficznych pogawędek podczas letnich wieczorów ze świetną ręką do kwiatów.
- Panie Jackson, mam tu coś dla pana!
Starszy mężczyzna, którego skóra była czekoladowa, od wielu godzin spędzanych na słońcu, uśmiechnął się i wręczył pracodawcy sporą grudkę ziemi.
- A cóż to takiego? - zapytał zaskoczony Michael, nie bardzo wiedząc, jak powinien zareagować na tak nietypowy prezent.
- Pamięta pan, jak mówił pan, że chciałby mieć w swoim ogrodzie także orchidee? Te kwiaty są bardzo wymagające i rzadko kiedy udaje się je hodować na zewnątrz. Ale ta sadzonka, to nie zwykły kwiat. To szczęśliwa zielona orchidea. Pomyślałem, że przyda się panu, przed wyruszeniem w trasę.
- Bardzo ci dziękuję, George... To naprawdę miłe z twojej strony. Czy mógłbym prosić cię o jakąś doniczkę? Wtedy będę mógł zabrać to cudo natury do domu.
- Oczywiście, ale musi pan sam ją zasadzić. Wtedy tylko jej siła zacznie działać.
Kiedy już ogrodnik pomógł mu zająć się kwiatem, Michael dumnie pomaszerował do willi, z białą donicą w dłoniach. Przekroczywszy próg, zdjął buty i wciągnął na nogi wygodne kapcie, po czym zawołał do swojej kucharki:
- Kai! Widziałaś co podarował mi...
Zamilknął, gdy zobaczył siedzącą przy stole, w jadalni, dziewczynę. Przez moment nie mógł w to uwierzyć, jednak już po chwili, z uśmiechem na ustach, zapytał:
- A co ty tutaj robisz, Eleno?
Była ubrana w śliczną sukienkę, a jej zwykle rozpuszczone włosy poskramiał koczek przytrzymywany cienką opaską. Kąciki jej ust lekko się unosiły, ale tak, jakby sprawiało jej to wielką trudność. Oczy szkliły się nadzwyczajnie, a dłońmi obejmowała filiżankę wypełnioną gorącą herbatą. Przeczuwał, że stało się coś złego...



niedziela, 2 marca 2014

Just Good Friends_12

W domu Eleny i Scotta od kilku dni panowała chłodna atmosfera. Odkąd Michael opuścił ich progi, było tutaj dziwnie cicho i spokojnie. Chociaż, wraz z jego wyjazdem, zniknęli także natrętni paparazzi, to w gazetach zdążył pojawić się już niejeden artykuł na temat rzekomego romansu Jacksona z "tajemniczą blondynką". Brukowcom nie umknął również fakt, iż chłopak, narzeczony, bądź też mąż kobiety wiedział o jej super popularnym kochanku, a co więcej akceptował ten chory związek. Na początku mężczyzna zupełnie nie przejmował się nic niewartą pisaniną w śmieciowych gazetach, jednak z każdym dniem ten wątek coraz bardziej mącił mu w głowie. Siedział w ich wspólnej sypialni, na poddaszu, z głową podpartą na dłoni i nieprzerwanie próbował dojść do jakiegoś sensownego wniosku. Wyjeżdżając do Paryża, zostawił tę dwójkę sam na sam na długie 120 godzin, właściwie nie zastanawiając się nad ewentualnymi konsekwencjami takiej decyzji. A co, jeśli zrodziło się pomiędzy nimi coś więcej, niż zwykła przyjaźń? Pamiętał doskonale proszące oczy jego narzeczonej, kiedy proponowała mu,  by na czas jego nieobecności Król Popu zamieszkał w ich domu. Zgodził się na ten układ, bo wierzył, że z Michaelem będzie bezpieczna i choć odrobinę mniej samotna, jednocześnie zupełnie nie obawiał się w wierność ukochanej. Dopiero teraz zaczynał żałować pochopnie udzielonego przyzwolenia. Właściwie, to nie miał żadnego dowodu obciążającego tych dwoje, jednak w jego głowie ciągle przewijały się obrazy z dnia zaraz po jego przyjeździe. Wymieniane uśmiechy, czułe słówka, uściski. Nie wspominając o tamtym wieczorze, kiedy dziewczyna poprosiła Jacksona na stronę, by coś z nim przedyskutować... Gdy wróciła, nie raczyła powiedzieć mu, czego dotyczyła ich rozmowa. W dodatku ten blask w jej szaroniebieskich oczach, pojawiający się za każdym razem, gdy ktoś wspominał jego imię... Nie zamierzał dłużej znosić tej niepewności. Musiał natychmiast z nią porozmawiać i wyjaśnić wszystkie niedomówienia. 
- Scottie, nie zgadniesz, kto zaprosił nas dzisiaj na kolację! - zaświergotała, zaglądając do sypialni.
- Czyżby Michael?
Jego głos nie był ani smutny, ani pełen złości. Jedyne, co można było w nim wyczuć była ogromna niechęć, widoczna nawet w wyrazie jego twarzy. Nie odwrócił się jednak, by spojrzeć na kobietę, gdy ta przyglądała mu się z niepokojem. Dopiero po dłuższej chwili milczenia odważyła się odezwać.
- Tak, dzwonił Mike... Chciałby spędzić z nami dzisiejszy wieczór w Neverlandzie...
- Z nami? A może raczej z TOBĄ?
- O czym ty mówisz? Coś się stało, kochanie? Brzmisz, jakby coś cię zmartwiło.
- Hmm... Pomyślmy. Moja narzeczona, którą za pół roku mam poślubić, pod moją nieobecność flirtuje z naszym przyjacielem, a kiedy wracam, nawet nie próbuje ukryć tego, co się pomiędzy nimi wydarzyło. Ciekawe, co mogło mnie zmartwić...
- Co za brednie chodzą ci po głowie, Scott? Chyba za dużo naczytałeś się tych głupich gazet. Może powinieneś się zdrzemnąć... - powiedziała, gładząc go delikatnie po plecach.
- Żadne brednie! - krzyknął, dość silnie odtrącając jej rękę. - Mam już dosyć twoich kłamstw, do jasnej cholery! Ile razy jeszcze zamierzasz mnie oszukiwać?! 
- Ty naprawdę myślisz, że mogłabym zdradzić cię z Michaelem?! Przecież nas nic nie łączy!
- Już ja wiem swoje... Przyznaj się, ile razy zerżnął cię w naszym wspólnym łóżku?
Dziewczyna, oniemiała, patrzyła na ten atak furii, rozcierając zbolałą dłoń. Nie wiedziała, skąd jej chłopakowi przyszło to do głowy, jednak nie zamierzała znosić bezczynnie jego oszczerstw. Kiedy tylko przebudziła się z chwilowego amoku, natychmiast wyciągnęła z szafy podróżną torbę i energicznie wrzucała do niej swoje rzeczy.
- Co ty wyrabiasz?
- Jak to co? Wynoszę się stąd! Nie zamierzam tolerować twoich insynuacji. Jeśli wolisz wierzyć mediom, zamiast mnie, to droga wolna! Ale mnie w to nie mieszaj.
Elena spakowała wszystkie najpotrzebniejsze ubrania oraz przybory i w mgnieniu oka opuściła ich wspólną sypialnię. Mężczyzna nawet nie próbował jej zatrzymywać. Siedział, wciąż zwrócony twarzą do okna, wypłukany z uczuć. Nie wiedzieć czemu, nagle roześmiał się na cały głos, jakby na przekór tej niedorzecznej sytuacji. Dopiero kiedy złowieszczy śmiech ucichł, po jego wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych popłynęły szare łzy. Wyjął spod łóżka paczkę papierosów i odpalił jednego z nich. Jakoś nie bardzo obchodziło go, że rzucił to świństwo ponad dwa lata temu. Teraz już nic nie było ważne...