- Bardzo cię za niego przepraszam... Nie spodziewałam się, że jest zdolny do czegoś takiego...
- Nic się nie stało...
Siedzieli w jej pokoju. Rolety na oknie od strony ogrodu były zasłonięte, dlatego panował nastrojowy półmrok. Leżał na jej łóżku, uśmiechając się uwodzicielsko. Ona, udając, że czegoś szuka, kątem oka obserwowała go uważnie. Wyglądał niesamowicie pociągająco...
- A to czasami nie dziś ten twój Jackson ma występ? - zapytał po chwili.
- Po pierwsze, to nie żaden "mój Jackson", po drugie, średnio mnie to obchodzi. Nie rozmawiam z nim.
- I dobrze... jest jakiś dziwny...
- Uhm...
Usiadła po drugiej stronie łóżka, pozostając w bezpiecznej odległości.
- Twoich rodziców nie ma?
- Pojechali na weekend do dziadków razem z Kevinem...
Przysunął się trochę bliżej.
- Więc jesteśmy sami, tak? - uniósł lekko brwi.
- No tak...
Znów przybliżył się o kilka centymetrów. Jego dłoń powędrowała na talię siedzącej jak na szpilkach Maddie. Powoli zbliżała się do jej płaskiego brzucha, łaskocząc go delikatnie. Jej ciało przeszył dreszcz. Lucas dotarł trochę wyżej...
- Co ty robisz?
- Nie podoba ci się? - zapytał, nie przestając.
- Uhm... muszę iść na chwilę na dół.
Energicznie wstała i obciągnęła podwiniętą bluzkę. Szybko opuściła pokój, po czym ukryła się w łazience. I co miała teraz zrobić? Lucas był trochę zbyt odważny i pewny siebie. Bała się tam wrócić. Nagle, usłyszawszy dźwięk dzwonka, zbiegła na dół, by otworzyć niespodziewanemu gościowi.
- La Toya? Co ty tu robisz?
- Przyszłam zabrać cię na występ Mike'a - poinformowała ją osiemnastolatka.
- Ale ja nigdzie nie zamierzam iść. Nie rozmawiam z Michaelem.
- Proszę cię... dla niego to bardzo ważne...
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Skoro nie chcesz zrobić tego dla niego, w takim razie zrób to dla mnie.
- A niech cię.... Daj mi 10 minut.
Pobiegła na górę, gdzie zobaczyła nagiego, od pasa w górę, Lucasa. Jego umięśniony tors sprawił, że zaniemówiła.
- Dlaczego tak długo cię nie było? - zapytał, powoli zbliżając się do niej.
- Bo... uhm... przyszła La Toya... i...
- Czego chce?
- Chciała żebym... Zaprosiła mnie na występ Michaela... - wydukała.
- Tylko mi nie mów, że się zgodziłaś.
- Tak, ja tylko...
- Ok. To ja już pójdę - wciągnął na siebie obcisły, czerwony T-shirt i zabrał skórzaną kurtkę.
- Zaczekaj... Może wpadniesz jutro?
- Jutro nie mam czasu.
- A w tygodniu? - zapytała z nadzieją.
- Zobaczę. Cześć.
Wyszedł, zostawiając ją sam na sam z mętlikiem w głowie. Nie trwało to jednak długo. Z pomocą przyszła jej rozchichotana jak zawsze La Toya.
- W co się ubierzesz? - nie mogła pohamować podekscytowania.
- Zamierzałam iść tak, jak teraz. To źle?
- Oczywiście, że tak! Musisz zrobić wrażenie na...
- Na kim?
- Tam będzie mnóstwo przystojniaków... - odparła wymijająco. - Pomogę ci coś wybrać.
Po ekspresowym przejrzeniu zawartości szafy Madeline, ostatecznie zdecydowały się na biały, zwiewny top i obcisłe spodnie. Do tego buty na obcasie "pożyczone" od mamy i była prawie gotowa do wyjścia.
- Już?
- Prawie. Odwróć się.
Kiedy spełniła prośbę sąsiadki, tamta zebrała pasma jej włosów znad skroni i zaplotła je w małą kitkę.
- Teraz jesteś gotowa - powiedziała, po czym dodała szeptem - Mike padnie z wrażenia...
- Mówiłaś coś?
- Och tak, lepiej już chodźmy, bo się spóźnimy...
środa, 31 października 2012
poniedziałek, 29 października 2012
Destiny_16
- Wiesz Luke, muszę ci coś powiedzieć...
- Błagam, tylko nie mów, że jesteś żoną Jacksona, macie razem sześcioro dzieci i tak naprawdę tylko udajecie nastolatków... Tego bym chyba nie zniósł... - powiedział z udawanym przestrachem.
- Nie... - uśmiechnęła się nerwowo. - Wiesz... nie jesteśmy tu sami...
- Jak to?
- Jeżeli za chwilę powoli się odwrócisz, zobaczysz chłopaka z dziewczyną...
- I co dalej?
- No i... to jest Michael i jego siostra La Toya.
- Żartujesz! Śledzą nas?!
- Chyba tak. Nie wiem, dlaczego, ale zamierzam dać im nauczkę... Szczególnie Mike'owi.
- Masz jakiś pomysł?
- Hmm... Nie obrazisz się na mnie, jeśli za chwilę coś zrobię?
- Raczej nie... - odpowiedział chłopak niepewnie.
Podeszli kawałek i skręcili w jeden z ciemnych zaułków. Kiedy upewnili się, że rodzeństwo znajduje się dostateczne blisko, rozpoczęli przedstawienie. Luc popchnął Maddie , najdelikatniej jak tylko mógł aby nie zrobić jej krzywdy, na ścianę i przybliżył się do niej. Jego silna ręka powędrowała na jej udo, a usta namiętnie pieściły jej szyję. Ona, z mimiką opanowaną do perfekcji, odegrała niesamowitą przyjemność, jaką sprawiał jej jego dotyk. Kontynuował grę, gdy , nagle, ktoś pociągnął go za kurtkę do tyłu.
- Michael! Nie!
Tylko tyle zdążyła krzyknąć przerażona Maddie, zanim ręka Jacksona spoczęła na twarzy Lucasa. Chłopak został odrzucony do tyłu, a jego białą koszulkę zabarwiła, płynąca strumieniem prosto z nosa, krew. Dziewczyna podbiegła do niego i zaczęła tamować krwotok znalezionymi w torebce chusteczkami. Drżący Mike stał obok, wpatrując się w leżącego rywala. Nie bardzo rozumiał, co tu się dzieje.
- Już w porządku Mad - przetarł ręką twarz i podniósł się o własnych siłach.
- Możesz mi wytłumaczyć, co ci najlepszego strzeliło do głowy?!
- On się do ciebie dobierał!
- Wcale nie! My udawaliśmy! To miała być dla was nauczka za szpiegowanie!
- Co? - spokorniał.
- Wiedzieliśmy, że nas śledzicie więc postanowiliśmy was wkręcić...
- Jej... Przepraszam...
Podszedł do zakrwawionego młodzieńca i wyciągnął rękę na zgodę. Tamten jednak, wyraźnie zdenerwowany, powiedział tylko:
- Już pójdę. Nic tu po mnie.
- Zaczekaj... Luc...
- Zobaczymy się... innym razem.
Odwrócił się i, za moment, zniknął za rogiem budynku. Skamieniała La Toya nie wymówiła przez cały ten czas ani jednego słowa. Michael popatrzył na przyjaciółkę...
- Maddie... Ja...
- Daj spokój! Wszystko zepsułeś!
Zalana łzami uciekła z feralnego miejsca.
- Błagam, tylko nie mów, że jesteś żoną Jacksona, macie razem sześcioro dzieci i tak naprawdę tylko udajecie nastolatków... Tego bym chyba nie zniósł... - powiedział z udawanym przestrachem.
- Nie... - uśmiechnęła się nerwowo. - Wiesz... nie jesteśmy tu sami...
- Jak to?
- Jeżeli za chwilę powoli się odwrócisz, zobaczysz chłopaka z dziewczyną...
- I co dalej?
- No i... to jest Michael i jego siostra La Toya.
- Żartujesz! Śledzą nas?!
- Chyba tak. Nie wiem, dlaczego, ale zamierzam dać im nauczkę... Szczególnie Mike'owi.
- Masz jakiś pomysł?
- Hmm... Nie obrazisz się na mnie, jeśli za chwilę coś zrobię?
- Raczej nie... - odpowiedział chłopak niepewnie.
Podeszli kawałek i skręcili w jeden z ciemnych zaułków. Kiedy upewnili się, że rodzeństwo znajduje się dostateczne blisko, rozpoczęli przedstawienie. Luc popchnął Maddie , najdelikatniej jak tylko mógł aby nie zrobić jej krzywdy, na ścianę i przybliżył się do niej. Jego silna ręka powędrowała na jej udo, a usta namiętnie pieściły jej szyję. Ona, z mimiką opanowaną do perfekcji, odegrała niesamowitą przyjemność, jaką sprawiał jej jego dotyk. Kontynuował grę, gdy , nagle, ktoś pociągnął go za kurtkę do tyłu.
- Michael! Nie!
Tylko tyle zdążyła krzyknąć przerażona Maddie, zanim ręka Jacksona spoczęła na twarzy Lucasa. Chłopak został odrzucony do tyłu, a jego białą koszulkę zabarwiła, płynąca strumieniem prosto z nosa, krew. Dziewczyna podbiegła do niego i zaczęła tamować krwotok znalezionymi w torebce chusteczkami. Drżący Mike stał obok, wpatrując się w leżącego rywala. Nie bardzo rozumiał, co tu się dzieje.
- Już w porządku Mad - przetarł ręką twarz i podniósł się o własnych siłach.
- Możesz mi wytłumaczyć, co ci najlepszego strzeliło do głowy?!
- On się do ciebie dobierał!
- Wcale nie! My udawaliśmy! To miała być dla was nauczka za szpiegowanie!
- Co? - spokorniał.
- Wiedzieliśmy, że nas śledzicie więc postanowiliśmy was wkręcić...
- Jej... Przepraszam...
Podszedł do zakrwawionego młodzieńca i wyciągnął rękę na zgodę. Tamten jednak, wyraźnie zdenerwowany, powiedział tylko:
- Już pójdę. Nic tu po mnie.
- Zaczekaj... Luc...
- Zobaczymy się... innym razem.
Odwrócił się i, za moment, zniknął za rogiem budynku. Skamieniała La Toya nie wymówiła przez cały ten czas ani jednego słowa. Michael popatrzył na przyjaciółkę...
- Maddie... Ja...
- Daj spokój! Wszystko zepsułeś!
Zalana łzami uciekła z feralnego miejsca.
niedziela, 28 października 2012
Dziękuję
Bardzo mi miło z powodu rosnącej liczby wyświetleń mojej strony. Dziękuję wszystkim czytelnikom razem i każdemu z osobna. Bez Was to wszystko nie miałoby sensu :) Z niecierpliwością oczekuję na Wasze komentarze i pomysły. Wysłucham wszystkich z wielką ciekawością i wezmę je pod uwagę przy pisaniu kolejnych opowiadań. <3
Pozdrawiam Liberian_Girl
sobota, 27 października 2012
Destiny_15
Co on wyrabiał? To nie było fair w stosunku do Maddie. Powinien był odmówić, nie zważając na gorące prośby jej matki. Nie chciał się przed sobą przyznać, ale, w głębi duszy, Sarah ze swoją nadopiekuńczością spadła mu z nieba. Nie był zazdrosny o przyjaciółkę. Po prostu chciał być pewien, że jest bezpieczna.. Szczerze powiedziawszy, to nie znał tego gościa zbyt dobrze i nie miał o nim wyrobionego zdania. Chyba jednak dobrze robi, idąc tam za nimi. Tylko żeby go nie zauważyła...
- Hej brat! A co ty się tak skradasz? - powitała go rozpromieniona La Toya.
- Co ty tu robisz?
- Wracam od Dimond. A ty gdzie idziesz?
- Do miasta.
- Pójdę z tobą! - zawołała radośnie.
- Cii... Nie możesz iść. Mam do załatwienia ważną sprawę.
- Śledzisz kogoś, czy co?
- Muszę sprawdzić, czy z Maddie wszystko w porządku. Jej mama mnie prosiła...
- Uuu... Nieładnie... Szpiegujesz ją. Byłoby przykro, gdyby ktoś jej o tym powiedział...
- Och, no dobra. Ale masz być cicho. Nie może nas zauważyć.
- Zobaczysz, będę cicho jak mysz pod miotłą.
- Oby...
Miał na sobie poprzecierane jeansy, luźną, białą koszulę i czarną, skórzaną kurtkę. Na nogach miał lekko zniszczone trampki, a kasztanowe włosy związał w luźną kitkę. Wyglądał zabójczo-przystojnie i do tego jeszcze te nieziemskie perfumy...
- Cześć - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Ślicznie wyglądasz. Może wejdziemy?
- Dziękuję. Wiesz, jakoś przeszła mi ochota na film. Może poszlibyśmy na kawę?
- Jasne. Czego tylko sobie życzysz.
Wziął ją pod rękę i razem ruszyli głównym deptakiem w poszukiwaniu przytulnej kawiarni.
- Co to?
Magiczny czar romantyzmu prysł w jednej chwili niczym bańka mydlana. Ktoś, oddalony o kilka stolików, stłukł filiżankę w drobny mak. Madeline, zażenowana niezbyt wygodną dla obojga sytuacją, powiedziała nagle:
- Wiesz, może lepiej już wrócę do domu. Rodzice na mnie czekają...
- Odprowadzę ci, jeśli chcesz.
- Ok, tylko skoczę jeszcze na moment do łazienki.
Zniknęła w zacienionym korytarzu. Chwilę później już stała przy lustrze, upewniając się, czy aby na pewno wygląda nieskazitelnie, gdy za sobą ujrzała uśmiechniętą dziewczynę.
- La Toya? Co ty tu robisz? - zapytała z niedowierzaniem.
- Hej Maddie! W sumie to nic takiego...
- Jesteś tu sama?
- Nie... Z Michaelem...
Co?! Co to wszystko ma znaczyć?! Śledził ją?! Jak on śmiał?! Już ona mu pokaże, że nie warto zadzierać z Madeline Robin!
- Dobra, ja muszę już znikać. Pa!
Szybko wyszła z łazienki, pozostawiając La Toyę z wyrzutami sumienia. Spojrzała w kierunku stolika, z którego poprzednio dobiegł dźwięk tłuczonej porcelany. Zauważyła charakterystyczne dla jej przyjaciela czarne gęste afro. Kiedy jej złość, mogłoby się wydawać, sięgnęła zenitu, znów zobaczyła swojego Apolla.
- To jak Maddie? Odprowadzić cię?
- Byłoby mi bardzo miło...
Wziął ją pod rękę i czarująco się uśmiechnął. Wyszli razem, ruszając w drogę powrotną do domu...
- Hej brat! A co ty się tak skradasz? - powitała go rozpromieniona La Toya.
- Co ty tu robisz?
- Wracam od Dimond. A ty gdzie idziesz?
- Do miasta.
- Pójdę z tobą! - zawołała radośnie.
- Cii... Nie możesz iść. Mam do załatwienia ważną sprawę.
- Śledzisz kogoś, czy co?
- Muszę sprawdzić, czy z Maddie wszystko w porządku. Jej mama mnie prosiła...
- Uuu... Nieładnie... Szpiegujesz ją. Byłoby przykro, gdyby ktoś jej o tym powiedział...
- Och, no dobra. Ale masz być cicho. Nie może nas zauważyć.
- Zobaczysz, będę cicho jak mysz pod miotłą.
- Oby...
*
- Hej - przywitał ją ciepłym uściskiem.Miał na sobie poprzecierane jeansy, luźną, białą koszulę i czarną, skórzaną kurtkę. Na nogach miał lekko zniszczone trampki, a kasztanowe włosy związał w luźną kitkę. Wyglądał zabójczo-przystojnie i do tego jeszcze te nieziemskie perfumy...
- Cześć - uśmiechnęła się nieśmiało.
- Ślicznie wyglądasz. Może wejdziemy?
- Dziękuję. Wiesz, jakoś przeszła mi ochota na film. Może poszlibyśmy na kawę?
- Jasne. Czego tylko sobie życzysz.
Wziął ją pod rękę i razem ruszyli głównym deptakiem w poszukiwaniu przytulnej kawiarni.
*
Rozmowa kręciła się głównie wokół szkoły, nauczycieli, pasji... Mimo rozbieżnych gustów, śiwetnie się rozumieli. Intymna atmosfera panująca w kawiarni sprawiała, żejej serce z minuty na minutę, drżało coraz bardziej na widok jego brązowych oczu i brunatnych loków. Był wyjątkowo przystojny, przez co jeszcze trudniej było jej się skupić na kontynuowaniu rozmowy. Siedział naprzeciw niej, na wyiągnięcie ręki... Tki wysportowany, męski, idealny... Chyba wyczuł na sobie jej pożądliwy wzrok. Jego ręka powoli powędrowała w kierunku jej smukłej dłoni. Spojrzała na niego maślanymi, rozmarzonymi oczami... Jego usta były już tak blisko, tak dobrze czuła jego ciepły oddech...- Co to?
Magiczny czar romantyzmu prysł w jednej chwili niczym bańka mydlana. Ktoś, oddalony o kilka stolików, stłukł filiżankę w drobny mak. Madeline, zażenowana niezbyt wygodną dla obojga sytuacją, powiedziała nagle:
- Wiesz, może lepiej już wrócę do domu. Rodzice na mnie czekają...
- Odprowadzę ci, jeśli chcesz.
- Ok, tylko skoczę jeszcze na moment do łazienki.
Zniknęła w zacienionym korytarzu. Chwilę później już stała przy lustrze, upewniając się, czy aby na pewno wygląda nieskazitelnie, gdy za sobą ujrzała uśmiechniętą dziewczynę.
- La Toya? Co ty tu robisz? - zapytała z niedowierzaniem.
- Hej Maddie! W sumie to nic takiego...
- Jesteś tu sama?
- Nie... Z Michaelem...
Co?! Co to wszystko ma znaczyć?! Śledził ją?! Jak on śmiał?! Już ona mu pokaże, że nie warto zadzierać z Madeline Robin!
- Dobra, ja muszę już znikać. Pa!
Szybko wyszła z łazienki, pozostawiając La Toyę z wyrzutami sumienia. Spojrzała w kierunku stolika, z którego poprzednio dobiegł dźwięk tłuczonej porcelany. Zauważyła charakterystyczne dla jej przyjaciela czarne gęste afro. Kiedy jej złość, mogłoby się wydawać, sięgnęła zenitu, znów zobaczyła swojego Apolla.
- To jak Maddie? Odprowadzić cię?
- Byłoby mi bardzo miło...
Wziął ją pod rękę i czarująco się uśmiechnął. Wyszli razem, ruszając w drogę powrotną do domu...
piątek, 26 października 2012
Destiny_14
Stanęła przed szafą, zupełnie niezdecydowana. Nie było w niej nic dostatecznie eleganckiego, ale też wygodnego. Postanowiła, po zbyt długim namyśle, założyć pudrowo-różową bluzkę z koronki i czarne spodnie. Do tego buty bez obcasów i małą, czarną torebeczkę. Włosy spięła w bezładny kok.
- Mamo, wychodzę na miasto. Nie czekajcie na mnie z kolacją - powiedziała na wychodnym.
- Zjesz u Jacksonów?
- Nie. Nie idę z Michaelem. Przecież nie mogę się przyjaźnić tylko z nim.
- W takim razie, z kim się wybierasz i dokąd? - zapytała Sarah podejrzliwie.
- Z kolegą ze szkoły. Ma na imię Lucas i mieliśmy zamiar iść do kina. Czy tyle informacji wystarczy.
- Dobrze, dam ci już spokój. Baw się dobrze, tylko wróć o ludzkiej porze.
Ucałowała matkę i wyszła. Kobieta sięgnęła po telefon, wykręcając numer sąsiadów.
- Halo? - odezwał się roześmian, dziewczęcy głos.
- La Toya? Z tej strony Sarah Robin. Jest może Michael w domu?
- Dzień dobry. Tak, jest. Już go proszę.
Czekała chwilę, niecierpliwie zerkając przez okno. Córka zniknęła już za rogiem, kiedy usłyszała w słuchawce ciepły, miękki głos Mike'a.
- Halo? Pani Robin?
- Witaj Michael. Mam do ciebie pewną prośbę. Mógłbyś mi pomóc?
- Oczywiście, jeśli tylko będę w stanie...
- Czy mógłbyś pójść za Maddie na to jej spotkanie? Nie bardzo wiem, z kim się tam umówiła, ale jeśli ty będziesz miał na nią oko, będę spokojniejsza.
- Mam ją szpiegować? - zapytał z niedowierzaniem w głosie.
- Po prostu, czuwać nad jej bezpieczeństwem. Mógłbyś to dla mnie zrobić...?
- No dobrze, a dokąd poszli?
- Powiedziała, że chcą iść do kina.
- Proszę się nie martwić. Zajmę się nią.
- Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję...
- Mamo, wychodzę na miasto. Nie czekajcie na mnie z kolacją - powiedziała na wychodnym.
- Zjesz u Jacksonów?
- Nie. Nie idę z Michaelem. Przecież nie mogę się przyjaźnić tylko z nim.
- W takim razie, z kim się wybierasz i dokąd? - zapytała Sarah podejrzliwie.
- Z kolegą ze szkoły. Ma na imię Lucas i mieliśmy zamiar iść do kina. Czy tyle informacji wystarczy.
- Dobrze, dam ci już spokój. Baw się dobrze, tylko wróć o ludzkiej porze.
Ucałowała matkę i wyszła. Kobieta sięgnęła po telefon, wykręcając numer sąsiadów.
- Halo? - odezwał się roześmian, dziewczęcy głos.
- La Toya? Z tej strony Sarah Robin. Jest może Michael w domu?
- Dzień dobry. Tak, jest. Już go proszę.
Czekała chwilę, niecierpliwie zerkając przez okno. Córka zniknęła już za rogiem, kiedy usłyszała w słuchawce ciepły, miękki głos Mike'a.
- Halo? Pani Robin?
- Witaj Michael. Mam do ciebie pewną prośbę. Mógłbyś mi pomóc?
- Oczywiście, jeśli tylko będę w stanie...
- Czy mógłbyś pójść za Maddie na to jej spotkanie? Nie bardzo wiem, z kim się tam umówiła, ale jeśli ty będziesz miał na nią oko, będę spokojniejsza.
- Mam ją szpiegować? - zapytał z niedowierzaniem w głosie.
- Po prostu, czuwać nad jej bezpieczeństwem. Mógłbyś to dla mnie zrobić...?
- No dobrze, a dokąd poszli?
- Powiedziała, że chcą iść do kina.
- Proszę się nie martwić. Zajmę się nią.
- Dziękuję ci. Naprawdę ci dziękuję...
niedziela, 21 października 2012
Destiny_13
- Hej Maddie! - krzyknął uradowany chłopak.
Ledwo zdążyła zadzwonić do drzwi, on już stał przed nią, promiennie się uśmiechając. Wyraźnie nie mógł doczekać się, by ją o czymś powiadomić.
- Stało się coś? Jesteś jakiś pobudzony... - zapytała zaniepokojona.
- Chodź. Muszę ci coś powiedzieć.
Wdrapali się na górę do jego sypialni i zamknęli za sobą drzwi. Chłopak niespodziewanie objął przyjaciółkę w talii i podprowadził do jasnego okna.
- Popatrz... szepnął tajemniczo.
Na dole, w ogrodzie należącym do rodziny Robin, zobaczyli małą dziewczynkę troskliwie obejmującą dużego, złotego labradora. Obok niej siedział chłopiec, nieśmiało spoglądający na koleżankę.
- Myślisz, że oni...?
- ...mają się ku sobie? Chyba tak. Sama zobacz...
Chłopiec, wstał nagle z miejsca i podbiegł do jednego z krzewów bzu. Zerwawszy jedną z aromatycznych gałązek, podarował ją swojej "ukochanej". Ona przyjęła kwiat i podziękowała mu nieśmiałym buziakiem w policzek.
- Jej... Jakie to słodkie... - zachwyciła się Madeline. - Kto by pomyślał, że z Kevina taki Romeo...
- Faceci, wbrew pozorom, są równie skomplikowani...
Zdjął swoje silne dłonie z jej talii i zakręcił się przy regale z książkami, widocznie czegoś szukając. Zatęskniła za jego dotykiem, za sposobem w jaki ją obejmował.
- Miałem ci coś powiedzieć...
- No właśnie! Mów! Umieram z ciekawości! - odpowiedziała,wyrwawszy się z transu.
- Ojciec zgodził się na występ!
Fala euforii wypełniła maleńki pokój. Skoczyli sobie w objęcia, nie kryjąc radości. Znów jego męskie ramiona zapewniały jej bezpieczeństwo. Modliła się w duchu, by nie przerywał. Nastał jednak ten moment, gdy wreszcie musieli się od siebie odsunąć. Maddie, perfekcyjnie maskując rozczarowanie, zagadnęła wesoło:
- Ja też mam ci coś do powiedzenia...
- Wal.
- Poznałam w szkole fajnego gościa. Wydaje się być w porządku.
- Jeden dzień nieobecności, a ty już flirtujesz z obcymi? - uniósł się teatralnie.
- Jakoś ty nie masz problemu ze startowaniem do Vicky, mój książę.
- No przecież wiesz, że cię kocham - zaśmiał się słodko. - Ale najpierw muszę go poznać. A dlaczego "książę"?
- Nie wiem... Jakoś tak. Swoją drogą, narysuję cię kiedyś w koronie. "Książę Popu"...
- Może lepiej od razu "Król"? - zapytał ironicznie.
- Jeszcze się przekonasz...
Ledwo zdążyła zadzwonić do drzwi, on już stał przed nią, promiennie się uśmiechając. Wyraźnie nie mógł doczekać się, by ją o czymś powiadomić.
- Stało się coś? Jesteś jakiś pobudzony... - zapytała zaniepokojona.
- Chodź. Muszę ci coś powiedzieć.
Wdrapali się na górę do jego sypialni i zamknęli za sobą drzwi. Chłopak niespodziewanie objął przyjaciółkę w talii i podprowadził do jasnego okna.
- Popatrz... szepnął tajemniczo.
Na dole, w ogrodzie należącym do rodziny Robin, zobaczyli małą dziewczynkę troskliwie obejmującą dużego, złotego labradora. Obok niej siedział chłopiec, nieśmiało spoglądający na koleżankę.
- Myślisz, że oni...?
- ...mają się ku sobie? Chyba tak. Sama zobacz...
Chłopiec, wstał nagle z miejsca i podbiegł do jednego z krzewów bzu. Zerwawszy jedną z aromatycznych gałązek, podarował ją swojej "ukochanej". Ona przyjęła kwiat i podziękowała mu nieśmiałym buziakiem w policzek.
- Jej... Jakie to słodkie... - zachwyciła się Madeline. - Kto by pomyślał, że z Kevina taki Romeo...
- Faceci, wbrew pozorom, są równie skomplikowani...
Zdjął swoje silne dłonie z jej talii i zakręcił się przy regale z książkami, widocznie czegoś szukając. Zatęskniła za jego dotykiem, za sposobem w jaki ją obejmował.
- Miałem ci coś powiedzieć...
- No właśnie! Mów! Umieram z ciekawości! - odpowiedziała,wyrwawszy się z transu.
- Ojciec zgodził się na występ!
Fala euforii wypełniła maleńki pokój. Skoczyli sobie w objęcia, nie kryjąc radości. Znów jego męskie ramiona zapewniały jej bezpieczeństwo. Modliła się w duchu, by nie przerywał. Nastał jednak ten moment, gdy wreszcie musieli się od siebie odsunąć. Maddie, perfekcyjnie maskując rozczarowanie, zagadnęła wesoło:
- Ja też mam ci coś do powiedzenia...
- Wal.
- Poznałam w szkole fajnego gościa. Wydaje się być w porządku.
- Jeden dzień nieobecności, a ty już flirtujesz z obcymi? - uniósł się teatralnie.
- Jakoś ty nie masz problemu ze startowaniem do Vicky, mój książę.
- No przecież wiesz, że cię kocham - zaśmiał się słodko. - Ale najpierw muszę go poznać. A dlaczego "książę"?
- Nie wiem... Jakoś tak. Swoją drogą, narysuję cię kiedyś w koronie. "Książę Popu"...
- Może lepiej od razu "Król"? - zapytał ironicznie.
- Jeszcze się przekonasz...
sobota, 20 października 2012
Destiny_12
Siedziała wygodnie na jednej z wielu ławek znajdujących się na szkolnym patio. Dookoła, jak zwykle, panował gwar tak normalny podczas długiej przerwy. Czuła się dziwnie zagubiona, gdy nie było przy niej Michaela. Musiał dziś zostać w domu, żeby jakoś udobruchać ojca. Oby tylko wszystko poszło dobrze... Powoli rozejrzała się po zielonej przestrzeni. Wśród wielu znajomych twarzy dostrzegła chłopaka, prawdopodobnie obserwującego ją od dłuższego czasu. Uśmiechnęła się od niechcenia, aby nie wyjść na niegrzeczną. Młodzieniec, widocznie zachęcony jej serdecznością, ruszył w jej kierunku.
- Hej! Ty jesteś Madeline, prawda? - zapytał czarująco.
Był ubrany w luźne jeansy, biały T-shirt i rozpiętą, czerwoną koszulę w kratę. Lekko falujące, kasztanowe włosy okalały mu twarz, a piwne oczy śmiały się do niej figlarnie. Z bliska wydawał się być całkiem interesujący...
- Cześć. To ja. A ty jesteś...
- Lucas. Miło mi cię nareszcie poznać - uścisnął jej dłoń. - Mógłbym się dosiąść?
- Jasne! Siadaj. A czym zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie? Nie jestem przecież nikim znanym.
- Słyszałem o tobie kilka ciekawych rzeczy.
- Pewnie coś w stylu "Jest dziewczyną tego Jacksona"...
- Też, ale w to akurat nie wierzę.
- Dlaczego nie?
- Nie wyglądacie na parę. Za to wiem, że rysujesz. Nie chciałabyś może pokazać swoich prac na jakiejś wystawie?
- Wiesz co, dzięki, ale raczej nie... Wolę, żeby pozostały w ukryciu. Tak będzie dla wszystkich najlepiej. A czym ty się zajmujesz?
- Amatorsko zdarza mi się coś napisać - powiedział tajemniczo.
- A co konkretnie?
- Scenariusze.
- Koniecznie musisz mi jakiś pokazać!
Do ich uszu dobiegł dźwięk dzwonka . Wszyscy uczniowie powoli zaczęli wracać do szarych, szkolnych korytarzy.
- Masz może czas po szkole?
- Uhm... dzisiaj? Nie bardzo... Ale jutro bardzo chętnie się z tobą spotkam.
- Może być o 17:00 pod kinem?
- Jasne! W takim razie, do zobaczenia!
Pożegnał ją uśmiechem i ruszył do swojej sali. Musiała przyznać, że niewątpliwie był czarujący i miał w sobie "to coś". Z niecierpliwością oczekiwała jutrzejszego spotkania...
- Hej! Ty jesteś Madeline, prawda? - zapytał czarująco.
Był ubrany w luźne jeansy, biały T-shirt i rozpiętą, czerwoną koszulę w kratę. Lekko falujące, kasztanowe włosy okalały mu twarz, a piwne oczy śmiały się do niej figlarnie. Z bliska wydawał się być całkiem interesujący...
- Cześć. To ja. A ty jesteś...
- Lucas. Miło mi cię nareszcie poznać - uścisnął jej dłoń. - Mógłbym się dosiąść?
- Jasne! Siadaj. A czym zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie? Nie jestem przecież nikim znanym.
- Słyszałem o tobie kilka ciekawych rzeczy.
- Pewnie coś w stylu "Jest dziewczyną tego Jacksona"...
- Też, ale w to akurat nie wierzę.
- Dlaczego nie?
- Nie wyglądacie na parę. Za to wiem, że rysujesz. Nie chciałabyś może pokazać swoich prac na jakiejś wystawie?
- Wiesz co, dzięki, ale raczej nie... Wolę, żeby pozostały w ukryciu. Tak będzie dla wszystkich najlepiej. A czym ty się zajmujesz?
- Amatorsko zdarza mi się coś napisać - powiedział tajemniczo.
- A co konkretnie?
- Scenariusze.
- Koniecznie musisz mi jakiś pokazać!
Do ich uszu dobiegł dźwięk dzwonka . Wszyscy uczniowie powoli zaczęli wracać do szarych, szkolnych korytarzy.
- Masz może czas po szkole?
- Uhm... dzisiaj? Nie bardzo... Ale jutro bardzo chętnie się z tobą spotkam.
- Może być o 17:00 pod kinem?
- Jasne! W takim razie, do zobaczenia!
Pożegnał ją uśmiechem i ruszył do swojej sali. Musiała przyznać, że niewątpliwie był czarujący i miał w sobie "to coś". Z niecierpliwością oczekiwała jutrzejszego spotkania...
środa, 17 października 2012
Destiny_11
- Przepraszam... Mama upiekła murzynka i kazała mi cię poczęstować.
- Uhm... Dzięki! To moje ulubione ciasto - uśmiechnął się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Cienias! Szarlotka lepsza!
- Jak kto woli. Kończ tę gadaninę i daj spróbować tych pyszności!
- Najpierw ładnie poproś!
- Prooooszę.... - zrobił swoją popisową minę w stylu słodkiego szczeniaczka.
- Kto cię tego nauczył, co? Mistrz manipulacji!
- Wrodzony talent plus lata praktyk.
Rozsiedli się wygodnie na jego łóżku, pałaszując czekoladowy przysmak. Kiedy już ostatni kawałek ciasta został pochłonięty, zabrali się do pracy. Maddie, w trakcie zaplatania warkocza ze swoich długich, złotych włosów, zapytała:
- To co zamierzasz zaśpiewać na tym pokazie talentów?
- Właściwie, to myślałem nad taką jedną piosenką...
- Zaśpiewaj mi ją!
- Nie... To nie jest dobry pomysł. Wykonam coś J5.
Rozejrzał się po pokoju. W samym jego rogu dostrzegł lekko zakurzony, brązowy karton. Podszedł do niego i zaczął grzebać w całej masie płyt, szukając w nich jakiegoś pomysłu. Dziewczyna patrzyła na niego z zaciekawieniem, zastanawiając się, dlaczego tak szybko uciął temat tamtej piosenki. Czyżby miał przed nią jakieś tajemnice? Zerknęła na jego granatową koszulę z równym, wyprasowanym kołnierzykiem. Lubił się tak ubierać... Tylko mógłby zrobić coś z tymi włosami. Jakoś nie przemawiało do niej to "jacksonowskie" afro, które posiadali wszyscy bracia w tej rodzinie. W tej chwili Michael odwrócił się, uśmiechając się od ucha do ucha, z jakąś kartką w dłoni. Spojrzała w jego głębokie, czekoladowe oczy. Mogłaby przysiąc, że gdyby dokładniej się im przyjrzała, zobaczyłaby jego myśli.
- Znalazłem! - zawołał, nie kryjąc dumy.
- Co znalazłeś mój bohaterze?
Jej słodki śmiech wypełnił całą sypialnię. Usłyszawszy go, chyba przez okno, do pokoju zapukał Marlon.
- Co tu się wyprawia? Taka świetna zabawa i to beze mnie? Maddie, marnujesz czas z tym chłoptasiem? Pomyliłaś adresy, mój pokój, to ten naprzeciwko - mrugnął do niej zalotnie.
- Wiesz, chyba jednak zostanę z tym "chłoptasiem", ale dzięki za zaproszenie.
Chłopak, wyraźnie zasmucony, wyszedł z sypialni brata. Maddie, radosna, bo udało jej się spławić natręta, spojrzała na przyjaciela. Ten siedział na parapecie, odwracając twarz do okna. Miała złe przeczucia...
- Michael... Co się stało? - zapytała, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nic.
- Przecież widzę, że nie jest w porządku.
- Po prostu wkurza mnie to, jak jestem traktowany w tym domu. Wszyscy się ze mnie wyśmiewają: Marlon, Jermaine, La Toya... Poza tym nie mam prawa decydować o sobie nawet w najmniejszym stopniu. Prawdopodobnie nie wystąpię na tym pokazie talentów.
- Dlaczego?
- Mój ojciec nie lubi tego typu "zabaw", bo podobno przeszkadza to w karierze...
- Wybacz mi moje pytanie, ale co się dzieje teraz z twoim tatą?
- Jest na wyjeździe służbowym, ale wraca jutro...
- Uhm... Nie przejmuj się. Coś wymyślimy... Jeszcze będziesz miał tę swoją księżniczkę kiczu. A teraz powiedz, co ty tam tak chowasz...?
- Znalazłem tekst, którego szukałem.
- Jakiej piosenki?
- I'll be there.
- You and I must make a pact. We must bring salvation back... Where there is love... I'll be there...
Jej głos przeszył go dreszczem. Zaśpiewała tak, że jego umysł domagał się więcej jej anielskiego głosu. Lecz zamiast niego usłyszał powtórnie jej zaraźliwy śmiech.
- Jakbyś wcześniej powiedział, o co chodzi, to zaoszczędzilibyśmy czas na szukaniu...
- Jesteś niesamowita! Mówił ci już ktoś, że masz przepiękny głos?
- Nie i całe szczęście, bo i tak bym nie uwierzyła. Zresztą, muszę ci przyznać, że jak na razie ta piosenka jest moją ulubioną, jeśli chodzi o waszą twórczość.
- Miło mi to słyszeć. A może zaśpiewasz ze mną? Robiłabyś ładne chórki...
- Coś jeszcze panie Jackson?
- Tak. Mogłabyś wyjść w cekinowej, obcisłej sukience i pomalować usta na czerwono... - powiedział, udając wielką gwiazdę.
- Obawiam się, że dodatkowo przyćmiłabym pana swoim blaskiem. A co do chórków, to pana głos byłby idealnym tłem dla mojego.
- Chciałabyś!
Wymierzyła mu pstryczka w nos, śmiejąc się serdecznie.
- No dawaj Jackson! Pokaż na co cię stać!
Stanął przed nią, udając zdenerwowanie, jakie niegdyś towarzyszyło mu na różnych konkursach. Wziął do ręki szczotkę do włosów i wykreował ją na mikrofon. Zaczął powoli, spokojnie... "You and I must make a pact...". Płynął w melodii, od czasu do czasu dodając rytm poprzez pstryknięcie palcami. Zamknął oczy. Zawsze działo się tak, kiedy on i muzyka stawały się jednością. Obietnica, którą musiał dotrzymać... "Just call my name...". Nie zamierzał zaprzepaścić tej szansy... "And I'll be there...". Poczuł mrowienie na całym ciele. Wiedział, że to ten moment. Uchylił powieki, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Z piersi wyrwało się radosne: "Just look over your shoulders honey! I'll be there..." Zakończył cichym szepnięciem.... "I'll be there..." Nieśmiało opuścił głowę. Zerkał na wpatrzoną w niego przyjaciółkę. Ta zdawała się być całkowicie oczarowana i, tkwiąc pod jego urokiem, bała się wypowiedzieć choć jedno słowo. Nie chciała, aby magia, którą stworzył podczas swojego występu, tak szybko znikła.
- Jak ci się podobało? - zapytał, wyraźnie zaniepokojony jej długim milczeniem.
- Jeszcze pytasz? To było cudowne, Michael! Ona będzie twoja... ja bym była... - dodała cicho.
Podbiegł do niej i uścisnął ją serdecznie. Jak on mógł żyć bez niej dotychczas? Coraz częściej zadawał sobie to pytanie. Dziękował Bogu za to, że obdarował go takim Aniołem Stróżem. Czym zasłużył sobie na takie wyróżnienie...?
- Uhm... Dzięki! To moje ulubione ciasto - uśmiechnął się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Cienias! Szarlotka lepsza!
- Jak kto woli. Kończ tę gadaninę i daj spróbować tych pyszności!
- Najpierw ładnie poproś!
- Prooooszę.... - zrobił swoją popisową minę w stylu słodkiego szczeniaczka.
- Kto cię tego nauczył, co? Mistrz manipulacji!
- Wrodzony talent plus lata praktyk.
Rozsiedli się wygodnie na jego łóżku, pałaszując czekoladowy przysmak. Kiedy już ostatni kawałek ciasta został pochłonięty, zabrali się do pracy. Maddie, w trakcie zaplatania warkocza ze swoich długich, złotych włosów, zapytała:
- To co zamierzasz zaśpiewać na tym pokazie talentów?
- Właściwie, to myślałem nad taką jedną piosenką...
- Zaśpiewaj mi ją!
- Nie... To nie jest dobry pomysł. Wykonam coś J5.
Rozejrzał się po pokoju. W samym jego rogu dostrzegł lekko zakurzony, brązowy karton. Podszedł do niego i zaczął grzebać w całej masie płyt, szukając w nich jakiegoś pomysłu. Dziewczyna patrzyła na niego z zaciekawieniem, zastanawiając się, dlaczego tak szybko uciął temat tamtej piosenki. Czyżby miał przed nią jakieś tajemnice? Zerknęła na jego granatową koszulę z równym, wyprasowanym kołnierzykiem. Lubił się tak ubierać... Tylko mógłby zrobić coś z tymi włosami. Jakoś nie przemawiało do niej to "jacksonowskie" afro, które posiadali wszyscy bracia w tej rodzinie. W tej chwili Michael odwrócił się, uśmiechając się od ucha do ucha, z jakąś kartką w dłoni. Spojrzała w jego głębokie, czekoladowe oczy. Mogłaby przysiąc, że gdyby dokładniej się im przyjrzała, zobaczyłaby jego myśli.
- Znalazłem! - zawołał, nie kryjąc dumy.
- Co znalazłeś mój bohaterze?
Jej słodki śmiech wypełnił całą sypialnię. Usłyszawszy go, chyba przez okno, do pokoju zapukał Marlon.
- Co tu się wyprawia? Taka świetna zabawa i to beze mnie? Maddie, marnujesz czas z tym chłoptasiem? Pomyliłaś adresy, mój pokój, to ten naprzeciwko - mrugnął do niej zalotnie.
- Wiesz, chyba jednak zostanę z tym "chłoptasiem", ale dzięki za zaproszenie.
Chłopak, wyraźnie zasmucony, wyszedł z sypialni brata. Maddie, radosna, bo udało jej się spławić natręta, spojrzała na przyjaciela. Ten siedział na parapecie, odwracając twarz do okna. Miała złe przeczucia...
- Michael... Co się stało? - zapytała, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nic.
- Przecież widzę, że nie jest w porządku.
- Po prostu wkurza mnie to, jak jestem traktowany w tym domu. Wszyscy się ze mnie wyśmiewają: Marlon, Jermaine, La Toya... Poza tym nie mam prawa decydować o sobie nawet w najmniejszym stopniu. Prawdopodobnie nie wystąpię na tym pokazie talentów.
- Dlaczego?
- Mój ojciec nie lubi tego typu "zabaw", bo podobno przeszkadza to w karierze...
- Wybacz mi moje pytanie, ale co się dzieje teraz z twoim tatą?
- Jest na wyjeździe służbowym, ale wraca jutro...
- Uhm... Nie przejmuj się. Coś wymyślimy... Jeszcze będziesz miał tę swoją księżniczkę kiczu. A teraz powiedz, co ty tam tak chowasz...?
- Znalazłem tekst, którego szukałem.
- Jakiej piosenki?
- I'll be there.
- You and I must make a pact. We must bring salvation back... Where there is love... I'll be there...
Jej głos przeszył go dreszczem. Zaśpiewała tak, że jego umysł domagał się więcej jej anielskiego głosu. Lecz zamiast niego usłyszał powtórnie jej zaraźliwy śmiech.
- Jakbyś wcześniej powiedział, o co chodzi, to zaoszczędzilibyśmy czas na szukaniu...
- Jesteś niesamowita! Mówił ci już ktoś, że masz przepiękny głos?
- Nie i całe szczęście, bo i tak bym nie uwierzyła. Zresztą, muszę ci przyznać, że jak na razie ta piosenka jest moją ulubioną, jeśli chodzi o waszą twórczość.
- Miło mi to słyszeć. A może zaśpiewasz ze mną? Robiłabyś ładne chórki...
- Coś jeszcze panie Jackson?
- Tak. Mogłabyś wyjść w cekinowej, obcisłej sukience i pomalować usta na czerwono... - powiedział, udając wielką gwiazdę.
- Obawiam się, że dodatkowo przyćmiłabym pana swoim blaskiem. A co do chórków, to pana głos byłby idealnym tłem dla mojego.
- Chciałabyś!
Wymierzyła mu pstryczka w nos, śmiejąc się serdecznie.
- No dawaj Jackson! Pokaż na co cię stać!
Stanął przed nią, udając zdenerwowanie, jakie niegdyś towarzyszyło mu na różnych konkursach. Wziął do ręki szczotkę do włosów i wykreował ją na mikrofon. Zaczął powoli, spokojnie... "You and I must make a pact...". Płynął w melodii, od czasu do czasu dodając rytm poprzez pstryknięcie palcami. Zamknął oczy. Zawsze działo się tak, kiedy on i muzyka stawały się jednością. Obietnica, którą musiał dotrzymać... "Just call my name...". Nie zamierzał zaprzepaścić tej szansy... "And I'll be there...". Poczuł mrowienie na całym ciele. Wiedział, że to ten moment. Uchylił powieki, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Z piersi wyrwało się radosne: "Just look over your shoulders honey! I'll be there..." Zakończył cichym szepnięciem.... "I'll be there..." Nieśmiało opuścił głowę. Zerkał na wpatrzoną w niego przyjaciółkę. Ta zdawała się być całkowicie oczarowana i, tkwiąc pod jego urokiem, bała się wypowiedzieć choć jedno słowo. Nie chciała, aby magia, którą stworzył podczas swojego występu, tak szybko znikła.
- Jak ci się podobało? - zapytał, wyraźnie zaniepokojony jej długim milczeniem.
- Jeszcze pytasz? To było cudowne, Michael! Ona będzie twoja... ja bym była... - dodała cicho.
Podbiegł do niej i uścisnął ją serdecznie. Jak on mógł żyć bez niej dotychczas? Coraz częściej zadawał sobie to pytanie. Dziękował Bogu za to, że obdarował go takim Aniołem Stróżem. Czym zasłużył sobie na takie wyróżnienie...?
Destiny_10
- Mam świetny pomysł! - zawołała radośnie.
- Jaki?
Pokazała mu, schowany za plecami, plakat. Treść brzmiała następująco:
- Jaki?
Pokazała mu, schowany za plecami, plakat. Treść brzmiała następująco:
"27 października 1975r. odbędzie się pokaz talentów w naszej szkole. Na zgłoszenia czekamy do 15.10.br. Zapraszamy serdecznie!"
Popatrzył na nią, zbytnio nieprzekonany.
- I co, że jest pokaz talentów?
- Weźmiesz w nim udział, ot co.
- Nie ma mowy! Poza tym, co to ma wspólnego z Vicky?
- Zobaczysz!
Pociągnęła go za rękę i weszli razem do szkoły.
*
- Mamo, dzisiaj wpadnie do mnie Maddie. Musimy poćwiczyć do piątkowego pokazu talentów.
- Dobrze, w sumie to nic nowego. Madeline "wpada" do nas codziennie.
- Coś nie tak? Przeszkadza wam to? - zapytał zasmucony.
- Nie, nie... To bardzo miła dziewczyna. Jesteście tylko przyjaciółmi?
- Raczej AŻ, Mamo - uśmiechnął się promiennie. - Jesteśmy jak rodzeństwo.
- No tak... Jak mogłabym pomyśleć inaczej...
- To ja lecę do siebie.
- Zaczekaj. Mam dla ciebie jedną wiadomość.
- Tak?
- Nie jestem pewna, czy weźmiesz udział w tym konkursie...
- Dlaczego? - zapytał z trwogą w głosie.
- Ojciec wraca w jutro... Wiesz, że on nie lubi tego rodzaju występów...
- Trudno! Będzie musiał polubić! Mam już 17 lat! Mam prawo chociaż po części sam decydować o swojej przyszłości! - rozdrażniony, spojrzał w smutne oczy rodzicielki. - Przepraszam Mamo...
- Idź już na górę... Spróbuję jakoś porozmawiać z ojcem, kiedy wróci...
- Dziękuję - ucałował ją szczerze i, pełen optymizmu, pobiegł do swojego pokoju.
Usiadł na parapecie i krzyknął w stronę sąsiedniego okna:
- Idziesz?!
- Zaraz będę! - odpowiedziała mu drobna blondynka.
niedziela, 14 października 2012
Destiny_9
- Dzień dobry... Jest Maddie?
- Jest, ale nie ma ochoty z nikim rozmawiać - zmierzyła go surowym wzrokiem matka przyjaciółki.
- Bardzo panią proszę... Muszę z nią porozmawiać...
- Nie ma mowy.
- Błagam panią - już przygotowywał się do klęknięcia u progu.
Sarah, jak to typowa kobieta, zmiękła, rozczulona postawą chłopca. Cicho otworzyła drzwi i wpuściła młodzieńca do środka. Rozejrzał się po przytulnym salonie, w którym widać było kobiecą rękę. Miękkie kanapy, samym wyglądem, zachęcały do wylegiwania się na nich całymi popołudniami. Poprowadziła gościa do schodów i gestem wskazała pokój na poddaszu. Cicho wdrapał się na górę i zapukał.
- Dajcie mi spokój!
- Maddie... To ja... Michael...
- Zostaw mnie! Nie mam ochoty z nikim rozmawiać!
Nie chcąc jeszcze bardziej jej denerwować, usiadł pod drzwiami. Spędził tam może dziesięć minut, gdy uznał, że nie ma to najmniejszego sensu. Zszedł na dół i poinformował panią Robin o tym, co za chwilę zamierzał zrobić. Nie napotykając większego sprzeciwu, wrócił do domu. Zajrzał do garażu, w którym znajdowała się dość wysoka drabina. Wziął ją ze sobą, po czym podstawił pod okno przyjaciółki. Kiedy już wszedł na samą górę, delikatnie zapukał w szybkę. Rolety powoli zaczęły unosić się, dzięki czemu ujrzał śliczną, zapłakaną twarz Maddie.
- Co ty tu robisz? Zwariowałeś?!
- Przepraszam... Nie dałaś mi wyboru... Mógłbym wejść? - uśmiechnął się nieśmiało.
- Właź...
Westchnęła i uchyliła szerzej, przymknięte, okiennice. Chłopak zręcznie wskoczył do pokoju, po czy, przestraszony stanął pod ścianą.
- Co...co...co...on tu ro...robi? - wyjąkał.
- To tylko mój pies, Bobby. Nie bój się, jest bardzo przyjazny.
Powiedziała, wydmuchując nos w chusteczkę. Złoty lablador przysunął się do Michaela, łasząc się jak szczeniak. Lizał go po rękach i twarzy.
- Więc czego chciałeś? - zapytała, siadając na łóżku i wpatrując się w niego zaczerwienionymi od płaczu, szmaragdowymi oczyma.
- Chciałem przeprosić cię za mojego brata i za siebie...
- Po pierwsze, ty nie masz mnie za co przepraszać. Po drugie, to Jermaine powinien to zrobić osobiście.
- Ale wiesz jaki on jest... Myśli, że wie wszystko najlepiej i nie odpuści tak po prostu. A ja powinienem był stanąć w twojej obronie...
- Nic się nie stało, tylko wiesz... On mówi o mnie, choć tak naprawdę wcale mnie nie zna...
- Rozumiem... sam znam to uczucie nazbyt dobrze... - przysunął się do niej i czule objął ramieniem.
- Bo ja... dość niedawno zakończyłam toksyczną znajomość...
- Co on ci zrobił?
- Powiedzmy, że nie był najmilszym gościem, ale to już przeszłość. Nie chcę do tego wracać...
Wtuliła się w niego mocniej, żeby ukryć, ponownie wzbierające się w jej oczach, łzy. On musnął wargami jej czoło, by trochę ją uspokoić. Mógł się tylko domyślać, jak wielki ból teraz odczuwała... Z całych sił pragnął go jej odebrać i wziąć na swoje ramiona, by ukoić jej rozpacz. Chciał, żeby była szczęśliwa. Kiedy dziewczyna uspokoiła już swój oddech, miał czas, aby rozejrzeć się po jej sypialni. Ściany miały błękitny kolor i idealnie komponowały się z białymi meblami. Tuż obok biurka dostrzegł plakat The Jackson 5.
- Ej! Co to jest?
- Jak to co? Wasz plakat - uśmiechnęła się promiennie.
- Wyglądam tu... jak jakieś małe nie wiadomo co!
- Nie prawda! Wyszedłeś słodko... Nie to, co teraz...
Zaczął ją łaskotać i nie przestawał, dopóki nie odwołała swoich słów.
- Ahahhaha... dobrze już, dobrze! Tylko błagam, przestań... Jesteś teraz równie uroczy...
- I to mi się podoba - podsumował dumny jak paw.
- Napijesz się kakao?
- Czytasz mi w myślach...
Wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jego nieposkromiona dotąd natura, znów się odezwała. Nasłuchując, czy przyjaciółka nie wraca, zaczął wertować wszystkie możliwe półki i szafki. W jednej z nich, położonej najniżej, znalazł zielony zeszyt. Powoli otworzył go, nie mając pojęcia, że to co zobaczy, tak go zadziwi. Jego oczom objawiły się przepiękne szkice rysowane wprawną ręką właścicielki. Przerzucił kilka stron, a to, co zobaczył, wprawiło go w nie lada zakłopotanie. Był to idealny portret... Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie okazało się, że przedstawia właśnie jego. Zaskoczony, patrzył dalej. Kolejne kartki również zapełnione były jego podobiznami. Kiedy minął pierwszy szok, zwrócił większą uwagę na jeden z rysunków. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, ale on spodobał mu się najbardziej, mimo iż wszystkie prace były genialne. Niewiele myśląc, wyrwał ulubiony szkic i schował do wewnętrznej kieszeni koszuli. Prawie w tym samym momencie klamka powoli drgnęła. Chłopak szybko odłożył zeszyt na miejsce i usiadł na łóżku, udając, że nie zmienił pozycji przez cały czas jej nieobecności.
- Nie nudziło ci się? - zapytała, podając mu czerwony kubek, wypełniony gorącym kakao.
- Bez ciebie? Zawsze... Dziękuję.
- To co masz mi do powiedzenia?
- W jakim sensie?
- Co zamierzasz zrobić w sprawie... Vicky? - z trudem przełknęła to imię.
- Nie mam pojęcia... Bardzo chciałbym z nią pogadać, ale boję się, że weźmie mnie za kretyna. Jestem dla niej za słaby.
- Żartujesz?! Jesteś świetnym chłopakiem! Gdybyś tylko chciał, mógłbyś mieć każdą! Jesteś troskliwy, zabawny, uroczy i przystojny. Prędzej to ona nie zasługuje na ciebie.
- Kocham cię, wiesz? - powiedział, przytulając się do niej.
- Wiem... Więc co zamierzasz zrobić?
- Jakoś do niej zagadam... coś wymyślę...
- Pomogę ci.
- Jest, ale nie ma ochoty z nikim rozmawiać - zmierzyła go surowym wzrokiem matka przyjaciółki.
- Bardzo panią proszę... Muszę z nią porozmawiać...
- Nie ma mowy.
- Błagam panią - już przygotowywał się do klęknięcia u progu.
Sarah, jak to typowa kobieta, zmiękła, rozczulona postawą chłopca. Cicho otworzyła drzwi i wpuściła młodzieńca do środka. Rozejrzał się po przytulnym salonie, w którym widać było kobiecą rękę. Miękkie kanapy, samym wyglądem, zachęcały do wylegiwania się na nich całymi popołudniami. Poprowadziła gościa do schodów i gestem wskazała pokój na poddaszu. Cicho wdrapał się na górę i zapukał.
- Dajcie mi spokój!
- Maddie... To ja... Michael...
- Zostaw mnie! Nie mam ochoty z nikim rozmawiać!
Nie chcąc jeszcze bardziej jej denerwować, usiadł pod drzwiami. Spędził tam może dziesięć minut, gdy uznał, że nie ma to najmniejszego sensu. Zszedł na dół i poinformował panią Robin o tym, co za chwilę zamierzał zrobić. Nie napotykając większego sprzeciwu, wrócił do domu. Zajrzał do garażu, w którym znajdowała się dość wysoka drabina. Wziął ją ze sobą, po czym podstawił pod okno przyjaciółki. Kiedy już wszedł na samą górę, delikatnie zapukał w szybkę. Rolety powoli zaczęły unosić się, dzięki czemu ujrzał śliczną, zapłakaną twarz Maddie.
- Co ty tu robisz? Zwariowałeś?!
- Przepraszam... Nie dałaś mi wyboru... Mógłbym wejść? - uśmiechnął się nieśmiało.
- Właź...
Westchnęła i uchyliła szerzej, przymknięte, okiennice. Chłopak zręcznie wskoczył do pokoju, po czy, przestraszony stanął pod ścianą.
- Co...co...co...on tu ro...robi? - wyjąkał.
- To tylko mój pies, Bobby. Nie bój się, jest bardzo przyjazny.
Powiedziała, wydmuchując nos w chusteczkę. Złoty lablador przysunął się do Michaela, łasząc się jak szczeniak. Lizał go po rękach i twarzy.
- Więc czego chciałeś? - zapytała, siadając na łóżku i wpatrując się w niego zaczerwienionymi od płaczu, szmaragdowymi oczyma.
- Chciałem przeprosić cię za mojego brata i za siebie...
- Po pierwsze, ty nie masz mnie za co przepraszać. Po drugie, to Jermaine powinien to zrobić osobiście.
- Ale wiesz jaki on jest... Myśli, że wie wszystko najlepiej i nie odpuści tak po prostu. A ja powinienem był stanąć w twojej obronie...
- Nic się nie stało, tylko wiesz... On mówi o mnie, choć tak naprawdę wcale mnie nie zna...
- Rozumiem... sam znam to uczucie nazbyt dobrze... - przysunął się do niej i czule objął ramieniem.
- Bo ja... dość niedawno zakończyłam toksyczną znajomość...
- Co on ci zrobił?
- Powiedzmy, że nie był najmilszym gościem, ale to już przeszłość. Nie chcę do tego wracać...
Wtuliła się w niego mocniej, żeby ukryć, ponownie wzbierające się w jej oczach, łzy. On musnął wargami jej czoło, by trochę ją uspokoić. Mógł się tylko domyślać, jak wielki ból teraz odczuwała... Z całych sił pragnął go jej odebrać i wziąć na swoje ramiona, by ukoić jej rozpacz. Chciał, żeby była szczęśliwa. Kiedy dziewczyna uspokoiła już swój oddech, miał czas, aby rozejrzeć się po jej sypialni. Ściany miały błękitny kolor i idealnie komponowały się z białymi meblami. Tuż obok biurka dostrzegł plakat The Jackson 5.
- Ej! Co to jest?
- Jak to co? Wasz plakat - uśmiechnęła się promiennie.
- Wyglądam tu... jak jakieś małe nie wiadomo co!
- Nie prawda! Wyszedłeś słodko... Nie to, co teraz...
Zaczął ją łaskotać i nie przestawał, dopóki nie odwołała swoich słów.
- Ahahhaha... dobrze już, dobrze! Tylko błagam, przestań... Jesteś teraz równie uroczy...
- I to mi się podoba - podsumował dumny jak paw.
- Napijesz się kakao?
- Czytasz mi w myślach...
Wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jego nieposkromiona dotąd natura, znów się odezwała. Nasłuchując, czy przyjaciółka nie wraca, zaczął wertować wszystkie możliwe półki i szafki. W jednej z nich, położonej najniżej, znalazł zielony zeszyt. Powoli otworzył go, nie mając pojęcia, że to co zobaczy, tak go zadziwi. Jego oczom objawiły się przepiękne szkice rysowane wprawną ręką właścicielki. Przerzucił kilka stron, a to, co zobaczył, wprawiło go w nie lada zakłopotanie. Był to idealny portret... Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie okazało się, że przedstawia właśnie jego. Zaskoczony, patrzył dalej. Kolejne kartki również zapełnione były jego podobiznami. Kiedy minął pierwszy szok, zwrócił większą uwagę na jeden z rysunków. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego, ale on spodobał mu się najbardziej, mimo iż wszystkie prace były genialne. Niewiele myśląc, wyrwał ulubiony szkic i schował do wewnętrznej kieszeni koszuli. Prawie w tym samym momencie klamka powoli drgnęła. Chłopak szybko odłożył zeszyt na miejsce i usiadł na łóżku, udając, że nie zmienił pozycji przez cały czas jej nieobecności.
- Nie nudziło ci się? - zapytała, podając mu czerwony kubek, wypełniony gorącym kakao.
- Bez ciebie? Zawsze... Dziękuję.
- To co masz mi do powiedzenia?
- W jakim sensie?
- Co zamierzasz zrobić w sprawie... Vicky? - z trudem przełknęła to imię.
- Nie mam pojęcia... Bardzo chciałbym z nią pogadać, ale boję się, że weźmie mnie za kretyna. Jestem dla niej za słaby.
- Żartujesz?! Jesteś świetnym chłopakiem! Gdybyś tylko chciał, mógłbyś mieć każdą! Jesteś troskliwy, zabawny, uroczy i przystojny. Prędzej to ona nie zasługuje na ciebie.
- Kocham cię, wiesz? - powiedział, przytulając się do niej.
- Wiem... Więc co zamierzasz zrobić?
- Jakoś do niej zagadam... coś wymyślę...
- Pomogę ci.
czwartek, 11 października 2012
Destiny_8
Siedzieli w pokoju Michaela i zastanawiali się, jak mu pomóc. Jermaine zajął miejsce na łóżku brata wygodnie się wylegując. Maddie, z naburmuszoną miną, przysiadła na parapecie, z założonymi na piersiach rękoma. Mike natomiast uprawiał nerwowy marsz po pokoju, intensywnie nad czymś rozmyślając.
- Brat, nie bój się. W końcu jesteś chyba facetem, a nie babą! Zagadaj do niej.
- Ale jak? O czym?
- Zapytaj, czy wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, bo jeśli nie, to możesz przejść jeszcze raz...
- Och, no to teraz dałeś Jer... Gorszego tekstu w życiu nie słyszałam!
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile dziewczyn na to leci.
- To chyba są chore psychicznie! Poza tym, w końcu też jestem dziewczyną więc jakieś tam pojęcie mam.
- Więc co, twoim zdaniem, powinien zrobić Mike, mądralo?
- Przede wszystkim nie powinien w ogóle do niej startować. To prosta, głupia i bezczelna lalunia, która za nic ma ludzi bez większych pieniędzy. Takie jest moje zdanie.
- Co z tego? Jest ładna. To wystarczy.
- Jesteś szowinistą, wiesz?
- Być może, ale przynajmniej nie jestem samotny.
- Gdybym tylko chciała, to byłabym w związku!
- Więc dlaczego nie jesteś?
- Bo nie chcę!
- A może to ciebie nie chcą?
Zobaczył, jak w jej oczach zaszkliły się łzy. Podniosła się i uciekła do siebie. Mimo, że Michael próbował ją zatrzymać, pobiegła do domu.
- Coś ty najlepszego narobił?!
- Jak to co? Trafiłem w sedno i to tak bardzo zabolało.
- Wiesz co? Nie mam ochoty teraz z tobą gadać...
- Już idę...
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Chłopak przybliżył się do okna i spojrzał na okno sąsiadki. Błękitne rolety były zaciągnięte, przez co odgrodziła się od świata. Nie mógł tego tak zostawić...
- Brat, nie bój się. W końcu jesteś chyba facetem, a nie babą! Zagadaj do niej.
- Ale jak? O czym?
- Zapytaj, czy wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, bo jeśli nie, to możesz przejść jeszcze raz...
- Och, no to teraz dałeś Jer... Gorszego tekstu w życiu nie słyszałam!
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile dziewczyn na to leci.
- To chyba są chore psychicznie! Poza tym, w końcu też jestem dziewczyną więc jakieś tam pojęcie mam.
- Więc co, twoim zdaniem, powinien zrobić Mike, mądralo?
- Przede wszystkim nie powinien w ogóle do niej startować. To prosta, głupia i bezczelna lalunia, która za nic ma ludzi bez większych pieniędzy. Takie jest moje zdanie.
- Co z tego? Jest ładna. To wystarczy.
- Jesteś szowinistą, wiesz?
- Być może, ale przynajmniej nie jestem samotny.
- Gdybym tylko chciała, to byłabym w związku!
- Więc dlaczego nie jesteś?
- Bo nie chcę!
- A może to ciebie nie chcą?
Zobaczył, jak w jej oczach zaszkliły się łzy. Podniosła się i uciekła do siebie. Mimo, że Michael próbował ją zatrzymać, pobiegła do domu.
- Coś ty najlepszego narobił?!
- Jak to co? Trafiłem w sedno i to tak bardzo zabolało.
- Wiesz co? Nie mam ochoty teraz z tobą gadać...
- Już idę...
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Chłopak przybliżył się do okna i spojrzał na okno sąsiadki. Błękitne rolety były zaciągnięte, przez co odgrodziła się od świata. Nie mógł tego tak zostawić...
wtorek, 9 października 2012
Destiny_7
- Maddie, śpisz?
Była wtulona w jego pierś. Złotawe włosy okalały jej bladą buzię, a czerwone usta lekko rozchylały się w spokojnym oddechu. Postanowił, że nie będzie jej budził. Delikatnie podniósł jej drobne ciało i zaniósł do swojej sypialni. Tam ostrożnie ułożył ją na łóżku i przykrył ją ciepłym kocem. Rozmyślał, czy stosownym byłoby położyć się obok niej. Jednak, po głębszym zastanowieniu, doszedł do wniosku, że mogłoby być to niezręczne dla nich obojga. Skulił się w fotelu i zasnął, myśląc o przyszłości...
*
- Myślisz, że wygrają?
- No jasne! To najlepsza drużyna w Stanach!
Siedzieli na drewnianych huśtawkach w ogrodzie przynależącym do domu Maddie. Popołudnie było ciepłe i słoneczne. Na błękitnym niebie, niczym obrazy, powoli przesuwały się puchate chmury. Delikatny wiatr szumiał tajemniczo w koronach drzew, roznosząc słodki śpiew ptaków. Jednym słowem, niedzielna sielanka. Wtem, z ulicy głównej, dobiegł ich dziewczęcy śmiech. Niezauważenie pokradli się bliżej i ukryli za ogrodzeniem. Mike znalazł dziurę między drewnianymi sztachetami i zaczął podglądanie. Ulicą szły trzy dziewczyny ubrane dość skąpo, nawet jak na tak upalny dzień. Dwie z nich, farbowane blondynki, co chwila , bez powodu, wybuchały śmiechem, po czym skrupulatnie poprawiały swoje długie włosy. Między nimi szła ciemnowłosa piękność. Dziewczyna miała na sobie krótką, jansową spódniczkę i kusy, biały żakiet. Na nogach połyskiwały buty na obcasie. Przyjrzał jej się trochę dokładniej. Mały, zadarty nos, pełne, rubinowe usta , czarne jak noc, błyszczące oczy i długie, hebanowe loki.
- To Vicky i jej służki - szepnęła z pogardą Madeline.
- Skąd ją znasz?
- Chodzi do szkoły po drugiej stronie ulicy. Trochę o niej słyszałam...
- Jest przepiękna...
- A ty tylko o jednym... Co ty wyrabiasz?!
Zobaczyła, jak Michael powoli wstaje, obnażając tym samym ich kryjówkę. Pociągnęła go silnie za rękaw koszuli, chroniąc przy tym jego reputację.
- Zwariowałeś?! Zobaczą cię!
- Właśnie o to mi chodzi... - patrzył w dal błędnym wzrokiem.
- Nie mów, że ona ci się spodobała...
- Jest cudowna i ...
- No i co dalej? Nic o niej nie wiesz! Nawet z nią nie rozmawiałeś! Opamiętaj się Mike!
- Zamierzam to zmienić.
- Daj spokój! Jeszcze będziesz miał okazję.
- Dlaczego nie teraz?
- Zaufaj mi... Czy kiedykolwiek chciałam źle dla ciebie?
- No nie...
- Więc proszę, chodźmy stąd - spojrzała na niego błagalnie.
- Ok...
Była wtulona w jego pierś. Złotawe włosy okalały jej bladą buzię, a czerwone usta lekko rozchylały się w spokojnym oddechu. Postanowił, że nie będzie jej budził. Delikatnie podniósł jej drobne ciało i zaniósł do swojej sypialni. Tam ostrożnie ułożył ją na łóżku i przykrył ją ciepłym kocem. Rozmyślał, czy stosownym byłoby położyć się obok niej. Jednak, po głębszym zastanowieniu, doszedł do wniosku, że mogłoby być to niezręczne dla nich obojga. Skulił się w fotelu i zasnął, myśląc o przyszłości...
*
- Myślisz, że wygrają?
- No jasne! To najlepsza drużyna w Stanach!
Siedzieli na drewnianych huśtawkach w ogrodzie przynależącym do domu Maddie. Popołudnie było ciepłe i słoneczne. Na błękitnym niebie, niczym obrazy, powoli przesuwały się puchate chmury. Delikatny wiatr szumiał tajemniczo w koronach drzew, roznosząc słodki śpiew ptaków. Jednym słowem, niedzielna sielanka. Wtem, z ulicy głównej, dobiegł ich dziewczęcy śmiech. Niezauważenie pokradli się bliżej i ukryli za ogrodzeniem. Mike znalazł dziurę między drewnianymi sztachetami i zaczął podglądanie. Ulicą szły trzy dziewczyny ubrane dość skąpo, nawet jak na tak upalny dzień. Dwie z nich, farbowane blondynki, co chwila , bez powodu, wybuchały śmiechem, po czym skrupulatnie poprawiały swoje długie włosy. Między nimi szła ciemnowłosa piękność. Dziewczyna miała na sobie krótką, jansową spódniczkę i kusy, biały żakiet. Na nogach połyskiwały buty na obcasie. Przyjrzał jej się trochę dokładniej. Mały, zadarty nos, pełne, rubinowe usta , czarne jak noc, błyszczące oczy i długie, hebanowe loki.
- To Vicky i jej służki - szepnęła z pogardą Madeline.
- Skąd ją znasz?
- Chodzi do szkoły po drugiej stronie ulicy. Trochę o niej słyszałam...
- Jest przepiękna...
- A ty tylko o jednym... Co ty wyrabiasz?!
Zobaczyła, jak Michael powoli wstaje, obnażając tym samym ich kryjówkę. Pociągnęła go silnie za rękaw koszuli, chroniąc przy tym jego reputację.
- Zwariowałeś?! Zobaczą cię!
- Właśnie o to mi chodzi... - patrzył w dal błędnym wzrokiem.
- Nie mów, że ona ci się spodobała...
- Jest cudowna i ...
- No i co dalej? Nic o niej nie wiesz! Nawet z nią nie rozmawiałeś! Opamiętaj się Mike!
- Zamierzam to zmienić.
- Daj spokój! Jeszcze będziesz miał okazję.
- Dlaczego nie teraz?
- Zaufaj mi... Czy kiedykolwiek chciałam źle dla ciebie?
- No nie...
- Więc proszę, chodźmy stąd - spojrzała na niego błagalnie.
- Ok...
piątek, 5 października 2012
Destiny_6
- Gdzie wyście się podziewali?! - zapytała przerażona Katherine, kiedy stanęli w drzwiach, ociekając wodą.
- Mieliśmy małą kąpiel Mamo, nie denerwuj się. Zobacz, mamy gościa.
Zza Michaela wychyliła się równie mokra Madeline, uśmiechając się nieśmiało do matki swojego przyjaciela.
- No dobrze już, idźcie się przebrać. A ty Maddie, masz jakieś suche ubrania?
- Chciałam się właśnie przebrać, ale rodzice razem z Kevinem pojechali na zakupy i nie mm jak dostać się do domu...
- Spokojnie Mamo, zaraz coś jen znajdziemy...
Pociągnął dziewczynę za rękę i wbiegli razem na górę. Kiedy już drzwi jego pokoju się zamknęły, zaprosił przyjaciółkę do łazienki, a sam zaczął szukać dla niej jakichś ubrań.
- Może być sweter i jeansy?
- Co? Nic nie słyszę! Woda zagłusza!
- Pytam, czy może być sweter i jeansy?!
-A twoje?
- Tak...
- To mogą być.
Usłyszał jej śmiech. Ułożył rzeczy na oparciu krzesła i zaczął się przebierać. Właśnie zapiął spodnie, rozglądając się jednocześnie za koszulą, gdy z łazienki wychyliła się Maddie.
- Mógłbyś podać mi ubrania?
- Uhm... oczywiście.
Trochę skrępowany sięgnął po rzeczy i podał przyjaciółce. Zapiął błękitną koszulę, usiadłszy na łóżku.
- Przepraszam, że tak długo, ale mam taki głupi zwyczaj wąchania cudzych perfum. Muszę przyznać, że twoje są przepiękne.
- Dziękuję... Lepiej chodźmy już na dół. Mama pewnie się niecierpliwi... Do twarzy ci w tym sweterku - uśmiechnął się głupkowato.
- Z pewnością lepiej niż tobie.
Pokazała mu język i zbiegła po schodach. Wpadła do kuchni, strasząc tym samym i tak już zdenerwowaną Katherine. Za nią wbiegł Michael, uśmiechnięty od ucha do ucha. Ucałował zaskoczoną matkę i usiadł na kuchennym blacie.
- Chcecie, żebym umarła na zawał?!
- Przepraszamy panią bardzo. Po prostu...
- Nie możemy doczekać się twojej wspaniałej kolacji - dokończył chłopak.
- No dobrze... Siadajcie już do stołu, zaraz podam kurczaka z warzywami.
- Może pomogę?
- To bardzo miło z twojej strony Maddie, ale nie trzeba.
- Oboje ci pomożemy Mamo.
Zaczęli nakrywać do stołu, gdy nagle do jadalni wparowali trzej chłopcy. Uśmiechnęli się promiennie do pięknej sąsiadki. Następnie, z ogrodu, przyszła Janet z bukietem mleczy w dłoni i wręczyła go matce. Z góry słychać było trajkoczącą przez telefon La Toyę. Usiadła do stołu, nie odrywając słuchawki od ucha.
- Skończ już to paplanie. Kolacja jest już na stole.
- Och! Muszę już kończyć Dimond, pogadamy później.
Rozłączyła się i spojrzała z zaciekawieniem na gościa. Kiedy już wszystkie półmiski znalazły się na właściwych miejscach, odmówiono modlitwę i rozpoczęto posiłek.
- Będziecie z Mike'iem chodzić do jednej klasy, tak? - zagadnęła pani domu.
- Zgadza się. I z tego, co mówiła mi mama, Janet będzie w tej samej klasie, co Kevin.
- To cudownie!
- Skąd się przeprowadziliście? - zapytał Marlon. - Muszę wiedzieć, gdzie szukać takich pięknych dziewczyn.
- Urodziłam się w Londynie...
- Tęsknisz za domem?
- Może trochę... Ale tutaj też jest fajnie - uśmiechnęła się do Michaela.
- Może przenocujesz u nas dzisiaj? Planowaliśmy sobie maraton horrorów - zaczął Jermaine.
- Nie nadaję się do takich filmów... Jestem strasznym tchórzem...
- To nic, przy nas nie będziesz się bała - puścił do niej oczko. - A rodzice też nie będą mieli nic przeciwko.
- Musiałabym zapytać...
- Już ja się tym zajmę, kochanie - powiedziała czule Katherine.
Przyszedł czas na sprzątanie po kolacji, które okazało się świetną zabawą. Jermaine i Randy zmywali naczynia, nucąc przy tym znane im świetnie kawałki. La Toya, na zmianę z Janet, śpiewała żeńską partię podczas wycierania sztućców, a Mike z Marlonem tworzyli chórki w przerwach od ustawiania dużej kanapy przed ekranem, na którym miały być wyświetlane filmy. Jej, w przydziale, dostało się wytarcie stołu i zwinięcie kremowego obrusu. Kiedy już wszystko było, pani Jackson przygotowała dzieciom małe przekąski, a sama położyła się spać. Młodzież rozsiadła się wygodnie na puszystym dywanie. Poustawiali obok siebie tacki z owocami, chipsami i słonymi orzeszkami,a na stole, soki i 2 butelki coli. Ktoś włączył rzutnik i, na białym materiale, pojawił się pierwszy kadr filmu grozy. Maddie, siedząc obok Michaela, próbowała zgrywać odważną. Cieszyła się, że ma go obok siebie, mimo, że nie było się czego obawiać. Po około pół godzinie pierwszego filmu, mała Janet spała niczym niemowlę w swojej sypialni na górze. La Toya siedziała, obejmując podkurczone kolana, z napiętymi nerwami do granic możliwości. Jermaine wpatrywał się w ekran ze średnim zainteresowaniem, za to Marlon, wolał, zamiast na film, zerkać na uroczą sąsiadkę. Ta, wtulona w pierś przyjaciela, próbując nie trząść się ze strachu, przymykała powieki. Michael z uśmiechem na ustach, pochłaniając co chwilę kilka słonych orzeszków, oglądał wilkołaka pożerającego swoją kolejną ofiarę...
- Mieliśmy małą kąpiel Mamo, nie denerwuj się. Zobacz, mamy gościa.
Zza Michaela wychyliła się równie mokra Madeline, uśmiechając się nieśmiało do matki swojego przyjaciela.
- No dobrze już, idźcie się przebrać. A ty Maddie, masz jakieś suche ubrania?
- Chciałam się właśnie przebrać, ale rodzice razem z Kevinem pojechali na zakupy i nie mm jak dostać się do domu...
- Spokojnie Mamo, zaraz coś jen znajdziemy...
Pociągnął dziewczynę za rękę i wbiegli razem na górę. Kiedy już drzwi jego pokoju się zamknęły, zaprosił przyjaciółkę do łazienki, a sam zaczął szukać dla niej jakichś ubrań.
- Może być sweter i jeansy?
- Co? Nic nie słyszę! Woda zagłusza!
- Pytam, czy może być sweter i jeansy?!
-A twoje?
- Tak...
- To mogą być.
Usłyszał jej śmiech. Ułożył rzeczy na oparciu krzesła i zaczął się przebierać. Właśnie zapiął spodnie, rozglądając się jednocześnie za koszulą, gdy z łazienki wychyliła się Maddie.
- Mógłbyś podać mi ubrania?
- Uhm... oczywiście.
Trochę skrępowany sięgnął po rzeczy i podał przyjaciółce. Zapiął błękitną koszulę, usiadłszy na łóżku.
- Przepraszam, że tak długo, ale mam taki głupi zwyczaj wąchania cudzych perfum. Muszę przyznać, że twoje są przepiękne.
- Dziękuję... Lepiej chodźmy już na dół. Mama pewnie się niecierpliwi... Do twarzy ci w tym sweterku - uśmiechnął się głupkowato.
- Z pewnością lepiej niż tobie.
Pokazała mu język i zbiegła po schodach. Wpadła do kuchni, strasząc tym samym i tak już zdenerwowaną Katherine. Za nią wbiegł Michael, uśmiechnięty od ucha do ucha. Ucałował zaskoczoną matkę i usiadł na kuchennym blacie.
- Chcecie, żebym umarła na zawał?!
- Przepraszamy panią bardzo. Po prostu...
- Nie możemy doczekać się twojej wspaniałej kolacji - dokończył chłopak.
- No dobrze... Siadajcie już do stołu, zaraz podam kurczaka z warzywami.
- Może pomogę?
- To bardzo miło z twojej strony Maddie, ale nie trzeba.
- Oboje ci pomożemy Mamo.
Zaczęli nakrywać do stołu, gdy nagle do jadalni wparowali trzej chłopcy. Uśmiechnęli się promiennie do pięknej sąsiadki. Następnie, z ogrodu, przyszła Janet z bukietem mleczy w dłoni i wręczyła go matce. Z góry słychać było trajkoczącą przez telefon La Toyę. Usiadła do stołu, nie odrywając słuchawki od ucha.
- Skończ już to paplanie. Kolacja jest już na stole.
- Och! Muszę już kończyć Dimond, pogadamy później.
Rozłączyła się i spojrzała z zaciekawieniem na gościa. Kiedy już wszystkie półmiski znalazły się na właściwych miejscach, odmówiono modlitwę i rozpoczęto posiłek.
- Będziecie z Mike'iem chodzić do jednej klasy, tak? - zagadnęła pani domu.
- Zgadza się. I z tego, co mówiła mi mama, Janet będzie w tej samej klasie, co Kevin.
- To cudownie!
- Skąd się przeprowadziliście? - zapytał Marlon. - Muszę wiedzieć, gdzie szukać takich pięknych dziewczyn.
- Urodziłam się w Londynie...
- Tęsknisz za domem?
- Może trochę... Ale tutaj też jest fajnie - uśmiechnęła się do Michaela.
- Może przenocujesz u nas dzisiaj? Planowaliśmy sobie maraton horrorów - zaczął Jermaine.
- Nie nadaję się do takich filmów... Jestem strasznym tchórzem...
- To nic, przy nas nie będziesz się bała - puścił do niej oczko. - A rodzice też nie będą mieli nic przeciwko.
- Musiałabym zapytać...
- Już ja się tym zajmę, kochanie - powiedziała czule Katherine.
Przyszedł czas na sprzątanie po kolacji, które okazało się świetną zabawą. Jermaine i Randy zmywali naczynia, nucąc przy tym znane im świetnie kawałki. La Toya, na zmianę z Janet, śpiewała żeńską partię podczas wycierania sztućców, a Mike z Marlonem tworzyli chórki w przerwach od ustawiania dużej kanapy przed ekranem, na którym miały być wyświetlane filmy. Jej, w przydziale, dostało się wytarcie stołu i zwinięcie kremowego obrusu. Kiedy już wszystko było, pani Jackson przygotowała dzieciom małe przekąski, a sama położyła się spać. Młodzież rozsiadła się wygodnie na puszystym dywanie. Poustawiali obok siebie tacki z owocami, chipsami i słonymi orzeszkami,a na stole, soki i 2 butelki coli. Ktoś włączył rzutnik i, na białym materiale, pojawił się pierwszy kadr filmu grozy. Maddie, siedząc obok Michaela, próbowała zgrywać odważną. Cieszyła się, że ma go obok siebie, mimo, że nie było się czego obawiać. Po około pół godzinie pierwszego filmu, mała Janet spała niczym niemowlę w swojej sypialni na górze. La Toya siedziała, obejmując podkurczone kolana, z napiętymi nerwami do granic możliwości. Jermaine wpatrywał się w ekran ze średnim zainteresowaniem, za to Marlon, wolał, zamiast na film, zerkać na uroczą sąsiadkę. Ta, wtulona w pierś przyjaciela, próbując nie trząść się ze strachu, przymykała powieki. Michael z uśmiechem na ustach, pochłaniając co chwilę kilka słonych orzeszków, oglądał wilkołaka pożerającego swoją kolejną ofiarę...
środa, 3 października 2012
Destiny_5
Chodźmy się przejść! - zaproponowała dziewczyna.
- A może najpierw przebierzemy się z tych galowych ciuchów, bo ludzie będą się dziwnie gapić...
- Ok. W takim razie będę gotowa za 15 minut.
Zniknęła za drzwiami swojego domu. Michael uśmiechnął się pod nosem. Pośpiesznie dotarł do swojego pokoju, wygrzebał z szafy jeansowe spodnie i jasny T-shirt. Wciągnął go na siebie i poszedł do łazienki. Skropił się delikatnie swoimi ulubionymi perfumami, po czym zbiegł na dół.
- Mamuś, idę z Maddie rozejrzeć się po okolicy, wrócę na kolację - rzucił na wychodnym.
- Zaczekaj!
- Co się stało?
- Weź ze sobą Janet. Bardzo chciała iść na spacer.
- Ale Mamo...
- Bez dyskusji. Jan, jesteś gotowa?
- Tak.
Z góry zeszła dziewczynka w "wojskowych" spodniach i białej koszulce. Uśmiechnęła się szczerze do brata, a wtedy ten nie potrafił już się na nią gniewać. Mała założyła jeszcze zieloną bejsbolówkę i razem wyszli przed dom. Spojrzał w górę. Zobaczył okno w sypialni Maddie i ją samą rozczesującą swoje długie włosy. Dziewczyna dostrzegła przyjaciela, wychyliła się przez okno i zawołała:
- Już idę!
Podeszli pod jej dom. Z okna od strony kuchni bacznie przyglądała mu się Sarah. Onieśmielony jej przeszywającym wzrokiem, kiwnął głową, mówiąc "dzień dobry". Gospodyni odpowiedziała mu szczerym uśmiechem. Drzwi główne lekko skrzypnęły i otworzyły się powoli. Zza nich wyłoniła się uśmiechnięta Maddie, ubrana w krótkie, niebieskie szorty i biały T-shirt. Na nogach miała czarno-białe trampki, a na lśniących włosach, rzemykową przepaskę. Podeszła do Michaela i uścisnęła go na powitanie, potem to samo uczyniła z Janet. Chłopak zastanawiał się, dlaczego nie przeszedł go dreszcz, ani nie poczuł nic podobnego? Może jest jeszcze za wcześnie...
- Przepraszam, ale Mama powiedziała, że Dunk musi iść z nami...
- Nie mów tak do mnie! - oburzyła się mała.
- Nic się nie stało. Myślę, że Janet to bardzo mila dziewczynka i na pewno będziemy się razem świetnie bawić.
- Obyś miała rację.
Ruszyli szeroką ulicą, mijając po drodze kilkanaście domów, takich samych, jak ich własne. Czas upływał im na rozmowie, żartach i zaglądaniu do sąsiedzkich okien. Po godzinnym spacerze dotarli na plażę. Morze spokojnie pochłaniało zachodzące słońce. Usiedli na brzegu, mocząc nogi w ciepłej wodzie. Fale rozbijające się o skaliste wybrzeże wybijały nieprzerwany rytm, a ptaki wyśpiewywały słodką dla ucha melodię.
- Mike, mogę się wykąpać?
- Żartujesz Jan?! Przecież Mama by mnie zabiła, gdybym ci pozwolił...
- Nie bądź takim sztywniakiem - zażartowała Maddie. - A może boisz się wody?
- Ja wam zaraz dam!
Chwycił młodszą siostrę i razem z nią wpadł do lazurowej, spokojnej wody. Mała, piszcząc i śmiejąc się naprzemiennie, chlapała, i tak mokrego już, brata. Dziewczyna stała na brzegu, śmiejąc się serdecznie.
- Z czego się tak śmiejesz Maddie? Właź do nas, albo sam po ciebie pójdę!
- Nie dogonisz mnie!
- Chcesz się założyć?
- Nie masz szans!
Pomógł Janet wygramolić się z wody, a sam rozpoczął gonitwę za przyjaciółką. Za każdym razem, gdy już prawie ją miał, udawało jej się uciec. W pewnym momencie przykucnęła, a on, zapamiętawszy się w szaleńczym biegu, nie był w stanie się zatrzymać. Wpadł na nią, przekoziołkował parę metrów i usiadł na ciepłym piachu. Podbiegła do niego, zaniepokojona jego niewyraźną miną.
- Wszystko ok Mike? - zapytała, delikatnie się nad nim nachylając.
- Wiesz, zastanawiam się...
- Nad czym?
- Czy jestem w tobie zakochany...
- Ja też ciągle zadaję sobie to pytanie. Możemy to łatwo sprawdzić...
- Jak?
Usiadła obok niego i musnęła swoimi wargami jego wilgotne usta. To co się działo, chyba obojgu sprawiało przyjemność, ponieważ tkwili w tym pocałunku jeszcze przez dłuższą chwilę. Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, Maddie spojrzała na przyjaciela, bez najmniejszego zawstydzenia.
- I co? Poczułeś coś wyjątkowego?
- Uhm... Nie zrozum mnie źle, ale ... To chyba nie jest miłość - odezwał się nieśmiało.
Niespodziewanie objęła go ramionami i mocno przytuliła. Potem usiadła naprzeciw niego i z błyskiem w oczach przyglądała mu się przez dłuższy czas.
- No to chyba jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała dziarsko.
- Chyba tak. Może lepiej już chodźmy. Odprowadzę cię. Może Mama mnie nie ukatrupi...
- Idziecie? Bo ja już umieram z głodu - powiedziała mała Janet i chwyciła za rękę starszego brata.
- A może najpierw przebierzemy się z tych galowych ciuchów, bo ludzie będą się dziwnie gapić...
- Ok. W takim razie będę gotowa za 15 minut.
Zniknęła za drzwiami swojego domu. Michael uśmiechnął się pod nosem. Pośpiesznie dotarł do swojego pokoju, wygrzebał z szafy jeansowe spodnie i jasny T-shirt. Wciągnął go na siebie i poszedł do łazienki. Skropił się delikatnie swoimi ulubionymi perfumami, po czym zbiegł na dół.
- Mamuś, idę z Maddie rozejrzeć się po okolicy, wrócę na kolację - rzucił na wychodnym.
- Zaczekaj!
- Co się stało?
- Weź ze sobą Janet. Bardzo chciała iść na spacer.
- Ale Mamo...
- Bez dyskusji. Jan, jesteś gotowa?
- Tak.
Z góry zeszła dziewczynka w "wojskowych" spodniach i białej koszulce. Uśmiechnęła się szczerze do brata, a wtedy ten nie potrafił już się na nią gniewać. Mała założyła jeszcze zieloną bejsbolówkę i razem wyszli przed dom. Spojrzał w górę. Zobaczył okno w sypialni Maddie i ją samą rozczesującą swoje długie włosy. Dziewczyna dostrzegła przyjaciela, wychyliła się przez okno i zawołała:
- Już idę!
Podeszli pod jej dom. Z okna od strony kuchni bacznie przyglądała mu się Sarah. Onieśmielony jej przeszywającym wzrokiem, kiwnął głową, mówiąc "dzień dobry". Gospodyni odpowiedziała mu szczerym uśmiechem. Drzwi główne lekko skrzypnęły i otworzyły się powoli. Zza nich wyłoniła się uśmiechnięta Maddie, ubrana w krótkie, niebieskie szorty i biały T-shirt. Na nogach miała czarno-białe trampki, a na lśniących włosach, rzemykową przepaskę. Podeszła do Michaela i uścisnęła go na powitanie, potem to samo uczyniła z Janet. Chłopak zastanawiał się, dlaczego nie przeszedł go dreszcz, ani nie poczuł nic podobnego? Może jest jeszcze za wcześnie...
- Przepraszam, ale Mama powiedziała, że Dunk musi iść z nami...
- Nie mów tak do mnie! - oburzyła się mała.
- Nic się nie stało. Myślę, że Janet to bardzo mila dziewczynka i na pewno będziemy się razem świetnie bawić.
- Obyś miała rację.
Ruszyli szeroką ulicą, mijając po drodze kilkanaście domów, takich samych, jak ich własne. Czas upływał im na rozmowie, żartach i zaglądaniu do sąsiedzkich okien. Po godzinnym spacerze dotarli na plażę. Morze spokojnie pochłaniało zachodzące słońce. Usiedli na brzegu, mocząc nogi w ciepłej wodzie. Fale rozbijające się o skaliste wybrzeże wybijały nieprzerwany rytm, a ptaki wyśpiewywały słodką dla ucha melodię.
- Mike, mogę się wykąpać?
- Żartujesz Jan?! Przecież Mama by mnie zabiła, gdybym ci pozwolił...
- Nie bądź takim sztywniakiem - zażartowała Maddie. - A może boisz się wody?
- Ja wam zaraz dam!
Chwycił młodszą siostrę i razem z nią wpadł do lazurowej, spokojnej wody. Mała, piszcząc i śmiejąc się naprzemiennie, chlapała, i tak mokrego już, brata. Dziewczyna stała na brzegu, śmiejąc się serdecznie.
- Z czego się tak śmiejesz Maddie? Właź do nas, albo sam po ciebie pójdę!
- Nie dogonisz mnie!
- Chcesz się założyć?
- Nie masz szans!
Pomógł Janet wygramolić się z wody, a sam rozpoczął gonitwę za przyjaciółką. Za każdym razem, gdy już prawie ją miał, udawało jej się uciec. W pewnym momencie przykucnęła, a on, zapamiętawszy się w szaleńczym biegu, nie był w stanie się zatrzymać. Wpadł na nią, przekoziołkował parę metrów i usiadł na ciepłym piachu. Podbiegła do niego, zaniepokojona jego niewyraźną miną.
- Wszystko ok Mike? - zapytała, delikatnie się nad nim nachylając.
- Wiesz, zastanawiam się...
- Nad czym?
- Czy jestem w tobie zakochany...
- Ja też ciągle zadaję sobie to pytanie. Możemy to łatwo sprawdzić...
- Jak?
Usiadła obok niego i musnęła swoimi wargami jego wilgotne usta. To co się działo, chyba obojgu sprawiało przyjemność, ponieważ tkwili w tym pocałunku jeszcze przez dłuższą chwilę. Kiedy wreszcie odsunęli się od siebie, Maddie spojrzała na przyjaciela, bez najmniejszego zawstydzenia.
- I co? Poczułeś coś wyjątkowego?
- Uhm... Nie zrozum mnie źle, ale ... To chyba nie jest miłość - odezwał się nieśmiało.
Niespodziewanie objęła go ramionami i mocno przytuliła. Potem usiadła naprzeciw niego i z błyskiem w oczach przyglądała mu się przez dłuższy czas.
- No to chyba jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała dziarsko.
- Chyba tak. Może lepiej już chodźmy. Odprowadzę cię. Może Mama mnie nie ukatrupi...
- Idziecie? Bo ja już umieram z głodu - powiedziała mała Janet i chwyciła za rękę starszego brata.
Destiny_4
- Michael, kochanie, wstawaj już... Maddie jest na dole i czeka na ciebie...
- Co? - zapytał ledwo przytomny. - Jaka Maddie?
- Nasza sąsiadka. Mieliście iść dziś razem do szkoły.
Zerwał się z łóżka i rozhisteryzowanym wzrokiem szukał ubrań, które wczoraj tak skrupulatnie przygotowywał. Matka opuściła jego sypialnię, a on, w pośpiechu, wpadł pod prysznic. Chwilę później, chwiejąc się na jednej nodze, zakładał czarne spodnie. Następnie wciągnął na swoje ramiona, w kolorze kawy z mlekiem, białą, elegancką koszulę. Wychylił się przez okno i zerwał z wysokiej jabłonki kwiat, w tej samej chwili subtelny zapach rozszedł się po całym pokoju. Chłopak schował roślinę za plecami i popędził na dół. Zdyszany, stanął w salonie. Madeline siedziała na kanapie w czarnej sukience, do kolan, z białym kołnierzykiem. Na nogach miała buty na niewysokim obcasie, a jej włosy były zaplecione w długi, równy warkocz. Spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
- Przepraszam Maddie, zaspałem... Ale mam tu coś, w ramach rekompensaty... - mówiąc to, wręczył jej białoróżowy kwiat.
- Jejku... Dziękuję - cmoknęła go w policzek - To kwiat jabłoni? Tej z waszego ogródka?
- Tak...
Zdziwił się. Przepiękna dziewczyna właśnie go pocałowała, a on nie poczuł kompletnie nic. Najmniejszego drżenia serca, najdelikatniejszego motyla w brzuchu. Stwierdził, że może jest na to jeszcze za wcześnie. Uśmiechnął się do dziewczyny i zaprowadził ją do drzwi. W progu zdążył jeszcze cmoknąć Mamę na pożegnanie i wyszedł.
- Co? - zapytał ledwo przytomny. - Jaka Maddie?
- Nasza sąsiadka. Mieliście iść dziś razem do szkoły.
Zerwał się z łóżka i rozhisteryzowanym wzrokiem szukał ubrań, które wczoraj tak skrupulatnie przygotowywał. Matka opuściła jego sypialnię, a on, w pośpiechu, wpadł pod prysznic. Chwilę później, chwiejąc się na jednej nodze, zakładał czarne spodnie. Następnie wciągnął na swoje ramiona, w kolorze kawy z mlekiem, białą, elegancką koszulę. Wychylił się przez okno i zerwał z wysokiej jabłonki kwiat, w tej samej chwili subtelny zapach rozszedł się po całym pokoju. Chłopak schował roślinę za plecami i popędził na dół. Zdyszany, stanął w salonie. Madeline siedziała na kanapie w czarnej sukience, do kolan, z białym kołnierzykiem. Na nogach miała buty na niewysokim obcasie, a jej włosy były zaplecione w długi, równy warkocz. Spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
- Przepraszam Maddie, zaspałem... Ale mam tu coś, w ramach rekompensaty... - mówiąc to, wręczył jej białoróżowy kwiat.
- Jejku... Dziękuję - cmoknęła go w policzek - To kwiat jabłoni? Tej z waszego ogródka?
- Tak...
Zdziwił się. Przepiękna dziewczyna właśnie go pocałowała, a on nie poczuł kompletnie nic. Najmniejszego drżenia serca, najdelikatniejszego motyla w brzuchu. Stwierdził, że może jest na to jeszcze za wcześnie. Uśmiechnął się do dziewczyny i zaprowadził ją do drzwi. W progu zdążył jeszcze cmoknąć Mamę na pożegnanie i wyszedł.
Subskrybuj:
Posty (Atom)