- Michael, zdaje się, że jesteś w tym samym wieku co Maddie. Może porozmawiacie sobie spokojnie?
Uśmiechnął się zachęcająco, a ona przytaknęła jego bezgłośnej propozycji. W milczeniu wchodzili po schodach i znaleźli się w jego pokoju. Usiadła na zielonkawym fotelu i rozglądała się dookoła. Chłopak, dopiero po kilku minutach, postanowił przerwać milczenie.
- Masz śliczne imię - spojrzał na nią zawstydzony.
- Bardzo dziękuję. A tyn masz na imię Michael, tak?
- Zgadza się. Skąd się tu sprowadziliście?
- Z Wielkiej Brytanii, a wy?
- Z Gary... Już wiesz, gdzie będziesz chodziła do szkoły?
- Jest tu gdzieś w pobliżu jakieś liceum... Ale nie wiem dokładnie jak się nazywa...
- To tak jak ja. A która klasa?
- Klasa pani Venice.
- Ja też! - wyszczerzył się w uśmiechu.
- Mam pewne pytanie, ale nie chciałabym być niegrzeczna...
- Spokojnie, mów śmiało.
- To wy jesteście Jacksons 5?
- Uhm... Powiedzmy. Nie poznałaś jeszcze całego naszego składu i naszej siostry Rebbie.
- To ile was jest?
- Dziewięcioro. Ja jestem siódmy. Ile lat ma twój brat?
- 9.
- To tyle samo co Janet.
- Może się dogadają.
- Może...
Znów nastąpiło milczenie. Dziewczyna wzrokiem podążyła w kierunku regału wypełnionego lekturami. Wstała i wzięła do rąk cienką książeczkę.
- "Mały Książę"?
- Tak. To moja ulubiona książka - odparł nieśmiało.
- Żartujesz, prawda?
- Nie, dlaczego? - spojrzał na nią zaniepokojony.
- Uwielbiam ją. Mimo że to książka dla dzieci, to tak naprawdę każdy dzięki niej może się wiele nauczyć...
- Właśnie za to ją kocham..
Dziewczyna w tym świetle wyglądała tak cudownie. Długie włosy lśniły, a promienie słoneczne, wpadające przez okno, muskały jej, rumianą jeszcze, buzię. Zdawało się, że mówią tym samym językiem, rozumianym tylko przez ich dwoje. Mimo iż znali się dopiero od godziny, zdążyli już wpaść w sidła przyjaźni. Doskonale się dopełniali.
- Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Lubię rysować i to nawet bardzo. Mam taki szkicownik, w którym gromadzę wszystkie swoje prace.
- Mógłbym go obejrzeć? - zapytał entuzjastycznie.
- Przepraszam, ale nie. Nikt go nigdy nie widział i lepiej niech tak zostanie. Serio, nie ma czego oglądać.
- Skromnisia, co?
- Raczej osoba realnie oceniająca swoje umiejętności, a raczej kompletny ich brak.
- Przesadzasz... Ale skoro tak chcesz, to ok.
- Maddie! Zejdź na dół, proszę! Musimy już iść. Jutro pierwszy dzień szkoły.
- Przepraszam cię...
- To nic. Odprowadzę cię.
Zeszli razem, uśmiechnięci, choć jeszcze trochę zawstydzeni. Robinowie pożegnali się i, wypuszczeni dopiero po przyjęciu sporej porcji pysznej szarlotki Katherine na wynos, wrócili do siebie.
- Ej! Niezła jest ta Maddie! - szturchnął Michaela Jermaine.
- No... Niczego sobie... - dodał Marlon.
- Dajcie spokój! Zobaczyliście ładną dziewczynę i zgłupieliście do reszty!
La Toya stanęła w obronie nowej sąsiadki. Rozgoniła chłopców do ich pokoi i szepnęła do Mike'a:
- Ładnie razem wyglądacie...
niedziela, 30 września 2012
Destiny_2
- Dzieciaki! Już idą! Zejdźcie na dół!
Mike zjawił się jako pierwszy. Stanął i, zniecierpliwiony, wciąż nerwowo zerkał na drzwi. Chwilę po nim zjawiła się cała reszta rodzeństwa. Usłyszeli dzwonek, a najstarszy z chłopców otworzył gościom. Mężczyzna było dość wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w jeansowe spodnie i białą koszulę. Za nim stała szczupła kobieta o blond włosach sięgających ramion. Miała na sobie granatową spódnicę przed kolano i szaro-niebieską bluzkę z luźnymi rękawami. Następnie pojawił się chłopiec w luźnym T-shircie i poprzecieranych gdzieniegdzie spodniach. Falujące, jasne włosy były w artystycznym nieładzie. Na końcu zobaczył zjawiskową istotę. Długie nogi, idealna talia, drobna buzia, rumiane policzki, malinowe usta, szmaragdowe oczy i długie, złote włosy, które, rozpuszczone, opadały na jej plecy. Spojrzała przez chwilę na zaczarowanego chłopaka, po czym odwróciła się, by uścisnąć uradowaną Katherine. Kolejno witała się ze wszystkimi z Jacksonów. Kiedy podeszła do Michaela, zerknęła na niego nieśmiało spod gęstych rzęs. Potem wróciła do swojej rodziny.
- Bardzo nam miło państwa poznać. Ja nazywam się Bill, to moja żona Sarah, a to nasze dzieci: Kevin i Madeline.
- Nam również jest bardzo miło, ale, skoro mamy być sąsiadami, to może mówmy sobie po imieniu? Nazywam się Katherine, a to są: Jermaine, Marlon, Randy, Michael, La Toya i Janet. A teraz zapraszam do salonu.
Mike zjawił się jako pierwszy. Stanął i, zniecierpliwiony, wciąż nerwowo zerkał na drzwi. Chwilę po nim zjawiła się cała reszta rodzeństwa. Usłyszeli dzwonek, a najstarszy z chłopców otworzył gościom. Mężczyzna było dość wysoki i dobrze zbudowany, ubrany w jeansowe spodnie i białą koszulę. Za nim stała szczupła kobieta o blond włosach sięgających ramion. Miała na sobie granatową spódnicę przed kolano i szaro-niebieską bluzkę z luźnymi rękawami. Następnie pojawił się chłopiec w luźnym T-shircie i poprzecieranych gdzieniegdzie spodniach. Falujące, jasne włosy były w artystycznym nieładzie. Na końcu zobaczył zjawiskową istotę. Długie nogi, idealna talia, drobna buzia, rumiane policzki, malinowe usta, szmaragdowe oczy i długie, złote włosy, które, rozpuszczone, opadały na jej plecy. Spojrzała przez chwilę na zaczarowanego chłopaka, po czym odwróciła się, by uścisnąć uradowaną Katherine. Kolejno witała się ze wszystkimi z Jacksonów. Kiedy podeszła do Michaela, zerknęła na niego nieśmiało spod gęstych rzęs. Potem wróciła do swojej rodziny.
- Bardzo nam miło państwa poznać. Ja nazywam się Bill, to moja żona Sarah, a to nasze dzieci: Kevin i Madeline.
- Nam również jest bardzo miło, ale, skoro mamy być sąsiadami, to może mówmy sobie po imieniu? Nazywam się Katherine, a to są: Jermaine, Marlon, Randy, Michael, La Toya i Janet. A teraz zapraszam do salonu.
piątek, 28 września 2012
Destiny_1
Nareszcie był sam. Te kilka godzin spędzonych w samochodzie z rodziną wycieńczyło go niewiarygodnie. Zewsząd otaczały go brązowe kartony pełne pamiątek, drobiazgów i rzeczy zapewne nikomu już niepotrzebnych. Siedział na twardym krześle, rozglądając się po pokoju. Nie było on duży. W rogu stało metalowe łóżko, a właściwie sam jego szkielet. Poprzedni właściciel domu widocznie bardzo przywiązał się do materaca. Spojrzał trochę wyżej. Pożółkłe ściany nie wyglądały zachęcająco, jednak on czuł, że to będzie jego niebo na ziemi. Zazna tu spokój, ucieknie od problemów i zaszyje się tu, by poukładać własne myśli. Wreszcie będzie miał swój azyl, którego nie będzie musiał z nikim dzielić. To nie tak, że źle mieszkało mu się z Jermaine'em, wręcz przeciwnie. Uwielbiał ich wspólne żarty płatane domownikom. Brat wciąż był jego mentorem w sprawach męsko-damskich. Może to trochę dziwne, ale mimo swoich 17 lat nigdy nie był blisko z żadną dziewczyną. No chyba, że wzięłoby się pod uwagę napastliwe fanki, które molestowały go, w każdym tego słowa znaczeniu. Jego starsi bracia wykorzystywali swoją popularność, dlatego nierzadko zdarzało im się zaszaleć z przypadkowo poznanymi dziewczynami. Ale to nie było w jego stylu. Nie szukał "panienki" na jedną noc. Chciał czuć, że ma w kimś oparcie i, że może bezgranicznie zaufać, a jednocześnie dawać i dostawać miłość. Dlatego też, z braku własnych doświadczeń, szedł w ciemno za radami starszego brata. Musiał przyznać, że jego "bajerki" działały znakomicie, ale tylko wtedy, gdy sam je stosował. Jermaine był stworzony do uwodzenia, natomiast, on był jego całkowitym przeciwieństwem w tej dziedzinie. Nie wiadomo kiedy i gdzie zatracił tę pewność siebie, towarzyszącą mu od najmłodszych lat. Wrodzona śmiałość została zastąpiona skrytością i niezdecydowaniem w stosunku do płci pięknej...
- Michael! - krzyknęła z dołu Katherine. - Zejdź tutaj, proszę. Wniesiesz rzeczy do swojego pokoju.
- Już idę Mamo!
Wstał i energicznie zbiegł po schodach, nie chcąc denerwować rodzicielki. Szanował ją i kochał nade wszystko, za to, co robiła dla całej ich rodziny. Bez niej byłoby zupełnie inaczej. Rozejrzał się po przestronnym, jasnym pokoju, który w, przyszłości, miał pełnić funkcję salonu. Stało w nim całe mnóstwo kartonów oznaczonych różnymi imionami. Obejrzał wszystkie dokładnie, po czym, zdziwiony, zwrócił się do matki:
- A gdzie są rzeczy Jermaine'a?
- Postanowił zamieszkać z Hazel na próbę...
- Jak to?!
- Nie denerwuj się Michael... Przecież to dobrze, że układa sobie życie - strofowała go mama.
Odwrócił się na pięcie, wziął pudła podpisane jego imieniem i uciekł do swojego pokoju. Zacisnął mocno zęby, aby nie wybuchnąć. Dlaczego on mu to zrobił?! Nagle, jakaś tam Hazel jest ważniejsza od jego własnej rodziny?! Cisnął na podłogę karton wypełniony rozmaitymi lekturami, jednak szybko się opamiętał i troskliwie zebrał rozsypane książki z powrotem do pudła. Gruby materac stał oparty o ścianę. To chyba Randy go tu przytaskał. Dobry z niego dzieciak... Przypominał mu jego samego sprzed kilku lat. Położył materac na metalowym łóżku i wyjął, spakowaną przez matkę, wełnianą narzutę. Okrył nią posłanie, dzięki czemu pokój zyskał trochę kolorów. W dużym oknie zawiesił białe firanki, a na parapecie postawił zielone drzewko pomarańczy, które dostał niedawno od Diany. Ach... cóż to za kobieta... Pełna klasy i wdzięku, piękna ciałem i duchem. Anioł zesłany mu przez Boga do opieki nad jego zbłąkaną duszą. Momentami zdawała mu się przypominać, kiedy przechadzała się po swojej posiadłości, boginkę grecką. Niczym boska Afrodyta, uśmiechała się teraz do niego... Niestety, to tylko wyobraźnia znów płatała mu figle. Odetchnął głęboko i zaczął ustawiać na regale swoje ulubione książki. Najpierw zobaczył "Robin Hood'a". Później przewracał w dłoniach grubą księgę w szmaragdowej okładce z licznymi złoceniami. Były to baśnie Andersena. Ustawił je starannie na jednej z półek. Dalej położył "Anię z Zielonego Wzgórza". Kiedy regał cały już zapełnił się różnego rodzaju lekturami, wziął do ręki swoją ulubioną. Cienka, może kilkudziesięcio-stronicowa książeczka, na okładce której widniał wizerunek blond-włosego chłopca stojącego na jakiejś planecie w towarzystwie czerwonej róży. Nazwisko autora, Antoine'a de Saint-Exupery'ego znajdowało się na górze, a nieco niżej lśnił tytuł: "Mały Książę". Dotknął z miłością miękkiej okładki, po czym ustawił książkę na samym środku półki, by zawsze mieć ją na wyciągnięcie ręki. Na niewielkim biurku postawił lampkę i kilka innych drobiazgów. Do dużej szafy włożył bieliznę, flanelowe koszule i kilka par czarnych spodni. Strojami scenicznymi, całe szczęście, zajęła się Mama. Gdy już pobieżnie uporządkował swój pokój, ruszył na zwiedzanie domu. Był ciekaw, jak reszta jego rodzeństwa zagospodarowała swoje sypialnie. Idąc długim korytarzem minął bezszelestnie drzwi prowadzące do przyszłego studia nagraniowego. Stanął pod innymi i zapukał. Otworzył mu jego starszy brat, osiemnastoletni Marlon. W tym pomieszczeniu panował niewiarygodny bałagan, a chłopak siedział sobie, brzdąkając na gitarze. Michael cofnął się, odrzucony powszechnym tam nieporządkiem. Kolejne drzwi do których zapukał, prowadziły do pokoju La Toya'i. Usłyszał swoją siostrę rozmawiającą przez telefon o, niezrozumiałych dla niego, babskich fanaberiach. Postanowił dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi. Przysunął twarz do szczeliny , podsłuchując. 19-latka zauważyła szpiega i rzuciła poduszką w jego kierunku. Zrozumiał aluzję. Postanowił już dłużej jej się nie narzucać. Dalej znajdował się pokój Randy'iego. Wszedł do środka i, ku uciesze młodszego, pochwalił wystrój wnętrza. Najbardziej urzekła go ich wspólna fotografia, zrobiona podczas wyprawy na ryby tego lata. Byli wszyscy. Ukochana Rebbie, żartowniś Jackie, psotnik Tito, no i Jermaine... Przygryzł wargę, by nie ulec wzruszeniu. Pogłaskał chłopca po głowie i poszedł odwiedzić swoją najmłodszą siostrę. Mała Janet, na jego ciche pukanie, odpowiedziała grzecznym "Proszę". Jej pokój zdawał się być najjaśniejszym i najbardziej radosnym ze wszystkich. Mimo stonowanych kolorów, zapewne wybieranych przez Mamę, sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. 9-letnia właścicielka siedziała na łóżku, po turecku, i przeglądała jakąś książkę. Dosiadł się do niej i zapytał:
- Co czytasz?
- "Królewnę Śnieżkę", a czemu pytasz?
- Po prostu, z ciekawości... A wiesz, że jesteś do niej podobna?
- Przecież nie mam białej skóry ani czerwonych ust... - stwierdziła z żalem.
- Ale jesteś do niej podobna, tutaj - wskazał palcem miejsce, w którym znajdowało się jej serce. - Kochasz zwierzątka i masz dobre serduszko. Poza tym, popatrz, masz sześciu wyrośniętych krasnoludków na swoje usługi.
Mała uśmiechnęła się z politowaniem. Złapała brata za nos i puściła dopiero, gdy zaczął ją łaskotać.
- Przestań Mike! - błagała, śmiejąc się do rozpuku.
- A będziesz mi jeszcze dokuczać?
- Hahaha, TAK!
Puścił dziewczynkę i, nim zdążyła go złapać, wybiegł z pokoju w podskokach. Janet pokazała mu język i wróciła do kartkowania książki. Kiedy opanował już śmiech, wrócił do swojej sypialni. Stanął przy otwartym oknie, upajając się zapachem kwiatów rosnącej pod domem jabłoni. Pod dom obok właśnie przyjechała ciężarówka. Widocznie ich sąsiedzi również dopiero się wprowadzili. Z ogrodu wyłonił się około 40-letni mężczyzna, który dyrygował wnoszeniem mebli do środka. Na chodniku stał, prawdopodobnie 9-letni, chłopiec, który bawił się z dużym, żółtym labradorem. Z domu wyszła właśnie bardzo elegancka, ale sprawiająca wrażenie osoby ciepłej, kobieta. Powiedziała coś do syna, a ten zaraz zniknął we wnętrzu domu. Michael skierował swój wzrok na okno, które znajdowało się vis a vis niego. Dostrzegł tam sylwetkę dziewczyny o długich, blond-słomianych włosach zaplecionych w warkocz. Obserwował ją przez dłuższą chwilę podziwiając jej niebywałą urodę. Nagle ona, widocznie czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się zaniepokojona. Chłopak runął na podłogę. Miał nadzieję, że go nie zauważyła... Uśmiechnął się pod nosem. Zapowiadało się na to, że będzie to najlepszy okres w jego życiu...
- Michael! - krzyknęła z dołu Katherine. - Zejdź tutaj, proszę. Wniesiesz rzeczy do swojego pokoju.
- Już idę Mamo!
Wstał i energicznie zbiegł po schodach, nie chcąc denerwować rodzicielki. Szanował ją i kochał nade wszystko, za to, co robiła dla całej ich rodziny. Bez niej byłoby zupełnie inaczej. Rozejrzał się po przestronnym, jasnym pokoju, który w, przyszłości, miał pełnić funkcję salonu. Stało w nim całe mnóstwo kartonów oznaczonych różnymi imionami. Obejrzał wszystkie dokładnie, po czym, zdziwiony, zwrócił się do matki:
- A gdzie są rzeczy Jermaine'a?
- Postanowił zamieszkać z Hazel na próbę...
- Jak to?!
- Nie denerwuj się Michael... Przecież to dobrze, że układa sobie życie - strofowała go mama.
Odwrócił się na pięcie, wziął pudła podpisane jego imieniem i uciekł do swojego pokoju. Zacisnął mocno zęby, aby nie wybuchnąć. Dlaczego on mu to zrobił?! Nagle, jakaś tam Hazel jest ważniejsza od jego własnej rodziny?! Cisnął na podłogę karton wypełniony rozmaitymi lekturami, jednak szybko się opamiętał i troskliwie zebrał rozsypane książki z powrotem do pudła. Gruby materac stał oparty o ścianę. To chyba Randy go tu przytaskał. Dobry z niego dzieciak... Przypominał mu jego samego sprzed kilku lat. Położył materac na metalowym łóżku i wyjął, spakowaną przez matkę, wełnianą narzutę. Okrył nią posłanie, dzięki czemu pokój zyskał trochę kolorów. W dużym oknie zawiesił białe firanki, a na parapecie postawił zielone drzewko pomarańczy, które dostał niedawno od Diany. Ach... cóż to za kobieta... Pełna klasy i wdzięku, piękna ciałem i duchem. Anioł zesłany mu przez Boga do opieki nad jego zbłąkaną duszą. Momentami zdawała mu się przypominać, kiedy przechadzała się po swojej posiadłości, boginkę grecką. Niczym boska Afrodyta, uśmiechała się teraz do niego... Niestety, to tylko wyobraźnia znów płatała mu figle. Odetchnął głęboko i zaczął ustawiać na regale swoje ulubione książki. Najpierw zobaczył "Robin Hood'a". Później przewracał w dłoniach grubą księgę w szmaragdowej okładce z licznymi złoceniami. Były to baśnie Andersena. Ustawił je starannie na jednej z półek. Dalej położył "Anię z Zielonego Wzgórza". Kiedy regał cały już zapełnił się różnego rodzaju lekturami, wziął do ręki swoją ulubioną. Cienka, może kilkudziesięcio-stronicowa książeczka, na okładce której widniał wizerunek blond-włosego chłopca stojącego na jakiejś planecie w towarzystwie czerwonej róży. Nazwisko autora, Antoine'a de Saint-Exupery'ego znajdowało się na górze, a nieco niżej lśnił tytuł: "Mały Książę". Dotknął z miłością miękkiej okładki, po czym ustawił książkę na samym środku półki, by zawsze mieć ją na wyciągnięcie ręki. Na niewielkim biurku postawił lampkę i kilka innych drobiazgów. Do dużej szafy włożył bieliznę, flanelowe koszule i kilka par czarnych spodni. Strojami scenicznymi, całe szczęście, zajęła się Mama. Gdy już pobieżnie uporządkował swój pokój, ruszył na zwiedzanie domu. Był ciekaw, jak reszta jego rodzeństwa zagospodarowała swoje sypialnie. Idąc długim korytarzem minął bezszelestnie drzwi prowadzące do przyszłego studia nagraniowego. Stanął pod innymi i zapukał. Otworzył mu jego starszy brat, osiemnastoletni Marlon. W tym pomieszczeniu panował niewiarygodny bałagan, a chłopak siedział sobie, brzdąkając na gitarze. Michael cofnął się, odrzucony powszechnym tam nieporządkiem. Kolejne drzwi do których zapukał, prowadziły do pokoju La Toya'i. Usłyszał swoją siostrę rozmawiającą przez telefon o, niezrozumiałych dla niego, babskich fanaberiach. Postanowił dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi. Przysunął twarz do szczeliny , podsłuchując. 19-latka zauważyła szpiega i rzuciła poduszką w jego kierunku. Zrozumiał aluzję. Postanowił już dłużej jej się nie narzucać. Dalej znajdował się pokój Randy'iego. Wszedł do środka i, ku uciesze młodszego, pochwalił wystrój wnętrza. Najbardziej urzekła go ich wspólna fotografia, zrobiona podczas wyprawy na ryby tego lata. Byli wszyscy. Ukochana Rebbie, żartowniś Jackie, psotnik Tito, no i Jermaine... Przygryzł wargę, by nie ulec wzruszeniu. Pogłaskał chłopca po głowie i poszedł odwiedzić swoją najmłodszą siostrę. Mała Janet, na jego ciche pukanie, odpowiedziała grzecznym "Proszę". Jej pokój zdawał się być najjaśniejszym i najbardziej radosnym ze wszystkich. Mimo stonowanych kolorów, zapewne wybieranych przez Mamę, sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. 9-letnia właścicielka siedziała na łóżku, po turecku, i przeglądała jakąś książkę. Dosiadł się do niej i zapytał:
- Co czytasz?
- "Królewnę Śnieżkę", a czemu pytasz?
- Po prostu, z ciekawości... A wiesz, że jesteś do niej podobna?
- Przecież nie mam białej skóry ani czerwonych ust... - stwierdziła z żalem.
- Ale jesteś do niej podobna, tutaj - wskazał palcem miejsce, w którym znajdowało się jej serce. - Kochasz zwierzątka i masz dobre serduszko. Poza tym, popatrz, masz sześciu wyrośniętych krasnoludków na swoje usługi.
Mała uśmiechnęła się z politowaniem. Złapała brata za nos i puściła dopiero, gdy zaczął ją łaskotać.
- Przestań Mike! - błagała, śmiejąc się do rozpuku.
- A będziesz mi jeszcze dokuczać?
- Hahaha, TAK!
Puścił dziewczynkę i, nim zdążyła go złapać, wybiegł z pokoju w podskokach. Janet pokazała mu język i wróciła do kartkowania książki. Kiedy opanował już śmiech, wrócił do swojej sypialni. Stanął przy otwartym oknie, upajając się zapachem kwiatów rosnącej pod domem jabłoni. Pod dom obok właśnie przyjechała ciężarówka. Widocznie ich sąsiedzi również dopiero się wprowadzili. Z ogrodu wyłonił się około 40-letni mężczyzna, który dyrygował wnoszeniem mebli do środka. Na chodniku stał, prawdopodobnie 9-letni, chłopiec, który bawił się z dużym, żółtym labradorem. Z domu wyszła właśnie bardzo elegancka, ale sprawiająca wrażenie osoby ciepłej, kobieta. Powiedziała coś do syna, a ten zaraz zniknął we wnętrzu domu. Michael skierował swój wzrok na okno, które znajdowało się vis a vis niego. Dostrzegł tam sylwetkę dziewczyny o długich, blond-słomianych włosach zaplecionych w warkocz. Obserwował ją przez dłuższą chwilę podziwiając jej niebywałą urodę. Nagle ona, widocznie czując na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się zaniepokojona. Chłopak runął na podłogę. Miał nadzieję, że go nie zauważyła... Uśmiechnął się pod nosem. Zapowiadało się na to, że będzie to najlepszy okres w jego życiu...
poniedziałek, 24 września 2012
Koniec
Nadszedł czas zakończenia opowiadania "Breaking News". Dedykowane moim kochanym MJowym żonom: Olce i Magdzie, za wsparcie <3 Opowiadanie było mniej lub bardziej udane, nie mnie to oceniać. Mimo tego, że nie napiszę dalszych losów Carmen, Mii i Willa/Michaela, to już pracuję nad nową historią. Mam nadzieję, że wrócicie tu za jakiś czas i pozytywnie się zaskoczycie. Dziękuję za każde odwiedziny :)
It's All For L.O.V.E....
I
LOVE
YOU MOST
MICHAEL
MICHAEL
Breaking News_43
- Witam. Przyszliśmy z wizytą do pani Russo.
- Pani Carmen Russo?
- Tak. Czy coś się stało?
- Pani Russo została wypisana wczoraj około godziny 16.
- Jak to "wypisana"?! - spojrzała pytająco na stojącego obok niej Willa.
- Zostawiła to. Mam przekazać pani Mii Wandorf lub panu Williamowi Danielsowi.
- To my.
Recepcjonistka podała jej białą kopertę. Mia wzięła list i usiadła na jednym z krzesełek. Momentalnie obok niej pojawił się Will. Drżącymi rękoma otworzyła kopertę i rozłożyła kartkę. Czarnym piórem ktoś bardzo starannie napisał:
- Pani Carmen Russo?
- Tak. Czy coś się stało?
- Pani Russo została wypisana wczoraj około godziny 16.
- Jak to "wypisana"?! - spojrzała pytająco na stojącego obok niej Willa.
- Zostawiła to. Mam przekazać pani Mii Wandorf lub panu Williamowi Danielsowi.
- To my.
Recepcjonistka podała jej białą kopertę. Mia wzięła list i usiadła na jednym z krzesełek. Momentalnie obok niej pojawił się Will. Drżącymi rękoma otworzyła kopertę i rozłożyła kartkę. Czarnym piórem ktoś bardzo starannie napisał:
"
Moi Kochani!
Wiem, że teraz, kiedy to czytacie, ja jestem już daleko.Może powinnam wyjaśnić Wam wszystko twarzą w twarz, ale niektóre sprawy potoczyły się inaczej, niż planowałam. Przede wszystkim chciałam Wam podziękować za to, że zawsze byliście przy mnie i byliście dla mnie wsparciem w trudnych chwilach. Bez was nie dałabym rady. Najdroższa Siostrzyczko, pamiętam co mówiłaś, gdy byłam w szpitalu... Rozumiem Twoje zachowanie i nie mam powodu, by je negować, bo sama postąpiłam podobnie. I tu zaczyna się się spowiedź... Carmen Russo, jaką znacie, to sławna dziennikarka urodzona w Californii. W skrócie - kobieta sukcesu. Niestety, to nie ja. Naprawdę mam na imię Karolina i jestem Polką. Dlaczego wstydziłam się tego, kim jestem? Nie wiem. To głupie, ale chcę, żebyście wiedzieli, że przy Was nigdy nie udawałam. Poznaliście mnie taką, jaka naprawdę jestem. Może to nie świadczy o mnie najlepiej, ale cóż... stało się. Teraz mam parę słów do Willa. Wiem, że Twoje życie to karuzela, ale nigdy więcej nie popełniaj tego błędu, który popełniłeś, a popełniłam i ja. Nie wiem, czy podejrzewałeś to, ale zakochałam się w Tobie... Jestem przekonana, że nie czujesz tego samego więc nie nalegałam. Choć przez ostatni czas dręczyła mnie jedna myśl, jedno pytanie... Jak mogę kochać Williama Danielsa, nie kochając Michaela Jacksona? Nie potrafię tego wyjaśnić i błagam Cię, nie każ mi tego robić. Nie pytaj też, skąd wiem, kim tak jesteś. Wiem, że myliłam się co do Ciebie i tak naprawdę jesteś wspaniałym, pełnym miłości człowiekiem, a także świetnym artystą. Będę za Wami tęsknić, ale czas wrócić do domu i zająć się małą Mią i Michaelem... Jestem pewna, że będą dumne ze swoich imion. Kocham Was bardzo mocno. Może kiedyś los pozwoli nam się jeszcze spotkać. Czas pokaże...
Ściskam Was mocno
Wasza Karolina
PS
Will, a właściwie to Michael... Pozostań sobą, bo w tym przebraniu nie widać Twoich przepięknych, czekoladowych oczu...
"
Popatrzyli na siebie ze łzami w oczach. Przeczuwali, że na każde z nich czeka jego własna droga. Rozstanie było nieuniknione. Może kiedyś los spłata im figla i znów się spotkają. Może odnajdą w sobie bratnie dusze na nowo. Może...
Breaking News_42
- Jak to "macie państwo wnuki"? To Carmen była w ciąży?!
- Tak. W dodatku była to ciąża bliźniacza. Jakimś cudem dzieci nie ucierpiały podczas wypadku...
- Możemy je zobaczyć? - zapytał Henryk.
- Oczywiście. Sala nr 214.
Przez okienko można było zobaczyć kilkanaście dzieci w inkubatorach. Odnaleźli wzrokiem tabliczki z nazwiskiem Russo i spojrzeli na wnuczęta. Były ubrane w czyste, białe śpioszki i w tej chwili smacznie drzemały. Joanna nie kryła łez. Wtuliła się w pierś obejmującego ją męża.
- Tak. W dodatku była to ciąża bliźniacza. Jakimś cudem dzieci nie ucierpiały podczas wypadku...
- Możemy je zobaczyć? - zapytał Henryk.
- Oczywiście. Sala nr 214.
Przez okienko można było zobaczyć kilkanaście dzieci w inkubatorach. Odnaleźli wzrokiem tabliczki z nazwiskiem Russo i spojrzeli na wnuczęta. Były ubrane w czyste, białe śpioszki i w tej chwili smacznie drzemały. Joanna nie kryła łez. Wtuliła się w pierś obejmującego ją męża.
Breaking News_41
Przepraszam cię... Przepraszam... - łkała przy szpitalnym łóżku. - Za to wszystko. Ty na to nie zasłużyłaś. Jesteś dla mnie jak siostra... Kłamałam, przepraszam... Nie miałam kochającego domu, rodziców-muzyków, brata-artysty i cudownego dzieciństwa... Nigdy nie miałam domu i od początku na tym świecie nikt mnie nie chciał... Dom dziecka wychował mnie, jak mógł najlepiej, ale nigdy nie otrzymałam w nim tyle miłości, ile potrzebowałam... A ty mi ją dałaś. Kocham cię... Proszę, nie odchodź.... Nie zostawiaj mnie tu samej...
niedziela, 23 września 2012
Breaking News_40
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Nie... nie płaczę... Po prostu jestem śpiąca...
Przecież nie powie jej, że przed chwilą całowała się z Willem i, że był to najlepszy pocałunek w jej życiu...Nie mogłaby jej tego zrobić. Zbyt dobrze wiedziała, jakimi uczuciami darzy go Carmen. Mogła się wypierać, ale była w nim zakochana... Spojrzała smutno na przyjaciółkę. Czuła, że ją zdradziła...
- Co się stało kochanie? Powiedz, proszę. Przecież wiem, że coś jest nie tak - objęła ją troskliwie.
- Będziesz na mnie wściekła.
- Obiecuję, że nie będę. Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.
- Całowałam się w Willem...
Spojrzała na nią ze strachem w oczach. Nagle pobladła, a jej usta przybrały kolor zimnej stali. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przecież nic nie czuła do tego chłopaka, byli jedynie przyjaciółmi. Więc dlaczego teraz ta wiadomość sprawiła jej tak ogromny ból? Miała wrażenie, że nogi same się pod nią ugięły, a serce na moment zastopowało swój naturalny rytm.Ostatkami sił wróciła do siebie i, z nonszalancją w głosie, zapytała:
- Dlaczego miałabym być wściekła? Przecież nie ma w tym nic złego, no chyba że w stosunku do Jamesa.
- Nie chodzi mi teraz o niego, ale o ciebie! Chociaż i tak czuję się podle...
- Dlaczego o mnie?
- Przecież wiem, że go kochasz Carmen. Widzę, jak na niego patrzysz i jak się przy nim zachowujesz.
- Wcale nie! Ja go nie kocham! Znaczy kocham... Ale, jak przyjaciela!
- Taak... Oczywiście...
- Rób, co chcesz, to nie moja sprawa...
- Wyszła z pokoju energicznym krokiem, trzaskając drzwiami. Nie miała pojęcia, dokąd i po co idzie. Nogi widocznie wiedziały lepiej, gdzie powinna się znaleźć... Może powinna pogadać z Willem? Nie... Nie miała z nim o czym rozmawiać. Czuła się zdradzona... A więc jednak! Kocha go! Nie chce tego, ale nie potrafi stawić czoła temu uczuciu. Jej oczy zalały się łzami. Teraz już nawet nie widziała szarego chodnika. Zamknęła się na rzeczywistość. Ktoś przed chwilą, przez przypadek, wpadł na nią. To nic... Ludzie patrzyli na nią z politowaniem. Taka młoda i już nieszczęśliwa... A do tego w ciąży. Dobrze, że nie widziała wtedy ich smutnych twarzy. Skręciła w jakąś ulicę. Zamazana masa ludzka poruszała się w dwóch kierunkach. Wpadła w nią i, zgodnie z prądem, ruszyła wzdłuż ulicy. Zobaczyła migające na czerwono światło. Nie miała czasu, by zastanowić się, czym ono właściwie jest. Zrobiła krok. Dźwięk klaksonu i potworny huk rozległ się dookoła.Upadła. Nie czuła bólu. Ktoś krzyknął z oddali jej imię, ktoś inny wzywał pomoc. Słychać było sygnał karetki i próbujących ocucić ją dwóch sanitariuszy. Ale ona była już ponad tym wszystkim. Czuła się tak błogo i spokojnie... Wszystkie smutki odeszły w niepamięć. Widziała twarz Mii, całą we łzach i w jej krwi. Chciała jej powiedzieć, żeby nie płakała, że wszystko jest w porządku, że tutaj jest lepiej... ale nie mogła. Ktoś znów wołał jej imię... Tego głosu nie znała, ale bała się go. Był ciepły i pełen miłości... Podążyła za nim, by zasmakować prawdziwego szczęścia...
- Nie... nie płaczę... Po prostu jestem śpiąca...
Przecież nie powie jej, że przed chwilą całowała się z Willem i, że był to najlepszy pocałunek w jej życiu...Nie mogłaby jej tego zrobić. Zbyt dobrze wiedziała, jakimi uczuciami darzy go Carmen. Mogła się wypierać, ale była w nim zakochana... Spojrzała smutno na przyjaciółkę. Czuła, że ją zdradziła...
- Co się stało kochanie? Powiedz, proszę. Przecież wiem, że coś jest nie tak - objęła ją troskliwie.
- Będziesz na mnie wściekła.
- Obiecuję, że nie będę. Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.
- Całowałam się w Willem...
Spojrzała na nią ze strachem w oczach. Nagle pobladła, a jej usta przybrały kolor zimnej stali. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przecież nic nie czuła do tego chłopaka, byli jedynie przyjaciółmi. Więc dlaczego teraz ta wiadomość sprawiła jej tak ogromny ból? Miała wrażenie, że nogi same się pod nią ugięły, a serce na moment zastopowało swój naturalny rytm.Ostatkami sił wróciła do siebie i, z nonszalancją w głosie, zapytała:
- Dlaczego miałabym być wściekła? Przecież nie ma w tym nic złego, no chyba że w stosunku do Jamesa.
- Nie chodzi mi teraz o niego, ale o ciebie! Chociaż i tak czuję się podle...
- Dlaczego o mnie?
- Przecież wiem, że go kochasz Carmen. Widzę, jak na niego patrzysz i jak się przy nim zachowujesz.
- Wcale nie! Ja go nie kocham! Znaczy kocham... Ale, jak przyjaciela!
- Taak... Oczywiście...
- Rób, co chcesz, to nie moja sprawa...
- Wyszła z pokoju energicznym krokiem, trzaskając drzwiami. Nie miała pojęcia, dokąd i po co idzie. Nogi widocznie wiedziały lepiej, gdzie powinna się znaleźć... Może powinna pogadać z Willem? Nie... Nie miała z nim o czym rozmawiać. Czuła się zdradzona... A więc jednak! Kocha go! Nie chce tego, ale nie potrafi stawić czoła temu uczuciu. Jej oczy zalały się łzami. Teraz już nawet nie widziała szarego chodnika. Zamknęła się na rzeczywistość. Ktoś przed chwilą, przez przypadek, wpadł na nią. To nic... Ludzie patrzyli na nią z politowaniem. Taka młoda i już nieszczęśliwa... A do tego w ciąży. Dobrze, że nie widziała wtedy ich smutnych twarzy. Skręciła w jakąś ulicę. Zamazana masa ludzka poruszała się w dwóch kierunkach. Wpadła w nią i, zgodnie z prądem, ruszyła wzdłuż ulicy. Zobaczyła migające na czerwono światło. Nie miała czasu, by zastanowić się, czym ono właściwie jest. Zrobiła krok. Dźwięk klaksonu i potworny huk rozległ się dookoła.Upadła. Nie czuła bólu. Ktoś krzyknął z oddali jej imię, ktoś inny wzywał pomoc. Słychać było sygnał karetki i próbujących ocucić ją dwóch sanitariuszy. Ale ona była już ponad tym wszystkim. Czuła się tak błogo i spokojnie... Wszystkie smutki odeszły w niepamięć. Widziała twarz Mii, całą we łzach i w jej krwi. Chciała jej powiedzieć, żeby nie płakała, że wszystko jest w porządku, że tutaj jest lepiej... ale nie mogła. Ktoś znów wołał jej imię... Tego głosu nie znała, ale bała się go. Był ciepły i pełen miłości... Podążyła za nim, by zasmakować prawdziwego szczęścia...
Breaking News_39
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Przez jej głowę w jednej chwili przemknęło tysiące myśli. Jak to? Dlaczego właśnie ona? Co w niej dostrzegł? Przecież to Michael Jackson! Ale czy to nie o tym zawsze marzyła? Teraz, gdy wyznał jej miłość, nie czuła podekscytowania. Czuła się podle. Nie mogła tego zrobić Jamesowi i Carmen. Sama też nic do niego nie czuła. Kochała go, ale nie w ten sposób. Będzie musiała złamać mu serce...
- Michael... ja... - próbowała zacząć.
Zobaczyła, że zbliża się do niej, ale, nim zdążyła zareagować, ich usta połączyły się w gorącym pocałunku. On był taki delikatny i czuły... Urzekał ją coraz bardziej, z każdą chwilą. Jego dłoń subtelnie podtrzymywała jej brodę. Czuła jego słodki zapach i ciepło jego ciała. Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażała. Ale czy na pewno? Dręczyło ją poczucie zdrady. Musiała to zakończyć w tej chwili! Gwałtownie odsunęła się od niego i spojrzała mu prosto w oczy. Po chwili jego policzek przeszył piekący ból, a ona, roztrzęsiona, wybiegła z pokoju. Jej dłoń wypaliła niewidoczne znamię na jego twarzy. Znamię, o którym nigdy nie zapomni... Teraz już nie hamował łez. Pozwolił, by spływały swobodnie. Było mu już wszystko jedno. Świat mógł się kończyć... Bo jego świat właśnie przestał istnieć...
- Michael... ja... - próbowała zacząć.
Zobaczyła, że zbliża się do niej, ale, nim zdążyła zareagować, ich usta połączyły się w gorącym pocałunku. On był taki delikatny i czuły... Urzekał ją coraz bardziej, z każdą chwilą. Jego dłoń subtelnie podtrzymywała jej brodę. Czuła jego słodki zapach i ciepło jego ciała. Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażała. Ale czy na pewno? Dręczyło ją poczucie zdrady. Musiała to zakończyć w tej chwili! Gwałtownie odsunęła się od niego i spojrzała mu prosto w oczy. Po chwili jego policzek przeszył piekący ból, a ona, roztrzęsiona, wybiegła z pokoju. Jej dłoń wypaliła niewidoczne znamię na jego twarzy. Znamię, o którym nigdy nie zapomni... Teraz już nie hamował łez. Pozwolił, by spływały swobodnie. Było mu już wszystko jedno. Świat mógł się kończyć... Bo jego świat właśnie przestał istnieć...
piątek, 21 września 2012
Breaking News_38
No i co jej teraz powie? Przecież nie chce już dłużej kłamać, ale nie będzie w stanie wyznać jej prawdy. Ona myśli, że jest zakochany w kimś innym... Nie wie, że jego uczucia są ulokowane tak blisko... Bliżej niż jej się wydaje. Ale co z Jamesem? Przecież są razem. Nie chciał wchodzić pomiędzy nich, niszczyć ich miłości. Zwłaszcza, że J jest jego przyjacielem. Jednak to, co czuł do Mii było silniejsze od czegokolwiek. Powie jej! Trudno! Niech się dzieje, co chce! Musi to z siebie wyrzucić, inaczej chyba oszaleje. Tylko jak ma to zrobić? Po prostu? Nie da rady, nie zrobi tego. Ona go wyśmieje... Co powinien zrobić?
Usłyszał energiczne pukanie.
- Kto tam?
- To ja, Mia. Mogę wejść?
- Proszę... - przełknął nerwowo ślinę.
Weszła, sprawiając, że pokój pojaśniał. Miała na sobie pudrowo-różową, koronkową sukienkę, rzemykowe sandałki na koturnie i jeansową, poprzecieraną kurtkę na ramionach. Delikatny makijaż podkreślał jej nietypową, ale jakże piękną urodę. W falujące włosy wpięła kremowy kwiatek. Przytuliła Michaela na powitanie. Pachniała latem, rosą, deszczem... pachniała życiem.
- No to opowiadaj! Co to za jedna? - zapytała podekscytowana, siadając na kanapie obok niego.
- Nie ważne. To długa historia...
- Och, no powiedz... Proszę... - zrobiła błagalną minę szczeniaczka.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- No jasne! Dawaj!
Michael nabrał powietrza do płuc. Zebrał w sobie całą odwagę, na jaką było go stać w tamtej chwili. Podniósł wzrok i, patrząc Mii prosto w oczy, zaczął mówić.
- Chcesz wiedzieć, więc ci powiem. Ta dziewczyna to najpiękniejsza, najukochańsza, najwspanialsza i najbardziej wyjątkowa kobieta, jaką kiedykolwiek poznałem... Nigdy, przy nikim, nie czułem się tak dobrze... Teraz zdałem sobie sprawę, że to ona jest dla mnie najważniejsza...
- Jeju... Ale z niej szczęściara... Kim jest?
Jego serce podsunęło się pod samo gardło. Ręce stały się wilgotne, a w czekoladowych oczach pojawiły się łzy... Odetchnął i drżącym głosem odparł:
- To o ciebie chodzi... Kocham cię...
Usłyszał energiczne pukanie.
- Kto tam?
- To ja, Mia. Mogę wejść?
- Proszę... - przełknął nerwowo ślinę.
Weszła, sprawiając, że pokój pojaśniał. Miała na sobie pudrowo-różową, koronkową sukienkę, rzemykowe sandałki na koturnie i jeansową, poprzecieraną kurtkę na ramionach. Delikatny makijaż podkreślał jej nietypową, ale jakże piękną urodę. W falujące włosy wpięła kremowy kwiatek. Przytuliła Michaela na powitanie. Pachniała latem, rosą, deszczem... pachniała życiem.
- No to opowiadaj! Co to za jedna? - zapytała podekscytowana, siadając na kanapie obok niego.
- Nie ważne. To długa historia...
- Och, no powiedz... Proszę... - zrobiła błagalną minę szczeniaczka.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- No jasne! Dawaj!
Michael nabrał powietrza do płuc. Zebrał w sobie całą odwagę, na jaką było go stać w tamtej chwili. Podniósł wzrok i, patrząc Mii prosto w oczy, zaczął mówić.
- Chcesz wiedzieć, więc ci powiem. Ta dziewczyna to najpiękniejsza, najukochańsza, najwspanialsza i najbardziej wyjątkowa kobieta, jaką kiedykolwiek poznałem... Nigdy, przy nikim, nie czułem się tak dobrze... Teraz zdałem sobie sprawę, że to ona jest dla mnie najważniejsza...
- Jeju... Ale z niej szczęściara... Kim jest?
Jego serce podsunęło się pod samo gardło. Ręce stały się wilgotne, a w czekoladowych oczach pojawiły się łzy... Odetchnął i drżącym głosem odparł:
- To o ciebie chodzi... Kocham cię...
środa, 19 września 2012
Breaking News_37
- Mia! Samochód jest już na dole!
- Ok, tylko jeszcze pożegnam się z Jamesem i możemy jechać.
Zapukała do pokoju nr 120 i wtargnęła do środka niczym burza, nie czekając na odpowiedź. Na środku pokoju stał muskularny, biały mężczyzna z czarną, mokrą czupryną. Jego jedyną, w tym momencie, garderobą był, zawinięty wokół bioder, biały ręcznik. Umięśnioną klatkę zdobiły niewytarte kropelki wody. Wyglądał niewiarygodnie seksownie! Nieskrępowana całą sytuacją Mia zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do ukochanego.
- Przyszłam się pożegnać...
- A gdzie się wybierasz skarbie?
- Jedziemy spotkać się z Willem... To znaczy, z Michaelem.Car ma z nim przeprowadzić wywiad - zbliżyła swoje usta do jego.
- Jak to?! - zapytał zaskoczony, unikając pocałunku. - To ty wiesz o wszystkim?
- A dlaczego miałabym nie wiedzieć? Mnie tak łatwo nie da się oszukać. Naprawdę muszę już znikać, bo Carmen mnie zabije.
Przyciągnęła go lekko ku sobie, by skraść poprzednio odebrany pocałunek. Przez dłuższą chwilę tkwili tak bardzo blisko siebie, czując narastające pożądanie i krew uderzającą im do głów. Dziewczyna, zachowując resztki trzeźwości umysłu, wyrwała się z objęć Jamesa i wyszła z pokoju, posyłając mu buziaka.
- Dzień dobry.
Starał się, mimo jej oschłości, pokazać, że nie musi przy nim taka być. Uśmiechnął się, może tylko trochę zbyt nieśmiało.
- Cześć - szepnęła Mia, przechodząc obok.
Przypadkowo otarła się nieznacznie o niego, co wywołało nieoczekiwany dreszcz. Zaprowadził gości do uprzednio przygotowanego, specjalnie na to spotkanie, pokoju. Na środku stała czerwona, aksamitna kanapa, a vis a vis niej, wygody, bordowy fotel. Dziewczyny usiadły obok siebie, przyglądając się Michaelowi. Miał na sobie czerwoną koszulę i czarną, skórzaną kurtkę. Jego włosy były odgarnięte do tyłu, ale niektóre kręcone pasma okalały delikatną twarz. Czekoladowe oczy podkreślone czarną kredką patrzyły na nie z niepewnością. Nerwowo przygryzał wargi oczekując na pierwsze pytanie. Charakterystyczne pstryknięcie i wywiad rozpoczął się.
- Ostatnią naszą rozmowę zakończyliśmy na temacie operacji plastycznych. Chciałabym na moment znów przywołać ten wątek. Dlaczego akurat nos?
- Przeszedłem operację nosa po to, żeby móc łatwiej oddychać - zaczął spokojnie.
- Czy nie sądzi pan, że to trochę nie fair w stosunku do innych piosenkarzy. Bo przecież taka operacja pomaga także w śpiewaniu.
- Nie ma pani wrażenia, że to niedorzeczne? Mam mieć wyrzuty sumienia, z powodu poprawienia sobie kondycji zdrowotnej? Nonsens!
- Dobrze. Jak wiadomo powszechnie, sława, szczególnie tak ogromna, to ciężkie brzemię. Jak pan sobie z tym radzi?
- Nie jest lekko, ale kocham to, co robię. Czasem muszę się ukrywać, aby nie wzbudzać sensacji. Wtedy jest cudowne. Przykładowo moja ostatnia wizyta w Disneylandzie była w przebraniu. Nigdy lepiej się nie bawiłem.
- Chce pan powiedzieć, że nie lubi pan spotkań z fanami?
- Nie! Fani to najukochańsi ludzie we wszechświecie. Uwielbiam się z nimi spotykać, rozmawiać... To nas do siebie zbliża. Traktuję ich jak rodzinę.
- To skąd te ucieczki, przebrania? Po co to wszystko?
- Mimo wszystko chciałbym czasami pójść na zakupy, czy do kina, jak normalny człowiek... Niestety jako Michael Jackson nigdy mi się to nie udaje. Gdy tylko ludzie dowiedzą się, że jestem gdzieś w pobliżu, zaraz robią z tego wielką aferę... Więc czasem muszę być kimś innym, by zaznać choć odrobinę wolności...
- Zmieniając temat, aby ostatecznie sprostować wszelkie plotki z tym związane. Nie jest pan w związku z Madonną?
- Nie.
- Więc jest pan samotny?
- Nie jestem z nikim związany - nerwowo przygryzł wargę.
- Co nie znaczy, że nie ma pan nikogo na oku. Kim ona jest?
Michael popatrzył nieśmiało na Mię, by chwilę późnij spłonąć rumieńcem i wyszeptać do Carmen.
- Nie mam prawa ujawniać żadnych danych, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy...
- Dobrze, wydaje mi się, że ten materiał nam wystarczy. Dziękuję za umożliwienie nam przeprowadzenia tego wywiadu. Artykuł zostanie opublikowany w naszej gazecie jeszcze w tym miesiącu.
- To ja dziękuję. Było mi bardzo miło panie poznać - uśmiechnął się zawstydzony.
Powtórnie uścisnął dłonie obu dziewczynom. Gdy żegnał się z Mią, ta szepnęła mu do ucha:
- Musisz koniecznie powiedzieć mi, kim jest ta szczęściara. Wpadnę do ciebie wieczorem.
Stał zdezorientowany, zdobywając się jedynie na odprowadzenie ich wzrokiem do drzwi...
- Ok, tylko jeszcze pożegnam się z Jamesem i możemy jechać.
Zapukała do pokoju nr 120 i wtargnęła do środka niczym burza, nie czekając na odpowiedź. Na środku pokoju stał muskularny, biały mężczyzna z czarną, mokrą czupryną. Jego jedyną, w tym momencie, garderobą był, zawinięty wokół bioder, biały ręcznik. Umięśnioną klatkę zdobiły niewytarte kropelki wody. Wyglądał niewiarygodnie seksownie! Nieskrępowana całą sytuacją Mia zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do ukochanego.
- Przyszłam się pożegnać...
- A gdzie się wybierasz skarbie?
- Jedziemy spotkać się z Willem... To znaczy, z Michaelem.Car ma z nim przeprowadzić wywiad - zbliżyła swoje usta do jego.
- Jak to?! - zapytał zaskoczony, unikając pocałunku. - To ty wiesz o wszystkim?
- A dlaczego miałabym nie wiedzieć? Mnie tak łatwo nie da się oszukać. Naprawdę muszę już znikać, bo Carmen mnie zabije.
Przyciągnęła go lekko ku sobie, by skraść poprzednio odebrany pocałunek. Przez dłuższą chwilę tkwili tak bardzo blisko siebie, czując narastające pożądanie i krew uderzającą im do głów. Dziewczyna, zachowując resztki trzeźwości umysłu, wyrwała się z objęć Jamesa i wyszła z pokoju, posyłając mu buziaka.
*
- Witam panie Jackson - powiedziała, jak zwykle, chłodnym tonem, podając mu rękę.- Dzień dobry.
Starał się, mimo jej oschłości, pokazać, że nie musi przy nim taka być. Uśmiechnął się, może tylko trochę zbyt nieśmiało.
- Cześć - szepnęła Mia, przechodząc obok.
Przypadkowo otarła się nieznacznie o niego, co wywołało nieoczekiwany dreszcz. Zaprowadził gości do uprzednio przygotowanego, specjalnie na to spotkanie, pokoju. Na środku stała czerwona, aksamitna kanapa, a vis a vis niej, wygody, bordowy fotel. Dziewczyny usiadły obok siebie, przyglądając się Michaelowi. Miał na sobie czerwoną koszulę i czarną, skórzaną kurtkę. Jego włosy były odgarnięte do tyłu, ale niektóre kręcone pasma okalały delikatną twarz. Czekoladowe oczy podkreślone czarną kredką patrzyły na nie z niepewnością. Nerwowo przygryzał wargi oczekując na pierwsze pytanie. Charakterystyczne pstryknięcie i wywiad rozpoczął się.
- Ostatnią naszą rozmowę zakończyliśmy na temacie operacji plastycznych. Chciałabym na moment znów przywołać ten wątek. Dlaczego akurat nos?
- Przeszedłem operację nosa po to, żeby móc łatwiej oddychać - zaczął spokojnie.
- Czy nie sądzi pan, że to trochę nie fair w stosunku do innych piosenkarzy. Bo przecież taka operacja pomaga także w śpiewaniu.
- Nie ma pani wrażenia, że to niedorzeczne? Mam mieć wyrzuty sumienia, z powodu poprawienia sobie kondycji zdrowotnej? Nonsens!
- Dobrze. Jak wiadomo powszechnie, sława, szczególnie tak ogromna, to ciężkie brzemię. Jak pan sobie z tym radzi?
- Nie jest lekko, ale kocham to, co robię. Czasem muszę się ukrywać, aby nie wzbudzać sensacji. Wtedy jest cudowne. Przykładowo moja ostatnia wizyta w Disneylandzie była w przebraniu. Nigdy lepiej się nie bawiłem.
- Chce pan powiedzieć, że nie lubi pan spotkań z fanami?
- Nie! Fani to najukochańsi ludzie we wszechświecie. Uwielbiam się z nimi spotykać, rozmawiać... To nas do siebie zbliża. Traktuję ich jak rodzinę.
- To skąd te ucieczki, przebrania? Po co to wszystko?
- Mimo wszystko chciałbym czasami pójść na zakupy, czy do kina, jak normalny człowiek... Niestety jako Michael Jackson nigdy mi się to nie udaje. Gdy tylko ludzie dowiedzą się, że jestem gdzieś w pobliżu, zaraz robią z tego wielką aferę... Więc czasem muszę być kimś innym, by zaznać choć odrobinę wolności...
- Zmieniając temat, aby ostatecznie sprostować wszelkie plotki z tym związane. Nie jest pan w związku z Madonną?
- Nie.
- Więc jest pan samotny?
- Nie jestem z nikim związany - nerwowo przygryzł wargę.
- Co nie znaczy, że nie ma pan nikogo na oku. Kim ona jest?
Michael popatrzył nieśmiało na Mię, by chwilę późnij spłonąć rumieńcem i wyszeptać do Carmen.
- Nie mam prawa ujawniać żadnych danych, jeżeli ktoś sobie tego nie życzy...
- Dobrze, wydaje mi się, że ten materiał nam wystarczy. Dziękuję za umożliwienie nam przeprowadzenia tego wywiadu. Artykuł zostanie opublikowany w naszej gazecie jeszcze w tym miesiącu.
- To ja dziękuję. Było mi bardzo miło panie poznać - uśmiechnął się zawstydzony.
Powtórnie uścisnął dłonie obu dziewczynom. Gdy żegnał się z Mią, ta szepnęła mu do ucha:
- Musisz koniecznie powiedzieć mi, kim jest ta szczęściara. Wpadnę do ciebie wieczorem.
Stał zdezorientowany, zdobywając się jedynie na odprowadzenie ich wzrokiem do drzwi...
sobota, 15 września 2012
Breaking News_36
- Wow! To naprawdę bajkowe miejsce! - krzyknęła zachwycona Mia.
Po ich prawej stronie stały dwie ogromne karuzele mogące pomieścić setki dzieci. Po lewej zaś stoiska z lodami, słodyczami i pamiątkami.W samym centrum znajdował się ogromny zamek stanowiący "znak firmowy" tego miejsca. Stali przez wysoką bramą, na szczycie której widniał napis "Disneyland".
- Naprawdę spędzimy tu cały dzień?
- Caluteńki.
- Pierwsi, przez bramę,1 przeszli James i Mia, trzymając się za ręce. Ona, promieniejąca i podekscytowana, on, wpatrzony w nią jak w obrazek, świata poza nią niewidzący. Za nimi wszedł Will obejmujący troskliwie ciężarną Carmen. Dziewczyna nieśmiało zerkała na jego bladą buzię. Miał cudowny uśmiech... Lubiła tak na niego patrzeć, kiedy nie był niczego świadom. Tym razem jednak to zauważył.
- Coś się stało Car? Dlaczego tak mi się przyglądasz?
- Przepraszam... Nie, nic się nie stało... - powiedziała zawstydzona, po czym założyła okulary przeciwsłoneczne, aby choć częściowo ukryć zmieszanie.
Szli w milczeniu przez dłuższą chwilę, podziwiając atrakcje wyjątkowego parku rozrywki. W pewnym momencie Mia zaproponowała przejażdżkę jedną z górskich kolejek, których w Disneylandzie było pełno.
- Jestem za! - wyrwał się Will.
- Co ty na to James?
- Uhm... bardzo chętnie poszedłbym z wami, ale może lepiej będzie jeśli zostanę z Carmen...
- Och nie, nie trzeba. Dam sobie radę.
- Jednak zostanę z tobą.
Will i Mia stanęli w kolejce po bilety. James odprowadził dziewczynę wzrokiem, obserwując bacznie również towarzyszącego jej przyjaciela z lekką zazdrością. Car dostrzegła to spojrzenie i, gdy para zniknęła z pola widzenia, zagadnęła J'a.
- To wyjątkowe stworzenie, prawda?
- Oj taak... Najlepsza kobieta jaką kiedykolwiek poznałem...
- Masz wobec niej poważne plany?
- Hmm... myślę, że tak.
- Obiecaj, że będziesz dla niej dobry... Gdybyś spróbował ją skrzywdzić...
- Nie będę próbował. Obiecuję. Nie mógłbym, to wyjątkowa dziewczyna.
- Mam nadzieję... Jadą!
Kolejka dosłownie mignęła im przed oczami. Siedzący w małym wagoniku Will i Mia zachowywali się jak dzieci. Słychać było ich śmiech, który przeplatał się z radosnym piskiem. Po paru minutach, gdy przejażdżka nareszcie dobiegła końca, dotarli, nieco skołowani, do czekających na dole przyjaciół.
- I jak było? - zapytał James, starając się brzmieć nonszalancko.
- Genialnie! Żałujcie, że nie poszliście!
- Może kiedyś to powtórzymy? - Zapytał Will, z nadzieją spoglądając na Mię.
- Z całą pewnością - odparł J, ucinając rozmowę.
Teatralnie objął swoją partnerkę w talii i uśmiechnął się triumfująco. Carmen, może z powodu lekkich zawrotów głowy, a może przez niedorzeczność sytuacji, usunęła się niepostrzeżenie na bok, oddając się podziwianiu wystawy pluszowych maskotek do wygrania. Przeskakiwała wzrokiem z jednego misia, na drugiego bez większego zainteresowania. Nagle zatrzymała się na małym, białym króliczku z różową kokardą przy lewym uchu. Miał duże, błękitne, guzikowe oczy i niewielki, morelowy nosek. Był przeuroczy. Znów poczuła się jak mała dziewczynka. Zapragnęła, by ktoś zaopiekował się zarówno nią, jak i tym króliczkiem. Chciała znów poczuć się kochana. Tylko przez kogo...?
- Car! Wszędzie cię szukałem! Co ty tu robisz?
Wpatrywało się w nią dwoje lazurowych, błyszczących oczu otoczonych girlandą czarnych rzęs.
- Gdzie są James i Mia?
- Poszli na rowerki wodne. Dlaczego się chowasz?
Przeszywał ją tym spojrzeniem, choć próbowała od niego uciec, przyciągało ją głębią i wyrazistością.
- Wcale się nie chowam. Po prostu nie chcę psuć wam zabawy.
- Co ty wygadujesz?! To nie prawda. Ale musisz teraz ponieść konsekwencje ucieczki... Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - uśmiechnął się do niej, ukazując rząd bielutkich zębów.
Spojrzała na jego smukłe dłonie. Nigdy przedtem nie zwracała na nie większej uwagi. Silne, męskie, a zarazem delikatne, wykończone długimi, szczupłymi palcami. Na jednym z nich tkwiła złota obrączka. Spróbowała przyjrzeć się jej trochę dokładniej... W jej głowie pojawiło się wspomnienie rozmowy w kawiarni "U Susie". To była obrączka czystości! Podziwiała go... Była naprawdę pod wielkim wrażeniem jego dojrzałości. Ile dałaby, aby cofnąć czas i zachować ten "dar" dla wyjątkowego człowieka, z którym spędziłaby szczęśliwie resztę życia... Niestety, to niemożliwe. Pozostało jej tylko oczekiwanie na pojawienie się maleństwa... Może wtedy wszystko zmieni się na lepsze?
- Czy mógłbym spróbować? - z zamyślenia wyrwał ją jego miękki głos.
- Prezent dla pięknej pani? Jak żeś pan chciał kobitę, to teraz musisz pan o nią dbać.
- Oczywiście...
- A to bedzie chłopaczek czy dziewczyneczka?
- Jeszcze nie wiemy.
W co on brnął. Car, zbita z tropu, nie przerywała Willowi. Ten, widocznie rozbawiony całą sytuacją, postanowił nie wyprowadzać straganiarza z błędu.
- Musisz pan ucelować tamtą dyszkę w środku, trzy próby wystarczą?
- No jasne!
Wziął rzutkę, przewracał ją chwilę w palcach, po czym przymrużył oczy i rzucił.Strzałka, przecinając powietrze, utknęła w polu z numerem 8.
- Byłeś pan blisko!
- To jeszcze nie koniec.
Przymierzył się po raz drugi. Rzutka poszybowała z niebywałą prędkością, kończąc swój lot na polu oznaczonym cyfrą 6.
- A niech to! Ostatnia szansa!
Skupił się na kolorowej tarczy, kierując swój wzrok na pole 10. Musiał trafić... Lotka pomknęła w wybranym przez niego kierunku, muskając wymarzone miejsce. Rzut był jednak zbyt słaby, by strzałka wbiła się w planszę. Zamiast tego smutno opadła na podłogę.
- Ależ pech! Ale nie martw się pan, którego pluszaka podać?
Will spojrzał zachęcająco na Carmen. Ta nieśmiało zerknęła w stronę białej maskotki. Nie musiała nic mówić.
- Poproszę tamtego królika...
Wręczył go Car, a ona obdarzyła go najpiękniejszym uśmiechem jaki dotąd widział. Była taka nieśmiała i dziecinna... Wreszcie była sobą...
niedziela, 9 września 2012
Breaking News_35
- Ekhem... Will... musimy pogadać... - szepnęła cicho Mia w kierunku uchylonych drzwi pokoju 228.
Słychać było energiczne kroki i lekkie trzaskanie zamykanych szuflad.
- Proszę, wejdź.
Pchnęła lekko drzwi. W rogu pokoju stał duży, kolorowy telewizor, po drugiej stronie znajdował się regał z mnóstwem książek, a przy nim fotel oraz stolik, na którym stał wazon ze świeżym bukietem polnych kwiatów. Pod wysokim oknem, lekko zasłoniętym zielonymi firankami stało dwuosobowe łóżko, na którym siedział Will z książką w dłoniach.
- Siadaj, proszę. Napijesz się czegoś? Może herbaty?
- Jeśli mogłabym prosić. Wyjaśnisz mi dlaczego czytasz do góry nogami...?
-Och... - szybko odłożył książkę na bok, próbując nie okazać zawstydzenia.
- Przepraszam, że niepokoję cię o tak późnej porze...
- Nic się nie stało.
Zniknął na chwilę w innym pokoju, by za moment wrócić z dwiema filiżankami gorącego napoju. Podał jedną Mii siedzącej na jego łóżku, a sam spoczął naprzeciw niej.
- A więc, o czym chciałaś porozmawiać?
- Hmm... Nie wiem od czego zacząć... - była wyraźnie zakłopotana. - Wiesz, że bardzo cię lubię i jesteś moim przyjacielem...
- Tak...? - serce podeszło mu do gardła.
- Chciałabym mieć pewność, że znam cię na wylot...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wiem już, że jesteś zabawny, szarmancki, kulturalny, uwielbiasz wesołe miasteczka, kochasz tańczyć i jesteś w tym naprawdę dobry. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem... Ale nie wiem, kim jesteś...
- Jak to? - zapytał przestraszonym głosem, jednocześnie błądząc wzrokiem po podłodze.
- Proszę cię, spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że naprawdę nazywasz się William Daniels.
Nastała niezręczna cisza, podczas której Will siedział nieruchomo, niczym zaklęty. Nie podniósł wzroku, nie wykonał żadnego ruchu. Pojedyncza łza skapnęła wprost na białą kołdrę.
- ... Powiedz mi... - jej głos drżał. - Ty naprawdę jesteś Michaelem Jacksonem...
- Kolejne łzy płynęły po jego policzkach zmywając grubą warstwę podkładu, spod którego ukazywała się ciemna, kawowa skóra. Odstawiła filiżankę z herbatą na drewniany stolik i czule objęła płaczącego przyjaciela. Kiedy już trochę się uspokoił, otarł mokrą twarz i podszedł do lustra. Zdjął blond perukę i bladoniebieskie soczewki. Oczyścił się z resztek jasnego podkładu i znów usiadł naprzeciw dziewczyny.
- Skąd wiedziałaś...?
- Hmm... no wiesz, może bym się nie domyśliła, bo kostium był genialny, a ty świetnie modulowałeś głosem. Ale był jeden haczyk: te ruchy rozpoznam wszędzie. Nikt, kto cię naśladuje, nie jest aż tak dobry. Poza tym ten ryś w prezencie dla pani Taylor... Zbyt duży zbieg okoliczności - uśmiechnęła się do niego.
- Jesteś niesamowita... A Carmen też już wie, że ja...
- Nie. Nic jej nie mówiłam o moich podejrzeniach. Wolałam się najpierw upewnić.
- Całe szczęście. Uwierz mi, chciałem wam powiedzieć, ale bałem się waszej reakcji... szczególnie twojej...
- Mojej? Dlaczego?
- Car powiedziała mi, że jesteś fanką Michaela. Bałem się, że zmieni twoje zachowanie względem mnie... Że zachowasz się jak kolejna, zwariowana wielbicielka...
- Ja? Nie... To nie w moim stylu... Chociaż może... - zawahała się, wspominając pierwsze spotkanie ze swoim idolem podczas przeprowadzania wywiadu.
- No właśnie. Poza tym, powiedziała mi, że jesteś we mnie zakochana...
- Co?! Kto ci naopowiadał tych bzdur?! Czyżby Carmen?! Już ja jej dam!
- Spokojnie... Gniewasz się na mnie?
- Nie, o ile zdradzisz Car twoją małą tajemnicę.
- Nie... Nie, błagam... Proszę, tylko nie to... Ona nie może się na razie dowiedzieć...
- To jest kłamstwo, a ja nie lubię kłamać. Skoro ty nie chcesz jej powiedzieć, to ja to zrobię.
- Proszę cię Mia... Błagam... Sam jej to powiem, dobrze? Ale jeszcze nie teraz...
- A kiedy?
- ... Po wywiadzie. Powiem jej przed powrotem do LA.
- Obiecujesz?
- Obiecuję...
Uścisnęła go mocno, aby pokazać, że mu ufa. Wtulił się w nią, marząc, by ta chwila trwała jak najdłużej. Ten słodki zapach jej perfum... Truskawka... Raczej truskawkowa oranżada. Pachniała jak szampan dla dzieci. Pachniała młodością. On, mimo tego, że był od niej tylko kilka lat starszy, czuł się jak 60 letni mężczyzna, który przeżył już wiele. Potrzebował przy sobie takiej istoty, aby była jego podporą i siłą w wypełnianiu swojego przeznaczenia. Usłyszał ciche krząknięcie...
- Ekhem... Michael...
- Przepraszam...
Wypuścił ją ze swych objęć, rumieniąc się przy tym niesamowicie. Wbił wzrok w podłogę, licząc na jej wyrozumiałość.
- To ja... ten... Lepiej już pójdę... Dobrej nocy... Michael.
- Dobrej nocy...
Wyszła z pokoju, mimowolnie kołysząc przy tym biodrami. Chłopak, gdy już otrząsnął się z wrażenia, jakie pozostawiła na nim jej obecność, sięgnął po wcześniej rozpoczętą książkę. Musiał zająć swoje myśli czymś innym...
Breaking News_34
Czekał cierpliwie w hotelowej recepcji siedząc wygodnie na jednej z miękkich sof. Spóźniały się dopiero 5 minut, w końcu to kobiety. Zresztą, bardzo ładne kobiety. Co prawda, bardziej spodobała mu się Carmen, ale Mia też była niczego sobie. Zniechęcał go jedynie ten agresywny kolor włosów, bo nigdy jakoś specjalnie nie przepadał za rudymi dziewczynami. Za to Car była jego kobiecym ideałem. Brązowe loki i zielone oczy...odpłynął na moment w krainę bujnej wyobraźni. Do hallu wkroczyła Mia w zwiewnej, białej sukience przed kolano, rzemykowych sandałkach i z lekko falującymi, rozpuszczonymi włosami. Wyglądała zjawiskowo. Obok niej szła przyjaciółka ubrana w niebieskie jeansy i kremową tunikę na ramiączka. Długie loki spięła na karku w luźny koczek.
- Przepraszamy za spóźnienie...
- Nic się nie stało - odparł zauroczony prezencją obu kobiet. - Gdzie panie mają ochotę się przejść?
- Może najpierw przejdziemy na "ty"? Jestem Mia.
- James.
- Carmen - uśmiechnęła się nieco sztucznie, podając mu dłoń.
- Skoro już te formalności mamy za sobą, to może pójdziemy na jakąś kawę?
Wyszli przed budynek przymrużając oczy przez ostre światło słoneczne. Zajęli się luźną pogawędką, podążając powoli w kierunku widocznego już z daleka placu. Wokół niego mieściły się małe kawiarenki z przytulnymi ogródkami przepełnionymi wonią najróżniejszych kwiatów.
- Jak długo znasz Willa? - zapytała po chwili Carmen.
- Pracuję dla pana... Danielsa jakieś trzy lata i muszę przyznać, że to wyjątkowy facet.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jest trochę... ekscentryczny, ale w głębi serca to dobry człowiek.
- Przyjaźnicie się?
- Chyba można tak powiedzieć...
- Więc dlaczego mówisz o do niego po nazwisku?
- W pracy jest dla mnie panem Danielsem, w końcu to mój szef.
- A w jakim charakterze cię zatrudnił?
- Yy...
- Dość już tych pytań - przerwała ten wywiad Mia. - Wybacz James, to wypytywanie. Odzywa się w niej dziennikarska natura...
Uśmiechnęła się do niego, zalotnie trzepocząc rzęsami. Carmen, widząc te podchody, westchnęła głęboko i odwróciła wzrok w inną stronę. James z Mią skręcili na chwilę w jedną z bocznych uliczek, pod pretekstem kupienia słodkich bułeczek w jednej z małych cukierni. Ona, nie zważając na samotność, dalej szła, obserwując mijających ją ludzi. Byli oni dużo mniej zabiegani, niż ci z Los Angeles, ale równie obojętni na otaczający ich świat. Wzniosła oczy ku niebu w geście zrezygnowania i przystanęła na chwilę w cieniu wysokiej wierzby, czekając na swoich towarzyszy. Nagle, ktoś, stając tuż za nią, zasłonił jej oczy miękkimi dłońmi. Pachniały wanilią, a na serdecznym palcu lewej ręki dostrzegła połyskującą obrączkę. Jej serce zabiło szybciej.
- Will, to ty? - zapytała, próbując uspokoić swój drżący głos.
- Ej! Skąd wiedziałaś, że to ja?
Stał, teraz już przed nią, wysoki, szczupły chłopak o gładkich, jasnych włosach, sięgających ramion i śmiejących się, błękitnych oczach. Zmarszczył nos okazując swoje niezadowolenie, jednocześnie uśmiechając się figlarnie.
- Znam cię, na takie coś mógłbyś wpaść tylko ty.
Objął ją ciepło na powitanie. Pachniała jak ogród pełen konwalii po deszczu. To były te same perfumy, które dostała od Mii, ale pachniały jakoś tak inaczej... Do tego wyglądała olśniewająco...
- Ślicznie wyglądasz. A jak maleństwo? - zapytał, troskliwie dotykając jej brzucha.
- Dziękuję, dzidziuś chyba ma się dobrze, to i ja nie mogę narzekać.
W ich kierunku właśnie zmierzali James i Mi, którzy, śmiejąc się, pałaszowali po jednym francuskim rogaliku. Kiedy dziewczyna zobaczyła przyjaciela, stojącego obok Carmen, piszcząc z radości, rzuciła mu się na szyję.
- Will! Jak ja się cieszę, że cię widzę! - powiedziała, ściskając go czule.
- Miło mi, ja też się cieszę - odparł wyraźnie zakłopotany takim entuzjastycznym powitaniem.
- A co ty tu właściwie robisz? Nie powinieneś być w pracy?
- Hmm... Miałem was zostawić na pastwę losu w obcym mieście? Postanowiłem się wcześniej urwać, ale widzę, że niepotrzebnie się martwiłem. J świetnie się wami zaopiekował.
- To czysta przyjemność.
- Macie jakieś plany? Co powiecie na mały spacer?
Breaking News_33
Stały przed wysokim budynkiem z białej cegły w starym, wytwornym stylu. Liczne okiennice na wyższych piętrach były otwarte, dzięki czemu koronkowe firanki falowały lekko od miarowych powiewów wiatru. Duże, przeszklone drzwi, otwierane przez starszego, portiera zapraszały gościnnie do środka. Obejrzały się za siebie. Mężczyzna w garniturze wziął ich bagaże i uśmiechnął się ponaglająco.
- Witamy w hotelu "Five Star Alliance" - usłyszały głos około 40-letniej recepcjonistki. Miała na sobie bordowy uniform składający się ze spódnicy i żakietu. Czarne włosy miała spięte w gładki kok. Plakietka na piersi informowała o jej wdzięcznym imieniu Hannah. Mimo kilku niewyraźnych jeszcze zmarszczek wokół piwnych oczu i nieco sztucznego uśmiechu, wydawała się być sympatyczną kobietą. Kierowca zamienił z nią na osobności kilka słów i odebrał przygotowany wcześniej kluczyk. Następnie przepuścił dziewczyny w wejściu do windy,a sam, wraz z walizkami, wszedł jako ostatni. Wjechali na ostatnie, 4 piętro, a mężczyzna zostawił ich bagaże pod pokojem 117.
- Gdyby panie czegoś potrzebowały, proszę dzwonić do tego pokoju. Jestem do dyspozycji -powiedział, wręczając im klucz i kartkę z numerem pokoju.
Przekręciły kluczyk w zamku. Za białymi drzwiami krył się przestronny pokój z małym kominkiem i dwuosobową kanapą, który miał spełniać rolę salonu. Na białych ścianach, gdzieniegdzie, wisiały obrazy z epoki renesansu. W dużym oknie wisiały czyściuteńkie firanki, a pod nim stał mały stolik z trzema krzesłami, przykryty koronkowym obrusem. W głębi pokoju znajdowały się kolejne drzwi, które były lekko uchylone. Zajrzały do środka. Ich oczom ukazał się schludny, przytulny pokój, w którym, tak jak w salonie, panowała przewaga bieli. Wszystkie meble zdobione były złotymi elementami. Pod jedną ze ścian stało łóżko, zaraz obok niego mała szafka nocna, a na niej lampka z bladoróżowym abażurem. Po drugiej stronie pokój był umeblowany dokładnie tak samo, co wyglądało jak lustrzane odbicie. Między dwoma łóżkami znajdowało się duże okno z widokiem na cichy park, zaś vis a vis okna stała ciężka komoda, a obok niej kolejne drzwi. Te natomiast prowadziły do łazienki urządzonej w dużo bardziej nowoczesnym stylu. Przestronna kabina prysznicowa, toaleta i umywalka, a nad nią duże lustro oraz półka na kosmetyki. Na wiklinowym stoliku leżały cztery śnieżnobiałe, czyste ręczniki. Dziewczyny wróciły do części sypialnej, po czym rozsiadły się wygodnie na łóżkach.
- To co robimy? - zapytała po dłuższej chwili Mia.
- Nie mam pojęcia... Jak myślisz, kiedy Will będzie wolny?
- Z tego co wiem, to nie ma dziewczyny...
- Daj spokój! Nie o to mi chodziło! Pytałam, kiedy wróci z pracy!
- Nie gorączkuj się tak... - uśmiechnęła się łagodnie. - Tylko żartowałam. Nie wiem. Ale może pan ochroniarz mógłby nas oprowadzić? Wydaje się być całkiem milutki. I do tego jest mega przystojny!
- Widzę, że ci się spodobał. A co z Jacksonem?
- Michael to marzenie... Jest dla mnie nieosiągalny. W końcu to Król Popu!
- No tak, prawie o tym zapomniałam... - zrobiła wymowną minę. - Więc dlaczego o nim fantazjujesz?
- Ja wcale o nim nie fantazjuję! No dobra... Może czasem. Ale to tylko niewinna wyobraźnia. Przecież to nic złego.
- No jasne, że nie...
- A tobie jak się podoba ten ochroniarz?
- Hmm... Jest przeciętny.
- Żartujesz?! On jest boski. Wysportowany, przystojny i do tego ma jeszcze świetne perfumy.
- Nie wiem, nie przyglądałam mu się, a tym bardziej go nie wąchałam.
- Masz kogoś innego na oku, czy może planujesz zostać zakonnicą?
- Oczywiście, że to drugie - zaśmiała się i rzuciła w nią poduszką.
Mia wiedziała, że nie ma sensu pytać, kim jest ów szczęściarz, który skradł serce jej najlepszej przyjaciółki. Miała swój typ i to jej na razie wystarczyło. Wolała obserwować rozwój sytuacji niż zamęczać ją pytaniami. Przyjrzała się leżącej teraz na boku Carmen. Była ubrana w granatowe jeansy i luźną tunikę w afrykańskie wzory. Na jej szyi wisiał delikatny łańcuszek z beżowym piórkiem . Czekoladowe loki spływały łagodnie po jej muśniętych słońcem ramionach. Oliwkowe oczy błyszczały jak nigdy przedtem. Ciążowy brzuszek rysował się już w lejącej tkaninie. Wyglądała kwitnąco. Dziecko sprawiało, że promieniała witalnością i pozytywną energią. Chciała, żeby Car była taka już zawsze.
- A może zadzwońmy do przystojniaka i zapytajmy, kiedy jaśnie pan Daniels raczy zaszczycić nas swoją obecnością?
- Niezły pomysł, ale ty dzwonisz.
Mia podeszła do hotelowego telefonu i wykręciła numer pokoju, który ochroniarz zapisał na kartce.
- Halo? - odezwał się w słuchawce męski głos.
- Dzień dobry. Tu Mia Wandorf. Mam jedno pytanko...
- Tak, słucham?
- Wie pan może, kiedy Will wróci?
- Tak się składa, że wiem. Pan Daniels powiedział, że będzie wolny dopiero o 18:00. Ale jeśli do tego czasu chcą gdzieś panie wyjść, to oferuję swoje towarzystwo.
- Car, idziemy się przejść? - szepnęła do przyjaciółki, zasłaniając słuchawkę dłonią. Kiedy ona skinęła głową, kontynuowała rozmowę. - Z przyjemnością. Możemy spotkać się na dole za 15 minut?
- Oczywiście. W takim razie, do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Rozłączyła się z promiennym uśmiechem na twarzy.
- I jak? Co z Willem?
- Będzie wolny dopiero o 18:00. Ale za to idziemy na spacer z przystojniakiem...
- Już ja to widzę...
- Ale co?
- Wy będziecie flirtować, a ja będę się czuć jak piąte koło u wozu.
- Przykro mi, że na swojego Romea musisz jeszcze zaczekać.
- Ty coś sugerujesz?
- Ja? Nie... wydaje ci się...
Zniknęła w łazience z kosmetyczką w dłoni.
Breaking News_32
Patrzyły na Los Angeles powoli zmniejszające się do rozmiarów naukowej makiety. Zafascynowane widokiem oraz perspektywą spędzenia tygodnia we Francji, siedziały w bordowych, miękkich fotelach, nie wypowiadając ani słowa. Gdzieś z głośnika leciała cicho nastrojowa muzyka. Przed nimi około dwóch godzin lotu, których nie zamierzały zmarnować. Mia dyskretnie szturchnęła przyjaciółkę w ramię, jednak tamta syknęła z bólu.
- Ałć! Co ty robisz?! - zapytała zdenerwowana, rozcierając bolące miejsce.
- Przepraszam... musimy pogadać.
- To dlaczego mówisz szeptem?
- Cii... Nie chcę, żeby pilot nas usłyszał...
- A daj spokój. Przez te słuchawki nie ma szans, żeby cokolwiek usłyszał. Więc, o czym chcesz porozmawiać?
- A daj spokój. Przez te słuchawki nie ma szans, żeby cokolwiek usłyszał. Więc, o czym chcesz porozmawiać?
- Skoro tak twierdzisz... Chciałam pogadać o Willu...
- Co z nim nie tak?
- Wiesz, mam wrażenie, że nie do końca jest sobą...
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Myślę, że udaje kogoś, kim do końca nie jest...
- Wydaje ci się... To, że ma jakieś tajemnice, nie oznacza od razu, że nas okłamuje. Każdy ma jakieś swoje "mroczne sekrety" - zażartowała.
- Skoro tak sądzisz...
Zakończyła rozmowę, choć nie była przekonana co do prawdziwości słów Carmen. Wiedziała, że Will to dobry, uczciwy i kochany człowiek, ale czy tajemnice, które miał przed nimi, nie powinny dać im do myślenia? Założyła słuchawki i odpłynęła w krainę marzeń... Była w jakimś ogrodzie, pełnym kwiatów. Czuć było woń konwalii, lawendy i świeżo skoszonej trawy. Usiadła na mahoniowej ławeczce, naprzeciw małej, granitowej fontanny, która była w tej chwili miejscem spotkania pary wróbli. Słuchała z zachwytem ich zalotnych poćwierkiwań, uśmiechając się do siebie. Cichy szmer wody działał tak kojąco, niczym najpiękniejsza muzyka. Wiatr delikatnie przeczesywał jej rude włosy swoim chłodnym powiewem. Przymknęła powieki, by poczuć wyjątkowość chwili. Poczuła ciepło czyjegoś oddechu na swoim karku i dotyk miękkiej dłoni na swojej talii. Otworzyła powoli oczy, jakby budząc się z długiego snu. Stał przed nią chłopak o ciemnej karnacji i czarnych jak węgiel lokach związanych w luźną kitkę. Jego czekoladowe oczy patrzyły na nią błyszcząc niczym poranna rosa, a kąciki ust, podniósłszy się, tworzyły delikatny uśmiech. W dłoni trzymał pudrowo-różowy tulipan zerwany widocznie przed chwilą. Wysunął rękę do niej i podarował kwiat. Uśmiechnęła się łagodnie, zerkając nieśmiało spod firanek długich rzęs. Dostrzegł jej wahanie i wskazał palcem na swój zarumieniony lekko policzek, dając do zrozumienia, że czeka na buziaka. Zachęcona jego postawą, podeszła i zamierzała cmoknąć jego policzek. Kiedy jej usta były już bardzo blisko, on, niespodziewanie, odwrócił swoją twarz tak, że połączyli się czułym i subtelnym pocałunku...
- Mia... Mia... Obudź się...
Otworzyła oczy. W tym pomieszczeniu, gdziekolwiek się teraz znajdowała, było stanowczo zbyt jasno. Spojrzała, nieprzytomnym jeszcze wzrokiem, na Carmen, której głos przed chwilą sprowadził ją na ziemię.
- Powiesz mi, dlaczego robisz minę dziecka ssającego smoczek?
- Co? Jaką znowu minę? - zapytała zaspanym głosem.
Car zademonstrowała wyraz twarzy Mii sprzed kilku minut, tworząc z ust kaczy "dzióbek". Później wymownie spojrzała na przyjaciółkę, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- To z kim się tak namiętnie obściskiwałaś?
- Z nikim... To wcale nie jest śmieszne...
- Och, ni powiedz, co ci się śniło? Bo zapowiada się fantastyczna historia...
- Nic ci nie powiem, bo tylko będziesz się śmiać...
- Obiecuję, że nie będę. Chyba, że chodzi o upojną noc z Jacksonem, to padnę - zaśmiała się.
Nastała niezręczna chwila ciszy, podczas której zaczerwieniona Mia nawet na moment nie oderwała wzroku od podłogi.
- No nie mów... Serio śniła ci się dzika randka z Michaelem Jacksonem?!
- Żadna "dzika randka"...
- A więc jednak, to o niego chodzi... Ha! Wiedziałam! I co on tam robił?
- Jejku, no nic takiego. Zresztą to tylko głupi sen...
- Więc tym bardziej możesz mi opowiedzieć, o czym on był. Przecież nikomu nie powiem...
- Możemy zmienić temat?
- Ale dlaczego?
- Za chwilę będziemy lądować. Proszę zapiąć pasy - dobiegł je z głośników głos pilota.
Mia, odetchnąwszy z ulgą, posłusznie spełniła polecenie kapitana. Starając się nie nawiązywać z Carmen kontaktu wzrokowego, nerwowo przewracała w palcach monetę znalezioną chwilę wcześniej w kieszeni. Car, nie chcąc jej zawstydzać jeszcze bardziej, odwróciła się twarzą do okna. Byli jakieś kilkadziesiąt metrów nad ziemią... Jeszcze tylko chwila i zobaczą się z Willem. Ciekawe, co zaplanował na ich powitanie? A zresztą... Nie ważne, co... Ważne, że spędzą razem calutki tydzień w mieście miłości. Nie... to niemożliwe... Nie pomyślała "mieście miłości", prawda? Paryż... Miejsce, jak każde inne... Nie ma w nim nic romantycznego. Tak, stanowczo powinna trzymać się tej wersji. Koła łagodnie dotknęły gładkiego pasa do lądowania. Maszyna stopniowo traciła swoją prędkość, aby wreszcie zatrzymać się w wyznaczonym miejscu. Podziękowały pilotowi i opuściły wnętrze ekskluzywnego samolotu. Rozejrzały się po płycie lotniska, z nadzieją ujrzenia tego dobrze znanego im chłopaka o blond włosach i błękitnych oczach. Stały tak dłuższą chwilę nie mogąc odnaleźć, wśród nieznajomych, sylwetki przyjaciela. Zdały sobie sprawę, że w ich kierunku zmierza młody, wysoki i wysportowany mężczyzna w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych.
- Witam. Panie to pewnie pani Russo i pani Wandorf? - zapytał przystojniak.
- Tak, ale może mi pan mówić Mia - uśmiechnęła się czarująco.
- A pan kim jest?
- Przysłał mnie pan... Daniels. Niestety nie mógł przybyć, by towarzyszyć paniom w drodze do hotelu. Wypadło mu pilne spotkanie służbowe.
- Ach... rozumiem.
- Poprosił mnie, abym eskortował panie bezpiecznie do miejsca ich zakwaterowania. Gdzie panie mają swoje bagaże?
- Są tutaj.
Wskazała a dwie, dość sporych rozmiarów, walizki. Mężczyzna wziął je z łatwością i umieścił w bagażniku eleganckiej, czarnej limuzyny. Potem otworzył lśniące drzwi i pomógł wsiąść młodym kobietom. Sam zajął miejsce za kierownicą drogiego auta i odpalił silnik. Ruszyli w drogę do hotelu...
Breaking News_31
"Ryś w domu Elizabeth Taylor! Oryginalny prezent od Michaela Jacksona! Czy nie zbyt oryginalny?" grzmiał nagłówek na pierwszej stronie plotkarskiego piśmidła. Ryś? Skąd do lich ciężkiego Michael Jackson wytrzasnął rysia?! No tak... z zoo. Może to ten sam, którego znaleźli kilka dni temu? Trudno jej było to sobie wyobrazić. Przez moment miała chęć pokazać artykuł Carmen, lecz wspominając jej ostatnią reakcję przy poruszaniu tematu Króla Popu, postanowiła zachować tę nowinkę dla siebie. Ułożyła gazetę na dnie walizki i rozpoczęła pakowanie. Wrzucała do niej kolejno: koszulki, spodnie, sukienki, bieliznę, buty, ręczniki i pidżamę. Na wierzchu, na honorowym miejscu, spoczęła "Ania z Zielonego Wzgórza", podpisana przez jej idola. Teraz wystarczyło tylko jakoś upchnąć kosmetyki i była gotowa. Za piętnaście minut miał przyjechać kierowca, żeby zawieźć je na lotnisko. Dlaczego wszystko zostawiała na ostatnią chwilę? Słowa takie jak: "zaraz", "później", "jutro", czy "innym razem" funkcjonowały w jej codziennej mowie stanowczo zbyt często. Próbowała się zmienić,choć, jak widać, na razie bezskutecznie...
- Jesteś gotowa? - krzyknęła z salonu Carmen, trochę poddenerwowanym głosem.
- Już prawie...
Wrzuciła do walizki ostatnie drobiazgi i wzięła się za jej za jej domykanie. Dopiero po dłuższym szarpaniu się z zamkiem, udało jej się go zasunąć. Wytaskała bagaż na korytarz, ku uciesze zniecierpliwionej Car.
- Nie mogłaś tego zrobić wcześniej?!
- Och, no przepraszam... Wiem, jestem najbardziej leniwą i najmniej zorganizowaną osobą jaką znasz...
- Ale jednocześnie najukochańszą istotą - objęła ją troskliwie ramieniem.
- Dziękuję... To co? Wychodzimy?
- Kierowca pewnie już na nas czeka. - sięgnęła do uchwytu swojej walizki, a Mia spojrzała na nią z wyrzutem.
- Co ty wyrabiasz? Tobie nie wolno dźwigać.
- Nie przesadzaj... To tylko walizka...
- Nie ma mowy! Nie będziesz jej nosić.
Tę wymianę zdań przerwał dzwonek do drzwi. Carmen, uśmiechnąwszy się do przyjaciółki, podeszła, aby otworzyć.
- Witam. Czy pani to Carmen Russo?
- Dzień dobry. Zgadza się. A pan w jakiej sprawie?
- Nazywam się Tom. Jestem kierowcą i mam zawieźć panią oraz panią Mię Wandorf na lotnisko.
- Ach, to pan... Miło mi pana poznać - podała mu rękę. - A to jest Mia.
Wskazała na zarumienioną dziewczynę siedzącą na jednej z walizek.
- Mnie również miło panie poznać. Pozwolą panie, że zaniosę bagaże do auta...
*
Podróż limuzyną mijała niewiarygodnie szybko, a to dzięki przesympatycznej rozmowie z Tomem. Nim zdążyły się wygodnie usadowić na tylnym, skórzanym siedzeniu luksusowego auta, dotarli już na lotnisko. Carmen wyjrzała przez szybkę na płytę, na której stało kilka małych samolotów. Żaden z nich nie wyglądał na samolot państwowych linii lotniczych. Czyżby to było prywatne lotnisko? Nie... Przecież Will nie byłby aż tak bogaty... Zerknęła do koperty, w której miały znajdować się bilety, ale zamiast nich zobaczyła ulotkę hotelu, w którym prawdopodobnie miały zostać zakwaterowane oraz krótki liścik:
"Mam nadzieję, że spodoba Wam się lot i bezpiecznie dotrzecie na miejsce. Będę tam na Was czekał. Miłej podróży.
Will "
Dziewczyna spojrzała pytająco na przyjaciółkę. Nie była pewna, czy przypadkiem Mia nie miała z tą niespodzianką czegoś wspólnego, jednak po jej równie zaskoczonej minie, wiedziała, że to była własna inwencja Will'a. Nie wiedziała, czy ma się złościć, czy też cieszyć. Miała żal do przyjaciela, że nie uprzedził ich o warunkach w jakich miały odbyć podróż... Jednak ekscytacja zatriumfowała. Pociągnęła Mię za rękę i obie wysiadły z luksusowego auta. Tom pomógł dostarczyć bagaże do właściwego samolotu, a gdy upewnił się, że dziewczyny są już w fotelach, zatelefonował do swojego szefa.
- Panie Jackson, obie panie już siedzą w samolocie. Za parę minut pilot wystartuje.
- Dziękuję Tom.
- Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić?
- Nie trzeba. Zrób sobie wolne na czas mojej nieobecności. Zasłużyłeś na urlop.
- Dziękuję panie Jackson.
- Proszę bardzo.
Rozłączył się i spojrzał na czerwono-srebrną maszynę. Pilot już siedział w kokpicie i przygotowywał się do startu. Odpalił silnik, przez co dał się słyszeć charakterystyczny warkot. Dostrzegł w małym, prostokątnym okienku dwie dziewczyny machające do niego radośnie. Odmachał im i ruszył w kierunku parkingu. Musiał jeszcze tylko odstawić limuzynę do Neverlandu i mógł sobie odpocząć. Po siedmiu latach ciężkiej pracy uda się na zasłużony urlop. Musi jednak przyznać, że te lata spędzone u boku Michaela Jacksona, były najlepszymi w jego życiu. Usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Breaking News_30
- Pani doktor, co mu tak właściwie jest?
- Prawdopodobnie wpadł pod samochód. Tylna łapa na szczęście nie jest złamana, za to z okiem jest już gorzej. Będziemy próbowali zaszyć rozcięcie, ale nie możemy zagwarantować, że będzie na nie widział... Niech pan mi powie, kto go opatrzył?
- Moja przyjaciółka, czeka na zewnątrz. Czy coś nie tak?
- Muszę przyznać, że odwaliła kawał dobrej roboty. Czy ona ma coś wspólnego z medycyną albo weterynarią?
- Yyy... chyba nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo...
- Zrobiła to nie gorzej niż wykwalifikowany lekarz weterynarii.
- Kiedy on wyzdrowieje? Co się z nim stanie?
- Nie mogę dokładnie sprecyzować jak długo zajmie nam leczenie... Może to być tydzień, może miesiąc. Potem zapewne wróci do domu.
- Myśli pani, że będzie mu tam dobrze?
- Jak wiadomo, to zoo nie cieszy się najlepszą renomą, ale raczej nie ma innego wyjścia.
- A gdyby się znalazło?
- Co pan ma na myśli...?
*
Kiedy po godzinie wyszedł z gabinetu, zobaczył w hallu dwie, drzemiące słodko, dziewczyny. Oparł się o wyblakłą ścianę i przyglądał się przyjaciółkom przez dłuższy czas. W radiu stojącym na drewnianej półce pobrzękiwała cicho jakaś melodia. Mia tak uroczo wyglądała podczas snu... Nie! Miał o niej zapomnieć. Próbując nie myśleć o tym, jaka jest wyjątkowa, skierował swój wzrok na, podpartą dłońmi, buzię Carmen. Miała lekko zaróżowione policzki i podkrążone oczy, które teraz zasłonięte były zaciśniętymi powiekami. Była ubrana w rozciągniętą, białą bluzę i poprzecierane spodnie. Na nogach miała stare trampki. Wyglądała jakoś tak inaczej... Zawsze przy nim była elegancka, perfekcyjna, a teraz? Włosy wymykały się z małego koczka upiętego na karku, okalając jej twarz. Teraz była taka... ludzka. Uśmiechnął się do siebie. Ze starego radia zabrzmiały pierwsze dźwięki "Black or White". Nie mogąc powstrzymać swojego temperamentu, zaczął tańczyć w rytm, dobrze przecież znanej mu, muzyki. Mia, usłyszawszy nagranie swojego idola, obudziła się, jak na zawołanie. Uchyliła lekko powieki i zobaczyła zapamiętanego w tańcu Willa. Chwilę mu się przyglądała, a gdy wreszcie piosenka się skończyła, odezwała się z uznaniem.
- No, no... Nie wiedziałam, że tańczysz...
- Ja... ja nie tańczę... to tylko...
- Nie musisz się wstydzić, naprawdę świetnie ci to wychodzi. Jesteś fanem Michaela, prawda?
- Hmm... nie do końca... Powiedzmy, że szanuję to, co robi...
- Długo uczysz się jego tańca?
- Można powiedzieć, że tańczę, od kiedy on zaczął...
- Jednak faktycznie trening czyni mistrza... Jesteś samoukiem?
- Tak, ale wiele zawdzięczam dzieciakom z ulicy. To one nauczyły mnie czym jest taniec...
- Ej! Tak samo mówi Michael... - spojrzała na niego zaskoczona.
- Em... bo go cytowałem... - wybrnął. - Mnie też zainspirowały dzieci.
- Co? Jakie dzieci? - zapytała zaspana Carmen.
- Już wstałaś? Jak się czujesz?
- Lepiej powiedzcie, jak się czuje zwierzak?
- Łapa poboli i przestanie, ale z okiem prawdopodobnie będzie problem...
- Usuną je?
- Pani doktor powiedziała, że lepiej będzie je zostawić, jeżeli nie będzie się z nim działo nic poważniejszego.
- Co się z nim stanie? Wróci do zoo?
- Nie przejmuj się... Trafi do dobrego domu...
- Czyjego?
- Mojej... znajomej...
- Kim ona jest? Nie zrozum mnie źle, po prostu chcę mieć pewność, że ryś trafi w dobre ręce...
- Rozumiem... To jest najcieplejsza i najbardziej opiekuńcza kobieta jaką zna. Zajmie się nim naprawdę dobrze...
- Skoro tak twierdzisz... - powiedziała zachmurzona.
- Teraz już możesz powiedzieć, jak ty się miewasz? - zapytała Mia.
- Średnio... ale to chyba przez ten stres.
- Może odprowadzę cię do domu - zaoferował się Will spoglądając na nią z lekkim uśmiechem i błyskiem w błękitnych oczach.
- Nie, dzięki... trafię sama.
- Samej cię nie puszczę, nie ma mowy. Gdyby coś ci się stało... Pójdę z tobą.
- Naprawdę, nie ma takiej...
- Idźcie, ja tu poczekam.
Chcąc, nie chcąc, podniosła się, podpięła włosy kolejną spinką i opuściła lecznicę w towarzystwie przyjaciela. Przez dłuższy czas szli w milczeniu nawet na siebie nie patrząc. Dopiero po kilkunastu minutach Will odważył się odezwać.
- Carmen, co się stało? Znów nie masz nastroju na rozmowę ze mną. Widzę, że coś nie tak...
- Po prostu kiepsko się czuję... I do tego jeszcze ta cała historia z rysiem... Możesz mi powiedzieć kim jest ta twoja przyjaciółka? - położyła wyraźny nacisk na ostatnie słowo.
- To dobra i odpowiedzialna osoba. Zajmie się nim dobrze, tyle wystarczy?
- Niezupełnie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)